Jak się jadało dawniej, a jak teraz.
„Czy jadamy obecnie lepiej, niż dawniej? – oto pytanie, jakie stawia Claude w jednym z artykułów francuskiej „Revue”, i na które ten sam autor odpowiada twierdząco. Istotnie sztuka kulinarna posunęła się znacznie naprzód w ostatnich czasach, a przodkowie nasi nie mieli pojęcia o wielu znakomitych rzeczach, które stanowią codzienną przyprawę wszystkich potraw, innych zaś musieli się wyrzekać ze względów oszczędnościowych. Że do tych właśnie należały i ziemniaki, musi nam się wydać najbardziej dziwne. Cenę soli podbito za pomocą ceł, cukier był dostępny tylko dla bogatych, a wyroby cukrowe jeszcze na początku 19 wieku sprzedawano tylko w aptekach. A już Krezusem trzeba było być, żeby sobie pozwolić na używanie korzeni, jeżeli funt szafranu kosztował 800 marek, a pieprz, cynamon, gałka muszkatułowa, goździki, imbir nie o wiele były tańsze. Z jarzyn uznano tylko dwa lub trzy gatunki, z których najpopularniejszą była fasola, wyparta dopiero przez kartofle.
Chleb biały był w owych czasach zupełnie nieznany, jadano chleb gruby i zanieczyszczony starem ziarnem, gdyż mąka, jakiej używamy obecnie do wypiekania „chleba powszedniego” jest zdobyczą nowoczesnej techniki młynarskiej. Masło; „deserowe” t. zn. świeże, było rzadkim przysmakiem, a i mleko nie odgrywało tak ważnej roli w odżywianiu, zwłaszcza ludności miejskiej, jak teraz. Co do mięsa, to zdaje się, że Claude trochę pesymistycznie patrzy na uczty naszych przodków, twierdząc, że mięso to było łykowate, twarde i niesmaczne, bo nie znano sztuki hodowli drobiu i opasania bydła, a zwierzynę strzelano bez wyboru. To prawda, ale zwierzyna ta, wobec obfitości pożywienia w gęstych i nieprzetrzebionych lasach, musiała być tłusta i liczna, a to samo można powiedzieć o bydle domowem, które wszędzie znajdowało dostateczna dla siebie paszę i nie potrzebowało być specyalnie tuczone,
Natomiast zgodzić się można z autorem co do tego, że ówczesny stół biesiadny wraz z zasiadającymi dokoła niego biesiadnikami, nie bardzo ponętny przedstawiałby widok dla nas, „obarczonych” wymogami hygieny, estetyki itp. Porcelana i szkło były wówczas nieznane, a kto nie miał naczynia złotego lub srebrnego, posługiwał się drewnianem lub cynowem, które nie łatwo dawało się oczyścić. Serwety należały do rzadkości, widelce i noże jeszcze przez Saint Simona uważane były za godny napiętnowania zbytek, a ogryzione kości rzucano poprostu… pod stół.
W porównaniu z tem, zasiadające dziś do stołu w pierwszej lepszej restauracyi towarzystwo, jest szczytem elegancji i dobrego tonu.
H. B.
„Głos Rzeszowski” z 28 czerwca 1914