Strona główna » Historia i archeologia » Fałszowanie zabytków

Fałszowanie zabytków

O fałszowaniu zabytków i współczesnych dzieł sztuki.

Największą, bez przesady, plagą zbiorów publicznych i prywatnych są falsyfikaty, zalewające coraz liczniej wszelkie antykwarnie. wciskające się z ciągle większem natręctwem do gablot nawet wielkich muzeów, mimo ustawicznej i natężonej ostrożności uczonych kierowników. Można powiedzieć, że odkąd tylko poczęto na szerszą skalę tworzyć zbiory i od chwili rozprzestrzenienia się po świecie zorganizowanego handlu antykami, osobliwościami i tworami sztuk pięknych – odtąd pojawiają się obok autentycznych fałszywe okazy, a w miarę postępu techniki i udoskonaleń fabrycznych coraz lepsze, wierniejsze i złudniejsze naśladownictwa, coraz trudniejsze do gruntownego wykorzenienia.

Skoro mowa o fałszowaniu dzieł sztuki – nie bez słuszności możnaby wspomnieć o czasach starożytnych; ale ściśle rzecz biorąc, w odniesieniu do skoordynowanej akcyi oszukańczej, dopiero właściwie epoka Odrodzenia zapoczątkowuje planowy z świadomością niecnego celu poprostu przemysł fałszerski. Popyt podówczas na wykopaliska klasyczne, obrazy i rzeźby współczesne był wielki, całe tłumy najznakomitszych osobistości zjeżdżały się w różnych sprawach do Wenecyi, Rzymu i t. d. i wykupywały przy tej sposobności wszystko, co się jeno dało; kto zaś osobiście podążyć tam nie mógł, nabywał upragnione przedmioty za pośrednictwem specyalnych agentów, którzy utrzymywali zastępy wprawnych podrabiaczy. Zdarzało się bowiem nierzadko, iż jedno i to samo jakieś dzieło chciało posiąść kilku amatorów, trzeba więc było zadowolić wszystkich.  

Od tego czasu wraz z rozpowszechnianiem się wzdłuż i wszerz Europy prawdziwej mody zbieractwa i w ślad za przeszczepianiem z biegiem lat ożywionych centr handlu starożytnościami do Paryża, Londynu, Antwerpii, Berlina i Wiednia, wyodrębnia się i w tych ogniskach życia kulturalnego samoistna fabrykacya imitacyi wszelkiego rodzaju obrazów, zwłaszcza pilniej przez zbieraczy poszukiwanych. W miarę zaś rozrastania się ilości publicznych i prywatnych kolekcyi, co zwłaszcza przed obecną wojną obserwować można było – w zastraszający zaiste sposób szerzą się falsyfikaty. Przemysłowi temu, wyolbrzymiałemu w ostatnich latach przedewszystkiem w Anglii i Ameryce, sprzyja snadnie sposób obrotu handlowego zabytkami i dziełami sztuki, mianowicie specyalne Dorotea, Antykwaryaty i Hale aukcyjne, nawet pierwszorzędne. Na zatuszowanie tego rodzaju przestępstw mają liczne wykręty. Tak n. p. zapowiedzią większych wysprzedaży i licytacyi są świetnie nieraz wydane, ilustrowane katalogi, z dokładnym opisem poszczególnych przedmiotów, częstokroć poprzedzone rzeczowym wstępem pióra któregoś z głośnych znawców, który nieodpowiada jednak za treść cennika właściwego. Dla zyskania zaś jeszcze większego zaufania urządza się na trzy dni przed licytacyą wystawę wszystkich przeznaczonych na sprzedaż okazów, aby każdy mógł się przekonać o ich wartości i autentyczności. Takie postępowanie zwalnia następnie daną firmę od odpowiedzialności za rzecz ewentualnie sfałszowaną, której w większej mierze niepodobna zdefiniować nawet w ciągu uświęconych dni trzech. Wprawdzie prawo wymaga zarówno od aukcyonatora, jak i od kupców znastwa, wykształcenia w zakresie archeologii, historyi sztuki, techniki tworów artystycznych, lecz przeważnie brak im i potrzebnych wiadomości i dobrej woli, sami falsyfikatów ustrzedz się nie są wstanie, to też następnie ze złośliwą predylekcyą częstują i raczą nimi drugich. A nadto obok większych handlów, istnieje całe mnóstwo drobnych „Bric a Brac’ów, gdzie wymagania etyczne i istotna fachu znajomość zepchnięte są na plan ostatni.

Oto główne środki zbytu falsyfikatów. Wielkiego wszelako popędu owemu motorowi dodają sami zbieracze. Trzy niejako ich typy da się łacnie wyróżnić: jeden stanowią znawcy, często uczeni, którzy gromadzą pewne grupy zabytków, czy nowoczesnych dzieł sztuki dla celów naukowych, albo otaczają się dla własnego zadowolenia zazwyczaj doskonałymi okazami, świadomi ich nietylko pieniężnych walorów; drugi rodzaj to dylentanci wyławiający wszystkie, jakie się jeno nawiną, „rzadkości i osobliwości” w ich mniemaniu, choćby bez wartości estetycznej ani naukowej; nareszcie do trzeciego zaliczyć się musi jednostki o miernej zwykle inteligencyi, które chcąc mieć „oryginały”, „ręczne malowidła”, „prawdziwe rzeźby” etc., koniecznie opatrzone najlepszemi markami, przepłacają nieraz tysiącami za zręcznie podsunięte „unikaty”. I właśnie ostatnie dwa typy, to najlepszy teren okpiarstwa ze strony sprytnych spekulantów, wyszukujących dla ofiar swoich senzacyjne cuda, które zaprawdę kryją wiele niespodzianek. Pozbawieni wiedzy niezbędnej nawet dla trochę choćby mądrego dogodzenia przyjemności własnej, nie pomną ci zapaleńcy, że stają się nietylko łupem wyrafinowanego wykpigroszostwa, ale iż niemniej są rozsadnikami marnot i wielce szkodliwych dla nauki naleciałości, które jak najbezwzględniej wykrywać, piętnować i tępić jest obowiązkiem każdego, komu tyko zależy na dobrze nauki i zbieractwa.

Znaczny udział w propagandzie nieświadomej fałszerstw musi się przypisać spaczonemu pojęciu „dobrego interesu”. Każdy bezmała nabywca pragnie szczerze podejść czujność kupca, obniżyć w jego mniemania wartość nabywanego przedmiotu, nawet nie obejrzy go dokładniej, bo twierdzi, iż „niewart zachodu”. „Kuty na cztery nogi” sprzedawca korzysta z tej stosownej chwili, aby istotnie zniżyć umyślnie z góry wywyższoną cenę i tem zachęcony amator, kupuje też bez namysłu rzecz sfałszowaną za sumę, która zrekompensuje trud handlarza. I w tem sposób obaj robią „dobry interes” – jeno przeważnie nabywca po niewczasie przekonuje się o istotnej wartości uzyskanego okazu. Tak obawa, by nie okazać zbytniego zainteresowania się danym przedmiotem, ułatwia zbyt falsyfikatów i wyprowadza w pole jedynie interesownego kupującego, Lepiej z lupą w ręku i z zapasem potrzebnych wiadomości oceniać zabytki tak, ile mają dla nabywcy rzeczywistej wartości, boć wówczas dokładna ich analiza będzie jedynie miarodajną. A już nigdy nie polegać na ocenie przygodnych rzeczoznawców, ponieważ częstokroć ma się do czynienia z podstawionymi przez odnośną firmę umyślnie agentami.

Nie wszystkie atoli falsyfikaty po wstały dla celów oszukańczych. Mam na myśli kopie i naśladownictwa ongi poczynione albo dla popularyzacyi wiedzy i sztuki, albo też jako wzory do studyów potrzebne, a wyzyskane później i puszczone w kurs jako autentyki przez obrotnych oszustów. Jedne w założeniu w zgoła nienagannych zamiarach stworzone, nabrały, że się tak wyrażę, mimo woli cech złych i zgubnych pod zbrodniczem tchnieniem. Inne znów w istocie samej oryginalne, zatracają swą wartość faktyczną i stają się przedmiotami fałszerstw wskutek zatajenia Jub podania nieprawdziwego pochodzenia, n. p. wykopaliska gdzieindziej odkryte, niźli o nich mówi dołączona proweniencya, jak to się n. p. u nas niekiedy dzieje zwłaszcza z przedhistorycznymi mieczami i innymi wyrobami bronzowymi, wydobytymi na Węgrzech, a sprzedawanymi jako wykopane w Galicyi. Wystrzegać się ich trzeba z niemniejszą bacznością, aniżeli rarytasów fabrykowanych ad hoc w specyalnych pracowniach.

Oto stylowo obecnie namalowane szkło pokrapiają płynnemi farbami przed wstawieniem do pieca, żeby poprostu wywołać banieczki i nierówności zachodzące na szkłach starych, a po ich utrwaleniu na gorąco pokrywają je, na podobieństwo oryginalnych, pajęczą siatką ołowianych ramek, pozwalają nieco spleśnieć i popękać trochę, no i dzieło gotowe. Strzedz się niemniej trzeba wybornych falsyfikatów naczynia stołowego ze szkła kolorowego, które zaczęło się upowszechniać w XVI stuleciu, aby już w XVII wyrugować pospolicie pierwej używane kubki i puhary srebrne, będącymi naonczas w modzie kieliszkami, lampkami i szklankami. Wytrawiania znów dziś herbów i dat przedwiecznych na czystych autentycznych kryształach nie osłaniają mroki tajemnicy.

Bardzo wielu starożytników, specyalistów od starej lub wschodniej broni i zbroji, nieraz pozwala się nabierać tajemniczym antykwarzom. Ot podobno „jakiś zbankrutowany hrabia X. Y., zmuszony do wysprzedania rodzinnych pamiątek, tanio chce się pozbyć danej szabli drogocennej” – albo „pewien dostojnik perski, czy japoński okradziony z gotówki w przejeździe do kąpiel, rad nie rad sprzedać musiał bogate rzędy i broń swoją wschodnią za bezcen” przykłady autentyczne i t. p. wymyślają bajeczne okazye, gwoli uciesze z dobrego interesu stron obu, ponieważ zapalony nabywca nie przeczuwa zgoła, że rzeczy owe wychodzą z dzisiejszych pracowni wiedeńskich, lub berlińskich. Zdarza się, iż klingi są niekiedy prawdziwe, a rękojeście fałszywe i odwrotnie, – że pewne części zbroi są dorobione; a już wyjmowanie drogich kamieni z karabel i jataganów i zastępowanie czeskimi praktykuje się na porządku dziennym. Śmiech pusty ogarnia, słysząc zachwalanie zbroji „olbrzymich przodków naszych” – niczem innem co prawda nie będących, jak tylko emblematami zawodowymi, wywieszanymi zamiast szyldów niegdyś przed pracowniami płatnerzy… Nie powinno się nigdy spuszczać z oka tak miarodajnej właściwości dawnych pancerzy, jaką jest t. zw. zdublowanie, złożenie z dwu blach poszczególnych części, albowiem tem łatwiej dostosować było je do kształtów rycerza, im cieńszym, podatniejszym do precyzyjnego wykucia, operowano materyałem. Potem dla zmasywnienia zbroji spajano razem dwie blachy tak samo Wyrobione, przy hartowaniu całości. Ponieważ ekonomia pracy i jak najmniejszy koszt ważną odgrywają rolę w fałszerstwach, wobec tego imitacye wykonują z jednej wyłącznie blachy grubej. Szyszaki i hełmy kuto z jednego kawałka metalu, i jeno przyłbice przytwierdzano z drugiego, – od czego tylko rzadko zdarzają się odstępstwa. Damasceńskie klingi ornamentowano drucikiem złotym, który wklepywano w żłobki w desenie wyryte, podczas gdy obecnie nitkę złotą druciku zastępuje dająca się wytrzeć pozłótka nieudolnie do płaszczyzny ostrza przyczepiona.

Niby pod dotknięciem różdżki czarodziejskiej kształtują się obecnie w ręku wyszkolonych garncarzy świetne wzory rzekomo „prastarej” ceramiki, – z drobnych zaś kawałków odpadków ongi fabrycznych powstaje ceniona sewrska, saska i wiedeńska porcelana. Na starych, tanich – z dobremi markami – jednobarwnych talerzach i filiżankach skromnych wykwitają dziś przedziwne desenie, które przywodzić na myśl się starają pokrewną im z wyglądu porcelanę z dawnych czasów augustowskich i Cesarstwa, i późniejszych nieco – ze zmiennem jednak szczęściem. Tu i ówdzie zapłacze się figurka, czy dzbanuszek z nader wyraźnym poszukanym skwapliwie znakiem fabrycznym – na które przecież niejednokrotnie rzucić się ośmieli znawca złośliwe podejrzenie. Dokładniejsze przyjrzenie się markom nader często wykrywa, iż są niedawno namalowane farbą olejną na szkliwie porcelany, a żółte – jakby stare – odcienia załamań, pęknięć i odprysków, wywołane są zanurzaniem w rozczynie potasu, jeśli nie w gnojówce (sic!). Ale czy do tej kategoryi zaliczyć wypada wytwory obecne wielkich zakładów ceramicznych w Sevres, Meissen, Luneville, Toul i Nymphenburg koło Monachium, które odpowiadając wymogom i zapotrzebowaniu teraźniejszej mody, wyrabiają rękodzielniczo w formach dawnych, całe zastawy stołowe, równie jak niegdyś nadobne? Chyba stają się one falsyfikatami z chwilą, gdy się je sprzedaje jako dochowane z wieków przeminionych, jako autentyczne stare.

Choć niełatwo zmyślnie naśladować rękopisy i druki stare, przecież i w tym dziale święci kunszt fałszerski ód dawna tryumfy. Papier archaizuje się w dymie i w kąpieli kawowej, pergamin podobnie sztucznie żółci się i łamie. Dobór starodawnych czcionek wymaga tylko dokładnej znajomości typów przedwiecznych, sztuka znów litograficzna stoi na usługi przy kopiach rękopisów. Komu zależy na książce z ładną kartą tytułową i na jej pierwszem koniecznie wydaniu, ten dostać może nowszą edycyę ze starszą prawdziwą, lub też podrobioną kartą tytułową. Defektowne egzemplarze uzupełniają później wydanemi kartkami, dawne zaś ozdobne oprawy da się dostosować z mniej cennej księgi do wartościowszej, i vice versa. Zresztą zleżałe, zniszczone skóry z obić kanap restauracyjnych i kolejowych, oraz siodeł zjeżdżonych łudzą wybornie oprawy wiekowe, naturalnie wyrobione stylowo przez zdolnych introligatorów.

Z natury rzeczy źle się konserwują materye i hafty. Wiadomo jak mało istnieje autentycznych tkanin, sięgających poza wiek XVII wstecz, a nieliczne z lat tak odległych dotrwałe przechowują się przeważnie w muzeach lub większych zbiorach. Z wielką przeto rezerwą odnosić się trzeba do puszczonych w obieg handlowy haftów i materyi, podawanych za tak dawne. Często się zdarza, iż np. starożytne aplikacye, a raczej ich resztki przenoszą na nowsze tkaniny, które potem skrojone na podobieństwo strojów renesansowych, barokowych, jużto empirowych uchodzą całe za staroświeckie. Wiele nowoczesnych pasów „słuckich” zalega szafy zbieraczy, podczas gdy oryginalne służą na obicia foteli i kanap u innych. Dość tłuc przez pewien czas materye jedwabne młotem, aby z nich wytłuc materyał należycie zarchaizowany. Spłowiałych wysiedzianych pokryć mebli używają jako podkładu do ustarożytnionych haftów, które poznać łatwo po szablonie i niezrozumieniu częstokroć tworzywa. A ileż nowożytnych koronek i gobelinów uchodzi za stu – i dwustuletnie? Ostatnie – nazwane wedle mistrza Gilles Gobelin’a w XVII stul. – imitowano już na przełomie XVII i XVIII wieku w Brukseli, przyznać trzeba, niezwykle szczęśliwie i te współzawodniczą odtąd z paryskimi. Znacznie mniej niebezpieczną jest konkurencya najnowszych pseudo-gobelinów, robót grubych, zazwyczaj pozbawionych wartościowych cech artystycznych. Niebylejakiego wykształcenia w przemyśle tekstylnym wymaga rozpoznawanie ongi utkanych adamaszków, brokat, tafet i atłasów, od dzisiejszych. Bo i je ustarożytniają po odbarwieniu do pewnego stopnia na słońcu, drogą cierpliwego tarcia ręką pociągniętą proszkiem łojku, poczem pary siarki i amoniaku obniżają korzystnie delikatne tony. Nie dosyć na tem. Przyspieszenie potrzebnego zużycia forsuje się używaniem materyi owych jako opon, nakryć kanap, stolików i t. d., a cóż łatwiej, niż o wytarcie dyskretne poplamienie, zmięcie i postrzępienie? Koronki, gipiury fabryczne i galony z nici złotych patynuje się parą kwasu amoniakowego. Ich oksydację pod wpływem wilgoci i działania mieszaniny soli z octem czyszczą miejscami po to, iżby zapobiedz banalnej monotonności. Wyrazistą cechą dywanów perskich i wogóle wschodnich stanowi konieczny rąbek, subtelny deseń o wątku powstałym pod wpływem naturalnego otoczenia, który powtarza lewa strona kobierca, atoli bez oddania drobiazgowości i niepełznącego kolorytu. Wrażenie tandety wywrzeć muszą na każdym odczuwającym czar piękna dywany zszyte z licznych, drobnych skrawków zniszczonych kobierców wełnianemi włóczkami bledszemi i dobarwionemi do ogólnego tonu, boją się bowiem, aby pod kwasów działaniem nie spełzły zanadto. Za najlepsze imitacye wschodnich uważają dywany czeskie, jednak tych strona lewa nie wykazuje zarysów deseniu i po tem poznać je najlepiej. Kopiowanie bardzo mizerne kilimów weszło w osobną u nas profesyę.

Marmur ustarożytnia się rdzawą woda. albo poprostu zaczerpniętą z gnojówki, którą się prędko nasyca i dość trwale. Powierzchownego zwietrzenia kamienia dokonywa się zapomocą kłucia szydłem stalowem raz od razu, lub – o co nie trudno – wybiera się pod dłuto bryłę już przed obróbka zwietrzałą. Alabaster zastępuje zazwyczaj jakiś inny, tańszy minerał. Terakotę naśladują zabarwione nawskróś gipsy – znacznie od niej lżejsze. Podkreślić warto przy tem wszystkiem wierność oddania w falsyfikatach nieraz motywów epoki i niejednokrotnie artystyczne zaprawdę wykonanie. Takie np. chińskie i japońskie figurynki z kości słoniowej w Europie produkowane, nie ustępują istotnie swoim pierwowzorom; archaizuje się je, zżółcając w dymie tytoniu, w odwarze siana mokrego i rozcieńczonej ochrze, czasem zaś umyślnie się je gdzieniegdzie uszkadza.

Niemniej żyznem dla fałszerzy polem są medale pamiątkowe i monety. Najczęściej ma się do czynienia z kopiami galwanoplastycznemi. Wiele też błąka się szczególnie medali, powstałych obecnie, a podawanych jako renesansowe itd., w czem dopomaga sztuczne wytarcie i spatynowanie. Często także pokazują się odlewane reprodukcye medali bitych w srebrze i bronzie, na co trzeba pilne dawać baczenie, są to bowiem najlepsze wskaźniki okazów podrobionych. Wogóle na całkiem podobne machinacye narażone są medale i monety starożytne, które nierzadko i ongi, współcześnie były fałszowane nawet przez ukoronowane głowy. Wielce ostrożnie odnosić się trzeba do nazbyt ciężkich numizmatów zwłaszcza złotych, ponieważ mieć mogą t. zw. duszę żelazną albo ołowianą, powleczoną cienką jeno warstwą szlachetnego kruszcu. Znane są starorzymskie monety srebrne w ten sposób sfałszowane przez możnych cezarów, które właśnie gruzełkami rdzy żelaznej, wyzierającej z pod nadniszczonej przez czas i używanie blaszki srebra, odróżniają się od falsyfikatów dzisiejszych. Z pośród niezmiernie wielu sposobów fałszerskich, zwracamy uwagę na najznamienniejsze i najczęstsze; jest nader wskazanem przeprowadzić zawsze próbę metalu na kamieniu probierczym, aby się upewnić co do prawdziwości i czystości złota i srebra. Okrom wybijania nowych na wzór starych monet, robi się często nieznane dotąd unikaty w oryginalny sposób. Mianowicie przecinają równo monety wzdłuż rantu na dwie połowy, mieniają awersy i lutują je misternie niedorozpoznania dla niewprawnego oka. Niebywałe również sztuki uzyskuje się po wytarciu pewnych liter, bądź cyfr w napisie, a po uzupełnieniu luk tak powstałych innemi literami, najczęściej trudno czytelnemi. Świeżo bite „stare” pieniądze poznać można po zbytniej ostrości brzegów, liter i wyobrażeń figuralnych – lubo i owe drobnostki nietrudno usunąć skutecznie.

Jedną z najpopularniejszych pasyi zbieraczy są drzewo-, miedzio- i staloryt y. To wystarczy, żeby z prawdziwemi współubiegały się o lepsze liczne kopie, które z biegiem czasu nabrały pozoru oryginalnych, a nadto nowotwory wytłoczone na starym papierze. Znamy atoli też światłodruki łudzące ryciny, nie posiadają one tylko charakterystycznych dookoła ramek wgłębionych, powstałych pod naciskiem danej płyty przy odbijaniu pod prasą. Te wprawdzie dadzą się dorobić do światłodrukowych „sztychów”, lecz tak niepodobna wytworzyć zaklęśnięć i wgłębień poszczególnych rysów i cieni ryciny. One jednak pozwalają na kopie galwanoplastyczne, z których odlewa się klisze sztycharskie i potem wybija się dowolnie nie do rozpoznania całe masy pozytywów. Nie umieją natomiast oddawać dziś kolorów ślicznie tuż obok siebie występujących bez zmieszania, nakładanych delikatnie niewiadomym dotąd sposobem w trakcie odciskania sztychów; falsyfikaty więc malują akwarelą, co ujawnia niezbicie podrobienie.

Podobnie rzecz ma się z heliograwurami i litografiami, które całemi setkami i tysiącami krążą z rąk do rąk, nie wzbudzając bynajmniej podejrzenia u gromadzących je zbieraczy. Zapewne niema podstawy twierdzenie, że taniość ich świadczy już o podrobieniu, wszelako należy się mieć tem baczniej na ostrożności, im bardziej nadmierna zniżka ceny toruje im drogę zbytu.

Jeszcze słów kilka o t. zw. pamiątkach. Stanowią je różne drobne zwyczajne graciki, jakich używali w życiu codziennem wielcy ludzie, a więc części stroju, naczynia, sprzęty z ich pracowni, książki z bibliotek i t. p. rzeczy przeważnie bez wyższej wartości artystycznej, opromienione jedynie nimbem osobliwości przez dawnych sławnych właścicieli, za któremi tropią przeliczni miłośnicy. Gdyby wszakże wszystkie noszące to miano przedmioty były rzeczywiście ongi własnością księcia Józefa Poniatowskiego. Kościuszki, Mickiewicza. Słowackiego, Towiańskiego, Matejki, Konopnickiej i t. d., – toby zaiste osoby te mieć musiały po kilkadziesiąt pantofli, lasek, fajek, okularów, tabakierek, biurek, foteli, sygnetów, kałamarzy i t. p. – z których z pewnością zaledwie znikoma część jedynie im służyła. Nie ulega zaś wątpliwości, iż większość dokumentów, stwierdzających identyczność „pamiątek” – to falsyfikaty.

Wiele jeszcze, bardzo wiele dałoby się napomknąć o technice i rozmiarach fałszerstw, odnośnie do przedmiotów kolekcyonowanych -lecz nie to tylko nas tutaj zaciekawia. Samo jeszcze zdanie sobie sprawy, choćby najdokładniejsze, z tych i innych szczegółów wyrafinowanego przemysłu owego nie pomoże do zaradzenia złomu, potrzeba raczej obmyśleć środki na to, jak zwalczać i jak się bronić przed rozwielmożniającym się zalewem falsyfikatów? Boć wszak nie ulega kwestyi, iż zagrażają one nietylko nauce, której przysparzają zbytecznego całkiem balastu, skazując wielu uczonych na tracenie czasu i energii na ustawicznem tropieniu fałszerstw, które pozatem wprowadzają ciągły zamęt w studyach swoją przeważnie ekstrawagancyą; są one też niezmiernie szkodliwe dla muzeów i zbiorów prywatnych, pochłaniając nadarmo dużą część funduszów, przeznaczonych przedewszystkiem na ratowanie przed zagłada zabytków ojczystych: wreszcie rzucają cień nieufności na wszystkie, a więc i uczciwe handle zabytkami i dziełami sztuki, na przedsiębiorstwa nieodzowne dla pośredniczenia zwłaszcza pomiędzy światowymi rynkami zbytu, niezbędne też jako ośrodki handlowe dla ruchu wewnętrznego takiemi rzeczami w każdym kraju cywilizowanym. Konieczności tedy wszczęcia stanowczej akcyi przeciwdziałającej szerzeniu się falsyfikatów już głębiej uzasadniać byłoby zbyteczne.

Istnieją dwa sposoby zaradzenia złemu: położenie większego nacisku na ochronę prawną, oraz samoobrona organizacyjna, którą zainicyować musi jakaś instytucya kulturalno-naukowa. Zważyć wpierw trzeba, iż fabryki i pracownie, wyrabiające naśladownictwa wszelakie, mają zapewnioną tolerancyę prawna, gdyż przemysł ten nie posiada sam w sobie żadnych zgoła cech występnych przeciwko literze prawa. Produkują, bo jest zapotrzebowanie, do jakich celów – to nie rzecz producenta. W większości wypadków kopie zabytków dopiero po pewnym czasie nabierają pozorów oryginałów, kursując zrazu jako kopie jedynie lub wyroby współczesne, więc i do sklepów puszczających je w obieg nie można mieć żadnych pretensyi. Pociągnąć przeto do odpowiedzialności sadowej da się wyłącznie przedsiębiorców i wogóle każdego, sprzedającego naśladownictwa jako oryginały.

Mniemaćby można, iż z chwilą takiego postawienia kwesty i pozostaje tylko jeszcze wymiar sprawiedliwej kary. Tak niestety nie jest, poczynają się natomiast piętrzyć trudności – powiedzmy – formalistyczne. Pod jakie bowiem pojęcie prawne podporządkować przestępstwo fałszowania zabytków i dzieł sztuki? Jedynie kryteryum „oszustwa” i „fałszerstwa” ma tutaj teoretycznie zastosowanie. Pierwsze posiada definicję: oszustwo jest to świadome spowodowanie czyjejś straty majątkowej przez wprowadzenie w błąd (przez minięcie się lub zatajenie prawdy) dla przysporzenia sobie zysku. Rozważmy to określenie sub specie sprawy nas obchodzącej. Przestępstwo musi być świadome, to znaczy, obwiniający jest obowiązany udowodnić, iż np. kupiec sprzedał dany przedmiot w pełni świadomości o jego nieautentyczności. Czyż podobna przeprowadzić dowód taki? Wszak każdy obwiniony odpowie, że był święcie przekonany o prawdziwości rzeczy sprzedanej, a nadto może się powołać na zbyt częsty brak zgody w ocenieniu oryginalności lepszych imitacyi między dwoma rzeczoznawcami. Czy możliwe, aby nawet wyszkolony kupiec oryentował się fachowo we wszystkich działach wiedzy historycznej, czego przeważnie wymagają rewelacye falsyfikatów? To samo zaś stosuje się zazwyczaj do zbieraczy, zwłaszcza do owych „handlujących”. Chyba tylko gwarancya (najlepiej na piśmie) autentyczności kupionego zabytku, wystawiona (zwykle na czas ograniczony) przez sprzedawcę, ma w tym wypadku moc obowiązującą. Nie zawsze również strata majątkowa kupującego, a przysporzenie nadmiernego zysku sprzedającego falsyfikat wchodzą w grę. Albowiem cena okazu podrobionego jest zawsze niższa od wartości oryginału, a po odliczeniu kosztów wyrobu, podatku handlowego i koniecznego zarobku – nie przekracza zwykle dopuszczalnej wysokości zysku przy transakcyach podobnych. Nadto zauważyć należy, że zasadniczo aby uzyskać wymiar kary na podstawie danego paragrafu ustawy, musi wina odpowiadać bezwzględnie każdemu wprowadzonemu tam pojęciu. Z tych względów niemal zawsze sędziowie są w kłopocie na rozprawach o „oszustwo” w interesującej nas formie i dlatego – jak wykazała praktyka – bardzo znaczna ilość procesów upada.

Charakterystyczne, iż ustawa zgoła nie przewiduje fałszerstw zabytków i nowoczesnych dzieł sztuki. Kryteryum „fałszerstwa” obejmuje we wszystkich kodeksach świata jedynie przestępstwa odnośnie do podrabiania pieniędzy i banknotów będących w obiegu, znaczków pocztowych i stempli, dokumentów i papierów wartościowych, wreszcie towarów. Pod dokumentami rozumie prawo dotąd tylko pisane i drukowane, których treść jest przeznaczona i zastosowana do poparcia i udowodnienia znaczenia prawnego pewnej sprawy. Taka definicya wyklucza wykorzystanie tego paragrafu ustawy dla celów nas obchodzących. Więc może punkt o fałszowaniu towarów okaże się stosowniejszy? Towar to rzecz mogąca być w każdej chwili zastąpiona, wytwarzana w większej ilości dla obrotu handlowego – zatem trudno podstawić pod definicyę ową jakiekolwiek zabytki, czy dzieła sztuki, nie mające więc właściwie żadnej ochrony prawnej.

Prawa znów autorskie i spadkowe są zanadto ograniczone, a i ich kompetencya bynajmniej zadowolić nie może.

Okazuje się najlepiej, ile zadań maja prawodawcy do spełnienia przy najbliższej noweli prawnej we wszystkich państwach, a prawnicze kongresy międzynarodowe powinny ustalić jednakowe ustawy zasadnicze dla całego świata, któreby dały gwarancyę możności stanowczego wyplenienia nader niepożądanego wytwarzania falsyfikatów i zarobkowania kupczeniem nimi.

Wobec takiego stanu rzeczy zdani są artyści, muzea i zbieracze na samoobronę, którą i u nas zorganizować się powinno. Bardzo dowcipny sposób zabezpieczenia obrazów i rzeźb, oraz podpisu twórcy przed sfałszowaniem, zaproponował tuż przed wojną francuski malarz Vallon, a naukowo i praktycznie wypracował paryski profesor Bordas. Polega na użyciu systemu Bertillona, stwierdzającego bezwarunkową odrębność odcisków puszki dużego palca ręki u wszystkich ludzi, czego naśladować niepodobna. Otóż każdy artysta powinien w prawym rogu obrazu odcisnąć przyrodzona pieczęć rzeczoną, któreby się następnie reprodukowało w specyalnych katalogach dla powszechnego użytku. W bronzie wykonuje się to po powleczeniu palca nie tak bardzo kosztownym pyłem złotym, poczem znak wyciśnięty na cokole da się doskonale utrwalić delikatną powłoką pokostu. Na marmurze można dokonać tego łatwo w lekkiem zagłębieniu, ażeby uchronić odcisk przed starciem. Warto zaiste wziąść ów projekt pod uwagę.

Doniosłym wynikiem podjętej akcyi będzie nakłonienie fabryk imitacyi wszelakich do wyraźnego i niedousunięcia umieszczania marek na swych wytworach. Dalej publicznie należy piętnować postępki tych zbieraczy, którzy sami wpadłszy w zastawione sieci spekulantów, nabyte falsyfikaty po rozpoznaniu z równym cynizmem puszczają w kurs jako okazy autentyczne, byle tylko „odbić sobie swoje”, deprawując w ten sposób zbieractwo, ściągając nań opinię maniactwa i szwindlerstwa. Także solidarnie trzebaby żądać od handlarzy i zbieraczy, aby niedwuznacznie określali wszystkie posiadane falsyfikaty i żeby dostarczali rysunki zeń i fotografie do tego muzeum publicznego, które utworzy – na wzór np. wiedeńskiego przemysłowego – specyalny dział wyobrażeń fałszerstw w ich historycznym rozwoju. Takie postępowanie przysporzy całemu ogółowi zbieraczy i badaczy i kupców bardzo cennego materyału porównawczego, nieodzownego do skutecznego wykrywania rzeczy podrobionych. Wreszcie – co najważniejsze – to utworzenie w każdem większem mieście przy instytucyi zajmującej się badaniem i ochroną starożytności, rodzaju komisyi, złożonej z uczonych rzeczoznawców, którzyby zechcieli uprzejmie za skromną opłatą na ich alboli danej instytucyi dochód, określać przedmioty oryginalne i ewentualnie sfałszowane, z zastrzeżeniem pozwolenia odfotografowania ostatnich dla wspomnianego zbioru falsyfikatów.

Sądzę, iż postulaty takie nie są zgoła niemożliwe do zrealizowania, a dają gwarancyę dojścia prędzej, czy później, atoli niezawodnie do celu dla nauki ważnego, do bezwzględnego wykorzenienia fałszerstwa zabytków i dzieł sztuki.

Zapewne, nader smutnego doznaje się uczucia, skoro się uświadomi sobie wyraziście zło, przez fałszerzy zrodzone. I w pierwszej chwili wydaje się, że nie ma nań rady i pragnie się powtórzyć zgubny doprawdy komunał: lasciate ogni speranza… Przecież tak w rzeczywistości nie jest. Jednak nie może być dwu zdań, iż jedynie specyalizacya w pewnej dziedzinie zbieractwa jest w tym wypadku najskuteczniejszem wyjściem. Gdy dyletantyzm falsyfikatom aż nadto sprzyja, prawdziwe wyznanie się w danej gałęzi nauki, techniki i sztuki bezwarunkowo zwalczyć je musi. A takie postawienie kwestyi prowadzi zarazem od zbierackiego amatorstwa do ścisłej nauki.

Włodzimierz Antoniewicz.

„Wiadomości numizmatyczno-archeologiczne” (w trzech odcinkach) grudzień 1916, marzec 1917, czerwiec-lipiec 1917

Historia i archeologia , , , Czytano 1 490 razy

Brak komentarzy do wpisu “Fałszowanie zabytków”

Zostaw odpowiedź

(wymagane)

(wymagany)


*