KAZIMIERZ GARAPICHSądy bocianie
Niezwykle od dzieciństwa interesowały mnie sądy bocianie z następującemi egzekucjami osobników słabych lub niezdolnych do odbycia podróży do ciepłych krajów. I jakkolwiek wierzyć im musiałem, gdyż dziad mój po matce ś. p. Kazimierz Wodzicki, opisuje takie egzekucje jako naoczny świadek, odnosiłem się zawsze do wiadomości o nich z pewną dozą sceptycyzmu. Przed kilku dniami jednak osobiste spostrzeżenia potwierdził jeszcze jeden wypadek.
Przed kilkunastu dniami, przyniesiono mi z pola bociana, z odbitą nogą (cała stopa i pól kości goleniowej wisiały tylko na skórce. Ponieważ ja, jako człowiek starej daty, zasadniczo do bocianów nie strzelam, przypuszczam, że jakiś młodszy adept sztuki łowieckiej ćwiczył się w ten sposób w strzelaniu kulą.
Bocian był straszliwie wychudzony, na jednej pozostałej nodze utrzymać się nie był w stanie, tylko siedział. Odciąłem wiszący kawałek nogi, opatrzyłem i zabandażowalem ranę, a umieściwszy go blisko dworu pod drzewem na trawie, począłem go intenzywnie odżywiać. – Ćwierć kg okrawków mięsa, 4 do 6 wróbli, 3-4 żaby, szklanka dżdżownic, przy dodatku gotowanych kartofli, które jednak jadał niechętnie, oto była jego dzienna porcja. Wkrótce poweselał, a po jakich pięciu dniach zaczął stawać na zdrowej nodze, czyścił sobie zabrudzone pióra, a nawet przy pomocy skrzydeł, na których się opierał, posuwał się o parę kroków. Polubiliśmy go bardzo i sporządziliśmy mu protezę, bardzo sztucznie wykonaną, by mu założyć gdy się rana zupełnie zagoi.
Dnia 22 lipca około godziny 18-tej, zauważyłem stado bocianów około 100 sztuk liczące, krążące wysoko nad naszem domostwem. Zdziwieni byliśmy tem przeszło o miesiąc przedwczesnem zbieraniem się bocianów i długo wzrokiem śledziliśmy je, gdy po jakiem pięciominutowem krążeniu, odleciały na południe. Nazajutrz rano około 8-mej, przybiegł mój służący i opiekun bociana, bardzo zaaferowany z wiadomością, że dwa bociany nadleciały nagle, z tych jeden raz go „kujnął” w grzbiet, poczem nasz bocian padł trupem. Wyszedłszy na ganek ujrzałem taki obrazek: Mój bocian leży na trawie jak rzucona płachta i najmniejszego znaku życia nie daje a dwa obce bociany z nastroszonemi piórkami na głowie i szyi, bardzo podniecone drepcą wokoło rzekomego denata jakby tańcząc jakiś taniec bojowy.
Zirytowany mocno tem naruszeniem mych praw własności, dałem strzał w kierunku napastników, a gdy odleciały, rzekomy nieboszczyk porwał się z ziemi i pomagając sobie chorą nogą, posztykulał w krzaki. Obecnie żyje, nawet apetytu nie stracił. Kto teraz rozwiąże te kwestje? – Czy stado bocianów krążąc poprzedniego dnia, przekonało się, że jeden z ich społeczeństwa tak dalece się upodlił, że przyjął służbę u ludzi i u nich jest na utrzymaniu, a zwoławszy sąd doraźny, skazało go na śmierć i wysłało dwóch do wykonania wyroku, czy też inna para przelatując nad nim nazajutrz, zauważyła go i dla tych samych powodów chciała zabić?
Pierwsza hipoteza jest bardziej fantastyczna, lecz mojem zdaniem możliwa. W każdym razie mój bocian wykazał niezwykły spryt, z miejsca udając nieżywego, gdyż tylko w ten sposób ocalił sobie życie.
„Łowiec” z 16 września 1932