Archiwum miesięcy: Maj 2011

Telefon bez drutu

12 maja 2011

Próby z telefonem bez drutu odbywały się niedawno pomiędzy głównym instytutem telegraficznym w Rzymie, a stacyą telegraficzną bez drutu na górze Mario. Próbowano przyrządów wynalezionych przez Majorama. Odległość pomiędzy stacyami wynosiła mniej więcej 4 kilometry. Przyrząd wysyłający składał się z generatora fal elektrycznych i z mikrofonu hydraulicznego, zbudowanego przez Majorama. Przyrząd, odbierający dźwięki, składał się z urządzenia Marconiego. Wypowiedziano kilka zdań przed wysyłaczem, które słyszano doskonale w odbieraczu. Charakter głosu odróżniano wyraźnie, potrafiono nawet rozpoznać, kto mówił. Powyższy system telefonu bez drutu, będzie wypróbowany na większych odległościach.

„Goniec Polski” z 14 sierpnia 1907

Telegraf bez drutu z Ameryki do Europy

12 maja 2011

Telegraf bez drutu z Ameryki do Europy.

Telegramy niedawno doniosły, że połączenie Europy z Ameryką za pomocą telegrafu bez drutu, stało się wreszcie rzeczą dokonaną. Marconi zajmował się tą sprawą od dłuższego czasu, a mianowicie od 23. września b. r. urządziwszy jedną stacyę w Galway, na zachodniem wybrzeżu Irlandyi, drugą zaś w miejscowości portowej Glace w Nowej Szkocyi, po drugiej stronie oceanu Atlantyckiego. Po zaprowadzeniu tego połączenia pomiędzy Ameryką i Europą, system Marconiego po raz pierwszy wszedł na tory praktycznego zastosowania na wielką skalę. Dotąd system ów służył głównie do łączenia punktów, których w inny sposób nie można było połączyć, n. p. okrętów na pełnem morzu pomiędzy sobą, albo okrętów i lądu stałego. Ale porozumiewanie się to zawodziło często, gdyż przyrządy, umieszczone na okrętach, posiadały zbyt mały promień działania. Jeżeli tedy oddalenie okrętu od lądu jest większe, niż promień działania przyrządu, to wysłanie depesz może odbywać się w następujący sposób.

Ażeby system telegrafowania bez drutu zastosować do regularnego ruchu, trzeba było przedewszystkiem znacznie powiększyć promień działania przyrządu na stacyi. Przedsięwzięto próby i już w styczniu r. b. można było wysłać z Paryża do Berlina depeszę. Później powiodło się nawet pokonać odległość 2000 kilometrów. Ale posyłanie depesz telegrafem bez drutu stało się prawdziwym tryumfem techniki.

Jak Marconi zapewnia, depesze wysłane telegrafem bez drutu, będą o wiele tańsze, niż depesze kablów nadmorskich. Ta okoliczność jest bardzo ważną. Towarzystwa kablowe będą musiały zniszczyć swe taryfy. A jeżeli system Marconiego odpowie wszelkim wymaganiom, w takim razie kable podmorskie staną się zbytecznemi.

Okręt wysyła depeszę na chybił trafił. W razie, gdy jaki inny okręt z przyrządem znajduje się w promieniu działania, naówczas ten drugi okręt podaje depeszą dalej, aż wreszcie, bądź za pośrednictwem trzeciego lub więcej okrętów, wiadomość dostaje się do stacyi lądowej. W przeciwnym razie depesza oczywiście ginie. Podanie depeszy w dalszą drogę przez następny okręt, poznaje okręt poprzedni w ten sposób, że własną depeszę sam otrzymuje napowrót.

„Goniec Polski” z 26 listopada 1907

Bandy przemytnicze – plaga Ameryki

12 maja 2011

Bandy przemytnicze – plaga współczesnej Ameryki.

(Korespondencja własna „Gazety Lwowskiej”).


New York, w październiku 1930.

„Włosi mają swą Camorrę, Francuzi – apaszów, niech nam wolno będzie mieć swych przemytników” – usprawiedliwiają się władze amerykańskie, gdy im się wytyka rozrost świata szumowin podziemnych. Zamach na życie Jacka Diamonda przykuł znów uwagę całego świata do wzajemnych porachunków przemytników alkoholu.

Osławiony Jack Diamond nie jest właściwie Jackiem Diamondem. Prawdziwe jego nazwisko brzmi Moran Long; z pochodzenia jest on Irlandczykiem i swą narodową wytrwałość i flegmę przeciwstawia włoskiemu temperamentowi najpotężniejszego swego przeciwnika Al Capone. Niefortunna wyprawa przebiegłego Irlandczyka do Europy, gdy mu kilka krajów zachodnich odmówiło prawa pobytu, zupełnie nie miała na celu, – jak to Jack Diamond oświadczył dziennikarzom – „odpoczynku i rekonwalescencji”. Bynajmniej! Diamond był obarczony misją zorganizowania sieci „punktów przemytniczych” w Anglji, ‚Francji i Niemczech, któreby dostarczały do Stanów Zjednoczonych alkoholu i narkotyków.

Nawet na kieszeń Diamonda było to zbyt wielkie przedsięwzięcie. Zmobilizowano więc gotówkę we wszystkich spelunkach Nowego Jorku i Chicago. Obładowany dolarami, Jack Diamond wyruszył na „organizację interesu” do Europy, lecz przymusowy wyjazd do ojczyzny uniemożliwił mu zrealizowanie szeroko zakrojonych planów. Tymczasem „wspólnicy” zażądali zwrotu swych wkładów. Okazało się jednak, że Diamond użył je na inne cele (lub może przywłaszczył). Nie jest to kwestja kilkuset tysięcy, lecz conajmniej kilku miljonów dolarów. Najpoważniejszymi udziałowcami są dwie doskonale zorganizowane bandy przemytnicze, stale rywalizujące z Diamondem. Przekonawszy się, że Irlandczyk ich okpił, postanowili go zgładzić. Lecz zamach nie udał się, i Jack Diamond powraca już do zdrowia, dobrze strzeżony przez policję w zakładzie chirurgicznym.

Od czasu wprowadzenia prohibicji, walka z przemytniczemi bandami stanowi poważne zagadnienie bezpieczeństwa publicznego w Stanach Zjednoczonych. I nie dlatego, aby potajemna sprzedaż kilkuset tysięcy butelek whisky lub rumu miała ujemnie wpłynąć na społeczeństwo amerykańskie. Lecz przemyt alkoholu przynosi złoczyńcom ogromne dochody. Roczne zyski przemytników obliczane są przez władze bezpieczeństwa conajmniej na miljard dolarów. W specyficznie amerykańskich warunkach stwarza to zupełną niemal bezkarność band. Korzystając, dzięki znacznym środkom materjalnym, z wszelkich udogodnień techniki, (podobno przemytnicy posiadają nawet własne samoloty i łodzie podwodne), wpływając na opinję publiczną zapomocą sprzedajnej prasy, bandy przemytnicze umiały „pozyskać” sobie względy policji w wielu stanach (nie należy bowiem zapominać, że policja w Ameryce jest gminna i nie jest zcentralizowana), a nawet – jak niedawno się wykryło – korzystają z opieki wybitnych polityków, senatorów i członków Kongresu. Zwalczanie przemytnictwa jest w tych warunkach rzeczą zupełnie niemożliwą, i kto wie, czy nie przemytnicy (i ich dolary) zaważyli na szali, gdy nie dopuszczono „mokrych” demokratów do władzy. Wówczas bowiem pękłby cały „interes”.

Nie samo więc przemytnictwo alkoholu, ile wytworzona przez nie korupcja i bezkarność budzi zgrozę. Grasując bezkarnie po większych miastach Stanów Zjednoczonych, przemytnicy zagarniają pod swą władzę coraz to inne „sfery interesów”. Idąc po linji najmniejszego oporu, opanowali oni drobnych pośredników produktów spożywczych, zwłaszcza z pośród elementów imigracyjnych. Stały więc „podatek” opłacają przemytnikom nowojorskie i chicagowskie sklepy koszernego drobiu, mleczarnie i niemal wszystkie pralnie chińskie. Terroryzowani kupcy i właściciele pralń płacą i… milczą. Boją się donieść policji, gdyż naraża to na szwank ich życie, a i tak niewiele pomoże. Policja wie doskonale o tym stanie rzeczy, lecz… również milczy.

Do czego doszło rozpanoszenie się przemytników, dowodzi fakt, że w Stanach Zjednoczonych dokonano w ciągu ubiegłego roku 12 tysięcy zabójstw!

W większości wypadków sprawców nie ujęto, gdy zaś już wpadają w ręce sprawiedliwości, sądy przysięgłych (i znów mamy do czynienia z potęgą dolara) „dla braku dowodów” uniewinniają oskarżonych. Pewien wyższy funkcjonariusz policji amerykańskiej obliczył, że zaledwie 5% morderców zostaje skazanych na cięższe kary.

Bandy przemytnicze nie są zjawiskiem wyłącznie „alkoholowem”. Na sprzyjającym gruncie amerykańskim istniały one stale, w ostatnich tylko latach dzięki nowej „branży prohibicyjneji” działalność ich, no i zakres „interesów” przybrał nader wybujałe formy. Dyscyplina w bandach panuje wzorowa. Herszt jest panem życia i śmierci swych „poddanych” a wszelkie poważniejsze nieposłuszeństwo, nie mówiąc już o zdradzie (przyczem gorszym rodzajem zdrady jest wydanie tajemnic „fachowych” konkurującej bandzie, aniżeli doniesienie policji) – karane jest śmiercią.

Świat szumowin podziemnych panuje nadal bezkarnie w Stanach Zjednoczonych. Do wyplenienia bandytyzmu i przemytnictwa należałoby zmobilizować wszystkie siły Ameryki Północnej. Czy znajdzie się jednak taki wódz, któryby się podjął „wojny” z przemytnikami?

H.

„Gazeta Lwowska” z 30 października 1930

Karabin maszynowy Maxima

12 maja 2011

Mitraileza Maxima.

Jak już telegraficznie było doniesionem cesarz Franciszek Józef zarządził zaprowadzenie mitrailezy Maxima w uzbrojeniu fortec. Jak wiadomo, od dawniejszego już czasu nabyto dla Austryi wielką ilość armat Maxima. Działa te, z których w ciągu minuty dać można około 600 strzałów, urządzone są do zwykłych nabojów karabinowych. – Naboje przymocowane są do płóciennych lub papierowych skrawków i przez te wprowadzone zostają do lufy. Działo to o tyle samo się obsługuje, iż odskok wsteczny, który przy wystrzale następuje, służy jako siła do wypchnięcia próżnych tutek nabojowych, do wprowadzenia nowych nabojów i do strzału. Żołnierz, obsługujący działo, które przed nieprzyjacielskiemi pociskami osłonięte jest żelazną kurtyną, zajmuje się tylko celowaniem działa i wkładaniem nowych wiązek nabojów. Aby zapobiedz rozpalaniu się lufy, co wskutek szybkiego strzelania niezawodnieby nastąpiło, otoczona ona jest rurą napełnioną wodą. Woda ta musi jednak od czasu do czasu być zmienianą, gdyż po pewnej ilości strzałów staje się niemal wrzącą. Wynalazca tej armaty Amerykanin Hyram Maxim utworzył również samodzielny karabin dla piechoty, przy którym odskok w tył niemniej jako działająca siła jest zużytkowanym.

„Czas” z 24 października 1889

Karabiny iglicowe

12 maja 2011

Karabiny igiełkowe.

„Journ. des Déb.” podaje następujący opis tych karabinów: „Karabin używany w armii pruskiej, którego znaczenie można było poznać podczas wojny duńskiej, dogodnym jest do użycia i niesłychanie szybko daje strzały. Nabija się z tyłu i zapala się za pomocą igły poruszanej sprężyną, kolba jest nieruchoma i ma kamerę, część lufy opierająca się bezpośrednio na kolbie jest ruchoma, zatyczka łatwo dająca się ujmować, posuwa ją od tyłu ku przodowi i odsłania kamerę, gdzie wprowadza się ładunek. Kiedy broń jest wystrzelona, lub kiedy jest nabita, zatyczka znajduje się po prawej stronie broni przed kurkiem cokolwiek nad zamkiem; kiedy żołnierz chce nabić broń, opiera ją o lewe ramię, prawą ręką bierze za zatyczkę, ruchem półkulistym sprowadza ją ku środkowej części lufy i pcha ją jak zasuwkę; pociąga ona cześć lufy, do której jest przymocowana i odsłania część tylną, żołnierz natenczas bierze ładunek, wprowadza go do kamery, powraca na miejsce część ruchomą ruchem od tyłu ku przodowi i spuszcza zatyczkę, która wracając do normalnego położenia hermetycznie zamyka lufę. Pociąga za cyngiel, kurek uderza w brandrurkę i uderzenie porusza bardzo prosty mechanizm, który posuwa na ładunek w środkowej jego części kostka, mocna kończatą igłę z tyłu naprzód; igła przeszywa tył ładunku i zapala naokoło masę piorunująca znajdująca się w ładunku. Wybuch wyrzuca cały ładunek, obwolutę, proch i pocisk; nie potrzeba zatem wyjmować obwoluty jak w strzelbach Lefaucheux. Tak w tym systemie usunięto rozrywanie ładunku, użycie stępla, piston. Łatwo można zrozumieć, że żołnierz pruski może dać pięć do sześć wystrzałów, kiedy jego przeciwnik może dać zaledwo jeden.”

„Gazeta Lwowska” z 16 lipca 1866

Chłopi w wiedeńskim Reichstagu

12 maja 2011

Chłopi w wiedeńskim „Reichstagu”.

Pierwsze wybory do parlamentu w Galicyi odbyły się w czerwcu 1848. Lwów wybrał na posłów Floryana Ziemiałkowskiego, Maryana Dylewskiego i Aleksandra hr. Dunina Borkowskiego. Wybory w stolicy odbyły się spokojnie, natomiast na prowincyi, wśród ciemnego ludu wiejskiego, dzięki podżegaczom, przyszło do wielkich zaburzeń. Szczególnie we wschodniej Galicyi, ruscy chłopi nie chcieli stawać do urny wyborczej, utrzymując, że nikomu nic nie wierzą, a jeżeli cesarz przez ustanowienie parlamentu chce im co dobrego uczynić, niech im przyszle zawiadomienie „na grunt”. W Lubaczowie chłopi rozpędzili i pobili wyborców. Podżegacze i wrogowie Polaków głosili na zebraniach po wsiach, że konstytucya jest to Polka, z którą ożenił się cesarz austryacki, który chce odbudować Polskę, a wtenczas dopiero Polacy sprowadzą Tatarów i zaprzedadzą wszystkich w jassyr. Takiemi baśniami karmiono ówczesnego wieśniaka, podsycano nienawiść posianą przez lwowskich świętojurców, tak, że w Radymnie tłum wzburzonych chłopów o mało nie zamordował księdza za to, że w kazaniu wspomniał o dziejach Polski.

W kilku okręgach wschodniej Galicyi wybrani zostali chłopi na posłów do pierwszego „Reichstagu”. W drodze do Wiednia dowodził im poseł Sawka, urlopnik z okręgu gródeckiego.

Z pobytu ich we Wiedniu, wielkie żniwo miały humorystyczne pisma. Malowano ich w żelaznych klatach, albo prowadzonych na łańcuszku przez znane figury urzędowe na posiedzenia w „Reichstagu”.   Czytaj dalej…

Dlaczego ryby potaniały?

12 maja 2011

Dlaczego ryby potaniały?

Wielu ludzi łamie sobie głowę, dlaczego ryby we Lwowie niesłychanie potaniały, bo kilo szlachetnego gatunku ryby kosztuje teraz około 1 kor. 60 hal., gdy przedtem cena ta dochodziła do 3 koron i wyżej.

Otóż jest to wyłączna zasługa komisarza policyi Łukomskiego.

Nie jest on wprawdzie członkiem miejskiej komisyi aprowizacyjnej, ani niepraktykował w zagadnieniach spożywczych u wiceprezydenta Rutowskiego, a jednak kwestyę potanienia ryb rozwiązał w swoim zakresie działania w sposób bardzo pojedynczy i łatwy.

Generalnym na Lwów agentem i macherem w rybach był niejaki Jojne Elmer. Człowiek ten miał w naszem mieście rybi monopol, bo skupował wszystkie ryby, skądkolwiek one do Lwowa dochodziły, i odstępował je następnie handlarzom po cenach bardzo wysokich, czyli, że dyktował po prostu ceny, jakie ci za ryby brać musieli.

Niestety, Elmer robił nietylko w rybach, ale i w blatnictwie, to znaczy, że skupywał od złodziei skradzione rzeczy, który to handel niemniej był lukratywny od rybnego monopolu. Otóż o tem jego ubocznem zajęciu dowiedział się komisarz Łukomski i aresztował Elmera, o czem zresztą donosiliśmy przed paru tygodniami. Od tego ale czasu, gdy brakło generalnego machera i podrożyciela ryb, ceny tych ostatnich spadły we Lwowie o połowę.

„Goniec Polski” z 6 grudnia 1907

Wielki książę Ukrainy

12 maja 2011

Wielki książę Ukrainy.

Przed kilku tygodniami donosiliśmy na tem miejscu o wiekopomnem odkryciu przez hajdamaków „wielkiego księcia Ukrainy” w sobie hetmana kozackiego, Jana Wyhowskiego, zmarłego przed 250 laty. P. Petryckyj wystąpił z projektem odszukania zwłok tego bohatera i przeniesienia ich w tryumfie do Lwowa. W ostatnim numerze swojego pisma zmienia jednak p. Petryckyj radykalnie zdanie swoje o wynalezionym przez siebie „pierwszym ukraińskim księciu” i twierdzi, że „był to wielki gałgan, który hadziackim traktatem zaprzedał Ukrainę Polakom”, więc i zajmować się nim nie warto. Niedługo więc cieszyła się Ukraina swoim wielkim księciem.

„Goniec Polski” z 19 marca 1907

Zamość się… „polonizuje”!

12 maja 2011

Zamość się… „polonizuje”! Taką sensacyjną wiadomość znajdujemy w „Ukraińskiem Słowie”. Dotąd ośmielaliśmy się przypuszczać, że Zamość był wogóle od wieków polski. Sądziliśmy także, że w tym prastarym grodzie kwitnęła bujnie cywilizacya polska, że historya Zamościa opromieniona jest wspaniałą działalnością Jana Zamojskiego i akademii Zamojskiej, że wreszcie twierdza Zamość ma świetne karty w dziejach wojny polskiej! Niestety to wszystko były tylko – „polskie brechnie”, jak to najoczywiściej wynikać się zdaje z korespondencyi zamieszczonej w światłym organie ukraińskim. Zamość był bowiem dotąd ukraińskim w każdym calu, a teraz dopiero „spolszczył sia wse!” Znikają dawne napisy na chatach i drogach, w szkole i gminie słychać język polski, na gruntach opuszczonych (!) przez Ukraińców panoszy się ludność polska. Statystyka ostania wypadła fatalnie. Słowem kolonizacya (!) polska wre w całej pełni, a rząd austr. ją wspomaga. Chwalebny jest ten dobry humor organu ukr., mimo tak ciężkich czasów.

„Dziennik Poznański” z 20 listopada 1917.

Sztuczki magiczne z użyciem jajek z 1896 roku

12 maja 2011

Postawić jajo sztorcem.

Trzeba jajem poprzednio dobrze potrzaść, żeby się żółtko z jajkiem pomięszało i nie psuło równowagi.



Całe jaje w butelce, która ma mniejszy otwór od niego.

Sztuka ta wywołuje wielkie wrażenie. Włóż jaje w winny ocet, w którym tak zmięknie, że można mu nadać kształt podługowaty, t. j. tak długi i cienki, że przejdzie otworem szyjkowym do butelki, w która nalej świeżej wody, a po niejakim czasie odzyska jaje kształt właściwy. Aby wywołać większe wrażenie, wyrzuć jaje oknem i miej przygotowana poprzednio butelkę z jajem twardem, twierdząc, że w butelce znajduje się wyrzucone jaje.



Trzymać jaje w ręce i ugotować.

Weź jaje, pokaż każdemu, że jest nienaruszone, idź potem do drugiego pokoju lub za zasłonę, zrób mały otwór, ulej trochę białka i napełnij mocnym spirytusem, przewróć otwór do góry, trzymaj ze 2 minuty, a jaje będzie tak ugotowane, że można je spożyć.



Z jaja w wodzie wyprowadzić płomień.

Wydmuchuje się płynną część jaja, a skorupkę dobrze się wysuszy, poczem napełnia się ją siarką, saletrą i niegaszonem wapnem. Wrzuć takie jaje w wodę, a pokaże się płomień. Sztuka ta wywołuje niemałe wrażenie.

 

wszystkie wycinki z: „Ananas. Kalendarz galicyjski humorystyczny, ilustrowany i informacyjny na rok 1896″

Antyhitlerowska papuga

12 maja 2011

Antyhitlerowska papuga.

Brzmi to jak w bajce, a jednak jest to prawda. Rzecz miała się w Hamburgu. Pewien marynarz sprzedał właścicielowi portowej knajpy wyuczoną papugę, która mile pozdrawiała każdego gościa słowami: „Grüss Gott” (*) i „Aufs Wiedersehen” (**). Gościnna papuga stała się curiosum knajpy, które oczywiście musieli obejrzeć i szturmowcy Hitlera w brunatnych koszulach. Jeden z nich, wszedłszy do lokalu, odpowiedział na pozdrowienie papugi „Heil Hitler”. I oto stało się coś niebywałego. Papuga naperzona zaczyna krzyczeć: „A ty brunatna świnio – Precz z Hitlerem!” i wiele innych nieparlamentarnych wyzwisk pod adresem wszystkich niemal członków rządu hitlerowskiego. Wszystko struchlało. Oczywiście na miejscu aresztują gospodarza i papugę. Po trzech dniach rozprawa przed sędzią specjalnym. Papuga na rozprawie pozdrawia sędziego bardzo mile „Grüss Gott” i zachowuje się całkiem przyzwoicie dopóki nie wszedł jako świadek żołnierz oddziału szturmowego. Scena z knajpy powtarza się jota w jotę ku radości zebranej na rozprawie publiczności. Zapada wyrok. Gospodarz skazany na znaczną karę pieniężną z zagrożeniem obozem koncentracyjnym, a papuga na… ścięcie. Dowcipnego marynarza – właściwego sprawcy całej afery – oczywiście nie odszukano.

„Gazeta Lwowska” z 30 października 1933

(*) „Szczęść Boże”
(**) „Do widzenia”

Handlarz kotów

12 maja 2011

Handlarz kotów.

W jednym z dzienniczków lokalnych, wychodzącym dla miejscowości pod Londynem położonych, ukazał się dnia 23-go września anons następujący:

Tysiąc kotów zakupi pewien fermer w koloniach, aby położyć koniec pladze, jaka go nawiedzała w postaci szczurów i myszy. Jesteśmy gotowi zapłacić 29 szylingów za każdego zdrowego kota, który będzie przyniesiony naszemu reprezentantowi na stacyi w Redhill, we środę, między drugą a czwartą popołudniu.

Na długo przed oznaczonym terminem, o dziewiątej z rana, zapukał do drzwi naczelnika stacyi mały chłopak, niosąc w koszyku dwa koty:

- Czy to pan kupuje koty ? – spytał urzędnika.

- Koty?!

Zdziwienie jego wzrosło, gdy za chwilę przyniesiono siedm kotów w pudełkach i koszykach. O jedenastej zajechała powozem jakaś dama i przywiozła ze sobą trzynaście kotów; od południa koty zaczęły napływać tłumnie w koszykach, skrzyniach, pakietach, szmatach. Każdy pociąg przybywający z Londynu przywoził dziesiątki kotów, o drugiej było dwieście, o trzeciej z górą trzysta. Osoby, które je przywiozły, nie chciały ruszyć się z miejsca i zapełniały dworzec mimo upominań naczelnika. Przecież szło o znakomitą sprzedaż! Każdy, kto ukazał się na progu stacyi był przyjmowany okrzykami, jako kupiec, lecz najczęściej wydobywał z pod płaszcza… nową skrzynkę z kotem.

Gdy wreszcie około siódmej przekonano się, że anons był figlem nieznanego żartownisia, gniew tłumu wyładował się w przekleństwach, a co gorsza, za przykładem jednego, wszyscy wypuścili koty z koszów i skrzyń nie chcąc mieć kłopotu w jeździe powrotnej. Przerażone krzykiem zwierzęta rzuciły się ku wyjściu, na ulicy opadły je psy, włóczące się pod dworcem i zaczął się piekielny wyścig wśród szczekania, wycia i miauczenia. Koty pędziły jak szalone, wskakiwały do bram, drapały się po gzymsach, wpadały do okien parterowych, pod którymi psy urządzały ze swej strony energiczny koncert. W sklepach powstawała chwilami istna panika, gdyż koty drapały się po półkach i wpijały pazurami w każdego, kto był na ich drodze. Firma, wymieniona w inseracie, okazała się oczywiście fikcyjną.

„Goniec Polski” z 9 października 1907

Bielenie Murzynów

12 maja 2011

Bielenie murzynów.

Czarni murzyni afrykańscy, sprowadzani do Ameryki do robót plantacyjnych, a następnie tam się osiedlający, są tak próżni – jak niejedna najbielsza angielska aktorka. I właśnie zazdroszczą, szczególnie murzynki tej białej cery swoim europejskim siostrzyczkom. Mają zresztą oprócz próżności jeszcze inne powody do zazdroszczenia Amerykanom białej skóry. Wiedzą doskonale, że z powodu swej czarnej barwy są uważani za pośledniejszą rasę – i na każdym kroku upośledzani. Wiadomo, że w Ameryce murzyni muszą wsiadać do osobnych wagonów podczas podróży, że żaden właściciel hotelu „biały” nie da „czarnemu” gościowi pokoju i t. p. Murzyni dążą więc do „równouprawnienia” z Amerykanami na punkcie skóry, a że nie mogą białych pomalować na czarno, więc łamią sobie głowy nad tem jakby sami w białych przemienić się mogli. Spostrzegli tę żądzę niektórzy „sławni” i „cudowni” lekarze amerykańscy i postanowili bić z niej… dolary. – I oto teraz ogłaszają rozmaite środki i specyfiki, za których użyciem skóra „najczarniejszego” ma się stawać bielszą od alpejskiego śniegu. Oczywista, że wszystko to blaga i humbug na wielką skalę – a jednak znajdują się łatwowierni, którzy radziby co prędzej „wyskoczyć ze skóry”, a bodaj trochę poblednąć. Niestety nie znają widocznie naszego przysłowia: „nic pomoże krukowi mydło i t. d.” Nie bieleją więc i nie wyskakują ze skóry, chyba wtedy, gdy muszą płacić lekarzom szarlatanom słone rachunki. Wtedy „wyskakują rzeczywiście ze skóry” – ale tylko w przenośnem znaczeniu…

„Goniec Polski” z 17 sierpnia 1907

Piwo w cegiełkach

12 maja 2011

Piwo w cegiełkach.

Duński inżynier Meardt, po wieloletnich doświadczeniach i próbach, uskutecznił doniosły wynalazek, polegający na koncentrowaniu piwa w formie trwałych cegiełek, które, rozpuszczone w wodzie, dają wyborny napój Półtora kilograma zawiera 18 litrów płynnego piwa, które zachowuje dobroć swoją w całej pełni około pół roku. Meardt wyrabia w ten sposób z wielkiem powodzeniem rozmaite rodzaje piwa, lekkie i ciężkie. Pisma niemieckie i anielskie wyrażają się o wynalazku z największemi pochwałami. Cena butelki (w dzisiejszej formie) zniży się bardzo znacznie, bo nawet najlepsze piwo kosztować ma zaledwie 5 centów.

„Goniec Polski” z 24 lutego 1907

Telefony w Krakowie

12 maja 2011

Budowa Sieci telefonów w Krakowie i okolicy, mająca się wkrótce rozpocząć, obejmuje na razie 23 stacyj telefonicznych z długością linii około 22 kilometrów. Prawdopodobnie zgłosi się później więcej abonentów, dlatego wzgląd ten pociąga za sobą obranie pewnych stałych szlaków, którędy większą ilość drutów prowadzić będzie potrzeba. O ile te szlaki pójdą przez samo miasto, zamierza dyrekcya poczt i telegrafów prowadzić druty ponad dachy domów; słupy zaś użyte będą tylko po za miastem lub w odleglejszych jego częściach, przy mniej zabudowanych ulicach. Przy prowadzeniu drutów w mieście użyte będą dżwigary, przymocowane do wiązań dachów i sterczące ponad takowe należycie wysoko. Stacya centralna telefonów umieszczoną będzie w nowym gmachu pocztowym i telegraficznym i tu koncentrować się będą wszystkie druty. Dyrekcya poczt i telegrafów przypuszcza, że prywatni właściciele domów, uwzględniając dobro ogółu, dadzą się nakłonić do zezwolenia na umieszczenie dżwigarów, gdyż wszelkie roboty wykonane zostaną kosztem zarządu poczt i telegrafów bez najmniejszej ujmy dla trwałości lub wytrzymałości murów wiązania lub dachu samego. Zauważyć także należy, że sieć telefonów, rozpięta ponad dachami, połączona w odpowiednich miejscach od dżwigarów górnych z ziemią drutami, posłuży do wyrównania zbytniego napięcia elektrycznego podczas burzy, więc podziała jako wielce skuteczny i szeroko rozgałęziony gromochron. Magistrat uchwalił zezwolić na wznoszenie dźwigarów na budynkach miejskich, a do komisyi mającej wyznaczyć trasę i traktować z właścicielami domów, wyznaczony został dyrektor budownictwa m. p. Niedziałkowski.

„Czas” z 2 maja 1889

« Poprzednia stronaNastępna strona »