Strona główna » Z życia codziennego » Pamiętnik chłopa

Pamiętnik chłopa

PAMIĘTNIK CHŁOPA (1)

Jak teraz wiejski lud odżywia się, jak mieszka, to również nic ciekawego, bo co naprawdę ciekawego w tym, że przeciętny gospodarz w Wólce w marcu, a najdalej w kwietniu oczyszcza pod miotłę swoją składnicę i wygląda na bogatszego gospodarza, by mu dopomógł dożywić się i z rodziną do nowych zbiorów.

Tej wiosny o tym przekonałem się wraz z bratem. W początkach maja u naszego sąsiada Maksyma skradli około 4 q żyta, więc jak to jest w zwyczaju, Maksym w towarzystwie sołtysa i świadków przeprowadzali rewizję we wszystkich domach w poszukiwaniu skradzionego żyta i na 17 gospodarzy kolonistów zboże posiadali tylko 4 gospodarzy, a trzeba wiedzieć, że w posiadaniu tych 17 gospodarzy jest 372 dziesięcin gruntu, to znaczy że pod względem zasobu w ziemię są zamożnymi gospodarzami, a jednak fakt stwierdzony, że już w maju siedzą bez chleba. Nie powiedziałbym tego, żeby siedzieli absolutnie bez chleba, wydocznie go częściowo dokupują, ale wiem dobrze, że nie wszyscy. Teoretycy siedzący za biurkiem powiedzą, że nie umieją gospodarzyć, częściowo przyznam im słuszność, a resztę trzeba zwalić na bary warunków, w jakich znajduje się każdy rolnik. Wiosną gdyby nie nabiał i jaja to taki bezchlebny rolnik umierałby z głodu. Nie trzeba rozumieć tego, by rolnik to spożywał. Nie. Po prostu za bezcen wypycha masło i jaja, by kupić chleba, a nawet czasem kartofli. 

Jesienią zbiera plon, pracy dość sporo, wytęża się wszystkie siły, by zebrać wszystko jak najlepiej, człowiek bezgranicznie jest wymęczony, wyczerpany i w jesieni już ledwie zipie.

Kto ma możność zarżnąć 1, 2 baranki, nu to wiadomo, spróbuje mięsa, bo to całe lato przesiedział na buraczanym barszczu i zsiadłym mleku, jeszcze lepiej gdy utuczy dwa wieprzki, jeden sobie, drugi na sprzedaż, ten zasadniczo będzie używał tłuszcz, w ciągu zimy nabierze siły, by z wiosną znowu przystąpić energicznie do roboty, ale trzeba prawdę powiedzieć, że takich szczęśliwców z każdym rokiem robi się mniej. Należy do wyjątków, by ktoś nie utuczył wieprzka, ale gdyby każdy spróbował go zabić, to cała rodzina, prawda, miałaby tłuszcz, ale spacerowałaby boso, a co z tego gorsze to niech określa kto inny.

Bywam często w sklepiku wólczańskim, prywatnym, obserwuję klientelę tego sklepiku, zauważam, że najwięcej tam kupują najbiedniejsi. Początkowo sadziłem, że drogie towary sklepikarza mogą kupywać tylko zamożne gospodarze, ci co im stać na to, a akurat nadwrót. Bogaty tu nie pójdzie, bo mu prawie nic nie trzeba. Mąkę ma swoją, kaszy też swoje, kawy ani też herbaty nie używa, ma mleko, oleju również nie, ma słoninę, a naftę i zapałki kupi w sklepie spółdzielczym w mieście, bo tam nawet taniej, więc do takiego sklepiku nie ma właściwie po co iść.

Natomiast biedniejsi zmuszeni kupować na miejscu, bo to nafty weźmie pół funta za 15 gr., kupi pudełko zapałek za 10 gr., to w domu z tych zapałek rozczepiając każda na dwie lub nawet trzy części, ma dwa pudełka, a ponieważ mleka zimową porą nie ma, kupi za 10 gr. cukru 5 dk no i stara się, by mu spadło na jednego „cienkiego”. A nie mając na to pieniędzy, czasami płaci Żydów jajami, fasolą, żytem. Żyd za to wszystko liczy tanio, swoje towary drogo i ten najbiedniejszy musi jeszcze utrzymać rodzinę żydowską, składającą się z 8 członków. Bo niech kupujący coś powie naprzeciw, to nie dostanie towaru, a z wiosną zgubi tak pożądany i do tego bardzo kosztowny kredyt.

Nic dziwnego, że klient sklepikarza na wiosnę nie ma co jeść, bo i jak mu może wystarczyć? Jego jesienne zbiory nie przekraczają wartości 300-400 zł., toć za te pieniądze musi znowu posiać, wyhodować swój inwentarz, przeprowadzić niezbędne reperacje martwego inwentarza, wyżywić się z rodziną w ciągu całego roku, zapłacić podatki, bank, resztę oddać na drogie produkty monopolowe i zmonopolizowane i najdalej w marcu trzeba swe zęby schować do szafy – jako rzecz zbędną.

Ze swoją rodzina składającą się z 4 osób używam w ciągu roku:

soli – 30 kg wartości 7.50 zł.
nafty – 20 kg 12.00 „
machorki 100 paczek po 50 gr. 60.00 „
zapałek – 150 pudełek 15.00 „
cukru – 15 kg 16.50 „
razem 111.00 zł.

Jest to mój wydatek na wyroby monopolowe lub zmonopolizowane, więc proszę sobie obliczyć, jaki ja jeszcze płacę podatek w porównaniu ze swymi dochodami z roli, równającemi się 400 zł. bez rozchodu.

Może u innych gospodarzy mego poziomu ten wydatek jest zmniejszony o jakieś 40 zł., to jednakże dużo dopłacają do towarów kupywanych w drobnych ilościach.

Weźmy niektóre z tych towarów, machorkę pomijam, bo niektórzy doskonale obchodzą się bez machorki, ale na przykład taki cukier. Ze zdziwieniem patrzę na te wielkie szyldy, głoszące o wartości odżywczej cukru, o konieczności spożycia go w większych ilościach i t. d. Tymczasem o tym, by cukier staniał niema szyldu. Nie wiem, by te ładne szyldy pomagały przy spożyciu cukru, wiem tylko to, że zwykle reklamuje się ten towar, którego nie bardzo chcą kupić, lub jest nieznanym i to podobne reklamowanie robi wrażenie na wieśniaków ujemne, bo w takich wypadkach wieśniak jest pewny, że go chcą „nabić w butelkę” i ja chociaż czytam gazety, w które w sklepach zawijają mydło lub inne towary, zupełnie zgadzam się ze swymi sąsiadami i stanowczo twierdzę, że nas chcą nabić w butelkę proponując kupno cukru blisko po 2 zł. za kg. Więc ja bym radził inaczej – obniżyć cenę cukru do 50 gr. za kg, a napewno będą spożywać go więcej, szyldy wówczas zupełnie są niepotrzebne i mniej na stacjach kolejowych będzie pomyłek w odczytywaniu nazwy stacji. Widocznie ludziom kierującym spożyciem cukru wcale nie chodzi o wzmacnianie naszych kości, bo i co taka wiejska kość warta! – chodzi zdaje się o wyciąganie ostatnich groszy z naszych kieszeni.

Trzeba powiedzieć jak prawdę, że cukier znacznie by się przyczynił do urozmaicenia naszych potraw, bo to cukrem można posypać i kawałek chleba, nie szkodzi cukier dany w większej ilości w kawie lub herbacie. Używamy czas do czasu sacharyny, ale ta jest teraz nie warta, dawniej jak była jeszcze kryształkowa – była bardzo słodka, a teraz produkuje się sacharynę w tabletkach i to najzwyczajniejsza tandeta – nic nie słodka. Jeden mi mówił, że wrzuca do szklanki 5 takich placeczków i herbata prawie nic nie słodka. Wiadomo, niema szyldów, to takiej sacharyny już i kupować nie chcą.

Na wsi kupują wtedy cukier gdy niema mleka, albo mleko dobrze płatne, mleka najwięcej niema zimą, rozumie się, że wówczas chłop zdobywa się na odwagę i kupuje raz na tydzień cukru 5 dk za 10 gr., ale żeby cukrem tym wzmacniał osobiście własne kości, tego nie powiem, najczęściej ten cukier bywa używany do wzmocnienia kości niemowląt i to z pewnymi ostrożnościami. Do cukru dodaje się trochę chleba, a czasem naodwrót, wymiesza się to starannie, zawiązuje się w szmatę, tworząc taki guz i po takich zabiegach niańka steruje kiedy dziecko zapłacze i jak tylko dziecko odmyka usta, niańka wsuwa mu w usta guz.

Co do sposobu zamieszkiwania, to już jest trochę inaczej. Turysta na przykład gdyby zaglądał do mieszkań Wólczaków, to nie mógłby określić, sadząc po wnętrzu domów, kto jest zamożniejszy. Jakoś tak wypada, że u mniej zamożnych włościan, jest w mieszkaniu najczyściej. Nie jest wprawdzie tak czysto, jakby mogło być, ale w każdym bądź razie czyściej jak u „kożuchów” i „łachów”. W roku 1931 przeprowadzałem w najbliższych wsiach powszechny spis ludności i zauważyłem, że czem zamożniejszy gospodarz, nie tylko co posiadający całoroczny zapas żywności, a także i paręset złotych gotówki, mieszka w najgorszych warunkach. Dom takiego gospodarza z zewnątrz wygląda dość pokaźnie – jest obszerny, wybudowany z dobrego budulcu, kryty dachówka cementową, a nawet dość często blachą cynkowaną, stoi na wysokiej podmurówce, a jednak gdy na przykład spojrzeć w okna tego domu, to ma się wrażenie, że okna te wstawiono w zrąb studni lub innego ciemnego zabudowania, bo w domach utrzymywanych czysto, światło wpadające przez okno do mieszkania odbija się o wnętrze izby z powrotem, czego w tych domach nigdy niema, a ma się wrażenie, że za tym oknem są niezmierzone obszary grotowe.

Wewnątrz taki dom jest wcale niesympatyczny. Umeblowanie go składa się z ław przymocowanych do ścian i stołu wstawionego w przedni kat izby, czasami gdy jest rodzina większa w tej izbie, zauważa się łóżko, należy dodać, że nigdy nie bywa zaścielone. Tylko jak właściciel pozostawił go rano wstając, tak jest przez cały dzień, w dnie zimne zabiera się na plecy kożuch, służący nocą jako dodatek do kołdry, zaś w ciepłe pozostawia kożuch na łóżku. Ten pokój zazwyczaj jest najobszerniejszy i domownicy w nim bywają tylko w większe święta – zwykle bywa pusty. To też kurzu tam nigdy nie brak i gdy usiąść na ławę, a jeszcze coś położyć na stole, to podnosząc się, warto się obejrzeć, zauważa się wyraźny odcisk własnego siedzenia i odcisk przedmiotu, położonego na stole.

Przechodzimy do alkowy. W godzinach rannych lepiej tam nie zaglądać, bo łatwo można nadepnąć na „złoto”, niedbale pozostawione przez maleństwa, można nawet nadepnąć na dziecko, uczące się pisać, posługując się zamiast zeszytu rozmazanym „złotem”. I nic dziwnego. Najczęściej gospodyni w godzinach rannych jest zajęta gotowaniem w kuchni, bo to bywa dużo świń, trzeba na to wszystko nagotować na cały dzień – wśród dnia nikt z szanujących się gospodyń nie będzie rozkładać ognia i nie ma czasu. Zimą trzeba prząść, latem jest sporo roboty w polu. Umeblowanie alkowy składa się z łóżka, także do południa nie pościelonego, a jeśli zaścielone, to bardzo niedbale, tak że zawsze widoczna z łóżka słoma, zresztą i nie może być inaczej, bo gospodyni zazwyczaj bierze słomę z łóżka, używając ją zamiast szmaty przy wycieraniu „złota”. O tym by kupić odpowiedni statek dla dzieci, nie może być mowy, bo taki „kożuch” nigdy się nie zgodzi na wydatek ponad budżet i zresztą do tego nie jest przyzwyczajony, nazywając to pańskimi wymysłami. Na ścianach alkowy kurzu prawie niema, od ustawicznego latania dzieci kurz przenosi się do większego pokoju, natomiast na ścianach alkowy widoczne ślady insektów, a nawet łatwo zauważyć, że ich nie brak o ile przypatrzeć się malowidłom po kiedyś bielonych ścianach w postaci czerwonych plam, rozciągniętych palcami, to znak, że domownicy prowadzą walkę z pojedynczymi okazami mieszkańców szczelin. Powietrze w alkowie jest nieznośne, zdawałoby się, że okna otworzyć należałoby niezwłocznie, to jednak przeszkoda ku temu jest: latem nalatywanie much, zimą chłodne powietrze mogące zaszkodzić dzieciom i tak ledwie zipiącym, nie zważając na przysmaki, jakimi co chwila matka zatyka dzieciom usta.

O kuchni lepiej nie mówić, bo od ustawicznego gotowania i parowania ugotowanych ziemniaków, kuchnia zawsze jest napełniona parą – tak, że nie widać żadnych statków. Ze ścian zupełnie czarnych spadają krople ochłodzonej pary, robi wrażenie, że przebywa się w brudnej łaźni.

Dzieci w tych domach z trudem dochowują się do lat młodzieńczych. Czasami wyrasta jeden taki okaz, ale do wojska nie nadaje się, a przecież w tych domach na niczym nie zbywa – jeść jest co. Po podłodze znowu wala się kilka kawałków pszennego chleba, kawałeczki słoniny, rozlane mleko i t. d. Nie powiem, by gospodyni naumyślnie była niechlujną. Nie. Tylko uprawiając w dwóch stronach około 40-50 dziesięcin gruntu, wykarmiając do 6-8 wieprzy przeciętnej wagi 150 kg, wyrabiając własnoręcznie około 100-150 metrów płócien, a latem ustawicznie pracując w polu, stanowczo nie ma czasu na roboty drobiazgowe.

W tym celu by porobić roboty niezbędne jak uporządkowanie nabiału, karmienie świń, są długie miesiące, gdy gospodyni taka zasypia nie więcej jak dwie godziny na dobę.

„Tygodnik Illustrowany” z dnia 20 września 1936 r.


Przypis oryginalny:

(1) W dniach najbliższych ukaże się w sprzedaży seria druga „Pamiętników chłopów”, wydanych nakładem Instytutu Gospodarstwa Społecznego w Warszawie. Z tomu tego, liczącego 900 str. druku, zamieszczamy wyjątek z pamiętnika chłopa z woj. białostockiego.

Z życia codziennego , Czytano 1 138 razy

Brak komentarzy do wpisu “Pamiętnik chłopa”

Zostaw odpowiedź

(wymagane)

(wymagany)


*