Archiwum miesięcy: Listopad 2012

Nowoczesna restauracja 1870

6 listopada 2012

Nowe urządzenie restauracji.

W Bostonie inżynier Riddl urządził restauracją na nowy zupełnie sposób. Pokoje dla gości zastawione są stołami, lecz nie ma przy nich służby. Każdy wchodzący otrzymuje przy wejściu bilet z numerem oznaczonym. Na stoliku znajdują się guziki ze słoniowej kości połączone sprężyną z dolnem piętrem, gdzie się mieści kuchnia; na guzikach tych wypisane są gatunki potraw, których dostać można. Za przyciśnięciem takiego guzika opuszcza się na dół środkowy krążek stołu i po chwili podnosi się z podaną potrawą. W tejże samej chwili z kuchni telegrafem dają znać, jaka potrawa i pod który numer podaną została; tym sposobem przy wejściu gościa oddając bilet z numerem otrzymuje gotowy rachunek. Wynalazek ten jest bardzo dogodnym, bo usuwa nieprzyjemne często stosunki ze służbą i o wiele zyskuje się na oszczędności, bo obsługa w kuchni nie jest tak kosztowną jak w pokojach gościnnych. Inżynier Riddl otrzymał już polecenie urządzenia podobnych kuchni w kilku restauracjach londyńskich i paryzkich.

„Dziennik Polski” z 11 maja 1870

Człowiek o czterech nogach

6 listopada 2012

Człowiek o czterech nogach.

Warszawska Gazeta lekarska donosi:

W Gradyżku stawił się niedawno popisowy Kondratyj Kornuta, chłopak 21-letni, który przedstawił się komisji asenterunkowej, jako człowiek o czterech nogach. Komisja sprawdziła, że chłopak jest zdrów, silny i wogóle dobrze rozwinięty. Dwie nienaturalne nogi znajdowały się między zupełnie rozwiniętemi odnóżami dolnemi, były tylko nieco krótsze, a lewa w kolanie złamana. O tej ułomności Kornuty nikt, oprócz jego rodziców nie wiedział, a aby ją zakryć, nosił szerokie spodnie i buty, które sobie sam robił.

Komisja asenterunkowa doradzała mu, aby się poddał operacji, na co on jednakże odrzekł, że przyzwyczaił się do czterech nóg swoich i nie chce przy operacji umrzeć.

„Gazeta Narodowa” z 20 stycznia 1883

Horror na cmentarzu

6 listopada 2012

Z Magdeburga donoszą o następującym wypadku:

W ostatnich dniach wyszła pewnego popołudnia 7-letnia dziewczynka na cmentarz i błąkając się rwała kwiaty z grobów. Grabarz postrzegłszy to, pochwycił dziecinę i chcąc ją surowo ukarać, zamknął do kostnicy, w której właśnie leżało na marach czterech nieboszczyków. Wieczór zapadał, wreszcie nastąpiła noc i rodzice z trwogą rozpytywali się o dziecko, które ciągle jeszcze nie wracało. Nazajutrz gdy grabarz wrócił do swej pracy, przypomniał sobie, że dziecko zamknął wczoraj w kostnicy i poszedł je uwolnić. Lecz jakiż widok przedstawił się jego oczom? Dziewczynka siedziała skulona w kącie z zacisniętemi kurczowo rękami, z pogryzionemi, krwią zbroczonemi wargami i z szeroko w słup otwartemi oczyma. Była już martwą. Przestrach zabił nieszczęśliwe dziecko. Grabarza ujęła natychmiast policya, która z trudnością powstrzymać zdołała wściekłość ludu, chcącego go na miejscu śmiercią ukarać.

„Czas” z 1 czerwca 1880

Muzykalne duchy

6 listopada 2012

Muzykalne duchy.

Mimo coraz bardziej postępującej oświaty w XIX. stuleciu, wiara w duchy i upiory znajduje zawsze licznych zwolenników. Jak dawniej Cagliostro, Swedenborg, tak doniedawna miał powodzenie Hume, który mówiąc mimochodem, porzucił mistycyzm i osiadł w Rzymie, gdzie na wcale pobożnego jak słychać wykierował się człowieka. Po tych mistrzach magii, kołomanii i w ogóle tej nowej nauki, którą nazwano duchownictwem, nie długo opróżnionem było miejsce.

W Londynie wzbudzają teraz niesłychane wrażenie koncerta, dawane przez duchów. Dwóch Amerykan braci Davonport, wywołują te duchy, podług swego własnego upodobania do gitary, fortepianu – lub cymbałów, i kierują tym koncertem. Oto co donoszą zagraniczne dzienniki o jednym z tych koncertów nadziemskich lub podziemnych. W sali znajdują się trzy oddziały. W obu skrajnych siedzą bracia Davonport. Obaj skrępowani są powrozami jak zbrodniarze. W średnim oddziale leżą rozmaite instrumenta muzyczne. Naraz spada zasłona i odzywają się tony muzyki koncertowej. Wszystkie instrumenta poczynają wydawać odgłos – a naraz powstaje muzykalno-piekielna wrzawa. Nagle podnosi się zasłona a obu braci widać powiązanych na dawnem miejscu. Kazawszy się uwolnić z więzów siadają obaj bracia na krzesłach między publicznością, od których ich znowu przywiązują powrozami. Publiczność zasiada wokoło obu braci, którzy nadto podają dłoń swoim sąsiadom. Instrumenta muzyczne leżą na stole. Naraz światło gaśnie. Natychmiast zaczyna się znowu koncert, z tą tylko różnicą, że instrumenta wśród dźwięków latają po sali. Ktoś słyszy tuż nad swem uchem dźwięk dzwonka, innemu brzmi gitara nad głową. Niekiedy zawadzi który z instrumentów o widza, zadając mu bolesne razy i pchnięcia, a korespondent, któremu zawdzięczamy ten opis, dostał sam po głowie od jakiejś swawolnej gitary. Gdy zapalono znowu lampy, siedzieli obaj bracia duchownicy skrępowani na krzesłach, a niektóre instrumenta leżały widzom na kolanach. Inny, już niemuzykalny eksperyment opisują tak znowu: Światło gaśnie. Jeden z braci oświadcza życzenie pozbycia się swego surduta. Zapalają znowu lampy i publiczność widzi go bez surduta, chociaż ręce miał związane. Jeden z widzów zażądał, aby mu powrozy, któremi się krępują obaj magowie, upadły na kolana. Gaszą znów światło i natychmiast słychać świst lecących sznurów, które pogłaskawszy po drodze niedelikatnie jakiegoś jegomości po twarzy, padają na kolana ciekawego. Na tem skończyło się przedstawienie.

„Gazeta Narodowa” z 11 października 1864

Dawne przepisy kulinarne

6 listopada 2012

Ciastka do herbaty.

Do funta cukru miałkiego wbija się dwanaście żółtek, i rozciera się mocno; daléj dodaje się 3/4 funta masła młodego, nieco rozpuszczonego na ogniu, skórki cytrynowéj, parę ziarnek z pestek brzoskwiniowych drobno utłuczonych, maki przesianéj 3/4 funta, białek, ubitych na pianę. To wszystko dobrze rozmieszawszy, rozciéra się na papiér wysmarowany masłem świéżem, i kładzie się do wolnego pieca. Gdy się ciasto zrumieni, kraje się w kawałki. Ciastka takie można parę dni trzymać.

J. M.

„Kalendarz Domowy Gospodarski na rok zwyczajny 1837.” 



Grzanki na śniadanie.

Bułeczki krają się w podłużne plasterki, i smaruje się masłem świeżém, ugniecioném z czysto wypłukanemi sardelami; czyli tak zwanem masłem serdelowém. Trzeba oprócz tego miéć czysto oprawione i opłukane serdele rozerznięte na połówki, któremi się brzegi grzanek otaczają; i robią się z tychże serdeli przedziały, które się napełniają, jeden kawiorem, drugi sérem szwajcarskim lab angielskim, trzeci żółtkiem drobno usiekaném, rzerzuchą, szynką cienko pokrajaną, i tym podobnemi rzeczami. Grzanki takie bardzo są smaczne, i przyozdabiają stół śniadanny.

Z. J.

„Kalendarz Domowy Gospodarski na rok zwyczajny 1837.” 


 

Kotlety postne.

Cztéry śledzie, dwa dni naprzód w wodzie moczone, oczyszczone z ości, drobno się siekają. Dodaje się cztéry łyżek śmiétany kwaśnéj, bułeczki tartéj w miarę, żółtek dwa, gałki muszkatołowéj, szarlotki drobno usiekanéj i masła świéżego kawałek. Wymieszawszy to należycie, robią się kotlety, i smażą się zlekka na patelni, obsypawszy wprzód bułeczką.

J. U.

„Stanisława Janickiego Kalendarz Domowy Gospodarski, na rok przestępny 1848.” 



Przepis pieczenia doskonałych preclów bez drożdży.

Na kwartę mąki bierze się łyżkę masła niesolonego, jaj cztery i cukru tartego dwie łyżki, co wymiesiwszy doskonale w makutrze, doda śmietanki słodkiej tyle, aby ciasto było zdatne do wyrabiania preclów, które uwałkowane dłonią w maku i posmarowane po wierzchu jajem (za pomocą piórka), kładzie się na blachę masłem wysmarowaną i wypieka w piecu wolno napalonym.

Malwina z Z. W.

„Gwiazda. Czasopismo dla płci niewieściej” z 15 kwietnia 1870

Sztuczki elektryczne

6 listopada 2012

Sztuczki elektryczne.

Pięćdziesiąt tysięcy franków, wyznaczone przez cesarza Napoleona w nagrodę za najużyteczniejsze zastosowanie elektryczności, otrzymał pan Rumkorff, wynalazca elektrycznego kłębka. Najlepsze pojecie tej maszyny powziąść można w kuglarskim teatrzyku pana Robin, zawsze przepełnionym ciekawymi. Więcej on zapewne niż akademia przyczynił się do obeznania Paryżanów z tym potężnym wynalazkiem, mającym niezmierną przyszłość przed sobą. Maszyna Rumkorffa służy do gromadzenia elektryczności na punkt jeden. Siła jej jest przerażająca. Gdyby kto dotknął drutu podczas kiedy maszyna funkcjonuje, byłby na miejscu spiorunowanym. Fizyk Robin obchodzi się też nader ostrożnie z tą tytaniczną zabawką. Przedstawienia odbywają się w ciemnej sali. Maszyna, wprowadzona w ruch, ciska błyskawice na pół metra długie, połamane w zygzaki i prujące powietrze z przerażającym świstem. Jest to poprostu piorun w ręka człowieka. Pan Robin pokazuje moc jego na tafli szkła, a raczej klocu szklannym, dziesięć cali grubym. Postawiony pod strzały maszyny, kloc ten przeszyty bywa nawylot gromem. Wpadłszy weń iskra wyrabia drogę, podobną do stalaktytów. Następnie czarodziej przedstawia pracę piorunu w chmurach, zorzę północną i fantastyczne obrazy mozaikowe, złożone z biegających kolorów tęczy. Potem wychodzi na scenę bęben dobosza, poległego pod Inkermanem. Samotny bęben stoi na środku sali – na nim leżą pałeczki. Elektryczność porywa je i wybija niemi z największą werwą rozmaite wojskowe znaki. Pełen luidorów kufereczek wnet zastępuje miejsce bębna. Czarodziej z uśmiechem zaprasza którego z najsilniejszych widzów, żeby wziął go sobie. Ten i ów próbuje, ale żaden Herkules nie oderwałby tej małej szkatułeczki od stołu, na którym stoi. Elektryczność trzyma tak silnie, iż dotykającemu wydaje się, że mu kto każe górę z miejsca ruszyć.

„Gazeta Narodowa” z 11 sierpnia 1864

Telegraf w gazetach

6 listopada 2012

Własny drut, o którym tyle prawią niektóre dzienniki, jest czystą blagą. Zaprowadzenie własnego drutu telegraficznego między Wiedniem a Lwowem, za specjalnem pozwoleniem Ministerstwa handlu, kosztowałoby, jak nam z kompetentnej strony obliczono, blizko 50.000 złr. a oprócz tego nabywca drutu musiałby opłacać rocznie sumę równającą się pensji dwóch urzędników telegraficznych, z których jeden we Lwowie a drugi w Wiedniu zajęty by był wyłącznie jego depeszami. Prawda, że w takim razie, mając w dodatku dobrze płatnych i dobrze poinformowanych kilku korespondentów, możnaby dniem i nocą bez dalszych kosztów otrzymywać telegramy; ale na taki zbytek potrzebaby jak n. p. Daily Telegraph, mieć przeszło 240 tysięcy abonentów, podczas gdy wszystkie codzienne pisma lwowskie razem mają ich 10-12 tysięcy. Natomiast można za pewną opłatą najmować prawo używania aparatu telegraficznego na jednę lub więcej godzin, o takiej porze dnia, o której ruch depesz innych bywa zwykle bardzo słaby. Pora ta przypada w nocy, a ponieważ wszystkie pisma lwowskie ze względu na wysoką cenę nocnej pracy drukarskiej wychodzą po południu, i ponieważ w nocy rzadko kiedy dzieje się coś ważniejszego w świecie politycznym, więc telegramy otrzymane według tej drugiej metody są zawsze spóźnione i można je mieć bez trudzenia iskry elektrycznej, abonując się na osobną przesyłkę wiedeńskich dzienników wieczornych pociągiem kurjerskim. Takie jednakowoż telegramy, będące właściwie „telegramami po zniżonej cenie”, nazywane bywają szumnie „telegramami na własnym drucie”. Miały one sens w pismach, które drukowały się w nocy i wychodziły rano; dla pism popołudniowych nie mają żadnej wartości.

„Dziennik Polski” z 23 lipca 1885

Żywcem pogrzebany

6 listopada 2012

Żywcem pogrzebany.

Okropną zbrodnię odkryto przed kilku dniami w miasteczku Grajewie, gub. łomżyńskiej, w Królestwie Polakiem. Osiadły tam niedawno budowniczy z Warszawy, p. Mieczysław Grabowski, miał dokonać pomiarów realności niejakich Łupieńskich, a to w celach ubezpieczeniowych. W tym celu wypadło mu takie zrobić wymiar piwnicy. Właściciele niezbyt chętnie zgodzili się na wydanie kluczów od piwnicy, która, jak się pokazało, kryła w sobie straszną tajemnicę zbrodni.

Po otwarciu kłódki i odsunięciu żelaznej sztaby, którą drzwi się zasuwają, zeszedł p. Grabowski wraz z pomocnikiem mierniczym po pięciu schodach w głąb, gdzie napotkał drzwi drugie, również na klucz zamknięte. Otworzywszy je, ujrzał obraz, który go przejął najwyższą grozą. Na brudnej pryczy, wśród śmiecia i gnoju, leżał młody, około 20 lat liczący młodzieniec w skurczonej pozycji. Ujrzawszy wchodzącego, wykrzywił twarz, na której malował się przestrach i ból i począł okrywać się cuchnącymi łachmanami. P. Grabowski zbliżył się doń i począł przemawiać łagodnemi słowy. Chłopak spojrzał nań wystraszonemi oczyma, nie odrzekł jednak nic, tylko zaciągnął na siebie jeszcze wyżej płachtę. Po chwili przestał patrzeć na przybysza, a obojętny na wszystko, co działo się około niego, skierował oczy ku zabrudzonej szybie jedynego w lochu okienka, zakratowanego żelaznemi sztabami. Zaduch w piwnicy był tak wielki, że p. Grabowski nie mógł tam wytrwać długo i musiał umykać z tajemniczego lochu.   Czytaj dalej…

Lis chowany

6 listopada 2012

Lis chowany – jego figle.

Co to za uciecha i zabawa na wsi mieć lisa wychowanego od wczesnej młodości i wykarmionego od szczenięcia mlekiem. Miałem tego dowody – figle i zabawy takiego lisa. wdzięczność dla mnie, przywiązanie i wiara stale mi okazywane, domyślność obok nadzwyczajnej inteligencyi i filuteryi, przechodzą wprost pojęcie. Żadne stworzenie, nawet pies, nie może iść z lisem w porównanie – nic też dziwnego, że jest on dla naszej zwierzyny najniebezpieczniejszym szkodnikiem. Właściwa mu przezorność i spryt uniemożliwiają całkowite jego wytępienie. Trutka i żelazo często zawodzi, bo samice i starsze lisy doświadczone trudne do ujęcia lub otrucia.

Mój „lisio” zamieszkiwał ogród przy dworze w Libertowie – na zawołanie „lisiu” zjawiał się galopem, machając kitą w prawo i lewo na znak zadowolenia. Po przywitaniu się, któremu towarzyszyło skomlenie, siadał przy mnie, patrząc mi w oczy, aportował rzucane przedmioty, wyskakując z nimi na ławeczkę – a że i jamnik zwykle mi towarzyszył, zaczynały się harce i gonitwy, przewracania, kłębowania i niby walka, objawiająca się duszeniem za gardło, jednak całkiem nieszkodliwem. Żył z jamnikiem w braterskiej zgodzie i przyjaźni, do tego stopnia, że gdy go nie widział, szukał go skomląc i dotąd to czynił, póki go nie znalazł lub nie zwabił.

Do pokojów przychodził regularnie wieczorem na figle, harce z jamnikiem, aportowanie – nie wchodził jednak drzwiami, lecz okienkiem z piwnicy, po schodach, przez otwarte drzwi piwniczne, któremi dziewki przynosiły wieczorny udój mleka celem rozlania go na misy. Tu już regularnie lisio oczekiwał na nie, pił mleka, ile chciał, odpędzany i straszony szczerzył zęby i szczekał, dziewki uciekały, on za niemi, wprost potem z piwnicy przybiegał do mnie na kanapę i witał się jak zwykle. Po przywitaniu się, raczył mnie ciekawym karesem. Łokieć mój lub noga w fantazji lisa przybierały postać istoty, którą uważał za godną swej miłości lisiej – objawiał ją też z zapałem nie zważając na bicia i odpędzania. Jestem pewny, że w ten sposób chciał mnie, bo tylko do mnie takie amory okazywał, objawić swoją wdzięczność, przyjaźń i zaufanie.

Wobec domowników zachowywał się bez bojaźni – ale zawsze zapewniał sobie na wszelki wypadek odwrót. Pyszny był wtedy – w oczach i w całem ciele malowała się ta ostrożność – dla rysownika byłby wtedy znakomitym modelem. Dla obcych był zawsze nieprzystępny, niedowierzający – za przybyciem obcego chronił się zwykle pod kanapę lub pod łóżko. Dla mnie zachował niezmienioną przyjaźń i wiarę aż do końca życia. Koniec miał oczywiście tragiczny – ponieważ zaczął znosić kury wiejskie, za które musiałem płacić, kazałem go trzymać na łańcuszku i jednej nocy został przez przybyłe psy wiejskie zaduszony. Żal mi go było bardzo – ale zwykły to koniec chowanych i ulubionych zwierząt i ptaków.

Jeszcze jedno zdarzenie: W ulu, w ogrodzie, zagnieździły się szerszenie; chcąc je zniszczyć, stanąłem sobie z laseczką koło ula i każdego nadlatującego szerszenia zabijałem na wchodnem do ula. Lisio mój oczywiście zjawia się zaraz przy tej operacyi – siada przy mnie i przypatruje się. Raptem skacze w górę może na metr wysoko, łapie nadlatującego szerszenia, zagryza i wypluwa. Powtarza to potem kilka razy. Przestałem sam zabijać szerszenie, przypatrując się ze zdumieniem na mojego lisia, który w jednej chwili zrozumiał, o co chodziło…

Spostrzeżenia z natury. II. Spisał Józef Padlewski. „Łowiec” z 15 marca 1903

Mysia rodzina za 500 rubli

6 listopada 2012

Mysia rodzina za… 500 rubli.

Pewien chłop z pod Grójca miał zwyczaj przechowywać swe oszczędności w szklannym gąsiorku.

Oszczędności te doszły aż do 500 rubli.

Złożywszy tak ostatnie kilka rubli do improwizowanej ale nie ogniotrwałej kasy, włościanin zapomniał ją zakorkować

Cóż się jednak stało?

Oto gdy po pewnym czasie wieśniak zajrzał do swego skarbu, przekonał się z przerażeniem, że w gąsiorze założyły sobie gniazdo… myszy.

Zamiast papierowych pieniędzy, 5 wyhodowanych tam myszek pozostawiło tylko kupę potarganych strzępków.

W ten sposób odchowanie każdej z pociech mysiego rodu kosztowało włościanina okrągłą cyfrę po rs. [rubli srebrnych] sto.

Biedak przybył do Warszawy, ażeby się poradzić w swem nieszczęściu…
„Dziennik Polski” z 19 lutego 1879

Wstawianie zębów w roku 1864

6 listopada 2012

Australskle zęby.

Od niedawna sprowadzają dentyści z Australji naturalne zęby, które wstawiają zamiast sztucznych. Australczycy mają bowiem bardzo białe i piękne zęby, które pozwalają sobie europejskim spekulantom wyrywać za paciorki ze szkła, wstążki i barwiste szmatki. Do Londynu posełają teraz całe skrzynie australskich zębów.

„Gazeta Narodowa” z 26 sierpnia 1864



Zęby pradziadka.

Zagraniczne pisma opowiadają, że pewien Francuz, któremu do męzkiej urody nie zbywało na niczem, oprócz na zdrowych zębach, zwidzając w grobowcu zwłoki swych antenatów, zrobił spostrzeżenie, że trup jego pradziadka miał przepyszne, białe jak kość słoniowa zęby. Próżny Francuz wpadł zaraz na koncept przyswojenia sobie tych pięknych zębów. Przywołany dentysta powyjmywał nieboszczykowi zęby i wstawił je potem prawnukowi. Odtąd Francuz ten chlubi się najpiękniejszemi zębami, które uważa za najcenniejszy spadek po pradziadku, a któremi już niejedno miał podbić serce. Tak przynajmniej opowiadają dzienniki, które niedawno doniosły także, że europejscy spekulanci wyrywają w południowej Afryce krajowcom w zamian za szklanne błyskotki ich piękne zęby, i całemi transportami przedają ten nowy artykuł handlowy do stolic europejskich, gdzie go damy i panowie skwapliwie rozchwytują.

„Gazeta Narodowa” z 10 listopada 1864

Zakaz zbierania niedopałków

6 listopada 2012

Zbieranie niedopałków cygar, rzucanych na ulicy, zostało w Paryżu wzbronione przez władze. W Ameryce zakaz taki istnieje już od dawna a ma na celu zapobieżenie szerzeniu się chorób w uboższej klasie ludności.

„Gazeta Lwowska” z 15 października 1901

Podatek od psów 1869

6 listopada 2012

Lista konskrypcyjna psów.

W Hermansztadzie ukończono właśnie konskrypcję psów, mających być opodatkowanemi. W liście konskrypcyjnej zamieszczono nazwisko właściciela, rasę psa i cel, do którego ten pies ma służyć. Ponieważ jednak tylko pewien rodzaj psów jest wolnym od opodatkowania, przeto silił się nie jeden właściciel przedstawić swego psa w świetle najkorzystniejszem, aby go od podatku uwolnić. Ztąd powstały następujące kwalifikacje: Suczka donosząca o wejściu obcych do pokoju. Legawiec do polowania, przeciw opodatkowaniu wniesie rekurs do sejmu. Dziesięcioletni chart, zdechnie wnet ze starości. Pies gończy jako stróż domu. Pies na usługi dla mojej córki. Dianna stara panna, bez rzemiosła, trudni się szyciem. Mops, który przekroczył rok 12ty i jest nieużytecznym. Gończy dla kotów, trzymam go tylko do maja 1870. Pokurcz, jeszcze niechrzczony, azatem nie ma metryki. Zepsuty pincz, koloru bułkowego, dla rozrywki swej pani i do zjadania resztek z objadu itd.

„Dziennik Polski” z 28 października 1869

O znakach wypalonych na korkach

6 listopada 2012

O znakach wypalonych na korkach.

Obecnie nadchodzi sezon picia wód mineralnych, pozwalamy sobie przeto zwrócić uwagę na pewien fakt, który ma doniosłą łączność w tej sprawie a przez żaden dziennik nieporuszony. Oto rozchodzi się aby zarządy zdrojów opatrywały korki rokiem w którym napełniono flaszki.

Leży to w interesie samych zdrojów, które naturalnie nie posiadają zapasu wody we flaszkach z ubiegłego roku, zato sprowadzającym je do odsprzedarzy(*) w większej ilości: dla zaoszczędzenia na przewozie pozostają nieraz znaczne partye wód i z przeszłego roku. Nie mówimy iżby u wszystkich zapasy takie pozostawały i te sprzedawano jako tegoroczne, jednak wobec wielkiej konkurencyi trudnem jest uchylić się od tego kroku. Znane są wprawdzie niektóre domy handlowe: n. p. Wenzla w Krakowie, które pozostałe zapasy wylewają, lub wydają biednym za okazaniem poświadczenia lekarskiego, jednak są to wyjątki, których u innych trudno znaleźć. A jednak wody mineralne drogo opłacamy, niekiedy półlitrowa flaszka kosztuje przeszło 20 centów t. j. więcej a niżeli pół litra austryackiego wina.

Wśród ogólnej i ustawicznie wzrastającej drożyzny przy innych artykułach spożywczych, tego jednego zrozumieć i wytłómaczyć sobie nie można. Przecierz(*) flaszka, korek obsługa a choćby i opłata dzierżawy ze źródła wreszcie transport, nie mogą zrównać ceny wody z ceną wina przy tej samej ilości, a znacznie przenieść cenę piwa. Nie chcemy już robić zarzutu właścicielom źródeł co do wysokości cen do których się przyzwyczailiśmy, jednak mamy prawo postawić tak skromne życzenie, abyśmy na korkach znajdywali dokładnie wypalony rok napełnienia flaszki. Leży to jak wyżej powiedzieliśmy w interesie właścicieli źródeł względnie przedsiębiorców aby korki znaczyć rokiem, ponieważ kupującemu częściowo wodę nieraz przy chwilowem straceniu smaku wydaje się ona nieco inną i wskutek suggestyi, że nie ma roku na korku, odnosi przyczynę chwilowej swej niedyspozycyi do złej wody rzekomo z przeszłego roku i przestaje jej używać ze swą częstokroć szkodą.

Te kilka słów może znajdą uznanie i u innych dzienników i dojdą do uszów właścicieli Zakładów zdrojowych, którzy niewątpliwie zechcą się przychylić do słusznego życzenia, aby w przyszłości rok napełniania flaszek wodą był uwidoczniony na korku.

„Głos Rzeszowski” z 20 kwietnia 1902

(*) - tak w oryginale

Połów wron

6 listopada 2012

Połów wron.

Szczególny ten połów wron, jako zwierzyny, odbywa się na mierzei kurońskiej (Kurische Nehrung) na Bałtyku. Przypada on na wczesną porę wiosenną. Jadąc wzdłuż mierzei kariolką pocztową na dwóch kołach – do czego, mówiąc nawiasem, wyborne trzeba mieć kości – spostrzega się zarówno na płaskich wybrzeżach morza jak i na stokach wyższych odpłuczysk morskich małe chatki w rodzaju koszów, pleciono z rogoziny. Są to t. z. wronie budki, w których ukrywają się łowcy i łowczynie wron, bo i płeć słaba z namiętnością łowom tym się oddaje. Łowiec siedzi ukryty w budce i śledzi przelot wron, które przy mglistem powietrzu nisko ponad ziemią ciągną. O 30 lub 10 kroków od budki leży na piasku rozpostarta siec, a sznur od niej trzyma łowiec w ręku. Budka osłonięta jest zresztą gałęziami sośniny, aby nie budziła podejrzenia u nadlatujących ptaków. Koło sieci porozrzucane są na przynętę drobne rybki; wiążą również oswojone wrony do palików. Przeciągające wrony, ujrzawszy na ziemi jedną i drugą towarzyszkę, rozkoszujące pozornie przy obfitej biesiadzie, zaczynają nad tem miejscem krążyć, spuszczając się coraz niżej i nareszcie zasiadają do wspólnej z niemi biesiady. Łowiec czeka, żeby się ich skupiło jak najwięcej i w stosownej chwili pociąga za sznur, a duża siec przykrywa ptaki. Wtedy rozpoczyna się barbarzyńska operacya, przypominająca chyba tryglodytów.

Łowiec przybiega do sieci, bierze wrony po kolei lewa ręką, prawą ściska silnie dziób, i przybliżywszy głowę wrony do swych ust… gniecie jej czaszkę zębami. Ptak ginie natymiast, a mózg występuje na wierzch… Nazywają też tych łowców „wrono-gryzami” Krähebieter. Szczególniej kobieta, zagryzająca w ten sposób żywe wrony, czyni okropne wrażenie.

Uboga ludność mierzei, żywiąca się tylko rybami i przywożonymi z Litwy kartoflami, znajduje ważny dla siebie artykuł żywności w chwytanych masami wronach. Bywają one albo gotowane i na świeżo jedzone, albo peklowane. Zupa z młodych wron ma być nawet wcale dobra. Ptactwo to dostaje się także do hotelów sąsiednich miast i udaje nieraz na półmisku kuropatwę lub gołąbka. Za wronę płacą od 5 do 15 feników.

Czasem razem z wronami dostaje się pod sieć ptactwo drapieżne, jak orły bieliki i rybołowy, albo mewy i idą razem z wronami do garnka lub na pieczyste.

„Łowiec” z 28 grudnia 1895

« Poprzednia stronaNastępna strona »