Wpisy otagowane jako 1891

Zburzenie wsi Ponikwy

20 maja 2017

Zburzenie wsi Ponikwy.

Hałyckaja Ruś
umieściła iście zgrozą przejmującą relację o kompletnem prawie zburzeniu wsi Ponikwy w pow. brodzkim przez cyklon, który tam szalał pamiętnego d. 9. bm. Podajemy główne dane z tej korespondencji z zamiarem zwrócenia uwagi jak najszerszych sfer na tę okropną katastrofę.

D. 9. bm. około godz. 6 popołudniu nawiedziła Ponikwę trąba powietrzna. Z niezwykłą siłą uderzyła w drzwi cerkwi, otworzyła je i nawet zgjęła, następnie zerwała drewniany wierzch cerkwi z blaszanym dachem i krzyżem, który ważył około 3 cetnarów, zabrała ogromny pająk, który kosztował 800 złr., wszystko to podjęła wysoko w górę i poniosła w świat, tak że dotychczas niewiadomo, gdzie to upadło. Blacha z dachu porozrzucana wszędzie: po stawie, po wsi, po polach, po lesie i nawet we wsi Czernicy, o milę odległej od Ponikwy, zebrali ludzie 3 wozy tej blachy. Z wnętrza cerkwi zabrał wicher prawie wszystko: na ikonostasie nie masz ani jednego obrazu. Nietkniętym został tylko ołtarz i znajdująca się na nim puszka z sanctissimum, pozostały też „carskie wrota”. Dzwonnica zburzona. W samej cerkwi szkody wynoszą 15-20 tysięcy zł.

Murowana plebanja ozdobioną była dwoma gankami, opartymi na 4 kamiennych słupach. Ganki te znikły bez śladu, prócz tego uszkodził huragan ściany domu, zawalił sufit, zerwał komin, a jako odszkodowanie pozostawił na dachu zaniesiony skądciś ogromny krzyż. Okna i drzwi na plebanji porozbijane i powyrywane. Ze spichrza, w którym znajdowało się zboże, pozostała tylko podłoga, stajnia bez dachu, a z innych budynków nie ma ani śladu. Drzewa w sadzie połamane lub powyrywane z korzeniem. Czytaj dalej…

Malutkie państewka

20 maja 2017

W ciągu siedmiu godzin można przejść piechotą przez siedm państw niemieckich. Wyszedłszy z Rudolstadt (księztwo Schwarzburg Rudolstadt) w pół godziny staje się w Amelstadt (księztwo Altenburskie); idąc dalej przez Teichroda, w półtorej godziny dochodzi się do Remda (księztwo Sasko-Weimarskie). Za godzinę można być w Witzleben (Schwarzburg-Sonderhausen), dalej w półtory godziny dochodzi się do Osthausen (Sachsen-Meiningen), następnie znowu za półtorej godziny staje się w Kircheim (królestwo pruskie), zkąd w godzinę można być w Ichterhausen (księztwo Gotha).

„Światło” z 1 lutego 1891



Malutkie państewko.

Mowa jest nie o księstwie Monaco, liczącem 12.000 dusz, ani o rzeczpospolitej St. Martin z 8.000 mieszkańców, ani o Andorze, która ich 6.000 liczy, ale o Moresnet, z ludnością nieprzewyższającą 1.200 dusz. Państewko to jest zupełnie autonomiczne, a leży na granicy niemiecko-belgijskiej. Zdołało utrzymać swą niezależność dzięki następującym okolicznościom: Gmina Moresnet należała do cesarstwa francuskiego, po porażce Napoleona I, na mocy traktatu z dnia 26 czerwca 1816 r., podzielona była na 3 części; największa została przyłączona do Holandyi, druga do Prus, trzecia pomiędzy temi dwoma położona, stanowiła terytoryum neutralne. Zawiera ona kopalnie cynku Vieille Montagne, wydające obecnie około 25 milionów kilogramów rocznie i zaopatrujące Europę w 60% konsumowanego ogółem cynku. Z powodu właśnie tych kopalni „strony” nie mogły dojść do porozumienia, gdyż Niemcy i Belgia rościły sobie prawa do tych skarbów mineralnych i do dziś dnia roszczą. – Dlatego też przez lat 80 ten szmat ziemi spornej zdołał neutralność zachować. Prusy i Belgia mają w Moresnet komisarzy, których obowiązkiem jest interweniować w razie wynikających nieporozumień. Przedstawicielem Belgii jest obecnie p. Bleytnesy, podprefekt Verviers; przedstawicielem Prus radca Gulrech. Godność pierwszego dostojnika malutkiej republiki piastuje p. Schmetz, zadowalniając się skromnym tytułem burmistrza. Obowiązki swe pełni od r. 1884. Podatek pogłówny 6 franków wystarcza na utrzymanie szkoły i naprawę dróg. Moresnet posiada jednego żołnierza, przybranego w piękny mundur i utrzymującego porządek. Sądów w państewku tem niema, sprawy sporne rozstrzygane są kolejno w Verviers i Akwizgranie.

„Czas” z 26 czerwca 1898

Burza i telefony

31 grudnia 2015

Straszna burza szalała 4. bm. po południu w Wiedniu. Z obawy przed piorunami nie używano telefonów przez kilka godzin – od 2 do 8.

„Kurjer Lwowski” z 7 lipca 1891

Szczęśliwa wyspa

4 października 2014

Szczęśliwą wyspę spotkało nieszczęście.

Szczęśliwą wyspą jest Islandya, na której, w pośród 70-tysięcznej zamieszkującej ją ludności od r. 1835 nie zaszedł ani jeden wypadek morderstwa. W tych dniach dopiero jakiś ladaco zadusił młodą dziewczynę. Fakt ten wywołał ogólne na całej wyspie oburzenie, a jeszcze większe zdziwienie, że rodowity islandczyk czegoś podobnego mógł się dopuścić.

„Gazeta Rzemieślnicza” z 17 listopada 1891

Głaskanie lwa

23 września 2011

W menażeryi na placu „de la Nation” w Paryżu rozegrała się niedawno temu przerażająca scena. Pewien robotnik założył się z kolegami, że pogłaska przez kratę lwa – i po chwili wykonał swój zamiar. W tej chwili pochwycił lew rękę nieszczęśliwego i pociągnął ku sobie. Zanim dozorcy nadbiegli i ocalili wpółżywego, straszny król pustyni odgryzł mu prawe ramię.

„Łowiec” z 1 maja 1891

Samodzielność psa

12 maja 2011

Samodzielność psa.

W Paryżu, przed kilkunastu dniami, dokonał włoczęgowskiego, lecz od wielu lat z dziwną regularnością prowadzonego żywota pies, będący szczególnym okazem psiej samodzielności. Cały Paryż znał go: był on duży, biały, z czarnymi pręgami nad oczyma. Od pręgów tych zwano go Tape-a-l’oeil. Skąd się wziął na bruku paryzkim, ani on sam, ani nikt nie umiał powiedzieć; przysięgają się tylko niektórzy, że już za cesarstwa go widywali, co znaczy, iż byłby to pies ogromnie stary.

W Paryżu psa błąkającego się samopas każdy przywłaszczyć sobie może, a „przekonanego” o włóczęgowstwo stróże porządku zabijają bez miłosierdzia. Tape-a-l’oeil nie dał się przecież ani przywłaszczyć, ani zabić, a władza, stwierdziwszy jego tożsamość, przekonawszy się, że to jest istotnie Tape-a-l’oeil, uczyniła dlań wyjątek i tolerowała jego przechadzki i wycieczki, ile że zawsze był stateczny i jak pamięcią sięgnąć, Tape-a-l’oeil trzymał się zawsze przykładnie, awantur nie robił i jak najmniej z innymi kundlami się zadawał.

Tape-a-l’oeil doszedł do przekonania, że najlepiej pana nie mieć; żadnego też nie uznawał. Rano, przed śniadaniem, nieodmiennie odbywał promenadę hygieniczną na Polach elizejskich dobiegając nieraz do lasku Bulońskiego – miał tam widać jakieś wspomnienia. Punktualnie o 12ej już był u Duvala, pod kościołem św. Magdaleny. Tu jadł co raczył, był bowiem wybredny. Stąd do „Café Anglais” nie tak już daleko, więc też około drugiej tam wachlował dokoła stolików, z których sypały się dlań okruchy pasztetów. Potom dopiero udawał się do „Café de la Paix” albo do „Américain”, zależnie od tego, gdzie znalazł więcej znajomych. Tu raczono go cukrem moczonym w kawie lub koniaku, co rozumie się, w dobry humor pieska wprawiało. Wieczorem ta sama historya; obiad w jednej z pierwszych restauracyj i cukier z kawą lub koniakiem. Pewien Anglik pragnął, jak mówią, nauczyć psa cygara palić, do tego jednak nie dał się Tape-a-l’oeil nakłonić.

Miał cztery domostwa, w których sypiał: hotel Terminus, du Louvre, Grand Hotel i Orient. Wszędzie miał kąt i w kącie siennik. Jeżeli się zabałamucił gdzie, a zdarzało się to czasami po nadmiernej libacyi cukru… z koniakiem, łapą drapał i szczekał przed bramą. Portyer zawsze mu otworzył, tak był powszechnie tolerowany i lubiany.

„Łowiec” z 1 maja 1891

Piśmienny odyniec

6 września 2010

Piśmienny odyniec.

Ze styczniowego polowania w Staszowskich dobrach hr. Andrzeja Potockiego, na którem, jak wiadomo, padło 37 dzików donoszą o następującym wybornym żarciku myśliwskim:

Ostatniego dnia hr. S ., stojąc na stanowisku, spostrzegł dzika, zdążającego wprost ku niemu, Przypuściwszy go na strzał, zabił na miejscu. Zbliżając się do zabitego dzika, zdziwił się bardzo, zobaczywszy, iż ma on na szyi uwiązany list. Zdziwienie było jeszcze większe, gdy dostrzegł, że list adresowany do niego i to na tem stanowisku, na którem stał obecnie. Rozpieczętował więc list i odczytał co następuje :

„Jaśnie wielmożny hrabio! Ponieważ zabiłeś mego ojca, matkę i innych szanownych członków mojej rodziny, więc ogarnęła mię rozpacz i widzę, że nie mam po co żyć już na świecie. Wskutek tego postanowiłem odebrać sobie życie, idę więc prosto na ciebie, abyś mnie nie zabił. Zanoszę tylko prośbę o celny strzał abym się długo nie męczył. Odyniec-samobójca”.

Gdy miot się skończył i myśliwi się zeszli, śmiechy i żarty zapanowały ogólne. Przygodę wyjaśniono tak: W cukrowni w Rytwianach chowano młodego dzika, którego zobaczywszy hr. Br., towarzysząca łowom, uplanowała zrobić jednemu z myśliwych powyższego figla, a zwierzywszy się ze swego planu łowczemu, znalazła w nim poparcie. Otóż napisawszy list, zawiązano go dzikowi na szyi, a ponieważ w roku bieżącym śniegi były bardzo wielkie, więc łowczy wydeptał ścieżkę prosto do stanowiska, na którem miał stać hrabia S. Przed naganką puszczono dzika na ścieżkę; postraszony dobrze kijem, przeszedł udeptaną ścieżką na przeznaczone miejsce, i padł od celnego strzału.

„Łowiec” z 1 maja 1891

Wilk wściekły w mieście

24 czerwca 2010

Wilk wściekły w mieście.

Dnia 18. kwietnia wieczorem wydarzył się w Sadogórze, tuż pod Czerniowcami, wypadek, który wygląda prawdziwie na bajkę i kto wie, czyli nie wyda się ludziom zamieszkałym w zachodnich krajach Europy poprostu – kaczką dziennikarską! Niestety, jest on równie okropny, jak prawdziwy!

Po godzinie ósmej wieczorem, w czasie ulewnego deszczu, pojawił się w wymienionem mieście wściekły wilk. Miasto Sadogóra, siedziba cudownego rabina, tworzy z gminami Żuczką i Rohozną jedną całość. Wilk, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wyszedł z nadgranicznych lasów gr.-or. funduszu religijnego, zanim zjawił się w Sadogórze, przebiegł naprzód sioła Mahałę i Gogolinę i tam, jak stwierdzono, pokaleczył kilka psów i świń, a podobno także bydło rogate.

W Sadogórze rzucił się naprzód na chłopa, który pracował obok stogu siana i ukąsił go w twarz, poczem z niesłychaną szybkością popędził dalej. Wpadł do koszar dragonów aż przed kuchnię i tu skaleczył dragona Padurę. Żołnierz, opadnięty znienacka, nie mógł sobie zdać sprawy z togo, co zaszło, i zanim oprzytomniał, zwierza już nie było. Tak biegł dalej i w krótkim przeciągu czasu przebiegł Rohoznę, Żuczkę i całe miasteczko Sadogórę, wszędzie kalecząc przechodniów. Jednym z pierwszych pokąsanych był chałupnik Oleksa Zwaricz. Sądził on, że to pies pewnego oficera dragonów, pobiegł więc zaraz do właściciela rzekomego psa, aby się użalić. Tam jednak przekonał się, iż pies jest w domu i wcale nie wybiegał. Wtedy Zwaricz – zawsze jeszcze przekonany, iż napastnikiem był jakiś pies – uzbroił się w widły od nawozu i czatował przed chałupą. Wilk tymczasem przebiegłszy wszystkie prawie ulice, zawrócił znowu i nadbiegł na Zwaricza. Odważny wieśniak rzucił się nań i widłami przydusił go do ziemi a tymczasem już zbiegli się ludzie i kijami dobili wściekłą bestyę.  Czytaj dalej…

Dowody tożsamości osoby u Chińczyków

14 listopada 2009

Dowody tożsamości osoby u Chińczyków.

Rząd niebieskiego państwa poddaje oryginalnym formalnościom osoby, które życzą sobie paszportów na przejazd po za granice Chin. Podróżnik musi posmarować dłoń farbą olejną i przyłożyć ją następnie do kawałka mokrego papieru, który zachowuje odbicie linij. Ponieważ nie ma na świecie dwóch rąk podobnych do siebie zupełnie, z paszportu takiego użytkować może tylko ten, na czyje nazwisko został wydany. Przemyślni Chińczycy odkryli także, iż pierwszy palec prawej ręki jest inny niż u lewej, i że pod tym względem również każdy człowiek ma swoją charakterystykę. Korzystając z tego, policya chińska zachowuje odbicie obydwu dużych palców każdego przestępcy. Choćby zbrodniarz, umknąwszy z więzienia zmienił do niepoznania twarz i całą swą postać, tej poszlaki nie zdoła zatrzeć i w każdej chwili można mu dowieść tożsamości jego osoby, przykładając palce do papieru i porównywując tę odbitkę z drugą, złożoną w centralnem biurze policyi chińskiego państwa.

„Światło” z 1 lutego 1891

Domorosły medyk

14 listopada 2009

Domorosły medyk.

W Chmielniku urlopowany szeregowiec Iwan Gromow, dla wyleczenia się z febry, przyrządził sobie następujące lekarstwo. W kwarcie wody zgotował ćwierć funta tabaki i zmieszawszy ten wywar z okowitą – zażył.

Skutek był natychmiastowy – bo Gromow po zażyciu lekarstwa – wyszedłszy na przechadzkę zmarł.

„Gazeta Kielecka” z 9 (21) sierpnia 1881