Strona główna » Wojna 1918-1920 » Kozacy w polskiej służbie

Kozacy w polskiej służbie

Z TOBĄ, POLSKO!

(Specyalne dla Tygodnika Illustrowanego sprawozdanie z frontu).

Na tle tego wszystkiego, co od dłuższego czasu dzieje się w Galicyi Wschodniej, na tle perfidnej roboty zagranicznej ruskich polityków i publicystów, wmawiających w świat cały, że rozagitowane sztucznie przez popów i pół-inteligentów wsie ruskie w Galicyi Wschodniej a prawdziwa Ukraina z jej fundamentem – wolnem kozactwem, to jedno, na tle tego, dość naiwnego zresztą, bluff’u politycznego i smutnej dezoryentacyi większości Europy co do misyi historycznej Polski na wschodnich rubieżach dzierżaw dawnej Rzeczypospolitej, jaskrawo odbija się znamienny epizod, jaki w nocy z 17-go na 18-ty lipca rozegrał się na jednym z odcinków … dywizyi Legionów na froncie litewsko-białoruskim.

Epizod ten, w ciągu wojny naszej z bolszewikami bynajmniej zresztą nie odosobniony, wyglądający na rozdział z fantastycznej powieści, a wskrzeszający najświetniejsze tradycye Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, miał przebieg następujący.

Nad ranem, dnia 18-go lipca, major P., szef sztabu … dywizyi Legionów otrzymał następujący meldunek od rotmistrza D. z … pułku ułanów:

„Dziś o godz. 15 i pół do dowódcy … szwadronu … pułku ułanów przybyła delegacya, złożona z 11 kozaków od 1-go Dońskiego kozackiego pułku i oświadczyła, że pułk chce przejść na naszą stronę. Po przeprowadzeniu pertraktacyi przez dowódcę … szwadronu, por. M., z dowódcą pułku dońców, atamanem Łazarewem, pułk kozacki w sile 620 koni przeszedł na naszą stronę. Pułk całkowicie wyraził gotowość walczenia po naszej stronie z bolszewikami. Jutro pułk ten przybędzie do M.”  

W starym dworze w M., pamiętającym Napoleona, który jeden ze swoich biuletynów wysłał stąd do Paryża, a gdzie obecnie kwateruje sztab naszej dywizyi, wiadomość ta została powitana z prawdziwym entuzyazmem i zrobiła niebywałe wrażenie. Zaroiło się, jak w mrowisku, zadźwięczały telefony, zaskrzypiały pióra, rozstukały się maszyny do pisania…

Zawiadomiony telefonicznie o tem, co zaszło, nasz jenerał Roja, przebywający właśnie w pobliżu frontu i kierujący stamtąd całą akcyą bojową, rozporządził, że kozacy mają złożyć karabiny, pozostawić im natomiast broń boczną i odtransportować do M., gdzie mają oczekiwać wyższych rozkazów.

Tak też się stało.

Skończył się właśnie skromny, żołnierski obiad, siedzieliśmy w ogrodzie pod starą lipą, pod którą ongiś siadywał może „bóg wojny”. Paliliśmy papierosy, gwarząc o wypadkach na froncie z nocy ubiegłej, gdy nagle rozległy się w pobliżu charakterystyczne, dziko-smętne tony pieśni kozackiej z niezbędnym „zapiewałą”, dla tylu z nas tak pamiętne z czasów warszawskich przed wojną, słyszane podówczas w jakże innych warunkach i okolicznościach!

Ano, trudno… Wojna stwarza cuda, o których dopiero można powiedzieć, że się nie śniły filozofom!

Zelektryzowani, zerwaliśmy się i wybiegliśmy na drogę, prowadzącą do dworu. Oczom naszym przedstawił się widok niezapomniany, jedyny w swoim rodzaju, tak dziwny, że ten i ów przecierał sobie oczy, czy nie śni. Orszak przedziwny!

Na czele kilku naszych ułanów z dzielnym rotmistrzem D., dalej w odległości paru kroków kozak z białą chorągwią, pod nią młodziutki ataman Łazarew, brawurowy organizator i inicyator całej wyprawy, ze starszyzną kozacką, a wreszcie morze głów ludzkich i końskich, szara brać kozacka, ten i ów jeszcze z czerwonym lampasem u spodni lub na czapce, który uszedł bazyliszkowym oczom bolszewików.

U atamana na czapce srebrzy się w słońcu polski orzełek, otrzymany podczas gościny w pułku ułańskim, orzełki srebrzą się tu i ówdzie…

Jak w bajce.

Postacie zawadyackie, twarze zaciekłe, niejednokrotnie dzikie, oczy rozradowane – widać żołnierz znakomity, każdy jeździec urodzony.

Zajechali przed dwór. Padła komenda. Ustawili się sotniami, wyrównali. Setnicy przed sotniami, ataman ze starszyzną na czele pod białą chorągwią.

Zapanowała cisza, że słychać było brzęk muchy lecącej…

Ataman komenderuje na baczność, podjeżdża do naszego szefa sztabu, majora P., jednego ze zdobywców Wilna, który wyszedł mu naprzeciw na czele sztabu, salutuje, składa raport żołnierski, prosi o przyjęcie swego kozactwa pod potężne skrzydła Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, pod któremi on, jego oficerowie i żołnierze pragną dalej walczyć ze wspólnym wrogiem…

Moment historyczny, nieogarnięty.

Nasz major ściska serdecznie dłoń dzielnego kozaka. Staje przed frontem. Wita żołnierstwo, które rnu gromkim chórem odpowiada. Pada znów komenda. Kozacy zsiadają z koni. Podchodzimy bliżej, mieszamy się, tworzą się poszczególne grupki.

Żołnierze przyglądają się sobie z wzajemną ciekawością. Naszym ułanom świecą się oczy do rzędów kozackich, kozakom do naszych papierosów. Częstujemy ich – porozumienie i harmonia zupełne.

Tymczasem ataman wręcza majorowi na piśmie uroczyste „postanowlenje kruga choperskich kozaków”.

Dokument ten, który, na wieczną rzeczy pamiątkę, powinien co rychlej znaleźć się w Muzeum Narodowem, zaopatrzony w podpisy atamana Łazarewa i całej starszyzny kozackiej, podzielony jest na cztery paragrafy, z których pierwszy brzmi w dosłownym przekładzie:

„My, kozacy okręgu choperskiego, kraju dońskiego, w osobie wybranego przez nas na atamana setnika Mikołaja Łazarewa, drogą tajnej organizacyi w ciągu całego miesiąca, która zaczęła się w mieście Mohylewie, postanowiliśmy od pierwszego dnia przy pierwszej sposobności przejść na stronę Polaków, jako walczących razem z nami przeciwko Moskalom (dosłownie!) za wolność”.

Paragraf drugi wylicza wszystkie krzywdy, jakie wolne kozactwo wycierpiało od bolszewików, którzy zrabowali całe ich zboże, wszystko bydło, rozstrzelali około 12,000 ludzi, resztę zaś przymusowo wcielili do szeregów i t. d. – litania modłów, gwałtów i okropności.

Paragraf trzeci wyjaśnia zadanie, jakie mieli poruczone do spełnienia, i jaką drogą znaleźli się na wolności. Okazuje się, że oddział ten miał nas oskrzydlić i zajść nam na tyły, co mogłoby istotnie być dla nas groźne, ale Bóg, który „czuwa nad legunami”, wiedział, komu bolszewicy mają to zadanie powierzyć…

Paragraf czwarty wreszcie zwraca się z uroczystem wezwaniem do polskiego dowództwa, aby „przyjęło dawny I szy pułk, obecnie oddział atamana Łazarewa, do swej rodziny, a my będziemy się bili jak przedtem za wolność swego narodu”.

Po tej ceremonii major zaprasza atamana ze starszyzną do swoich „apartamentów” na skromną przekąskę, przy której omawiane są sprawy zakwaterowania i zaprowiantowania pułku. Padają dyspozycye. Gonitwa kuryerów i ordynansów… Postanowiono, że pułk zostanie na razie zakwaterowany w poblizkiej wsi, gdzie będzie oczekiwał rozkazu naczelnego dowództwa, które zadecyduje o jego dalszych losach, ataman zaś z majorem pojedzie automobilem do kwatery naszego jenerała, celem przedstawienia mu się i odbycia konferencyi.

Na dziedzińcu ruch i wrzawa, która cichnie przy pojawieniu się atamana. Komenda. Kozacy dosiadają znów koni. Idą w ruch aparaty fotograficzne…

Odjeżdżają w blaskach zachodzącego słońca, w kurzu złocistym, wśród falującego, dojrzawającego zboża, w stronę miasteczka, gdzie pojawienie się ich wywołuje niesłychaną sensacyę, jak wogóle podczas całej drogi byli przedmiotem ciągłych nieporozumień i zabawnych epizodów.

W jednem więc miasteczku, przez które przejeżdżali, jakaś gorliwa bolszewiczka wyznania mojżeszowego, nie zauważywszy widocznie polskiego oficera i kilku ułanów, rzuciła się ku nim zadyszana i poczęła krzykliwie wyrażać swą radość z powodu nieoczekiwanego pojawienia się „oswobodzicieli” bolszewickich…

Jakiż okrutny zawód spotkał biedaczkę, gdy posłyszała śmiech naszych ułanów i spostrzegła białą chorągiew!

W innem znów miejscu dwóch naszych oficerów jechało sobie spokojnie z kąpieli, gdy nagle na zakręcie drogi natknęli się na mrowie kozackie. Łatwo sobie można wyobrazić ich miny…

Odjeżdżali… I biegły za nimi oczy, które ten i ów jeszcze sobie przecierał. Chorągiew biała na. czele orszaku lśniła w słońcu, jak symbol pokoju, jak symbol misyi dziejowej, którą Polska, jak dawniej, niesie, musi ponieść na kresy…

Epizod, który tu przytoczyłem, powinien znaleźć szerokie echo w naszej prasie, przedostać się za granicę, tak błędnie i tak mało informowaną o Polsce, a z pewnością niejednemu politykowi otworzy oczy, niejedno uprzedzenie rozwieje.

Szczęśliwy przypadek zrządził, że właśnie bawi przy sztabie naszej dywizyi, jako sprawozdawca, znany korespondent holenderski, p. Fabius, któremu, oczywiście, nie omieszkaliśmy pokazać tego ciekawego i egzotycznego widowiska, odpowiednio go informując, i który roztelegrafuje opis jego po świecie, jak wiele innych ciekawych rzeczy, które przy zetknięciu się po raz pierwszy z oficerami legionowymi zauważył i o których się dowiedział.

Józef Relidzyński.
Dwór M., 19 lipca 1919 r.

„Tygodnik Illustrowany” 2 sierpnia 1919

Wojna 1918-1920 , , , Czytano 1 352 razy

Brak komentarzy do wpisu “Kozacy w polskiej służbie”

Zostaw odpowiedź

(wymagane)

(wymagany)


*