Strona główna » Z życia codziennego » Rady praktyczne dla nauczycieli początkujących

Rady praktyczne dla nauczycieli początkujących

Rady praktyczne dla nauczycieli początkujących
podał
Jan Nep. Wasung, kierownik szkoły w Błażowy.

(Fragmenty).

III. Z kim i w jaki sposób najlepiej nawiązać stosunki towarzyskie, i jak je utrzymywać?

W dekrecie na posadę znajduje kandydat wzmiankę, że ma się przedstawić przewodniczącemu Rady szkolnej miejscowej i nadzorcy miejscowemu (*). Interesowany nie może się od tego obowiązku uchylić, owszem powinien to uczynić bezzwłocznie; ma jednak we własnym interesie starać się, aby u obu tych ludzi zostawił po sobie jak najlepsze wrażenie.

„Jak cię widzą, tak cię piszą”. Odnosi się to nietylko do powierzchowności, lecz i do tego, jak się przybyły prezentuje w mowie, w ruchach itp.

Wynika z tego, że pierwszej tej wizyty nie trzeba robić, aby się tylko zbyć, owszem należy się do niej dobrze przygotować, jakoteż przez czas jej trwania mieć się na baczności, aby nas źle nie widziano.

Przewodniczącym Rady szkolnej miejscowej i nadzorcą bywa zwykle ktoś z inteligencyi, np. ksiądz, obywatel, jego zastępca, czasem lekarz, pocztmistrz lub ktoś tym podobny, nierzadko też włościanin czyli chłop, jak zwykle mówimy.

Ktokolwiek nim jest, zawsze na to zasługuje, aby nowy nauczyciel, idąc do niego, ubrał się w co ma najlepszego, a przynajmniej czysto, iżby widać było, że dba o każdą część swojej odzieży. Młody człowiek lekceważący to prawo, daje o sobie nader złe świadectwo.

Niemniej ważną jest rzeczą: co i jak mówić?  

Tytuł: „przewodniczący” i „nadzorca” nie wystarczają i nie są u nas jako takie w używaniu. Należy zatem, jeżeli to jest osoba niemająca żadnego publicznego stanowiska (osoba prywatna), mówić jej „pan dobrodziej”; jeżeli ma także jakiś urząd, należy go wymienić; zatem podług mnie najtrafniej powiemy: „Mam honor (zaszczyt) przedstawić się panu rządcy (pocztmistrzowi etc.) dobrodziejowi jako przewodniczącemu Rady szkolnej miejscowej (jako nadzorcy szkoły); jestem N. nauczyciel przeznaczony do tutejszej szkoły”. Do księdza: „Księdzu kanonikowi (proboszczowi, wikaremu), dobrodziejowi etc. Zbytecznem byłoby dodawać, że przed tem zagadnieniem i po niem należy się osobie do którejśmy przyszli, przyzwoicie ukłonić, na dwie następne rzeczy zaś kładziemy wyraźnie nacisk.

Pierwsza, że nie ma potrzeby żadnej z wymienionych osób mówić: „wielmożny”, a tem mniej: „jaśnie wielmożny”, gdyż nawet dla księcia i hrabiego wystarczy tytuł: „książę pan” i „pan hrabia”, do czego zazwyczaj nie dodaje się już: „dobrodziej”. Jeżeli osoby te mają urząd publiczny, np. radcy rządowego, starosty itp., wtenczas mianuje się je tylko rodowym tytułem, przeto nie: „pan radca, starosta etc.”, lecz „książę pan i pan hrabia”, taki bowiem jest w naszym kraju zwyczaj.

Druga rzecz nader ważna, aby kandydat nigdy nie podawał pierwszy ręki nietylko osobie, której się przedstawia, lecz w ogóle nikomu starszemu od siebie wiekiem lub godnością, choćby to był nawet kolega z zawodu.

Młodzi zapominają lub raczej nie wiedzą o tem, przez co wystawiają się na śmieszność. Na dowód mógłbym niejedno zabawne zdarzenie o tem opowiedzieć, dla braku miejsca jednak poprzestanę tylko na tej uwadze, że niejedno, co było bardzo na swojem miejscu między kolegami na ławach szkolnych, nie uchodzi, gdy się jest nauczycielem. Młodzież zaleca się najbardziej skromnością, z którą stawianie się na równi (właśnie przez podanie ręki) z kimkolwiek starszym, wcale nie licuje. Najlepiej więc starszym osobom nigdy pierwej ręki nie podawać, lecz zasługiwać sobie na to, aby oni względem nas to czynili.

Gdy się mamy przedstawić włościaninowi wystarczy powiedzieć: „Przychodzę , szanowny panie gospodarzu, poznać się z wami jako z przewodniczącym Rady szkolnej miejscowej (nadzorcą szkoły).”. Podanie ręki przy tem, jest bardzo na swojem miejscu.

O czem mówić przy pierwszej wizycie?

Sądzę, że kandydat niepotrzebnieby sobie tem głowę suszył, gdyż postawią mu dosyć pytań, na które gdy dobrze, przytomnie i uprzejmie odpowie, to już wystarczy.

Ze swojej strony powinien jednak dodać: „Spodziewam się, że pan dobrodziej raczy mnie wspierać swoim wpływem, o co też uprzejmie proszę; co do mnie, mogę zapewnić pana… że staraniem mojem będzie zasługiwać sobie na to”. Zresztą wizyta powinna trwać krótko, dla tego należy wystrzegać się stawiania jakichkolwiek żądań dla szkoły zaraz; nie można też krytykować urządzenia szkoły, któreśmy zastali, choćby było najgorsze. Byłaby to za zbyteczna gorliwość, mogąca właśnie źle na sprawę wpłynąć. Ulepszenie nie robi się odrazu, a wymaganiem niewczesnem można sobie najlepszych ludzi zrazić. Na to będzie czas za drugim, trzecim razem.

Oddawszy obowiązkowe wizyty, wraca nauczyciel do szkoły, a pierwszem jego staraniem powinno być, aby przynajmniej w początkach sam sobie wystarczył, i nie uganiał się za znajomościami dalszemi, choćby do tego była sposobność.

Z tej drogi niech się nie da sprowadzić, a łatwo mu to przyjdzie, bo po prawdzie nie będzie miał nawet czasu, jeżeli zechce pracować. Tylko z proboszczem i z naczelnikiem gminy ma się bezzwłocznie poznać, i to tylko w podobny sposób, jak z osobami, o których pierwej była mowa. Postępując inaczej i zawierając rychłą znajomość z każdym, prędkoby się wszystkim naprzykrzył, rozciekawiwszy sobą tylko na chwilę.

Dopiero urządziwszy się jakotako, po pewnym czasie, może się oglądnąć za towarzystwem. Wybór tegoż przyjdzie mu łatwo, albowiem niepodobną jest rzeczą, aby trzymając się przez pewien przeciąg czasu na uboczu, nie mógł zmiarkować, dokąd się najpierw zwrócić, co właśnie powinno mu być wskazówką, od kogo zacząć. Trudno nam pod tym względem wdawać się w szczegóły, poprzestaniemy więc na kilku ogólnych uwagach, starając się zestawić je tak, aby wystarczyły za drogoskazy w postępowaniu.

a) Nauczyciel nie ma być za nadto wymagającym pod względem towarzyskim, ale też nie powinien się pospolitować.

U osób wyższych, lub mniejwięcej równych stanowiskiem powinien bywać, jeżeli znajdzie tam życzliwość i miłe przyjęcie; ludźmi niższymi nie powinien gardzić, owszem dobrze jest, gdy ich czasem odwiedza, jeżeli tylko są zacni i poczciwi. Natomiast gdzie spostrzeże niechęć i nieżyczliwość, tam niech nie zagląda, w każdym razie jednak i dla tych osób powinien być wyrozumiały i grzeczny, dopóki go w spokoju zostawiają; w przeciwnym razie, gdyby mu nie dawali spokoju, powinien ich unikać, lecz nigdy o nich źle nie mówić. Tą drogą pozyska nawet wroga.

b) Choćby miał najwięcej sposobności do bywania w różnych towarzystwach, przedewszystkiem powinien żyć z kolegami swego zawodu tak w miejscu jak w sąsiedztwie.

Najodpowiedniejsza to dla nas sfera. Kandydaci powinni o tem przedewszystkiem pamiętać. O sposobie pożycia z kolegami, muszę tu jednak osobno nadmienić.

Radzibyśmy dla dobra młodych nauczycieli uprzytomnić im, że ani świadectwo dojrzałości, ani patent nauczycielski nie stanowią o ich przyszłości, lecz przy jednem i drugiem rozstrzyga o tem dopiero odbyta dłuższa praktyka zawodowa, lata służby, złożone dowody pracy i gorliwości itp. ważne okoliczności. Z tego wypływa, że początkujący nauczyciel nie może się równać ze starszym kolegą swoim, choćby nawet równe dochody mieli – i dalej, że młodszy wiekiem nauczyciel powinien być z wszelkiem uszanowaniem dla swego starszego kolegi.

„Kto nie umie starszych uszanować, ten się nie doczeka starości”. Przysłowie to powinni młodzi nauczyciele dobrze rozważyć, a stąd wysnuć dla siebie tę nader korzystną naukę, że nie mogą być za pan brat, że tak powiem, ze starszymi kolegami, że nie powinni mieć pretensyi do całowania się z nimi itp., a więc do stawiania się na równi, a tem mniej do mówienia sobie: „ty” a „ty” – lecz owszem, że obowiązani są spotykać ich w domu i poza domem z pełnem poważaniem, jak na to zasługują. I między przyjaciółmi powinien być obopólny szacunek, tembardziej odnosi się to do ludzi, którzy dopiero poznali się; źle więc jest, gdy zacząwszy od: „pan kolega”, schodzimy na „kolega”, a potem stopniowo na „wy” lub na „ty”, a gdy się starsi przed tem bronią, zarzucamy im, że z nimi żyć nie można i nie warto. Sąd taki jest niesprawiedliwy. Odnieśmy to do siebie i przypomnijmy sobie, że będąc uczniami trzeciego roku seminaryum, stawialiśmy się wyżej od kolegów z dwóch pierwszych lat, a uczniami ż roku przygotowawczego, bogdaj czy nie pogardzaliśmy nawet. – Skądże mamy prawo równać się ze starszymi kolegami ? – Nie zapominajmy więc, że „jaką miarką mierzymy, taką nam odmierzą”, i że młodzieńca najbardziej zdobi szacunek dla starszych! Kto o tem pamięta, zyska u starszych kolegów nawzajem poważanie, szacunek i poparcie na każdym kroku; usłużą mu też oni zawsze i radą i czynem, widząc go chętnie w gronie swojem.

c) „Gdzie ci radzi, tam rzadko bywaj; gdzie ci nieradzi, tam nie zaglądaj”. Przysłowie to zawiera dobry przepis, u kogo bywać i jak często,

Chcesz w jakim domu długo bywać i dobrze być widzianym, to przedewszystkiem nie chodź tam za często, a już nigdy w porze niestosownej. Ludzie w regule, oprócz zwykłych zajęć, mają także troski i kłopoty, po których pragną zostać sam na sam, aby wypocząć i nowych sił nabrać. W takich chwilach nie zawsze możemy im być na rękę, a często stajemy się zawadą; lepiej więc, aby nam wymawiano, że za rzadko bywamy, niż abyśmy mieli naprzykrzać się. Zresztą i dla nas samotność – od czasu do czasu – nie będzie bez pożytku; owszem uszlachetnia ona człowieka, pozwala mu bowiem wejść w siebie, dlatego nie należy uciekać przed sobą samym.

d) Chcąc być pożądanym w towarzystwie, trzeba umieć podobać się.

Niełatwa to rzecz, nie tak trudna jednak, aby jej nie można było zgłębić przynajmniej w części.

Każdego zwykło to bawić, co go najbliżej obchodzi. Mówmy więc z ludźmi o wszystkiem, o czem oni radzi mówią (byle to nie było z niczyją krzywdą), a chętnie będziemy słuchani. Nadto mówmy jak najmniej o sobie, a pozwólmy innym jak najwięcej wygadać się. Oto cały sekret towarzyskiego pożycia.

Oprócz tego trzeba wiedzieć, że wchodzący w towarzystwo nie może być całkiem niemowny. Kto w towarzystwie nigdy nic nie mówi, naraża się na śmieszność.

Trafia się to młodym ludziom, którzy mało lub nigdy w lepszych towarzystwach nie bywali. Wszedłszy w lepsze towarzystwo, przysłuchują się mówiącym, a sami milczą jak zaklęci; czasem tylko uśmiechną się lub głową kiwną, a nieraz za dużo uśmiechają się. Zapytani o coś, odpowiadają „tak” lub „nie” – uśmiechną się i znowu milczą. Przystałoby to komu innemu, ale nie uchodzi nauczycielowi, choćby najmniej doświadczonemu i otartemu w świecie.

Każdy cierpiący na tę przeciągłą wadę, niech usiłuje wszelkiemi siłami otrząść się z niej jak najprędzej. Niech się nie zasłania tem, że to jego usposobienie takie, bo tego rodzaju usposobienie rzadko się trafia. Można być małomównym i to należy do usposobienia – ale nie całkiem milczącym, który to przymiot ludzie mianują wcale odmiennie, bo nieogładą towarzyską, a nawet brakiem wychowania. Zbadajmy ten zarzut, może on poniekąd przynajmniej jest słuszny? Wszak przyznamy, że wielu z nas wyszliśmy z chat włościańskich i małomieszczańskich, gdzie nas pod względem religijnym i moralnym bardzo pięknie często wychowano, lecz wcale nie uczono, jak się obracać w pokoju i między ludźmi inteligentnymi, do których się teraz chętnie zaliczamy. Nie wyniósłszy tej wiadomości z domu, nie mogliśmy jej także nabyć na owych ubogich mieszkankach w mieście, w czasie, gdyśmy do szkół uczęszczali, i kiedy to wielu z nas przemyśliwało nad tem, jakby się utrzymać przy życiu, nie aby się pięknie ubierać i za towarzystwem gonić. Wreszcie na ławach szkolnych, w gronie równie ubogich kolegów także nie można było nauczyć się tego. Widzimy więc, że ludzie mogą mieć słuszność, gdy wielu z nas zarzucają brak ogłady towarzyskiej; jest w tem chyba ta niesłuszność, że świat żąda od nas tego wszystkiego, bez względu na warunki, w jakicheśmy wzrośli, lecz z drugiej strony zważmy, że nawet ta bezwzględność pochodzi właśnie tylko stąd, że jesteśmy nauczycielami (na to nie patrzą, żeśmy jeszcze bardzo młodzi). Natomiast każdy mówi: „A jaki mi to nauczyciel? tego a tego nie umie! Jakże ja mu swoje dziecko powierzę? Czego ono się od niego nauczy? itp.” Zamiast się z tą opinią ścierać, zredukujmy ją od razu do właściwej miary, która, podług mnie, będzie taką: Każdy nauczyciel, bez względu na wiek i stopień swego wykształcenia, powinien w każdym razie koniecznie tyle umieć, aby się prędko zoryentował, czego mu z najpotrzebniejszych wiadomości nie dostaje – toż powinien wiedzieć, raz tylko spostrzegłszy, iż czegoś potrzebnego nie umie, że należy mu koniecznie tego się nauczyć. Ogładę towarzyską zaliczają powszechnie do przymiotów bardzo człowiekowi potrzebnych, a nauczycielowi w szczególności nikt nie chce tego braku przebaczyć, jak wyżej widzieliśmy. Dlaczegoż nie ma nabyć tej wiadomości, kto jej potrzebuje? A więc dalej do dzieła! – ileże wystarczy tu silna wola i chęć szczera. Niech sobie pomyśli: Byłem tu i ówdzie; ten i ów mówił o różnych, nawet pięknych rzeczach; tylko ja nie odezwałem się z niczem. Czyż rzeczywiście nie stać mnie było na wzięcie udziału w tej rozmowie? O czemże tam mówiono? Co mówił A, B itd. Gdybym był miał odwagę, cobym mógł był na to powiedzieć? Przypuśćmy, gdybym się był tak odezwał; możeby to i nie źle było ? Zresztą można było i o tem wspomnieć. Szkoda!… Na przyszłość, słuchając co inni mówią, spróbuję i ja rozwijać ten kłębek. Może mi się uda! Bądźcobądź nie myślę odtąd być tak milczącym, aby nie myślano, że nie umiem trzech zliczyć.

Takie zastanawianie się nad sobą dodaje otuchy i odwagi. Trzeba tylko uważać, aby pierwsza próba dobrze wypadła i nie ustawać na tej drodze, a z czasem nabędziemy i pod tym względem doświadczenia i wprawy.

Do pomocy uproś sobie kogo ze znających się na tem kolegów, aby cię wspierali radą i powagą swoją; przytem rozpatruj się, jak ludzie w stosunkach towarzyskich obracają się, nadto czytaj odpowiednie książki, zastanawiając się nad ich treścią, a skutek nie może być wątpliwy.

W nagrodę tych usiłowań osiągniesz to, że w two-jem towarzystwie nikt nie będzie się nudził, a i ty nie będziesz poziewał, gdy inni się bawią, jak to pierwej było.

Nadto i materyalna korzyść może stąd wypływnąć. Układnego pod względem towarzyskim nauczyciela polubią ludzie, poproszą za dobre pieniądze na lekcyą, nie poskąpią mu podarunku przy tem, a często pomogą do uzyskania lepszej posady. Czyż materyalne położenie nasze pozwala nam gardzić takimi względami?

Zamykając ten rozdział, powiem jeszcze krótko o zachowaniu się młodego, człowieka w mięszanem towarzystwie, gdzie są i kobiety.

Mężczyźni sami wiele sobie wybaczą, wobec kobiet nie uchodzi to. Dlatego zestawiam tutaj następujące prawidła.

1. Przy pierwszem poznaniu się nigdy nie trzeba żadnej pani całować w rękę, choćby to była najznakomitszą damą; wystarczy ukłon grzeczny, według godności mniej lub więcej uniżony. Trzeba go oddać, gdy jest więcej kobiet, każdej osobno, jeżeli nie można większej liczbie naraz.

2. Wszedłszy w towarzystwo, gdzie są nieznane nam osoby, trzeba prosić gospodarza domu lub kogo ze znajomych, aby nas przedstawił tym osobom.

3. Wchodzącej w towarzystwo nowej osobie, w szczególności kobiecie, trzeba się ukłonić, wstawszy z miejsca. Połowiczne podniesienie się z siedzenia nie wystarcza.

4. W czasie, gdy panie stoją, nie mogą mężczyźni siedzieć.

5. Kobietom zamężnym należy w regule mówić: „pani dobrodziejka”.

6. Ile razy zdarzy się sposobność, trzeba być na usługi pań.

7. Opuszczając towarzystwo, trzeba gospodynię domu pocałować w rękę, jeżeli w tym domu mamy częściej bywać. Innym obecnym paniom oddaje się ukłon, tylko zamiejscowe, znajome nam, a nie często widywane, można witać i żegnać pocałowaniem w rękę.

8. Mężczyzna żonaty nie jest obowiązany całować w rękę tych pań, których mężowie względem jego żony tego nie robią. Takie uszanowanie należałoby się chyba paniom znacznie starszym i używającym powszechnego szacunku i poważania. W pożyciu z osobami mniej więcej równego stanu i wieku wystarcza w regule wzajemne podanie ręki.

Uwaga. Opowiadając coś drugim, unikajmy takich wyrażeń jak: „wiesz pan, pani; uważasz pan, pani” itp. Lepiej będzie przypuszczać, że drudzy to samo, a może nawet więcej, niż my wiedzą i umieją, mówmy więc raczej: „proszę pana…. panią, ośmieliłbym się zauważyć, dodać” itp.

IV. Jakiej zewnętrznej oznaki uszanowania może i powinien nauczyciel wymagać dla siebie od uczniów?

Minęły czasy, kiedy rodzice, krewni, nauczyciele i w ogóle osoby starsze wiekiem były u młodzieży w takiem poszanowaniu, że taż nie ważyła się usiąść bez pozwolenia w ich obecności, a każdą nawet radę, nietylko rozkaz miała w wielkiem poszanowaniu, nie roztrząsając takowych wcale, lecz wypełniając święcie jako wolę starszych.

Dziś jest inaczej; nastała zmiana, mówimy to z ubolewaniem, na gorsze, bo jak przysłowie opiewa: „jajo chce być mądrzejsze od kury” i co zatem idzie młodzież mędrkuje przedwcześnie, roztrząsając krytycznie nietylko słowa, ale. i czyny starszych osób, i uważa się w wielu razach za roztropniejszą i doświadczeńszą od wieku dojrzałego.

Naturalnem następstwem tego stanu rzeczy są krnąbrność, brak pokory, upór, a dalej różne inne złe przymioty, jakie widzimy u młodzieży, jak niemoralne życie i przedwczesne teranie sił żywotnych. Jest to objaw ubolewania godny, nie dający się lekceważyć, ani wytłómaczyć tem, że my starsi zwykliśmy rzeczy w ponurych barwach widzieć. Po wsiach mianowicie i w małych miasteczkach występuje on tem drastyczniej, że dzieci ludu, który sam nie zaznał dobrodziejstwa szkół, właśnie przez uczęszczanie do szkoły zdają się wyrabiać sobie patent na to, aby imponować swoim rodzicom już teraz wrzekomą wyższością umysłu, roztropnością itp., które jakkolwiek w przyszłości mogą zdobić naszych wychowanków, dziś jednak, jako u dzieci, wyradzają się w zarozumiałość, brak uległości i wyrozumienia dla praw wieku dojrzałego. Dlatego śmiało możnaby okoliczność, że oświata pomału się szerzy, nazwać prawdziwie mądrem zrządzeniem Opatrzności, bo cóżby się stało z ubogimi w duchu kmiotkami naszymi, gdyby synowie ich odrazu i wszyscy tak zmądrzeli, jak my tego chcemy? Wypadałoby niedorostkom oddać rządy w domu i w gminie, a przecież tak być nie może. Dlatego szkoła bierze na siebie wielką odpowiedzialność za moralne wychowanie dzieci, które obowiązana jest nakłaniać do pokory, uległości i do poszanowania starszych. Zapewne nikt nie zechce pomówić nauczycieli, że o to nie dbają, wszelako nie da się zaprzeczyć, że pomimo naszego usiłowania, skutek nie jest tak dobry, jakbyśmy sobie życzyli. Musi więc z naszej strony mieć miejsce opuszczenie czegoś, co do powyższego celu prowadzi.

Jakoż rzeczywiście tak jest, zaniedbujemy bowiem wdrażać młodzież szkolną do przestrzegania pewnego rodzaju zewnętrznej oznaki czci, jaka się starszym należy, a którą bezsprzecznie jest całowanie w rękę osób starszych. „Dzieci są dziećmi”, a jako takie nie zdołamy ich do uszanowania względem starszych nakłonić samem choćby najbardziej przekonywającem nauczaniem, lecz trzeba koniecznie przyzwyczaić je do zachowania jakiegoś, że tak powiem, widomego znaku, za pomocą którego cześć starszym okazywać mają, a który moda teraźniejsza, rozprzestrzeniająca swe panowanie nawet w dziedzinie pedagogiki, coraz więcej wyrugować się stara. Matka przyprowadziwszy dziecko do szkoły, każe mu nauczyciela pocałować w rękę, jakby chciała powiedzieć: |całuj dziecię rękę tego pana, który ci będzie ojcem i matką, który cię będzie uczył wszystkiego dobrego itd”, a nauczyciel zamiast podać dziecku rękę, jakoby na znak, że przyjmuje je w swoje opiekę prawdziwie ojcowską, cofa rękę przed dzieckiem, mówiąc skwapliwie: „Daj pokój, nie całuj, ja nie ksiądz, ukłoń mi się!” Nie jestże to modne jakieś żądanie, któremu dziecko nie umie odpowiedzieć, bo jakże ono ma sią kłaniać, kiedy go tego nie uczono! Czyżby tylko księdza można było w rękę całować, a nauczyciela nie? Ażaliż zadanie ich nie jest podobne? Dla przestrogi młodych kolegów pozwalam sobie zwrócić im uwagę na to, że słowa wyrzeczone do dziecka – „daj pokój, nie całuj, ja nie ksiądz, ukłoń mi się!” – mają dla mnie takie znaczenie, jakoby nauczycieli nie trzeba było tak szanować, jak księży, że można ich zbyć byle czem, lada szurnięciem nogą lub skinieniem głową w którąbądź stronę. Jakoż rzeczywiście ukłony, które młodzi nauczyciele od swoich uczniów odbierają, są często równie rozmaite jak śmieszne, a już żadną miarą nie mogą zastąpić tej czci, jaką pocałowanie w rękę wyraża. Dlaczegoż nie żądają, aby ich w rękę całowano? Zdaje mi się dlatego, że będąc częstokroć sami bardzo młodymi, nie zawsze mogą nastroić ducha do tej powagi, jaka nauczycielowi niezbędnie jest potrzebna, zaczem idzie, że bardzo często nie spełniają obowiązków dobrego wychowawcy, jakby należało. Chcącym nie popadać w ten błąd, radzę stawiać się wobec uczniów zawsze w położenie ojca, i rozważać gruntownie, jakby w danym razie postępowali, gdyby byli ojcami swoich uczniów? W odniesieniu do kwestyi, o którą nam chodzi, zapytujemy początkujących kolegów, czy będąc ojcami, kontentowaliby się, gdyby ich własne dzieci nie całowały nigdy w rękę, lecz za wszystko ukłonem dziękowały i ukłonem pozdrawiały i żegnały. Odpowiedź będzie opiewała, że tak nie mogłoby być. Otóż zważywszy, że nauczyciel – wychowawca powinien być prawdziwie jak ojciec, przekonywamy się, że całowania w rękę nie można, w szkole lekceważyć, lecz trzeba je uważać, jak to rodzice czynią, za ważny środek pedagogiczny, jakim ono w rzeczywistości jest.

Ukłon ma to do siebie, że i zdaleka może być oddany – dzieciom z nim bardzo wygodnie, częstokroć byle jak, a mogą go też wcale nie oddać, gdy nauczyciel nie patrzy w tę stronę, skąd dziecko przychodzi; trudna tu więc kontrola ze strony nauczyciela, a dzieciom zostawiona sposobność do wybryków najrozmaitszych.

Przeciwnie przy całowaniu w rękę każde dziecko musi przyjść do mnie dla oddania tej oznaki szacunku, przyczem kontrola jest nadzwyczaj łatwa. Wynika z tego, że podczas gdy ukłon oddala dzieci od nas, to całowanie w rękę zbliża je do nas i podaje nam bardzo dobrą sposobność do częstego wpływania na dobre prowadzenie się dziecka stosownie do jego indywidualności.

Uściśnienie ręki dziecka, chwilowe przytrzymanie w swojej dłoni, pogłaskanie główki jego, uśmiechnięcie się doń, rozmaite celowi odpowiednie zagadnienie, toż w razie potrzeby pogrożenie palcem, słowem, wzrokiem, słowo upomnienia, zachęty itp., nareszcie umknięcie ręki – są to wszystko środki pedagogiczne, którymi nauczyciel przy sposobności, kiedy go dziecko w rękę całuje, jak prawdziwy ojciec może, bądź darzyć dzieci za dobre postępki, zastępując nimi nagrodę, bądź upominać, wzywając do poprawy w miejsce kary.

Dlatego powinniśmy zwyczaj całowania w rękę starszych pielęgnować u dzieci troskliwie, i nietylko nie oduczać ich, lecz owszem przyuczać je do tego, jeżeli tej wiadomości z domu nie przynoszą.

Księża chętnie obydwie ręce do całowania nadstawiają dzieciom; czyńmy i my tak zamiast się przed tem bronić, a młodzież będzie i dla nas czuła takisam szacunek, który z uwagi, że dzieci przez całe lata zostają w szkole pod naszą opieką rozszerzy się i na ogół starszych osób. Dlatego radzimy początkującym kolegom, aby się nie lenili podać dziecku ręki tak przy wejściu do szkoły, jak i po szkole, niemniej też na ulicy. Jest to pewien rodzaj fatygi, przyznajemy, ale czegóż dobry wychowawca dla swoich elewów nie zrobi?

Tak robili opiekunowie młodzieży w dawniejszych latach, podając nadto nawet karzącą rękę do całowania; my dziś mało karzemy, lecz za to nie pozwalajmy młodzieży wyłamywać się z pod wszelkich karbów rygoru, i żądajmy dla siebie przynajmniej takiego dowodu czci, jaki od najdawniejszych czasów i podziśdzień jeszcze za najwłaściwszy uchodzi; wszak sami chociaż dorośli, gotowiśmy jeszcze swoich dobroczyńców z młodych, a nawet teraźniejszych lat w dowód wdzięczności i szacunku w rękę pocałować. Czyż więc odpowiednio postępujemy, oduczając tego swoich wychowanków, których dobroczyńcami mianować się – mamy wszelkie prawo.

Rozpisaliśmy się o rzeczy, która pozornie nie zdaje się być wartą takiej rozprawy; my jednak przywiązujemy do niej wielką wagę, i zdaje się nam, że mamy wszelką słuszność, wychodzimy bowiem z tego punktu widzenia, że w wychowaniu młodzieży nawet rzeczy drobiazgowych nie powinno się pomijać, ponieważ mogą one mieć skutki doniosłe, jakoż właśnie pozwalamy sobie na pewne przypuszczać, że z przyjęciem się projektu, który podajemy, we wszystkich szkołach młodzież będzie w przyszłości pokorniejszą i uleglejszą, a oraz co z tego wypływa, że będzie miała więcej szacunku dla wieku starszego.

(*) Nie wiem, dlaczego Rady szkolne okręgowe zapominają nowo mianowanym to samo polecić i względem kierowników szkół, jeżeli dekret opiewa na posadę, przy szkole dwu- lub więcejklasowej? Bądź co bądź, kandydat powinien swego kierownika jeszcze pierwej odwiedzić i jego poprosić o informacyą co do innych osób, którym się ma przedstawić.
(Przyp. aut.)

„Szkoła. Tygodnik Pedagogiczny” z 17 września, 24 września i 1 października 1881 (materiał publikowany w wielu odcinkach, z których wybraliśmy trzy).

Z życia codziennego , , , Czytano 2 521 razy

Brak komentarzy do wpisu “Rady praktyczne dla nauczycieli początkujących”

Zostaw odpowiedź

(wymagane)

(wymagany)


*