Strona główna » Z życia codziennego » Co zrobić z naszemi córkami?

Co zrobić z naszemi córkami?

Co zrobić z naszemi córkami?

Zbliża się koniec roku szkolnego, a z nim wielu rodzicom nasuwa się pytanie, na które z ciężkiem sercem szukają odpowiedzi. Co zrobić z naszemi córkami? Jak pokierować te liczne zastępy młodzieży żeńskiej, które rok rocznie opuszczają szkoły średnie, jak przysposobić je do życia, a więc do zarobkowania, które w obecnych czasach stało się i dla kobiety nieodzownym warunkiem bytu.

Dla chłopców istnieją przeważnie utarte, choć może nie zawsze szczęśliwie dobrane drogi, prowadzące przez uniwersytet lub technikę do karyery biurokratycznej lub do t. zw. zawodów wolnych. Dzieje się to automatycznie, i chłopak byle się „przepchał” przez gimnazyum, pchać się, będzie przez życie i dalej, do czego w nierzadkich wypadkach bardzo przydatną mu będzie protekcya.

Dziewczęta są w stokroć gorszem położeniu. Te, które po skończeniu szkoły wydziałowej i kursów handlowych, dostają posady biurowe jako manipulantki lub mundantki, mogą jeszcze mówić o szczęściu, chociaż podrzędne te posady zazwyczaj są licho płatne, nie dają zabezpieczenia na przyszłość i mogą być uważane tylko za fazę przejściową między szkołą a zamażpójściem. Urzędy telefoniczne, telegraficzne i pocztowe, gdzie również kobiety mogłyby znaleść zajęcie, są stale przepełnione, a często też ze względów oszczędnościowych nie obsadza się tam wakujących posad.  

Nauczycielstwo ludowe, któremu jeszcze ciągle z konieczności poświęca się większość zarobkujących kobiet, jest w naszych warunkach chlebem bardzo gorzkim. Powodem tego jest nietylko śmiesznie mała płaca zwłaszcza na wsi, ale nieznośne stosunki, w jakich zmuszona jest żyć młoda nauczycielka, odnośnie do swej bezpośredniej władzy przełożonej, w postaci wszelkich kierowników, którzy częstokroć niedorównywują jej ani wykształceniem, ani wychowaniem. Przytem samo poczucie godności ludzkiej odstręcza ambitniejsze kobiety od zawodu, w którym mając tesame kwalifikacye i z natury o wiele większe uzdolnienie, traktowane są zawsze jako siły podrzędne, jako pracownice III. klasy.

Pozostaje liceum, względnie gimnazyum, co w gruncie rzeczy na jedno prawie wychodzi, gdyż pominąwszy niewielki stosunkowo procent tych, które poświęcają się medycynie, oba kierunki znajdują ujście na fakultecie filozoficznym, czyli, mówiąc praktycznie… znowu w nauczycielstwie. Bo przecie wszystkie inne zawody są jeszcze, jak dotąd, dla kobiety zamknięte. A nauczycielstwo średnie nie jest bynajmniej dla kobiet tem względnem przynajmniej zabezpieczeniem bytu i przyszłości co dla mężczyzn. Zakładów średnich rządowych, w których uczyćby mogły kobiety – niema, a w prywatnych na każdą posadę zgłasza się taka mnogość kandydatek, że wynagrodzenie nie stoi tu w żadnym stosunku do wynagrodzenia, jakie w tych samych zakładach otrzymują siły męskie. Przytem brak organizacyi nauczycielek szkół średnich sprawia, że w przeważnej ilości zakładów naukowych kobiety otrzymują tylko zapłatę za czas, w którym nauka się istotnie odbywa, podczas wakacyi zaś pozbawione są nieraz poprostu środków do życia i uciekać się muszą do lekcyi prywatnych. Tym sposobem nawet ten czas, który mężczyźni zużyć mogą na wypoczynek lub rozrywkę, nauczycielki obracać muszą na żmudną i licho płatną pracę zarobkową.

Mimo tak niepomyślnych warunków zwiększa się rokrocznie frekwencya gimnazyów i seminaryów, nie mogących już pomieścić wszystkich kandydatek, a „run” na uniwersytety słuchaczek zwyczajnych i nadzwyczajnych, które po ukończeniu studyów nie będą widziały drogi przed sobą, staje się co roku liczniejszy, przybiera rozmiary zatrważające. Trzeba go nazwać bezmyślnym objawem owczego pędu, spowodowanym w znacznej części przez rodziców, ciągle jeszcze straszących syna szewcem lub ślusarzem, a równocześnie zazdroszczących temu ślusarzowi kamienicy i dobrobytu. Ta obawa przed każdą pracą nie mającą pozoru umysłowej, jest największą klęską naszego społeczeństwa, jest powodem, że coraz bardziej zasklepiamy się w biurokratycznym automatyzmie, że w stosunku zwłaszcza do żeńskiej młodzieży naszej stajemy bezradni, nie wiedząc jakie ujście dać jej energii i jej chęci do pracy.

A jednak mogłoby być inaczej. W krajach, które nie posiadają może tak subtelnej i wyrafinowanej kultury umysłowej, ale które w zamian za to rozporządzają dużym zasobem zmysłu praktycznego i sił żywotnych, stosunki zupełnie inaczej się ułożyły. Widzimy tam kobiety, które z zapałem poświęcają się zawodom praktycznym, które zajmują się rzemiosłem, które ze sprytem i z obrotnością umieją znaleść zbyt dla produktów swej pracy.

Jedno jest zwłaszcza pole, na którem część dziewcząt naszych po skończeniu szkoły średniej mogłaby pracować z pożytkiem dla społeczeństwa, a na które chcielibyśmy zwrócić uwagę rodziców: ogrodnictwo. W Niemczech w zawodzie tym pracuje około 350 kobiet, bądź w dobrach prywatnych, w sanatoryach lub ogrodach handlowych, jako ogrodniczki, bądź jako nauczycielki w szkołach ogrodnictwa.

U nas ważny ten dział gospodarstwa, mogący dać przy umiejętnem prowadzeniu znaczne dochody, leży zupełnie niemal odłogiem, i dopiero w ostatnich latach zaczął się dźwigać dzięki zabiegom jednostek. A przecież w trudnych naszych warunkach ekonomicznych nie powinniśmy zaniedbać niczego, coby mogło przyczynić się do wzbogacenia kraju. Dotąd trudności w wykształceniu fachowych ogrodniczek, wobec braku szkół odpowiednich były zbyt wielkie, by mogły się zawodowi temu poświecić i jednostki niezamożne. Obecnie, wobec zainteresowania się tą sprawą władz autonomicznych, nietylko w kraju powstają coraz liczniejsze szkoły, ale i pragnącym nabyć wyższego wykształcenia z pewnością Wydział krajowy będzie chętnie przychodził z pomocą, celem wyjazdu choćby do Wiednia, gdzie w Grinzing istnieje doskonała szkoła ogrodnicza dla kobiet, prowadzona przez p. Jellę Hertzkę. Idzie tylko o to, by ktoś dał inicyatywę, a ta pochodzić musi w pierwszym rzędzie od samych rodziców, którzy już w szkole średniej powinni w córkach swoich wzbudzać zamiłowanie do zawodów praktycznych, jeżeli nie chcą, by po egzaminie dojrzałości, a nawet po ukończeniu uniwersytetu, nie powiększały one kadrów inteligentnego proletaryatu, najnieszczęśliwszego ze wszystkich, bo najbardziej odczuwającego swą ukrywaną skrzętnie nędzę.

„Głos Rzeszowski” z 4 maja 1913

Z życia codziennego , , Czytano 966 razy

Brak komentarzy do wpisu “Co zrobić z naszemi córkami?”

Zostaw odpowiedź

(wymagane)

(wymagany)


*