Strona główna » Zwierzęta » Psie historye

Psie historye

Psie historye.

Jeden z najczcigodniejszych książąt Kościoła polskiego, ogromny amator psów, wywołał niebywałe zgorszenie w gronie pobożnych dam, twierdząc pół żartem a pół seryo, że i pies ma duszę, tylko inną niż człowiek.

Nie wdając się w dyskusyę na ten temat, przyznać jednak muszę, że czworonogi przyjaciel człowieka okazuje niejednokrotnie tak niezwykły rozum, iż tylko braknie mu mowy. Przywiązanie jego staje się przysłowiowem, poświecenie przechodzi częstokroć granice wiary w możliwość istnienia czegoś podobnego, umiejętność wyczytywania z oczu pana jego żądań i rozkazów jest wprost bajeczną.

Widziałem psa, który na drugi koniec miasta biegł sam z koszem w zębach do znanego sobie stragana po winogrona. Przybywszy na miejsce, stawiał kosz u nóg kupca, ten stosownie do znajdującej się na dnie kosza kwoty, ważył grona, pies tymczasem otrzymawszy gałązkę, owocu, przytrzymywał ją łapą, by ze smakiem spożywać jagody, które namiętnie lubił. Z pełnym koszykiem wracał potem z dumnie podniesioną głową do domu.

Znany jest we Lwowie z przed lat fakt, jak to pies samotnego dziennikarza Cz. wpadł do handelku, w którym zbierali się codziennie koledzy jego pana i tak długo dręczył ich szczekaniem i naprzykrzaniem się, aż wreszcie zwrócił na siebie uwagę i biegnąc w podskokach, zaprowadził do ciężko chorego, lezącego w gorączce bez żadnej pomocy samotnika.  

Głośno opowiadano sobie przed wojną w Kole literacko-artystycznem o niezwykle wprost mądrym psie inżyniera naftowego P. Nie mogąc znaleźć swego pana we Lwowie, pojechał na stopniu tramwayu elektrycznego na dworzec, tam zachowaniem się swojem skłonił znanego sobie konduktora do tego, iż ten – domyślając się, o co idzie – wziął go do wagonu i zawiózł do Borysławia.

Nietrudno wyobrazić sobie zdumienie inżyniera P. na widok zapomnianego w mieście faworyta, skaczącego z radości dokoła i szczekającego donośnie.

Psy z góry św. Bernarda zdobyły już światową sławę; psy policyjne panicznym strachem przepełniają zbrodniarzy, którym łatwiej ukryć się przed pościgiem stróżów bezpieczeństwa, niż przed węchem i sprytem takiego czworonożnego detektywa. Anegdotami mniej lub więcej prawdziwemi i prawdopodobnemi o psach myśliwskich możnaby wypełnić grube foliały. Sporo w nich fantazyi bujnej, ale i dużo nieraz prawdy, odpowiednio jeno zabarwionej. Psy owczarskie to najprzezorniejsze i najwierniejsze stróże gospodarskiego dobytku, tracące często i życie w obronie trzód, oddanych pod ich opieką, O psie towarzyszu żołnierza w polu, często gęsto na wysuniętej, samotnej placówce wiele opowiedziećby mogła gawęda obozowa, nic więc dziwnego, że otaczamy piękne to stworzenie i z naszej strony tak wyjątkową sympatyą, przywiązujemy się doń serdecznie, opłakujemy nawet, nierzadko jego stratę.

Jeden z lekarzy, aczkolwiek posiadał obszerną praktykę żydowską, żydzi zaś, zwłaszcza prowincyonalni, nie bardzo sympatyzują z psami, które znając doskonale ich tchórzliwość, płatają im niejednokrotnie przykre, nawet – prawdziwie psie – figle, był tak wielkim miłośnikiem psów, że miał ich zawsze przynajmniej trzy. Obok psów własnych, chętnie żywił i bezpańskie włóczęgi, nierzadkim więc był fakt, że taki jeden lub drugi pies-żebrak zjawiał się stale w porze obiadowej, by posiliwszy się odpowiednio, znikać aż do dnia następnego.

Zwłaszcza jedna wyżlica budziła niezwykły respekt w pewnych kołach pacyentów doktora. Do pokoju pustego wpuściła przybysza, wypuścić jednak nie chciała nikogo, ukazując za każdem poruszeniem w stronę drzwi dwa rzędy ostrych, białych zębów. Wywoływało to wiele scen humorystycznych, o których opowiadano sobie długo i szeroko.

Pewnego razu uchyliła drzwi, wiodące do pokoju służby, pacyentka w. m. i na uczynioną sobie uwagę, że do doktora prowadzi wejście frontowe, odpowiedziała przez szparę:
- Ja wim, ja chcę tylko wiedzieć, czy starszy pes je w domu?

Obok wyżlicy posiadał doktor inną małą psinę, pierwsza więc otrzymała wspaniałomyślnie przydomek „starszy”. Pacyentka pragnęła tym razem dowiedzieć się tylko, czy ten „starszy pes”, ukryty w mieszkaniu, nie powita jej niegościnnie.

Na zanotowanie zasługuje fakt, świadczący istotnie o niezwykłym rozumie dwu psów. Mała suczyna z rasy popularnie na prowincyi zwanej „rynsztokową”, czyli raczej nie posiadająca w sobie nic rasowego, u której jednak mądrość i przywiązanie szły w parze z brzydotą, należała do największych faworytów naszego lekarza. Znaleziona jako kilkutygodniowe szczenię, na śmierć przez nieludzkiego człowieka skazana, gdzieś na śmietniku, jakby przez wdzięczność za przygarnięcie i pieszczoty, nawet w psim rodzie odznaczała się wprost niezwykłemi zaletami – jeśli się tak wyrazić można – serca i umysłu.

Obok niej żył, wieloletnią przyjaźnią z nią złączony, wyżeł Ajaks, o którego rozumie możnaby również pisać tomy całe. Otóż ten właśnie Ajaks, pragnąc o świcie udać się na chwilowy spacer do ogrodu, nie śmiał widocznie budzić nikogo z domowników, wiedząc jednak dobrze o względach, jakimi cieszy się u doktora zacna Bizia, zbudził ją i porozumiawszy się w jakiś im tylko wiadomy sposób, powędrowali razem do pokoju pana domu.

Przymknięte drzwi otworzył Ajaks zręcznie łapą – czynił to zresztą niejednokrotnie – i usiadł poważnie naprzeciwko łóżka, wpatrzony bacznie w twarz śpiącego. Bizia natomiast wskoczyła lekko na łóżko i musnęła swego chlebodawcę językiem po czole.

Gdy ten otworzył oczy, poczęła służyć, wymachując zwiniętym w obwarzanek ogonkiem i wachlując przedniemi łapkami.

Doktor, zdziwiony tem wszystkiem, postanowił rzecz dokładniej zbadać, przymykał więc oczy i udawał śpiącego, a Bizia powtarzała metodę budzenia, służąc, ilekroć razy pan jej otwierał powieki. Ajaks wymachiwał również ogonem, wpatrzony w doktora.

Skoro ostatni usiadł wreszcie na łóżku, kombinując o co właściwie faworytom jego idzie, Bizia zeskoczyła na ziemię i wraz z Ajaksem poczuła wabić pana swego ku drzwiom.

Przeprowadzony przez pokój następny i przedpokój do drzwi wchodowych, doktor domyślił się, iż psy pragną, by je wypuścić na dwór. Jakież jednak było jego zdziwienie, gdy Bizia, przekonawszy się, iż Ajaks dopiął tego, czego pragnął, wystawiła jeno czarny swój nosek przez próg i pokiwawszy przyjacielowi na pożegnanie ogonkiem, najspokojniej wróciła, zadowolona ze spełnionej misyi, na swoje legowisko w koszyku pod piecem.

Powtarzało się to często, wedle ściśle ułożonego programu, bez wprowadzania w nim najmniejszych bodaj odchyleń przyjętej pierwszym razem metody.

I jakże tu nie wierzyć w psi rozum? Racyę przyznać wypadnie też powiedzeniu kogoś, kto chyba dużo zaznał w życiu goryczy: „Czem bliżej poznaję ludzi, tem więcej kocham psy”.

Michał Rolle.

„Gazeta Lwowska” z 13 sierpnia 1919

Zwierzęta , , , Czytano 1 022 razy

Brak komentarzy do wpisu “Psie historye”

Zostaw odpowiedź

(wymagane)

(wymagany)


*