Strona główna » Z życia codziennego » Dzieci warszawskie 1919

Dzieci warszawskie 1919

Dzieci warszawskie.
Życie na ulicy. – Dzieci – handlarze. – Kolporterzy. – Talent kupiecki warszawskiego malca – Czyścibut. – Kramikarz. – Papierosy. – „Fajanse za obierki!” – Pięść przed prawem. – Gońcy. – Tęsknota za mundurem.

(Korespondencya własna „Gazety Wieczor.”)

Warszawa, w grudniu.

Dziecko lwowskie posiadło w ostatnich walkach o wolność swego miasta przecudny przydomek „bohatera”. I jeżeli mimo wszystko niejednemu z tych dzieci skrzywiła się linia życia, jeżeli, może nawet wskutek swego bohaterstwa, nie stanie się użytecznym członkiem społeczeństwa, to jednak tradycya o niem będzie kiedyś spełniała rolę „magistrae vitae”, będzie szkołą przyszłych dzieci lwowskich, górnem wskazaniem wysokiej cnoty: miłości ojczyzny. – Mimowoli, w tych dniach rocznicy walki o Lwów, młode chłopięta warszawskie zwróciły ma siebie moją uwagę. I to nie te otulane w dobre płaszczyki, dobrze obute i w mundurkowych czapeczkach szkolnych goniące z rumianą beztroską ma twarzyczkach. Ale dzieci warszawskie, te żyjące na ulicy i z ulicy.

Na pociechę naszej ojczyzny skonstatować należy, że dzieci mamy sporo, a na utrapienie Warszawy – stwierdzić musimy – że dzieci jej przebywają staje na widoku publicznym. Bez względu na porę roku, gzi się to, hałasuje, goni się, wpada pod samochody i tramwaje. Zamknięte czworobokiem domu podwórze jest albo za ciasne dla temperamentu dzieciarni, albo ze względu na hałas terenem zakazanym przez mieszkańców. Ogrodów, plant i placów posiada Warszawa nie wiele, albo są one tak położone, że dzieci nie z każdej dzielnicy mogą z nich korzystać. Stało się więc charakterystyczną cechą naszej stolicy, że dzieci jej jak krzykliwe ptactwo zalegają chodniki. 

Posiadamy tu jednak specyalny rodzaj dzieci ulicznych: dzieci-handlarze. Więc w pierwszym rzędzie kolporterzy dzienników. W Warszawie cały kolportaż pism, rzec można, spoczywa w rękach dzieci liczących od lat 8. Z sprytem cyganiątka a zręcznością małpki rozsprzedają i rozkrzykują malcy swe gazety w największym tłoku ulicznym. Wskakują do tramwaju w biegu, co, ze względu na ścisk na platformie przepełnionych wozów, jest akrobatyczną sztuką. Jak kot spadnie taki „kurjerkarz”, jadącemu „dziedzicowi” w dorożkę i zniewoli do kupienia organu nienawistnej mu partyi

„Najświeższy nu… Liberum vee… Nowaczyńskiego!” – „Z Poranniego Wieczoroo…” „Myśl niepodlee…” zakrzyczy cię biednym, ochrypłym głosem, donośniejącym w przeciągłych skrótach. Czasem natrętnie, żebraczem pochłystywaniem prosi, bo głodny, bo mu zimno. – Ciekawe jest, że prawie każdy z tych malców czyta i jest oczywista au courant w polityce. A gdy mu już zabraknie zachwalającego politycznego konceptu, woła: „Dziennik Powszee..! Powieszenie obywatela paznogcia na nagniotku!” Do figlów są jedyni. Za czasów śp. rządów rosyjskich podsuwał łobuz z naiwną niby impertynencyą pod sam nos generalski gazety z wiadomościami o walkach na nieszczęsnych polach mandżurskich: „Proszę kupić – nowa klęska Rosyan! Zwycięstwo Japończyków!” Niemcom, którzy nie rozumieli języka, rzucali wprost ulicznikowskie przezwiska, znikając w tej chwili jak kamfora.

To też po oczyszczeniu Warszawy z okupantów, z dumą deklamował taki młody obywatel, sprzedając broszurki humorystyczne o Wilhelmie i Kronprinzu: „Uciekał Wiluś z Warszawy. Miał na plecach bęben klawy”. – Teraz prócz polskich dzienników sprzedają malcy francuskie i angielskie, wymawiając nieskazitelnie tytuły tych pism. Czasem poczubią się „konkurenci” i pobity płacze, skrzywiając twarz jak pospolite, rzekłbyś, normalne matczyne dziecko. Lecz za chwilę tenże sam z omurzaną od łez i brudu twarzą, zasiądzie w ukrytym kąciku do partyjki kart, czy mniej hazardowej gry, od papierosowej sjesty…

Dziecko warszawskie ma bezsprzecznie talent kupiecki. Merkury wziął opuszczonego przez dom, przez miasto, przez filantropów dzieciaka pod swoją opiekę, położył mu boską rękę na „pomierzwionej” głowinie i prowadzi go przez „dzieciństwo sielskie anielskie”. Mamy więc tu co parę kroków czyścibutów, „glancujących” sprawnie swą małą, brudną rączką kamaszki na stopach większych niekiedy od samego czyściciela. Mamy też „prawdziwych” kupców z kramikami bardzo pomysłowo urządzonymi z dwóch palików połączonych sznurkiem, na których zawiesza się tasiemki do bucików wszelakiej barwy i długości.

Na paczce drewnianej ustawia taki kupiec piramidy pudełek z pastą i nierzadko utrzymuje z zysków bezrobotną rodzinę. Ulubionym artykułem są papierosy te niby „amerykańskie słodkie” albo „prima cygarowe”, przyczem objawia się spryt więcej karygodny bo oszukańczy, tej dziatwy Merkurego. Zaprawdę bowiem, niewiadomo z czego fabrykowane są te papierosy, bo że nie z tytoniu ani nawet solidnych turodczych liści, to pewne.

Szeroko rozgałęzione wśród dzieci jest handlarstwo podwórzowe. Malec bierze worek na plecy i wędruje od podwórza do podwórza, kupując obierki, kości, gałgany. Targuje się doskonale z kucharkami, płacąc niekiedy „fajansami” to jest naczyniem. Taki handel zamienny: „fajanse za obierki!” jest tu w sferach kuchennych mocno ceniony. Kasie i Marysie gromadzą bowiem w ten sposób naczynie na swe przyszłe gospodarstwo.

Mały stosunkowo jest procent handlarek. – Dziewczynki nie sprzedają nawet kwiatów na ulicach, zostawiając to brzydkim przekupkom, zdzierczyniom prima sorte. Jeżeli tu i ówdzie kobieta-dziecko weźmie się do handlu czy kolportażu, musi to wkrótce porzucić pod bolesnym kułakowym gwałtem dziecka-meżczyzny. Pozostaje jej wtedy żebracze skomlenie pod murem, w czem nabiera iście aktorskiej wprawy udawania. Sprawiedliwość każe nadmienić, że symulacya jest tylko zewnętrzna, bo dziecko takie jest w istocie żebrakiem potrzebującym opieki ludzkiej.

Szczęśliwym rodzajem dzieci warszawskich jest „goniec” t. zn. chłopak do posyłki. Możnaby ich nazwać stanem urzędniczym lub wojskowym, bo są gońcy cywilni i wojskowi. Pierwsi, dobrze płatni, odziani, niezbyt przepracowani, wigilują w ciepłych przedsionkach biur, skracając sobie czas czytaniem romansów, są przy tem w miarę nieposłuszni i od czasu do czasu strajkują z dobrym skutkiem. Goniec-żołnierz natomiast wydyscyplinowany, dumny ze swego munduru, prężący się na rozkaz jak prawdziwy żołnierz, jest celem zazdrości całego tego ludku dziecięcego, w którego wyobraźni szczytem szczęścia nie jest przecież pieniądz – a mundur i orzełek na zawadyackiej czapce.

Nie będę tu stawiać wróżebnych horoskopów dziatwie warszawskiej, idącej w kupczącym trudzie „sub Iove”, przez wiosnę swego życia. Lecz sądzę, że jeżeli zaułki odległych dzielnic naszej stolicy zaludnia się ciemnemi postaciami, jeżeli w ręce swe władze nad przedmieściem ujmie apasz, jeżeli miast muzeów i przybytków wszelakiej sztuki, trzeba będzie wznosić gmachy – poprawy, to będą one monumentem wstydu dla tych, którzy mogąc zaradzić złemu, – nie uczynili tego.

Salutem vobis dico patres urbis Varsoviae!

Jest.

„Gazeta Poranna” z 28 grudnia 1919

Z życia codziennego , , , , Czytano 1 527 razy

Brak komentarzy do wpisu “Dzieci warszawskie 1919”

Zostaw odpowiedź

(wymagane)

(wymagany)


*