Wpisy otagowane jako 1904

Rabusie piękności

26 lipca 2016

Rabusie piękności.

W jaki sposób odbywa się we Francyi handel włosami kobiecemi, opowiada René Maizeroy w paryzkim dzienniku „Gaulois” na podstawie osobistych obserwacyj w miasteczku Vivarais:

Przy starych, zapadłych okopach miejskich kupcy włosów kobiecych rozbili swoje wązkie namioty. Są to cztery słupy, pokryte płótnem woskowem. Wewnątrz znajduje się fotel i pudło, z którego handlarze wyjmują przywożone tanie błyskotki, nęcąc ich blaskiem chciwe oczy przechodniów. Ze wszystkich stron Francyi gromadzą się tutaj ci rabusie piękności i usiłują przeciągłemi tonami kramarzów bulwarowych, w dyalekcie portu marsylskiego, skusić biedne wieśniaczki, które ze swoich wiosek górskich zstępują w dolinę. I oto w minach młodych kobiet maluje się walka wewnętrzna. Chciałyby się ustroić w błyskotki, wystawione na pokaz, ale za to muszą oddać piękności swych włosów, cały ten złoty, kasztanowy lub hebanowy przepych, który pod małym czepeczkiem, zdobnym w krasne wstążki, tak cudnie je ubierał i z którego tak dumne były w kościele i podczas tańca. Lecz jedna po drugiej ulega pokusie i siada na stołku, żeby włosy oddać pod nożyce oprawcy.  Czytaj dalej…

Nienawiść kwiatów

5 kwietnia 2015

Nienawiść kwiatów

Holenderscy ogrodnicy twierdzą, rzekomo na podstawie istotnych doświadczeń, że między niektóremi kwiatami istnieje formalna nienawiść i nieprzyjaźń, np. między rezedą a różą. Gdy się te dwa rodzaje kwiatów wraz z innemi zwiąże w jeden bukiet i wsadzi w wodę, natenczas można po pewnym czasie zauważyć, że róże i rezedy przylgnęły do siebie szczelnie i powiędły, chociaż reszta kwiatów wygląda jeszcze całkiem świeżo. Gwoździki i heliotropy przeciwnie znów, tkwiąc obok siebie w wodzie, długo zatrzymują swą świeżość. Piękne konwalijki są za to wyrazem absolutnej nienawiści: każdy kwiat obok nich więdnie szybko i obumiera. Z drzew nienawidzą się klon i lipa; gdy się je obok siebie zasadzi, oba usychają.

„Ziarno” z 22 lipca 1904


Uwaga: Cały rocznik 1904 pisma „Ziarno”, z którego pochodzi niniejszy wycinek, mamy w postaci papierowej – oprawione razem oryginalne czasopisma, podarowane naszemu projektowi przez Pana Roberta Adamowicza ze Szczecina.

Nowoczesna Sodoma

26 marca 2015

Nowoczesna Sodoma.

Ludzie, strzegący moralności, jak oka w głowie, nazywają niekiedy Paryż „nowoczesnym Babilonem”, piętnując tem mianem nietylko różnobarwność i „różnojęzyczność” stolicy francuskiej, ale także jej życie rozwiązłe, przypominające życie, jakie ongi toczyło się w mieście Sardanapalów i Nabuchodonozorów. Francuzi, dumni ze swego Paryża, gniewają się na podobną opinję i dowodzą, że Paryż jest istotnie najgwarniejszem, najruchliwszem, najbłyskotliwszem miastem w Europie, ale pod względem moralności nietylko nie jest gorszem od wielu miast innych, lecz przeciwnie, znacznie je nawet przewyższa.

Spór to nie do rozstrzygnięcia: faktem jest to jednak, że jeśli mowa o zepsuciu wielkomiejskiem, to ani Paryż, ani żadne inne miasto europejskie nie może pójść w porównanie z Nowym Jorkiem, o którym wszyscy, którzy to miasto zwiedzili, stanowczo twierdzą, że bez przesady można je porównać do owych dwóch miast palestyńskich, które zniszczył ogień z nieba i jako przestrogę ku wiecznej rzeczy pamiątce pozostawił jeno ślad po nich w postaci morza Martwego.

Zepsucie moralne dochodzi w Nowym Jorku do takiego rozpasania, iż nietylko mówi się o niem jawnie i bez najmniejszych osłonek, jak o chlebie powszednim, ale staje się ono nawet hasłem wyborów do zarządu miejskiego. Czytaj dalej…

Olbrzymi rekrut

26 marca 2015

Olbrzymi rekrut.

Przed komisją asenterunkową w Paryżu stawał niedawno olbrzym nazwiskiem Hugo, urodzony w Pyrenejach, którego wzrost wynosił 2.29 mtr. Aczkolwiek zbudowany był jak atleta, komisja uwolniła kandydata od służby wojskowej, ponieważ musianoby sporządzać dla niego specjalne trzymetrowe łóżko i osobne mundury. Prócz tego trudno byłoby użyć go w służbie wojskowej, bo głową wystawałby znacznie ponad szeregi.

„Dziennik Polski” z 2 lutego 1904

W jaki sposób można się przeziębić

21 grudnia 2014

W jaki sposób można się przeziębić.

Wyliczyć wszystkie wypadki, jakie spowodować mogą zaziębienie, naturalnie, niepodobna. Zwrócimy uwagę tylko na kilka, które choć łatwo ominąć, najczęściej stają się przyczynami zaziębień. Nasza aura i nasz klimat wymagają, abyśmy stosownem ubraniem chronili się przed spadkami temperatury. Nosimy tedy płaszcze i inne tym podobne ciepłe ubranie. To z pewnością wskazane, ale gdy się jest na wolnem powietrzu, nigdy jednak w zamkniętych lokalach.

Otóż w tym względzie błądzi się nazbyt często. Wchodzimy do sklepów, do cukierni, przebywamy tam dłuższy czas i nie zdejmujemy zwierzchniego okrycia. Naturalnie, wracamy do domu z katarem i dziwimy się, skąd on się wziął, boć przecie byliśmy ciepło ubrani. A jednak powód leży jak na dłoni. Cieplejsze ubranie ma na celu chronić nas od zbytniej utraty ciepłoty na wolnem powietrzu, przy nizkim stanie temperatury. Natomiast to samo ubranie mija się z celem, gdy się znajdujemy w pokoju, bo sprawia, że ciało zbyt się rozgrzewa. Jeśli potem nagle znajdziemy się znowu na wolnem powietrzu, to jest tak samo jakbyśmy wyszli w zwykłem domowem ubraniu. Należy tedy baczyć pilnie, aby w zamkniętych lokalach zdejmować zwierzchnie ubrania; do tego też należy przyuczać dzieci.

Drugą bardzo częstą przyczyną zaziębień są zebrania towarzyskie, rauty i bale, zarówno w zimie jak w lecie. Panie ubrane lekko, w sukniach dekoltowanych, wracają do domu zwykle niedostatecznie ciepło okryte, bez uwagi na to, że są rozgrzane tańcem, lub gorącą atmosferą rautowej sali. To doskonała sposobność, aby nabawić się silnego bronchitis, lub nawet zapalenia płuc. Nie dość często powtarzać, że w tym kierunku się błądzi i że należy zachowywać większą ostrożność. Najlepiej zawsze w takich wypadkach, zanim się siądzie do powozu, ochłodzić się w zamkniętym pokoju. Wszystko to, co powyżej napisałem, to rzeczy znane, ale należy je powtarzać, bo ludzie zbyt często lekkomyślnie o tem zapominają.

„Ziarno” z 10 czerwca 1904


Uwaga: Cały rocznik 1904 pisma „Ziarno”, z którego pochodzi niniejszy wycinek, mamy w postaci papierowej – oprawione razem oryginalne czasopisma, podarowane naszemu projektowi przez Pana Roberta Adamowicza ze Szczecina.

W sprawie tanich mieszkań

19 listopada 2014

W sprawie tanich mieszkań.

Są sprawy omawiane bezustannie, a jednak wciąż dokuczliwe. Do takich należy u nas sprawa tanich a wygodnych mieszkań. Kto wie, czy nie jest ona najważniejszą ze wszystkich, jakie bliżej dotykają Warszawę.

Niewielu jest szczęśliwców, którzyby nie odczuwali ciężaru panującej u nas drożyzny mieszkaniowej. Biedak gnieździ się w suterenie, a jak się gnieździ, wykazał to spis ludności ostatnio dokonany. W dzielnicach uboższych spotykano mieszkania, złożone z jednego pokoju a zajmowane przez 20, 30 a czasem i więcej osób. Jak takie „mieszkanie” wygląda, łatwo wyobrazić sobie można. Zresztą każdy, ktoby chciał ujrzeć je naocznie, z łatwością może zadosyć uczynić swej chęci. W pierwszym lepszym domu na Powiślu, w dzielnicy wolskiej i w innych znajdzie wzór takiego lokalu – wzór, niestety, mający liczne naśladownictwa.

Ale nietylko dla biedaków ciężkim jest brak i drożyzna mieszkań. Weźmy człowieka, mającego 50 – 60 rs. pensyi miesięcznej, lub zarabiającego w jakikolwiek sposób sumę podobną. Ludzi takich w mieście naszem jest bardzo wielu. Każdy z nich ma jakieś obowiązki: ten ma żonę i dzieci, tamten utrzymuje matkę staruszkę i siostrę, a czasem sióstr kilka. Gnieżdżą się ci ludzie, jak mogą, zazwyczaj w dwóch pokoikach, na które poświęcają trzecią część, niekiedy i więcej zarobku. Boć każdy wie, że za 15 rs. miesięcznie trudno w Warszawie znaleźć lokal złożony z dwóch pokojów. A przecież człowiek ten ma inne jeszcze wydatki, musi ubrać się „odpowiednio,” bo nieraz jest to warunkiem jego zajęcia; ma zresztą wszelkie prawo do rozrywki godziwej po pracy. Czy zarobek starczy mu na to wszystko?..  Czytaj dalej…

Skrzynki do listów

19 listopada 2014

Skrzynki do listów.

Nie dla „dobrego tonu”, ale oczywiście dla wygody i właściciela mieszkania i tych, którzy z nim miewają interesa, umieszczane bywają skrzynki do listów, jakie widzieć można w Warszawie przy każdem prawie mieszkaniu. Gdzie jest jednak ta wygoda, trudno zrozumieć, boć jeżeli ktoś wdrapie się na drugie lub trzecie piętro, to już obojętną mu jest rzeczą, czy list lub gazetę wrzuci do skrzynki, czy też zadzwoni i odda służącej.

Prawdziwe udogodnienie nastąpiłoby dopiero wtedy, gdyby skrzyneczki te umieszczono lub też wprost zrobiono otwory na dole, w sieni każdego domu. W tym wypadku przede wszystkiem skorzystaliby listonosze, których dola w ogóle zasługuje na odrobinę bodaj więcej uwagi.

Przez rok długi pędzić w deszcz, mróz, słotę po mieście tak rozległem, jak Warszawa, za pensyę, która nie wystarcza na utrzymanie jednego człowieka, cóż dopiero mówić o rodzinie, nie wesołe to doprawdy zajęcie. Nieprzeliczone prawie ilości piętr przebiegają codziennie ci tak użyteczni pracownicy, witani często z drżeniem i radością, mówiąc językiem potocznym „zdzierają sobie nogi,” ale o ulżeniu im pracy nie pomyślano jeszcze dotąd.

Drobnostka to, takie umieszczenie skrzynek, a jednak ile oszczędziłoby czasu i zmęczenia źle wynagradzanym i źle odżywianym listonoszom.

Człowiek, który u drzwi mieszkania swojego przybija skrzynkę do listów i gazet, już tem samem składa dowód, że liczną odbierać musi korespondencyę; dla jakichś dwóch lub trzech posyłek miesięcznie szkodaby było przyrządu, im więcej zaś dochodzi listów, tem więcej nadużywa się nóg roznosicieli, czy to będą listonosze, czy posłańcy, czy wreszcie chłopcy od gazet. Ci wszyscy błogosławiliby zmianę i wdzięczni byliby za przybijanie skrzynek w sieniach, na dole, mieszkańcy zaś zyskiwaliby i pisma, które (dziś dochodzą o 8-ej wieczorem lub nawet o 9-ej), mogłyby się znaleść w ręku przedpłaciciela o dwie godziny wcześniej.

Szanujcie nogi i zdrowie biedaków!..

„Ziarno” z 22 stycznia 1904


Uwaga: Cały rocznik 1904 pisma „Ziarno”, z którego pochodzi niniejszy wycinek, mamy w postaci papierowej – oprawione razem oryginalne czasopisma, podarowane naszemu projektowi przez Pana Roberta Adamowicza ze Szczecina.

Bufety dworcowe 1904

24 października 2014

Posiłek czy trucizna.

Pytanie powyższe zadają sobie ci, którzy zmuszeni są w podróży posilać się w bufetach stacyjnych. Istotnie, na palcach policzyć można te stacye kolejowe, nie wyłączając nawet pierwszorzędnych, które posiadają bufety jako tako urządzone.

Przeważnie zaś na tych stacyach nic jeść nie można. Półbiedy jeszcze, gdy pociąg ma dłuższy postój, wtedy można sobie coś obstalować wprost z kuchni i wtedy przynajmniej cierpi tylko kieszeń, ale mniej już podniebienie i żołądek.

Natomiast gdy trzeba się zadowolić przekąską z bufetu – śmiało rzec można, że się przyjmuje truciznę, nie posiłek.

Wszystko tam brudne, masło stare, wędliny wysuszone, aż odraza bierze. Ale w drodze przebierać nie można, ba nawet nieraz niema czasu rozglądać się dokładnie po bufecie. Bierze się, co jest pod ręką, połyka i ucieka z powrotem do wagonu.

Zdaje się jednak, że korzystanie z tego, nadużywanie położenia podróżujących nie powinno być dozwolone. Wszak bufety stacyjne podlegają jakiejś kontroli i dzierżawca bufetu nie powinien być panem, jeśli nie życia i śmierci – to przynajmniej zdrowia podróżnych, zmuszonych twardą koniecznością do posilania się w bufecie.

Przy dzisiejszych cenach, jakie pp. dzierżawcy każą sobie na stacyach płacić, mogą robić doskonałe interesy, nawet dając towar w wyborowym gatunku.

W każdym bądź razie nie należy pozwalać na to, aby jednostki bogaciły się w krótkim czasie kosztem zdrowia ogółu.

Jest to anomalia, która tolerowaną być nie powinna, trzeba też corychlej wziąć bufety kolejowe w opiekę.

„Ziarno” z 22 kwietnia 1904


Uwaga: Cały rocznik 1904 pisma „Ziarno”, z którego pochodzi niniejszy wycinek, mamy w postaci papierowej – oprawione razem oryginalne czasopisma, podarowane naszemu projektowi przez Pana Roberta Adamowicza ze Szczecina.

Sztuczne odmłodzenie

24 października 2014

Sztuczne odmłodzenie.

Już w starożytności szukano usilnie lekarstwa na chorobę wspólną całej ludzkości – starość. Ninon de l’Enclos posiadała podobno tę cenną tajemnicę, ale jej nie udzieliła nikomu. W naszych czasach Brown Séquard twierdził, iż wynalazł skuteczny na to sposób, nie potrafił jednak odmłodzić nikogo. Teraz amerykański profesor Althaus głosi, że odmładza ludzi za pomocą prądu elektrycznego, puszczonego na móżdżek. Zastosował już podobno swoją kuracyę do kilku osób i otrzymał, jak mówią, wyniki zadziwiające. Między innemi Irwing, znakomity tragik angielski, kiedy skończył już lat 60, czuł się tak wyczerpany pracą, że zamierzał opuścić scenę; tymczasem później, dzięki metodzie d-ra Althausa, stał się znowu rzeźkim. Profesor amerykański utrzymuje, że każdy człowiek sześćdziesięcioletni, jeżeli jest zdrów, może przy stosowaniu elektryczności dojść do lat stu. Pięciotygodniowa kuracya wystarcza, aby nerwom przywrócić siłę, muskułom elastyczność, twarzy świeżość, oczom blask, a włosom barwę naturalną. Ha! zobaczymy; elektryczność tyle już oddała przysług ludzkości, że można uwierzyć w jej siłę twórczą.

„Ziarno” z 8 stycznia 1904


Uwaga: Cały rocznik 1904 pisma „Ziarno”, z którego pochodzi niniejszy wycinek, mamy w postaci papierowej – oprawione razem oryginalne czasopisma, podarowane naszemu projektowi przez Pana Roberta Adamowicza ze Szczecina.

Brudy w wagonach

4 października 2014

Brudy w wagonach.

Wielkie brudy w wagonach kolejowych stały się już przysłowiowemi i prasa zniechęcona jest już do umieszczania wszystkich otrzymywanych skarg, uważając je za groch rzucany na ścianę obojętności zarządów niektórych naszych kolei.

Widocznie jednak znowu przebrała się miarka, gdyż oto w zeszłym tygodniu pasażerowie, którzy wsiedli do wagonu II klasy kolei żelaznej w Aleksandrowie zanieśli skargę do jednego z dzienników. Podłoga w wagonie była brudna niemożliwie, niedopałki papierosów wszędzie porozrzucane, z poduszek za byle dotknięciem unoszą się tumany kurzu. Z rozmowy z konduktorem okazało się że wagon dzień i noc stoi na stacyi, więc czas na uprzątnięcie był.

Funkcyonaryusze kolei żelaznych, do których należy dbałość o porządek, dopuszczają takiego lekceważenia podstawowych przepisów sanitarnych.

Oczyszczenie i porządkowanie wagonów określa podobno instrukcya. Jest to jednak tylko t. zw. „wesoła teorya”, której wciąż kłam zadaje „smutna praktyka.”

Wagony rzadko podlegają gruntownemu oczyszczeniu, w kątach wagonów pokutują śmieci, całemi tygodniami tam gromadzone, a trzepanie poduszek, nabitych kurzem, odbywać się musi bardzo rzadko, jeśli się wogóle odbywa.

W wagonach III klasy oczywiście dzieje się daleko gorzej: niema tam poduszek, ale za to ławki drewniane są ohydnie brudne, lepkie.

Byłoby wielce pożądanem, aby nietylko urzędnicy ale i lekarze kolejowi przekonywali się od czasu do czasu o czystości w wagonach;

Trochę dobrej woli, szczotka, mydło i woda – toć to nie są chyba rzeczy, na które nasze zarządy kolejowe nie mogły by się zdobyć.

„Ziarno” z 1 lipca 1904


Uwaga: Cały rocznik 1904 pisma „Ziarno”, z którego pochodzi niniejszy wycinek, mamy w postaci papierowej – oprawione razem oryginalne czasopisma, podarowane naszemu projektowi przez Pana Roberta Adamowicza ze Szczecina.

Miasto wariatów

4 października 2014

Miasto waryatów.

W Belgii o 27 mil od Antwerpii, leży mało znane miasteczko Gheel, liczące około 13,000 mieszkańców i posiadające 2 kościoły, liceum prywatne, kilka fabryk, i kolonię waryatów. W mieście tem przebywa 1,500 nieszkodliwych obłąkanych, każdy zatem dziewiąty mieszkaniec jest – bzikiem. Ci obłąkani, którzy dla otoczenia mogliby stać się niebezpiecznymi, są pomieszczeni w osobnym zakładzie, urządzonym według wszelkich wymagań nauki. Owych zaś nieszkodliwych waryatów posyłają rodziny lub opiekunowie do Gheel, umieszczają na pensyi u tamtejszych mieszkańców i mogą być pewni, że tam nikt nie wyrządzi im krzywdy. Nawet dzieci tamtejsze obchodzą się z obłąkanymi w sposób nienaganny i często spotyka się tam malców, prowadzących z powagą waryatów na spacer i rozciągających nad nimi troskliwą opiekę. Często też można widzieć tych spokojnych obłąkanych, jak pomagają w robocie gospodarzowi, albo jak wyręczają zajęte czem innem matki, w kołysaniu niemowląt. Jeden uważa się za monarchę, inny za milionera, a są i tacy, którzy twierdzą z całą powagą, że są ziarnem, sofą, zegarkiem. Jeden taki „innocent” – jak ich w Gheel nazywają – utrzymywał, iż jest ziarnkiem pieprzu i przybiegł raz w rozpaczy do swego gospodarza, że go ptak chce zjeść.

- Bajki – uspokoił gospodarz waryata z zimną krwią. – Ptaki pieprzu nie jedzą.

„Ziarno” z 28 października 1904

 


Uwaga: Cały rocznik 1904 pisma „Ziarno”, z którego pochodzi niniejszy wycinek, mamy w postaci papierowej – oprawione razem oryginalne czasopisma, podarowane naszemu projektowi przez Pana Roberta Adamowicza ze Szczecina.

Jeńcy polscy w Japonii

6 listopada 2012

Jeńcy i ranni żołnierze rossyjscy i polscy.

Londyński Daily Mail otrzymał od swego sprawozdawcy z Tokio następujący telegram, który podajemy za Gazetą Narodową:

Powróciłem właśnie z Metsujama, gdzie odwiedziłem jeńców i rannych rossyjskich, na co otrzymałem specyalne zezwolenie generalnego sekretarza ministerstwa wojny, gen. Ishimoto. Jeńcy w liczbie przeszło 1.500 są rozmieszczeni w 5 świątyniach buddyjskich, w różnych stronach miasta. Zwiedziłem wszystkie. Jeńcy okazują wielką uległość swym zwycięzcom. Żołnierze rossyjcy są przeważnie słusznego wzrostu, łagodni, milczący. Oficerowie i straż japońska zachowują się wobec jeńców bardzo uprzejmie. Kilku oficerów i kadetów japońskich mówi biegle po rossyjsku. Japończycy dali jeńcom nowe mundury letnie; żywność otrzymują przyrządzoną na sposób rossyjski. Jeńcy dostają porcye trzy razy większe aniżeli żołnierze tutejsi. Rossyanie są bardzo zadowoleni z wiktu i obchodzenia się z nimi.

Ustanowiono osobny urząd, który się zajmuje przesyłaniem za granicę wiadomości o jeńcach i ich listów; pośredniczy w tem legacya francuska z ministrem Harmandem na czele. Jeńcy należą do 7 narodowości i 5 wyznań. Są tu: Rossyanie, Polacy (w wielkiej liczbie), Niemcy, Tatarzy, żydzi, Gregoryanie i Ormianie.

Polakom (nietylko oficerom ale i żołnierzom) okazują Japończycy na każdym kroku wielką sympatyę i uszanowanie. Między jeńcami jest 20 do 30 procent Polaków. Jeńcy polscy są trzymani zdala od Rossyan i zgromadzeni w osobnej świątyni. Polaków poznają Japończycy przedewszystkiem po sposobie żegnania się. Jeńcy polscy są bardzo zadowoleni z „niewoli” japońskiej. Panie przynoszą im codziennie mnóstwo kwiatów. Polacy okazują wielką wdzięczność władzom wojskowym za umieszczenie wszystkich pospołem.

Rozmawiałem z oficerami rossyjskimi. Przyznają oni otwarcie, że Rossyi brak dobrych dowódców; generałowie tracą głowę i popełniają bezustannie wielkie błędy, tem fatalniejsze, o ile nie znają kraju. Wielu jeńców wierzy w zwycięstwo Rossyi; jest jednak sporo i takich, którzy tej wiary nie podzielają.

Zwiedziłem też szpital z rannymi rossyjskimi; jest ich tam 400. Porządek i czystość wzorowa. Polacy mają nad łóżkami katolickie obrazki. Lekarze japońscy udzielali mi z największą uprzejmością wszelkich wyjaśnień. Chorych doglądają należące do arystokracyi damy „Czerwonego Krzyża”.

„Gazeta Lwowska” z 24 lipca 1904

Posucha vel „globalne ocieplenie” sprzed wieków

5 lipca 2012

Posucha.

Wobec panującej posuchy, przypominają dzienniki posuchy z dawnych lat i wieków. Kroniki przypominają trzy lata podobne do obecnego, mianowicie; rok 1000, 1473 i 1540. W r. 1473 na Węgrzech można było Dunaj przejść w bród. W r. 1540 rozpoczęto na Zachodzie żniwa już 10. czerwca. W r. 1232 miało być tak gorąco, że jaja gotowano w piasku. W wieku 19. zapisał się pod tym względem rok 1811, już wkońcu czerwca jedzono chleb ze świeżej mąki.

„Przyjaciel Ludu” z 4 września 1904

Wojna 1904

9 lutego 2012

Wojna.

Po nieudałej akcji zaczepnej, czyli tak zwanej ofenzywie Moskali, na placu boju zapanowała chwilowa cisza, która już trwa dni parę. Zrazu mówiono o 48-godzinnem zawieszeniu broni, tak ze strony rosyjskiej jak i japońskiej, aby można było pochować poległych i zarządzić, co potrzeba pod względem sanitarnego opatrzenia. 48 godzin minęło, a żadna strona wojująca nie zaczyna zaczepki. Z tego widać, że i Moskale i Japończycy oczekują na posiłki, albowiem tak jak rzeczy obecnie stoją, do absolutnie rozstrzygającej bitwy przyjść nie może. Lada dzień należy oczekiwać nowej masowej rzezi, nowych dziesiątek tysięcy poległych, nowych dziesiątek tysięcy rannych i kalek rozmaitego rodzaju.

Najnowszy ukaz carski nakazał mobilizację w ziemiach polskich. Pójdą nasi jeszcze w większej liczbie, położy tam głowę jeszcze więcej braci niewinnych, którzy za cara, za błędy dyplomacji rosyjskiej przelewają krew polską w obronie swego… tyrana. Wziąwszy jednak na wzgląd fakt ten, że w ziemiach polskich pułki są przeważnie o rodowitych Moskalach, liczba Polaków w szeregach o pewien procent się tylko podniesie, a nie wzmoże rażąco. Dotychczas Moskale szafowali żołnierzem na wybitek Polakami i Finlandczykami, niech więc teraz trochę więcej padnie słowiańskich mongołów (Moskali).

Rosyjska flota bałtycka wyjechała już na wody japońskie. Admirał Togo zapowiedział z ironją, że ją Japończycy potrafią godnie „przywitać”. Moskale po 8. miesiącach niepowodzeń wojennych i po rozmaitych zamachach na ich flotę, tak się boją Japończyków, że już na morzu niemieckiem przestraszyli się angielskich łodzi rybackich i w myśli, że to przebrani wysłannicy japońcy, którzy podwodnemi torpedami zamierzają uszkodzić flotę rosyjską, otworzyli na łodzie rybackie ogień z dział, przyczem kilka łodzi zniszczyli, a 16 rybaków postradało życie. Czyn ten, który pisma ironicznie nazwały „pierwszem zwycięstwem floty bałtyckiej”, wywołał w Anglji niesłychane oburzenie. Pisma żądają kategorycznie, by rząd angielski wymagał najdalej idącego zadośćuczynienia, a pierwszym warunkiem ma być odwołanie komendanta floty rozbójniczej admirała Roździestwieńskiego. Rosja podobno trzęsie się od strachu i są widoki, że uniżenie przeprosi Anglję i wypełni jej warunki.

Port Artura ciągle się jeszcze trzyma. Załoga jego ma już wynosić tylko 5000 ludzi, a trzy czwarte części miasta przedstawia prawdziwe góry gruzów. Pomimo to przed miesiącem nie można się jeszcze spodziewać zdobycia tej największej i najdoskonalszej twierdzy na świecie. Japończycy zapowiadają, że na każdy sposób na imieniny carskie t. j. na Mikołaja, będą mogli rosyjskiemu władcy powinszować upadku Portu Artura.

Ucieczka wojskowych z Rosji do Galicji wzmaga się, tak dalece, że codziennie przewożą pociągi kolejowe po 800 ludzi. Uciekinierzy jadą do Ameryki przez Tryest, gdyż w Niemczech żandarmi wyłapują ich i odstawiają napowrót do granicy rosyjskiej.

„Przyjaciel Ludu” z 30 października 1904

Stare wozy tramwajowe

17 listopada 2011

Stare wozy tramwayowe.

Miastowa kolej elektryczna wyrugowała w Londynie całkowicie tamtejszą kolej konną, która przez długi czas na bardzo rozgałęzionej sieci tworzyła nader ożywiony środek komunikacyjny stolicy Wielkiej Brytanii. W ostatnich czasach sprzedała Rada hrabstwa w drodze licytacyi ostatnie 100 wozów tramwayu konnego, które dotrwały w służbie do ostatniej chwili. Wozy e kupowano po cenie od 4 do 6 funtów za sztukę. Zdjęte z osi i odpowiednio przerobione rozmaitych doczekały się losów te wozy weterany. Niektóre stanęły w ogrodach jako kioski i altany, otoczone obszernymi ławkami, które niegdyś piętrzyły się na dachach wozów tramwayowych, inne znalazły się obok tamtych jako letnie mieszkania ogrodników i stróżów sadów i ogrodów; pudła innych osadzono na czółnach i uwijają jako oryginalne gondole po mętnych wodach Tamizy, inne znów użyto na austerye, „salony” i kawiarnie, na domki obok placów tenisowych, krokietowych i futbalowych, a nawet jako sypialnie dla chorych leczących się powietrznemi kąpielami. Trzydzieści sztuk pozostałych nabył jakiś dzierżawca jako szałasy dla robotników rolnych swej farmy. Może ta notatka i u nas we Lwowie będzie na czasie!

„Gazeta Lwowska” z 24 lipca 1904

Następna strona »