Wpisy otagowane jako 1932

Samolotem do USA

23 grudnia 2016

Fantastyczne projekty pokonania oceanu.
Z Europy do Ameryki w ciągu jednego dnia!

(jw)

Jak donosi prasa holenderska, inżynier tamtejszy Fritz Koolhoven już wkrótce zakończy swoje prace nad budową olbrzymiego samolotu, który o ile ziści pokładane w nim nadzieje, dokona istnego przewrotu w dziedzinie komunikacji transatlantyckiej. Samolot ten, który jak inż. Koolhoven zapewnia, potrafi przebyć ocean w ciągu jednego dnia, będzie mógł obok załogi, składającej się z 14, osób zabrać ze sobą niemniej niż 180 pasażerów, umieszczonych w kabinach, które znajdować się będą w skrzydłach olbrzyma.

Konstruktor przewiduje, że aparat jego poruszać się będzie dzięki 10 motorom, poruszanym za pomocą nie benzyny, lecz ropy. Że plan Koolhovena nie jest żadną mrzonką, świadczyć może fakt, że Ameryka zaproponowała ma skonstruowanie tego samolotu u siebie. Koolhoven jednak, kierując się, uczuciem patrjotycznem, woli to zrobić w Holandji. Koszty tego olbrzymiego hotelu fruwającego, którego budowa zakończona zostanie na początku przyszłego roku, wynosić będą około 3-ch miljonów guldenów holenderskich.

Jednocześnie nadchodzi ze Stanów Zjednoczonych wiadomość, że i tam także dojrzewa pewien plan, który na pierwszy rzut oka musi się nam wydać fantastycznym. Otóż syn znanego inżyniera amerykańskiego dr Aleksandra Grahama Bella, Casy Baldwin, zaprezentuje wkrótce publiczności ślizgowiec wodny, zaopatrzony w cztery motory aeroplanowe i cztery śmigła. Dzięki pomysłowej konstrukcji „pojazd” młodego Bell’a potrafi rozwijać nieprawdopodobne szybkości, zezwalające na przebycie oceanu w niespełna dzień. Ślizgowiec ten, o ile okaże się praktyczny, posiada przed sobą wielką przyszłość, gdyż w przeciwieństwie do samolotów i sterowców wyklucza oczywiście, wszelką możliwość upadku.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 5 lipca 1932

Rozpaczliwe położenie górników polskich w Pensylwanii

7 marca 2015

Rozpaczliwe położenie górników polskich w Pensylwanji.

Prasa polsko-amerykańska przynosi wiadomość o rozpaczliwem położeniu górników polskich w Zagłębiu węglowem w Pensylwanji i w południowem Ohio, które należą do „The Valley Camp Coal Company”. Kompanja ta uprawia bezkarnie wyzysk zatrudnionych tam górników na szeroką skalę. Położenie górnika w tem zagłębiu ilustruje list jednego z górników-Polaków, wystosowany do redakcji polskiego „Pittsburczanina”, w którym autor skarży się, że kompanja stale obniża im zarobki i że zarobki te wypłaca kwitami, które górnik może zrealizować tylko w sklepie, należącym do kompanji.

„Doszło już do tego – pisze autor listu – że płacą nam 60 centów za 4-tonnowy wózek, t. zn., jeżeli górnik ukopie trzy wózki węgla, to zarobi 1 dol. 80 centów na dzień. Zarobi, lecz nie dostanie tego 1 dol. i 80 centów, gdyż musi opłacić z tego nabój do wysadzania węgla w kwocie 50 centów, a nadto 7 centów za latarkę, tak, iż zarabia na czysto 1 dol. 23 centy. Lecz i tego nie otrzyma w gotówce, lecz otrzymuje kwitek do „kompanicznego” sklepu, który właściwie jest norą lichwiarską, gdyż za towar dany robotnikowi liczy tak wygórowane ceny, iż robotnik nigdy nie ma centa w kieszeni, lecz stale jest w długach u kompanji i w sklepie. Żyjemy w piekle prawdziwem, w takiej strasznej nędzy, iż wprost trudno sobie gorszą wyobrazić”.

Tak wygląda obecnie los górnika w złotopłynnej Ameryce.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 22 października 1932

Ile osób może jechać jednym motocyklem

7 marca 2015

ILE OSÓB MOŻE JECHAĆ JEDNYM MOTOCYKLEM.

Kwestja ta zdawałaby się być prostą: jeden człowiek = jeden motocykl, ewentualnie człowiek z dodatkiem, przeważnie rodzaju żeńskiego w młodszym wieku. Tymczasem sprawa się komplikuje. Posiadacze motocykli zabierają nadmierną liczbę, współpasażerów, co niestety bardzo często kończy się tragicznymi wypadkami. Bywało, że motocyklem z przyczepką jechało aż 5 osób dorosłych!, albo poza dwojgiem rodziców kilkoro dzieci!

Celem uniknięcia mogących z tego przeładowania wyniknąć wypadków, komisarz rządu m. st. Warszawy wydał dla terenu stolicy i najbliższych jej przyległości rozporządzenie, iż na motocyklach bez przyczepki jechać może najwyżej – 2 osoby, w przyczepce zaś tylko jedna. Wobec obarczenia tych przepisów sankcjami karnemi w postaci grzywien i aresztu, sądzić należy, iż wypadki przeładowania motocykli w Warszawie znikną, a przepis ten jako zupełnie słuszny, zastosowany będzie także i w innych województwach.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 22 października 1932

18 milionów Amerykanów do sterylizacji

12 października 2013

18 milj. Amerykanów należy poddać sterylizacji.
W przeciwnym razie naród amerykański czeka degeneracja.

Duże wrażenie obudziło w Ameryce ogłoszenie pod adresem do władz Stanów Zjednoczonych memorjału Amerykańskiego Towarzystwa Eugenicznego (Human Betterment Foundation), w którem związek ten domaga się poddaniu wyjałowienia (sterylizacji) 18 miljonów obywateli.

Wedle obliczenia związku 6 miljonów Amerykanów jest niebezpiecznymi obłąkanymi, wymagającymi umieszczenia w zakładach, Drugie sześć miljonów, to psychopaci, cierpiący na wybitne zboczenia psychiczne, jednak nie niebezpieczni. Wreszcie sześć miljonów, to indywidua cierpiące na niedorozwój umysłowy, ludzie małowartościowi.

Upośledzone te osobniki rozmnażają się bardzo silnie, podczas gdy rodziny złożone z osobników zdrowych mają bardzo mało dzieci. Grozi więc Ameryce w niedługim czasie degeneracja, jeżeli się tych anormalnych nie podda sterylizacji.

Dotychczasowe doświadczenia na tem polu dały bardzo dobre wyniki. Ustawa o sterylizacji obowiązuje bowiem od kilku lat w Kalifornji. Otóż w stanie tym przeprowadzono sterylizację 6000 psychopatów, którzy mimo to prowadzą przykładne życie rodzinne i oddają się skutecznie swym normalnym zajęciom.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 5 lipca 1932

Reklamy 1932

5 lipca 2012

Każdy sposób dobry!

Plotki o artystach. – Sałatka a długowieczność. – Tea-room w kościele. – „Co może miłość!”. – Od pięści do befsztyka. – Przekupki w modnych kapeluszach. – Król reklamy a kokardki.

Znane są dobrze sposoby zwracania uwagi w prasie na artystów, o których chwilowo jakoś mniej się mówi. Reporterzy lansują wówczas pogłoskę o wypadku samochodowym, ciężkiej chorobie, a nawet… śmierci. Tak było z plotką o śmierci Betty Amman. Są to tricki nie nowe, ale niezawodne. Oczywiście bardziej poszukiwane są pikantne historje z życia intymnego, historje o zaręczynach ze znanemi osobistościami i t. p. Plotki te kursują z ust do ust i osiągają doskonale cel: zwracają uwagę ogółu na osobę artysty czy artystki. Reklama gotowa.

Rzecz prosta, że prym dzierży w tych sprawach Ameryka. Reklama tam stoi na najwyższym poziomie, jeśli chodzi o pomysłowość, ale… nie zawsze, jeśli chodzi o dobry smak. Tak np. na jednej z uczęszczanych alei cmentarza na Long Island, przechodnie mogą odczytać następujący napis na nagrobku:

Tu spoczywa ANNA HAYKINS. Mogłaby zachować swą urodę znacznie dłużej, gdyby używała za życia kremu i mydła firmy CARTON i SYN.

Na tym samym cmentarzu spotykamy jeszcze reklamy następujące:

Jeśli chcecie jeszcze długo przebywać poza murami tego cmentarza, przyprawiajcie spożywane przez was sałatki przyprawą RED PILL!

Czytaj dalej…

Muchy w leczeniu ran

18 listopada 2011

Czy rehabilitacja much.

Ostatni numer poważnego wydawnictwa amerykańskiego „The Scientific Monthly” zawiera raport lekarza dr. Baer’a, który w czasie wojny zaobserwował znamienny fakt. Oto pośród rannych ci zdrowieli szybciej, których rany, nieopatrzone bezpośrednio po postrzale, zawierały jajka much. Larwy musze pochłaniały w danym wypadku martwą lub zgangrenowaną tkankę, nie naruszając przytem żywotnych i zdrowych komórek.

Po powrocie do kraju dr. Baer począł stosować na szeroką skalę larwy much, jako najlepszy środek na gojenie ran i wszelkiego rodzaju ropień, – nawet gruźliczych. „W chwili obecnej istnieje w Stanach Zjednoczonych specjalne laboratorium entomologiczne, które zajmuje się produkowaniem larw muszych w wielkiej ilości. „The June Scientific Monthly” zaznacza, iż wielu znakomitych lekarzy obu półkuli po zaznajomieniu się z nowym preparatem wyraziło przekonanie, iż larwy much stanowią najlepszy i niezastąpiony środek antyseptyczny do gojenia ran.

„Gazeta Lwowska” z 10 września 1932

Drapacz chmur w Warszawie

12 maja 2011

Drapacz chmur na placu Napoleona w Warszawie.
Szesnasto-piętrowy gmach, trzeci co do wysokości w Europie.

Wpływ Ameryki na powojenną Europę dał się odczuć w wielu dziedzinach, stosunkowo zaś najpóźniej w budownictwie. Tak charakterystyczna dla większych miast Stanów Zjednoczonych konstrukcja, jak drapacz chmur, tylko powoli mogła sobie torować drogę w Europie z powodu braku odpowiednich warunków, powodujących tak olbrzymi rozwój tej gałęzi budownictwa za oceanem. Konserwatyzm, niezawsze uzasadniona troska o zewnętrzny wygląd miast, wkońcu obawa o nierentowność zbyt wysokich budynków wstrzymywały architektów i inżynierów europejskich od budowania drapaczy chmur.

Stosunki te jednak powoli ulegają zmianie. Coraz większa koncentracja życia w ośrodkach przemysłowych i handlowych, przy braku miejsca i wysokich cenach parcel, zmusza nas do stosowania metod amerykańskich, których logiczną konsekwencją jest właśnie budowa gmachów wysokich. Jak najlepiej wyzyskać każdy nieledwie cal kwadratowy powierzchni cennej parceli, jak najbardziej zwiększyć tę powierzchnię, by przynosiła odpowiednie zyski – oto względy, które dominują w obecnej technice budowlanej.

Budowa tak wysokich gmachów wymaga zupełnie odmiennych metod i nieco odmiennych materjałów od stosowanych w zwyczajnem budownictwie. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że zwykły dom mieszkalny, choćby o 4-ch lub 5-ciu piętrach, buduje się w ten sposób, że muruje się ściany, które mają za zadanie dźwigać stropy i inne ciężary, oraz ochraniać nas przed wpływami atmosferycznemi. – Po wyprowadzeniu ścian kryje się budynek dachem i dom w stanie surowym jest gotowy.   Czytaj dalej…

Sądy bocianie

28 lipca 2009

KAZIMIERZ GARAPICH
Sądy bocianie

Niezwykle od dzieciństwa interesowały mnie sądy bocianie z następującemi egzekucjami osobników słabych lub niezdolnych do odbycia podróży do ciepłych krajów. I jakkolwiek wierzyć im musiałem, gdyż dziad mój po matce ś. p. Kazimierz Wodzicki, opisuje takie egzekucje jako naoczny świadek, odnosiłem się zawsze do wiadomości o nich z pewną dozą sceptycyzmu. Przed kilku dniami jednak osobiste spostrzeżenia potwierdził jeszcze jeden wypadek.

Przed kilkunastu dniami, przyniesiono mi z pola bociana, z odbitą nogą (cała stopa i pól kości goleniowej wisiały tylko na skórce. Ponieważ ja, jako człowiek starej daty, zasadniczo do bocianów nie strzelam, przypuszczam, że jakiś młodszy adept sztuki łowieckiej ćwiczył się w ten sposób w strzelaniu kulą.

Bocian był straszliwie wychudzony, na jednej pozostałej nodze utrzymać się nie był w stanie, tylko siedział. Odciąłem wiszący kawałek nogi, opatrzyłem i zabandażowalem ranę, a umieściwszy go blisko dworu pod drzewem na trawie, począłem go intenzywnie odżywiać. – Ćwierć kg okrawków mięsa, 4 do 6 wróbli, 3-4 żaby, szklanka dżdżownic, przy dodatku gotowanych kartofli, które jednak jadał niechętnie, oto była jego dzienna porcja. Wkrótce poweselał, a po jakich pięciu dniach zaczął stawać na zdrowej nodze, czyścił sobie zabrudzone pióra, a nawet przy pomocy skrzydeł, na których się opierał, posuwał się o parę kroków. Polubiliśmy go bardzo i sporządziliśmy mu protezę, bardzo sztucznie wykonaną, by mu założyć gdy się rana zupełnie zagoi.

Dnia 22 lipca około godziny 18-tej, zauważyłem stado bocianów około 100 sztuk liczące, krążące wysoko nad naszem domostwem. Zdziwieni byliśmy tem przeszło o miesiąc przedwczesnem zbieraniem się bocianów i długo wzrokiem śledziliśmy je, gdy po jakiem pięciominutowem krążeniu, odleciały na południe. Nazajutrz rano około 8-mej, przybiegł mój służący i opiekun bociana, bardzo zaaferowany z wiadomością, że dwa bociany nadleciały nagle, z tych jeden raz go „kujnął” w grzbiet, poczem nasz bocian padł trupem. Wyszedłszy na ganek ujrzałem taki obrazek: Mój bocian leży na trawie jak rzucona płachta i najmniejszego znaku życia nie daje a dwa obce bociany z nastroszonemi piórkami na głowie i szyi, bardzo podniecone drepcą wokoło rzekomego denata jakby tańcząc jakiś taniec bojowy.

Zirytowany mocno tem naruszeniem mych praw własności, dałem strzał w kierunku napastników, a gdy odleciały, rzekomy nieboszczyk porwał się z ziemi i pomagając sobie chorą nogą, posztykulał w krzaki. Obecnie żyje, nawet apetytu nie stracił. Kto teraz rozwiąże te kwestje? – Czy stado bocianów krążąc poprzedniego dnia, przekonało się, że jeden z ich społeczeństwa tak dalece się upodlił, że przyjął służbę u ludzi i u nich jest na utrzymaniu, a zwoławszy sąd doraźny, skazało go na śmierć i wysłało dwóch do wykonania wyroku, czy też inna para przelatując nad nim nazajutrz, zauważyła go i dla tych samych powodów chciała zabić?

Pierwsza hipoteza jest bardziej fantastyczna, lecz mojem zdaniem możliwa. W każdym razie mój bocian wykazał niezwykły spryt, z miejsca udając nieżywego, gdyż tylko w ten sposób ocalił sobie życie.

„Łowiec” z 16 września 1932

Jak psu dopomóc do powrotu na łódkę

26 lipca 2009

Korespondencje
Jak psu dopomóc do powrotu na łódkę

Rakowa, 25 sierpnia 1932 r.

Z głębokiej wody trudno pływającemu psu, nawet większemu, wydobyć się na łódkę. Zazwyczaj tylko przedniemi łapami zaczepia się o krawędź łodzi, zad zaś ucieka mu pod jej płaskie zwykle dno, lub ślizga się po bocznej desce i pies zawisa w prawie pionowej pozycji.

Chwytanie za skórę, obrożę i t. p. wciąganie brudzi i nie jest praktyczne z innych względów. Wystarczy natomiast wyciągniętą nieruchomo rękę oprzeć psu na karku, lub położyć dłoń na czole między uszyma, a każdy większy pies orjentuje się momentalnie, że znalazł drugi punkt oparcia wyżej i w innej płaszczyźnie od zaczepienia przednich łap, wspiera się mocno od dołu na ręce, co umożliwia mu wygięcie kręgosłupa i podciągnięcie zadu, którego tylne łapy wygodnie i łatwo wciąga na kraj łodzi.

L. Sędzimir

„Łowiec” z 1 października 1932