Strona główna » Varia » Rasizm w Ameryce 1906

Rasizm w Ameryce 1906

Z CAŁEGO ŚWIATA
(fr.)

Amerykanie (oczywiście północni), którzy, jak wiadomo, są zdumiewającym organizmem, złożonym z najsprzeczniejszych wad i zalet, zbrodniczych popędów i szlachetnych porywów, teraz wzięli na czułość i zabierają się do odradzania, a właściwie do leczenia chorych – roślin! W pobliżu Waszyngtonu istnieje już, jedyny naturalnie na całym świecie, szpital roślinny. Ci dobrodzieje roślinności twierdzą, że drzewa, kwiaty, jarzyny i t. p. doznają tych samych chorób co ludzie, suchot, reumatyzmu, scyatyki, zaburzeń w narządach trawienia i t. d., i że je należy leczyć zapomocą tych samych środków co człowieka, a więc zapomocą morfiny, boraksu, antypiryny i t. d., i t. d. Tak np. goździk-suchotnik potrzebuje leczenia formolem, więc należy go podlewać mocno rozcieńczonym roztworem tej cieczy. Ta kuracya ma zabijać zarodki trapiących kwiat pasożytów.

Czy który goździk został w ten sposób ocalony od zgonu na suchoty nie wiem; tylko to wiem, że szpital roślinny waszyngtoński zostaje pod opieką i nadzorem ministeryum rolnictwa, i że lekarze roślinni naliczyli już 500 rozmaitych chorób, którym podlegać mają rośliny, nie licząc w to wypadków trapienia ich przez pasożyty. Spodziewam się, że jak na taki krótki czas badania, to chyba dosyć.

Niechby panowie amerykanie czuli się do roślin, niechby je leczyli morfiną, antipiryną a nawet olejem rycynowym; niechby zakładali nie tylko szpitale ale nawet kliniki chirurgiczne, naprzykład dla zbóż połamanych gradem, – ale niechby obok tego pamiętali zawsze o obowiązkach względem swoich bliźnich, o obowiązku poszanowania godności ludzkiej w każdym człowieku, choćby do rasy anglosaskiej nie należącym. 

Tymczasem panowie „republikanie” i „demokraci”, z nowego świata zbyt często o tym obowiązku zapominają, mianowicie w stosunku do swoich bliźnich, tak zwanych „kolorowych”. Wiadomo z jaką wzgardą traktują w Stanach Zjednoczonych obywatele „biali” swoich „czarnych” współobywateli, o których niby to wolność tak krwawą sami z sobą stoczyli walkę. Dzisiaj nie ma pod tym względem żadnej różnicy między stanami południowemi, które rzekomo za równouprawnienie murzynów krew przelewały. Dzisiaj zarówno tam jak tu biały nie poda ręki czarnemu; zarówno na południu jak na północy zlynhowanie murzyna zwyczajny, prawie codzienny wypadek stanowi, jest rodzajem sportu narodowego. Pamiętamy chyba wszyscy, co to było krzyku na prezydenta Roosevelta, gdy jakiegoś wysoko wykształconego murzyna na obiad do Białego Domu zaprosił.

Ten wrogi stosunek obywateli dwóch ras jest brzydką a kto wie czy nie złowrogą plamą na ciele wielkiej republiki pólnocno-amerykańskiej, a stwierdzają go ciągle bodaj czy nie coraz bardziej rażące objawy. Obecnie naprzykład w nowoyorskim ogrodzie zoologicznym do klatki z małpami wsadzano – karła murzyna w stroju „narodowym”, nie wiele naturalnie różniącym się od Adamowego. Małpy okazują się rozumniejszemi i przyzwoitszemi od Zarządu ogrodowego: nietylko nie czynią żadnej krzywdy swemu przygodnemu towarzyszowi, ale nawet z pewnym respektem dla niego się zachowują. Tłumy gawiedzi garną się do ogrodu na to wstrętne, choć co prawda jedyne w swoim rodzaju widowisko, ale murzyni oczywiście wściekają się i odgrażają, i kto wie do czego przyjdzie (a może już do tego czasu przyszło), jeżeli się nie znajdzie jakaś wyższa a mędrsza od ogrodowej władza, i nie zabroni jej nadal ten małpi koncept praktykować.

Całe szczęście tych yankesów, że oprócz brzydkiej, posiadają także i pleć piękną, inaczej bowiem nie miałby kto ratować ich człowieczego honoru. Oto właśnie w tych dniach stało się, że w Moddleton, niedaleko Nowego Yorku, aeronautka Małgorzata Daly miała się wznieść balonem i na uczepionym u spodu trapezie wykonywać sztuki gimnastyczne, no i los zdarzył, że dokonała sztuki, jakiej bodaj żadnemu aeronaucie ani gimnastykowi dokazać się nie udało. W chwili wznoszenia się balonu jedna z przytrzymujących go lin okręciła się około nogi stojącej w pierwszym rzędzie widzów niejakiej panny Roper, i zanim zdołano jej pospieszyć z pomocą, balon uniósł biedaczkę w powietrze. Szczęściem, miała jeszcze tyle przytomności, że się chwyciła liny rękami. W tej pozycyi dosięgła wraz z balonem 1,000 stóp wysokości, ale tu poczęły ją siły opuszczać. Spostrzegła to aeronautka, i nie bacząc na własne niebezpieczeństwo, zwiesiła się z trapezu głową na dół, z wielką trudnością zdołała jedną ręką pochwycić pannę Roper za włosy a drugą pociągnęła linę od klapy bezpieczeństwa. Pomyśleć sobie tylko, że ta cała ewolucya odbywała się na wysokości 1,000 stóp nad powierzchnią ziemi! Opatrzność snać czuwała nad bohaterskim wysiłkiem dzielnej aeronautki. Balon zaczął się opuszczać i w kilka minut obie kobiety znalazły się znów na ziemi. Miss Roper złamaniem lewej ręki przypłaciła mimowolną podróż nadpowietrzną; miss Daly żadnego nie poniosła szwanku. Tylko balon, zbywszy się ciężaru, poszybował napowrót w górę, i kto wie czy się z nim zobaczy kiedy jego właścicielka.

A co, czy nie dzielna i nie zacna z niej kobieta? Przekonany jestem, że miss Daly nigdyby się nie zgodziła na zamknięcie murzyna w jednej klatce z małpami…

„Głos Rzeszowski” z 30 września 1906

Varia , , , Czytano 1 159 razy

Brak komentarzy do wpisu “Rasizm w Ameryce 1906”

Zostaw odpowiedź

(wymagane)

(wymagany)


*