Strona główna » Prawo » Egzekucja w Samborze 1898

Egzekucja w Samborze 1898

Wyrok śmierci.

Z Sambora donoszą dnia 21. b. m.:

Już wczoraj wieczorem zaintrygowało nasze miasteczko przybycie nieznanych trzech osób. Najstarszy między niemi człowiek olbrzymiej postaci, o szerokich barkach, czerwonej twarzy, wielkich oczach robi niemiłe wrażenie, jego djalekt niemiecki i sposób wyrażania się zwracał uwagę. Dziś rozwiązała się zagadka. Jest to kat Selinger, który niedawno wykonał wyrok śmierci na Doleżalu we Wiedniu i tutaj przybył na egzekucję.

Mikołaj Kozak dwudziestodwuletni morderca żandarma Kalby w Żurawnie, zakończy jutro o świcie swe życie krótkie, lecz bogate w kryminalne epizody. Kozak chłop silny i krępy w sierpniu 1897 roku siekierą zamordował żandarma, który w służbie ścigając złodzieja przez trzydzieści dziewięć godzin bezustannie, usnął na ławeczce pod karczmą i zrabował mu 6 zł. 40 ct. i tytoń. Prezydent sądu dr. Sahanek ogłosił mu dziś, że cesarz zatwierdził wyrok sądu przysięgłych, skazujący go za morderstwo i rabunek na śmierć przez powieszenie. Wykonanie wyroku nastąpi w sobotę dnia 22. b. m. o godzinie 6. rano; – dziś Kozak odprowadzony do osobnej celi obok kaplicy więziennej pod eskortą straży więziennej, ma się pogodzić z Bogiem. 

„Dziennik Polski” z 23 stycznia 1898


Wyrok śmierci wykonano w sobotę dnia 22. b. m. o godzinie 1/2 8. rano na Nykole Kozaku, liczącym lat dwadzieścia jeden, zarobniku, rodem z Żurawna. Dnia 12. sierpnia 1897 roku o świcie znalazł Tymko Hupajła pod karczmą w Bakocynie pod Żurawnem żandarma Damjana Kulbę ciężko pokaleczonego, broczącego we krwi, nieprzytomnego. Kulba był w służbie, miał bowiem przepisany trzydzieści trzy godzin trwający patrol w rozmaitych miejscowościach swego posterunku, a wedle zapisków książki służbowej u końca służby swej nadedniem dotarł do Bakocyna. Wedle zeznań Tymka Hapajły zastał on dnia 12. sierpnia 1897 roku o godzinie 4. rano na ziemi obok ławki pod karczmą leżącego żandarma Kulbę; karabin leżał obok, kapelusz na ławce, zresztą był on w pełnej zbroi, brakło tylko torby skórzanej odciętej widocznie z rzemieni. Kulba miał ranę na głowie, mimo ratunku nie odzyskał przytomności i umarł. Lekarze sądowi orzekli, że przyczyną śmierci było zdruzgotanie czaszki wywołane uderzeniem w głowę narzędziem ciężkiem twardem i tępem, możliwie obuchem siekiery, którą sprawca z wielką siłą kilkakrotnie swą ofiarę w lewą skroń ugodził. Gdy wskutek tego wypadku zebrało się wiele osób na miejscu czynu, zgłosił się u komendanta posterunku żandarmerji Hryńko Kościński, stróż szkolny w Żurawnie, opiekun Mikołaja Kozaka z doniesieniem, że Kozak wobec niego do zamordowania żandarma się przyznał, mówiąc, iż czynu tego dokonał w ten sposób, że gdy go żandarm Kulba wracającego z nocnej kradzieży kartofli i kur przytrzymał i łańcuszki założyć chciał – niespodzianie siekierę z za pasa dobył i obuchem uderzył żandarma, który runął, poczem odciął torbę i zabrał z niej 6 zł. 40 ct i tytoń.

Wobec komendanta posterunku żandarmerji zeznał Mikołaj Kozak, że zdawna miał nienawiść do żandarma Franciszka Blicharczyka, który ścigał go za kradzieże, że przez dwa tygodnie na życie jego nastawał, siedząc i szukając sposobności do zamordowania go, aż wreszcie dnia 12. sierpnia 1897 roku do dnia pod karczmą dostrzegłszy na ławce drzemiącego żandarma i sądząc, że to Blicharczyk, zbliżył się doń skrycie, uderzył go siekierą w głowę, a gdy żandarm runął na ziemię, odciął torbę i zabrał ją, wyjął z niej 6 zł. 40 ct. i tytoń, torbę odrzucił. Torbę tę następnie znaleziono na miejscu przez Kozaka wskazanem.

Przy rozprawie głównej zaprzeczył Mikołaj Kozak, jakoby śpiącego Kulbę uderzył podał zaś, że wracał z nocnej wycieczki, ukradłszy kartofle i dwie kury na szkodę Ołeny Halickiej, że o brzasku dnia spotkał go żandarm Kulba, zatrzymał i zrobił ruch, jakby chciał dobyć z torby łańcuszki, a wtedy Kozak niespostrzeżenie dobył siekierę z za pasa, (którą tejże nocy znalazł) i uderzył nią Kulbę w lewą skroń, tak, że padł bezprzytomny.

Przysięgli zatwierdzili winę Mikołaja Kozaka co do zbrodni morderstwa i zbrodniczej kradzieży na szkodę Kulby i Ołeny Halickiej. Trybunał sądu przysięgłych zasądził go wyrokiem z dnia 30. listopada z. r. na karę śmierci przez powieszenie, a gdy najwyższy trybunał sprawiedliwości reskryptem z dnia 16. stycznia r. b. zarządził urzędowanie wedle §§. 403 i 404 p. k. – wykonano na Nykole Kozaku dnia 22. stycznia 1898 roku o godzinie 7. minut 30 rano karę śmierci.

Przed śmiercią Kozak przyznał się do swej zbrodni i okazał szczery żal.

O ostatnich chwilach skazanego donoszą z Sambora:

Kozak oznajmienie, że go cesarz nie ułaskawił i że kara śmierci na nim wykonaną będzie, przyjął spokojnie i prosząc o księdza, udał się do kaźni. Cały dzień i całą noc przepędził z księdzem Kozaniewiczem, który spowiadał go i udzielił ostatnich pociech religji. Spokój i rezygnacja nie opuściły go do ostatniej chwili, jakkolwiek nic nie jadł, nie wiele pił i nie spoczął ani na chwilę, chodząc po celi krokiem szyldwacha.

W kaźni był stół czarnem suknem nakryty, na nim krzyż i dwie świece gorejące, łóżko aresztanckie czarnym przykryte kocem, które nie było tknięte. Dwóch dozorców więziennych czuwało przy skazańcu bezustannie, jednak ani z nimi, ani z nikim w rozmowę się nie wdawał, odpowiadając na pytania krótko: „Nic mi nie potrzeba, niczego nie pragnę, nie mam nikogo na świecie, rodzice dzieckiem mnie odumarli – nic nie posiadam, rozporządać nie mam czem, pożegnać nie mam kogo”.

Rano dnia 22. b. m. zażądał odprawienia mszy św. Chodząc po celi mówił do siebie: „zgubiłem jego duszę i swoją”. O godzinie 7. minut 30 wyprowadzono go z celi na plac stracenia. Szedł krokiem pewnym, bez drżenia i spokojnie patrzył dokoła. Na miejscu stracenia byli obecni: komisja sądowa złożona z prezydenta sądu, trzech radców i prokuratora państwa, lekarz, dalej kompanja wojska, żandarmi i kilka osób żądnych wrażeń. Kozak powtarzał za księdzem słowa modlitwy, a gdy wreszcie prezydent sądu wyrzekł do kata, że mu oddaje skazańca, zawołał: „Tatuńciu nebesnyj pomyłuj mene”. Dwie minuty później lekarz więzienny śmierć skonstatował. Cały przebieg egzekucji od chwili wyjścia na plac stracenia aż do chwili, w której kat odrzuciwszy rękawiczki, stanął przed prezydentem, raportując, że wyrok dokonany, trwał pięć minut.

„Dziennik Polski” z 26 stycznia 1898

Prawo , , , , , , , Czytano 1 133 razy

Brak komentarzy do wpisu “Egzekucja w Samborze 1898”

Zostaw odpowiedź

(wymagane)

(wymagany)


*