Wpisy otagowane jako ceny

Ile wynoszą koszta utrzymania w Nowym Jorku?

26 listopada 2018

Ile wynoszą koszta utrzymania w Nowym Jorku?

Wiemy, że w Ameryce, kraju „nieograniczonych możliwości” o dolary łatwiej niż u nas o złote. Dużo mówi się o tem, że zarobki bywają tam kilkakrotnie większe lecz mało wiemy o tem, że dolar ma w swym rodzinnym kraju znacznie mniejszą siłę kupna niż u nas i że każdy artykuł pierwszej potrzeby kosztuje wiele, o dużo więcej niż w „starym kraju”. Stosunkowo największą, bo aż trzecią lub conajmniej czwartą część zarobku wydaje Amerykanin na zapłatę mieszkania. Czynsz mieszkania oblicza się od ilości ubikacji, przyczem za kuchnię lub pokój dla służby płaci się tak, jak za pokój mieszkalny. Tylko łazienka, co jest charakterystycznem dla stosunków amerykańskich, zawsze należy do mieszkania. W domach wprawdzie z komfortem w naszem znaczeniu, ale starszych płaci się od ubikacji 200 zł., w nowych od 320 do 400 zł. miesięcznie. Cena mieszkań zależna jest także w dużej mierze od okolicy, w jakiej są one położone, bywają okolice tańsze i droższe, co zależy nie tak dalece od faktycznie dogodnego położenia, jak od mody, która na ten „artykuł” zmienia się równie często, jak moda na kapelusze. Częste przeprowadzki w pogoni za najmodniejszą w danej chwili dzielnicą należą do dobrego tonu a dochodzi to do takiej przesady, że „zasiedzenie” się w jednem mieszkaniu rzuca cień na stosunki majątkowe danego „businessman’a”. Im wyższe jest piętro, tem droższe. Nisko położone mieszkania są ciemne. Za mieszkania położone na dwunastem piętrze na Park Avenue lub Fifth Avenue płaci się 1200 zł. miesięcznie od ubikacji lub więcej. Na dachach „drapaczy nieba” miewają bogacze amerykańscy domy dwu – trzy piątrowe. Czynsz za taką willę w górskiem powietrzu dochodzi do 200000 zł. rocznie. Inne dodatki do mieszkań jak gaz, telefon, elektryczność są w Ameryce bardzo tanie. Natomiast z trudnością pozwolić może sobie średnio-zamożna rodzina amerykańska na wydatek na służbę. Przeważnie obywa się bez służby, w wypadkach gdy pani domu zajęta jest pracą zawodową, przyjmuje sobie pomoc przez parę godzin w tygodniu. Dochodząca pracująca osiem godzin dziennie otrzymuje od 126 do 152 zł. tygodniowo, dziewczyna do wszystkiego od 420 do 630 zł. miesięcznie, kucharka od 720 do 1000 zł. miesięcznie często i więcej, panna do dzieci od 630 do 840 zł. miesięcznie, szofer od 300 do 500 zł. tygodniowo. Nie uiszczają jednak pracodawcy żadnych opłat za służbę domową na rzecz Kasy chorych, a służba nie ma prawa do żądania zwrotu kosztów leczenia w razie choroby. Regułą jest wypowiedzenie dzienne, a choroba jest wystarczającą przyczyną do tego.

Czytaj dalej…

Rozpaczliwe położenie górników polskich w Pensylwanii

7 marca 2015

Rozpaczliwe położenie górników polskich w Pensylwanji.

Prasa polsko-amerykańska przynosi wiadomość o rozpaczliwem położeniu górników polskich w Zagłębiu węglowem w Pensylwanji i w południowem Ohio, które należą do „The Valley Camp Coal Company”. Kompanja ta uprawia bezkarnie wyzysk zatrudnionych tam górników na szeroką skalę. Położenie górnika w tem zagłębiu ilustruje list jednego z górników-Polaków, wystosowany do redakcji polskiego „Pittsburczanina”, w którym autor skarży się, że kompanja stale obniża im zarobki i że zarobki te wypłaca kwitami, które górnik może zrealizować tylko w sklepie, należącym do kompanji.

„Doszło już do tego – pisze autor listu – że płacą nam 60 centów za 4-tonnowy wózek, t. zn., jeżeli górnik ukopie trzy wózki węgla, to zarobi 1 dol. 80 centów na dzień. Zarobi, lecz nie dostanie tego 1 dol. i 80 centów, gdyż musi opłacić z tego nabój do wysadzania węgla w kwocie 50 centów, a nadto 7 centów za latarkę, tak, iż zarabia na czysto 1 dol. 23 centy. Lecz i tego nie otrzyma w gotówce, lecz otrzymuje kwitek do „kompanicznego” sklepu, który właściwie jest norą lichwiarską, gdyż za towar dany robotnikowi liczy tak wygórowane ceny, iż robotnik nigdy nie ma centa w kieszeni, lecz stale jest w długach u kompanji i w sklepie. Żyjemy w piekle prawdziwem, w takiej strasznej nędzy, iż wprost trudno sobie gorszą wyobrazić”.

Tak wygląda obecnie los górnika w złotopłynnej Ameryce.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 22 października 1932

W sprawie tanich mieszkań

19 listopada 2014

W sprawie tanich mieszkań.

Są sprawy omawiane bezustannie, a jednak wciąż dokuczliwe. Do takich należy u nas sprawa tanich a wygodnych mieszkań. Kto wie, czy nie jest ona najważniejszą ze wszystkich, jakie bliżej dotykają Warszawę.

Niewielu jest szczęśliwców, którzyby nie odczuwali ciężaru panującej u nas drożyzny mieszkaniowej. Biedak gnieździ się w suterenie, a jak się gnieździ, wykazał to spis ludności ostatnio dokonany. W dzielnicach uboższych spotykano mieszkania, złożone z jednego pokoju a zajmowane przez 20, 30 a czasem i więcej osób. Jak takie „mieszkanie” wygląda, łatwo wyobrazić sobie można. Zresztą każdy, ktoby chciał ujrzeć je naocznie, z łatwością może zadosyć uczynić swej chęci. W pierwszym lepszym domu na Powiślu, w dzielnicy wolskiej i w innych znajdzie wzór takiego lokalu – wzór, niestety, mający liczne naśladownictwa.

Ale nietylko dla biedaków ciężkim jest brak i drożyzna mieszkań. Weźmy człowieka, mającego 50 – 60 rs. pensyi miesięcznej, lub zarabiającego w jakikolwiek sposób sumę podobną. Ludzi takich w mieście naszem jest bardzo wielu. Każdy z nich ma jakieś obowiązki: ten ma żonę i dzieci, tamten utrzymuje matkę staruszkę i siostrę, a czasem sióstr kilka. Gnieżdżą się ci ludzie, jak mogą, zazwyczaj w dwóch pokoikach, na które poświęcają trzecią część, niekiedy i więcej zarobku. Boć każdy wie, że za 15 rs. miesięcznie trudno w Warszawie znaleźć lokal złożony z dwóch pokojów. A przecież człowiek ten ma inne jeszcze wydatki, musi ubrać się „odpowiednio,” bo nieraz jest to warunkiem jego zajęcia; ma zresztą wszelkie prawo do rozrywki godziwej po pracy. Czy zarobek starczy mu na to wszystko?..  Czytaj dalej…

Luksus za 5 centów

23 września 2011

Luksus za 5 centów
Poznajemy sekrety tanich magazynów New-Yorku

Najmniejsza moneta obiegowa w Stanach Zjednoczonych – 1 cent nie posiada w praktyce znaczenia, jako środek płatniczy. Setna cześć dolara (tyle bowiem wynosi cent), równa się po przeliczeniu naszym pięciu groszom, ale gdy za pięć groszy można nabyć szereg przedmiotów, to za centa otrzymuje się najwyżej mikroskopijny kawałek czekolady w automacie dworcowym, bądź też pastylkę gumy do żucia.

Pewne, poważniejsze już możliwości, otwiera moneta pieciocentowa. Za „niklówkę” (tak brzmi jej popularna nazwa) możemy przejechać New Jork od końca do końca w kolejce podziemnej, wypić szklankę mleka lub doskonałej kawy „Express”, zjeść piękne jabłko kalifornijskie, a wreszcie oczyścić obuwie pastą „Shoe Shine”.

Dla przyjezdnych suma ta uprzystępnia jeszcze jedną, zupełnie specyficzną przyjemność, pozwala mianowicie pojechać windą na szczyt drapacza chmur.

W olbrzymich i słynnych z taniości magazynach Woolwortha można dostać poza tym za 5 centów ciekawe, ilustrowane magazyny i różne wyprzedażowe „okazje”, których cena koniunkturalna jest zazwyczaj wysoka, a wartość rzeczywista trudna do ustalenia.

Jeśli posiadanie 5 centów może dać właścicielowi dużo przyjemności, to 10-centówka jest poprostu czarodziejskim kluczem, którym można otworzyć mały skarbczyk. 10 centów – to tyle, co u nas 50 groszy, a nawet 53 grosze! Za takie pieniądze można i w Polsce nabyć to i owo. A w Nowym Jorku za 10 centów kupimy kanapki w ogromnym wyborze, parę dużych parówek, bocheneczek chleba, „szwedzkiego”, puszkę kompotu ananasowo – morelowego.

Za 15 centów – to już kompletne, dość sute śniadanie, za 30 centów dobry obiad w chińskich restauracjach!

Jeśli ceny amerykańskie nie przerażają nas w zestawieniu z europejskimi cenami artykułów spożywczych, czy drobiazgów przemysłowych – o tyle wydatki na kino czy inne rozrywki są za oceanem wyższe niż na starym kontynencie. Najtańsze miejsce na seans wieczorowy w gigantycznych kinach nowojorskich to wydatek conajmniej 1 dolara, na Broadway’u są jednak takie przytulne nie duże teatrzyki świetlne, w których 2 całe długie niezłe filmy zobaczyć można za 15 do 20 centów – ale po południu. – W teatrach popularnych, od których w Nowym Jorku tak rojno, kosztuje miejsce 25 centów. Nie drogo. Po angielsku można uczyć się bezpłatnie w szkołach publicznych (Public School) na specjalnych kursach wieczorowych dla cudzoziemców. ,

Triumf kalkulacji amerykańskiej widoczny jest dopiero przy artykułach droższych. Ceny przedmiotów dotychczas jeszcze uznanych w Europie za artykuły zbytku są rewelacyjnie niskie. Radioaparat nowiuteńki prosto z „igły” kosztuje 5 dolarów, samochodzik nowy drugiej klasy do nabycia już od 50 dol. Za to ładniejsze, choć skromne, dwupokojowe mieszkanko kosztuje przeciętnie 80 dolarów mies. (przeszło 420 zł.!). To minimum. Troszkę więcej komfortu kosztuje już o 20 dol. więcej. Malutki pokoik w starym domu bez windy i słońca nie do wynajęcia poniżej 25 dolarów. Kultura amerykańska mieszkaniowa – to cudownie złośliwa legenda, gdyż „przekrój” nowojorskiego mieszkania jest niesłychanie mizerny. Tylko rodziny bardzo zamożne mogą utrzymywać służbę domową.

„Czas” z 16 grudnia 1938

Miliony z dymem

23 września 2011

Miliony z dymem!

Artykułem, na który w dosłownem znaczeniu wyrzuca się pieniądze bo z dymem je puszcza, jest bezsprzecznie tytoń, bowiem bez niego ludzkość najzupełniej obejść by się mogła, a jeżeliby owe mnogie miliony, które na tytoń wydaje rokrocznie, na produktywniejsze wydała cele, stanęłaby ogromnie wyżej ekonomicznie, nie mówiąc już nawet o tem, ile zyskałaby na zdrowiu.

Wśród mocarstw Europy, Austrya niewątpliwie – mimo zapewnień ministeryalnych – jest najbiedniejszem, a mimoto ludność wydaje na tytoń przeszło ponad 200 milionów rocznie. Nie jest to fikcyą, ale cyfry wzięte na podstawie rządowego sprawozdania ministerstwa skarbu. Otóż w I. półroczu 1906 wyniósł przychód ogólny ze sprzedaży tytoniu w Austryi (bez Węgier) 117,084.438, a o 7,200.586 więcej niż w tym samym okresie 1905 roku.

W olbrzymiej tej milionowej sumie biedna Galicya partycypuje na trzecim miejscu z 16,431.621, Czechy i Austrya Dolna konsumują prawie 2 razy tyle, co Galicya. Palimy zatem mniej tytoniu. Bieda nasza okazuje się w cyfrze t. zw. „specyalitetów”. Otóż w Austryi Dolnej spalają ich za 2,915.286 Czechach za 1,184.931; w Galicyi tylko za 947.717 koron. A przecież Galicya ma więcej ludności. Ano bieda!

Pod względem wydatności trybutu tytoniowego to oczywiście płaci go najwięcej ta klasa, która ma najmniej pieniędzy i której tytoń szkodzi najwięcej i ekonomicznie i fizycznie. Z cygar bowiem spalono najwięcej t. zw. Gemischte Ausländer, po 5 halerzy, bo 240,210.515; z cygaret t zw. „Sport” po 2 h, 997,793.339 i „Drama” po 1 halerzu (596,268.300 sztuk).

Na klasy średnio-zamożne, a właściwie także biedne, wypada druga kategorya tanich cygar, a więc „Portorico” po 7 hal. (97,297.778); „Virginia” po 10 h (82,879.622) i „Kuba” po 10 hal. (81,212.557 sztuk). Z papierosów na te klasy przypadają „Damen” po 3 hal. (157,994.934), dalej „Memfis” po 4 hal. (57,798.825) i „Sultan” po 4 hal. (40,041.511).

Z cygar drogich jeszcze jako tako idą „Trabucos” po 16 hal. (15,502.385) i „Britannica” po 14 hal. (14,629.275); z papierosów: „Donau” po 2 hal. (12,577.914) i „Hercegowina” po 3 hal. (6,527.625).

Iście proletaryackich cygar i papierosów z najgorszej sorty tytoniu idzie stosunkowo najmniej; i tak cygar „Kleine Inlender” po 3 hal., 48,696.036, zaś papierosów „Ungararische”po 1 hal., 103,321.122 sztuk. Widać, że proletaryat austryacki ma podniebienie wybredne i nie dziwne to, że „burżujom” zazdrości choćby takich „Damen”, lub „Portorico”.

Nakoniec dodamy, że najmniejsza konsumcya ogranicza się na t. zw. „Regalitas” po 18 hal., bo sprzedano ich tylko 1,385.414, a w dziale papierosów na „Stambuł” po
5 hal., 2,646.111.

Specyalna taryfa nie jest tu wzięta w rachubę.

„Goniec Polski” z 6 kwietnia 1907

Monopol sacharyny

14 listopada 2009

Monopol sacharyny.

Rozporządzenie ministerstwa skarbu, które się ukazało, ustanawia ceny sacharyny monopolowej. Ceny te wchodzą natychmiast w życie, powszechna zaś sprzedaż sacharyny rozpocznie się od 26 marca. Drobiazgową sprzedażą sacharyny będą się trudniły przeważnie apteki. Na razie dostarczone będą dla sprzedaży tylko szczupłe ilości nowego artykułu; służyć one będą przede wszystkiem potrzebom przemysłów przetwórczych, a w drugim rzędzie dopiero prywatnym gospodarstwom. Idzie tu głównie o przemysły, wyrabiające: 1) sztuczne soki owocowe, limonady i bez alkoholowe napoje orzeźwiające; 2) poncze i inne tego rodzaju esencye; 3) likiery i słodkie wódki; 4) artykuły kosmetyczne. Tym przemysłom ma być cukier zupełnie odebrany. Również restauracyom, kawiarniom, cukierniom, barom itp. ma być zakazane używanie cukru do słodzenia mleka, herbaty, kawy, kakao, czekolady i innych napojów. Wszystkim tym przemysłom i przedsiębiorstwom wolno będzie natomiast stosować sacharynę, którą będą nabywały u hurtowników.

W Austryi istnieje tylko jedna fabryka sacharyny, w Boguminie; tę się teraz właśnie rozszerza, aby mogła pokryć przyszłe wielkie zapotrzebowanie, ale to rozszerzenie potrwa podobno kilka miesięcy. Dotychczas surowiec, t. zw. „tolnol” sprowadza się z Niemiec; dopiero po stosownych adaptacyach wyrabiany będzie w Austryi.

Taryfa cen drobiazgowych, ustanowiona rozporządzeniem, jest następująca:

Rurka szklana z 25 tabletkami (siła słodząca sto razy większa od cukru), waga netto 1.75 grama 25 groszy.

Flaszeczka szklana z 300 tabletkami (100 krotna siła), waga netto 21 gramów, 2,20 kor.

Flaszeczka szklana, pudełko lub torebka z sacharyną krystaliczną (410-krotna siła), waga.netto 10 gramów, 4,50 kor.

Flaszeczka, pudełko lub torebka z sacharyną proszkowaną (550 krotna siła), waga netto 10 gramów, 6 kor.; to samo w ilości 25 gramów 15 kor.

„Głos Rzeszowski” z 1 kwietnia 1917

Pamiętnik chłopa

12 sierpnia 2009

PAMIĘTNIK CHŁOPA (1)

Jak teraz wiejski lud odżywia się, jak mieszka, to również nic ciekawego, bo co naprawdę ciekawego w tym, że przeciętny gospodarz w Wólce w marcu, a najdalej w kwietniu oczyszcza pod miotłę swoją składnicę i wygląda na bogatszego gospodarza, by mu dopomógł dożywić się i z rodziną do nowych zbiorów.

Tej wiosny o tym przekonałem się wraz z bratem. W początkach maja u naszego sąsiada Maksyma skradli około 4 q żyta, więc jak to jest w zwyczaju, Maksym w towarzystwie sołtysa i świadków przeprowadzali rewizję we wszystkich domach w poszukiwaniu skradzionego żyta i na 17 gospodarzy kolonistów zboże posiadali tylko 4 gospodarzy, a trzeba wiedzieć, że w posiadaniu tych 17 gospodarzy jest 372 dziesięcin gruntu, to znaczy że pod względem zasobu w ziemię są zamożnymi gospodarzami, a jednak fakt stwierdzony, że już w maju siedzą bez chleba. Nie powiedziałbym tego, żeby siedzieli absolutnie bez chleba, wydocznie go częściowo dokupują, ale wiem dobrze, że nie wszyscy. Teoretycy siedzący za biurkiem powiedzą, że nie umieją gospodarzyć, częściowo przyznam im słuszność, a resztę trzeba zwalić na bary warunków, w jakich znajduje się każdy rolnik. Wiosną gdyby nie nabiał i jaja to taki bezchlebny rolnik umierałby z głodu. Nie trzeba rozumieć tego, by rolnik to spożywał. Nie. Po prostu za bezcen wypycha masło i jaja, by kupić chleba, a nawet czasem kartofli.  Czytaj dalej…

Tahiti – wyspa szczęśliwości

11 sierpnia 2009

Tahiti – „wyspa szczęśliwości”
Całodzienne utrzymanie kosztuje tam 15 groszy

P. Władysław Milkiewicz, który powrócił niedawno do kraju po dłuższym pobycie na wyspie Tahiti, kolonii francuskiej w Polinezji i zamieszkał w Gdyni, opowiedział w kilku reportażach, zamieszczonych w prasie warszawskiej sensacyjne szczegóły o rozkoszach pobytu na tej „wyspie wiecznej szczęśliwości”, wyposażonej nadzwyczaj hojnie przez przyrodę.

Z opowiadań p. Milkiewicza można się dowiedzieć następujących szczegółów o tej interesującej wyspie:

Koszt przejazdu drugą klasą z Marsylii do portu Papeete na Tahiti wynosi 1.200 zł Podróż parowcem trwa 40 dni. Władze francuskie niezbyt chętnie widzą nowych osiedleńców na Tahiti i pobierają 8.000 franków (1.200 zł) kaucji. Jeżeli po trzech latach pobytu Europejczyk zachowuje się bez zarzutu, tj. nie jest uciążliwy dla władz, czyli nie domaga się by go karmiono na koszt Francji, może kaucję podjąć. W przeciwnym razie za złożoną kaucję kupują mu bilet i odsyłają do Europy.

Pobyt na Tahiti nie jest ani kosztowny, ani też trudny. Zarobić można, pracując fizycznie (raz, dwa razy w tygodniu) przy plantacjach kokosu, trzciny cukrowej i sztucznym zapylaniu wanilii. Płaca dzienna wynosi 15 franków, a za tę kwotę można żyć pół miesiąca. Krajowcy pracują niechętnie, gdyż mają małe wymagania, pracują jeden dzień w tygodniu, by zdobyć pieniądze na wódkę lub słodycze. Toteż plantatorzy sprowadzają do pracy po kilka tysięcy Anamitów

Na Tahiti może znaleźć zatrudnienie każdy, kto posiada kapitał uczciwości i wiedzy. Znany nowelista amerykański, Zane Grey robi na Tahiti majątek, pisując dla wydawców nowojorskich dzieła o tej ciekawej wyspie. Kupcy trudnią się handlem kokosów, lub sprzedają tubylcom różne drobnostki.

W Papeete jest nawet szpital. A więc i lekarze znajdują tam utrzymanie. Jeżeli ktoś nie zarabia na tej wyspie, to albo z lenistwa, albo wystarczy mu to, co daje, niejako w usta wkłada przyroda: kokosy, banany, ryby, raki itp.

Zresztą na Tahiti mamy również i pewną liczbę Polaków.

Na zakończenie robi p. Milkiewicz jedną uwagę; „wyspa szczęśliwości” nie pomieści oczywiście – milionów ludzi…

„Dziennik Ostrowski” z 21 czerwca 1938

Kuchnia dla klas średnich

11 sierpnia 2009

Kuchnia dla klas średnich otwarta została w Bydgoszczy w lokalach restauracyi Hohenzollern przy placu Welziena. Porcya obiadu kosztuje 80 fen., pół porcyi 50 fen. Karta tygodniowa na porcyę kosztuje 5,20, na pół porcyi 3 marki. Przy potrawach mięsnych trzeba oddawać znaczki na mięso. W pierwszych dwóch tygodniach nie można zabierać obiadów do domów, lecz trzeba je spożyć na miejscu. Należy przynieść serwetki. Napiwki są wyłączone.

„Dziennik Poznański” z 14 listopada 1916

Wilno najtańszym miastem w Polsce, a Polska najtańszym Państwem

10 sierpnia 2009

Wilno najtańszym miastem w Polsce, a Polska najtańszym Państwem

Według ostatnich danych G. U. S. ceny detaliczne artykułów żywności nadal utrzymują się na najniższym poziomie na Ziemiach Wschodnich. Wilno, z pośród większych ośrodków jest najtańszym miastem w Polsce. Najdroższym byłaby Gdynia. Podczas gdy w Wilnie kilogram chleba żytniego kosztuje 30 gr. w Gdyni 37 gr. Za litr mleka płacono w Wilnie 19 gr. w Gdyni 24 gr. Masło na wybrzeżu morskim kosztowało 3.20, jaja 10 gr. sztuka, mięso wołowe 1.40, wieprzowe 1.60, ziemniaki 10 gr., w Wilnie ceny za te artykuły kształtowały się następująco: masło 3.20, jaja 7 gr. sztuka, mięsa wołowe 1.10, wieprzowe 1.35, ziemniaki 6 gr. za kilogram.

Wskaźniki kosztów utrzymania i kosztów żywności w niektórych krajach ukształtowały się w pierwszym półroczu br. następująco: Polska (Warszawa) 51.9, Anglia (509 miast) – 93, Belgia (59 miast) – 86.1, Czechosłowacja (Praga) – 80.3, Estonia (Tallin) – 85, Francja (Paryż) – 134.9, Holandia (Amsterdam) – 79, Japonia (Tokio) -101.5, Jugosławia (Belgrad) – 82, Litwa (104 miast) – 46.9, Łotwa (Ryga) – 95, Niemcy (72 miasta) – 80.4, Norwegia (31 miast) – 98.2, U. S. A. (51 miast) – 76.5, Szwajcaria (34 miasta) – 82,8, Węgry (Budapeszt) 76.4, Włochy (50 miast) – 93,5.

Z tego wynika, że na przyjazd na Targi północne i pobyt nawet kilkudniowy w Wilnie może sobie pozwolić nawet przeciętnie zarabiający obywatel. Wilno jest nadto wybitnie turystycznym miastem. Spodziewany jest duży zjazd na tegoroczne wznowione IV-te Targi Północne w Wilnie, rozlokowano na nowym 7-hektarowym terenie.

„Dziennik Ostrowski” z 7 września 1938

„Detefon” staniał

10 sierpnia 2009

„Detefon” staniał

Od 1 stycznia b. r. została obniżona cena odbiorników detektorowych „Detefon” sprzedawanych w abonamencie przez urzędy i agencje pocztowe. Po uwzględnieniu obniżki, cena „Detefonu” (z kompletem materiału instalacyjnego i słuchawkami) wynosi zł. 2,- przy odbiorze kompletu i tylko 10 rat miesięcznych po zł 3 gr. 85.

W cenie tej mieści się już opłata za abonament radiofoniczny. Trudno nie przyznać, że jest to cena rzeczywiście bardzo przystępna. Obniżka ceny podyktowana była względami natury społecznej; celem obniżki było jak najdalej idące uprzystępnienie nabycia radia najmniej zamożnym warstwom społeczeństwa. Za gotówkę cena „Detefonu” wraz z kompletnym materiałem wynosi zł 25,-.

Dziś w dobie wydarzeń politycznych, jakich jesteśmy świadkami, kiedy burzliwe chmury kłębią się nad Europą – radio powinna mieć każda rodzina. Oczywiście odbiornik lampowy ma większy zasięg od detektorowego, ale ten ostatni ma jedną zasadniczą przewagę nad aparatem lampowym (sieciowym): w razie uszkodzenia czy wyłączenia sieci oświetleniowej odbiorniki detektorowe jako nie mające nic wspólnego z siecią elektryczną – pracują dalej, podczas gdy odbiorniki lampowe (sieciowe) milkną do czasu włączenia prądu.

(p)

„Dziennik Ostrowski” z 12 lutego 1939

W stolicy drożyzny amerykańskiej

10 lipca 2009

W stolicy drożyzny amerykańskiej

Najmniejszą amerykańską monetą obiegową jest l cent miedziak, czyli 100-na część dolara, co przeliczone na polską walutę równa się wartości przeszło 5 groszy. Za 5 groszy można u nas kupić niejedno. Ale w Nowym Jorku (nawiasem mówiąc jednym z najdroższych miast na świecie) trudno ustalić, co można nabyć za 1 centa, chyba maleńki kawałek czekolady z automatu lub ząbeczek gumy do żucia. Nawet w słynnych z taniości magazynach Woolwortha minimum konsumcji kosztuje „niklówkę” czyli 5 centów am. Filiżanka kawy (Express) z pianką, szklanka mleka, świetne jabłko kalifornijskie, wyglansowanie obuwia Shoe-Shine – wszystko to do nabycia po 5 centów am.

Za taką cenę można też przejechać się kolejką przez cały Nowy Jork i wydostać się na płaski dach drapacza chmur. Rozmowy telefoniczne, wspaniałe przedmioty na wyprzedażach, ogromne, świetne i bogato ilustrowane czasopisma można nabyć również po 5 centów am. od „sztuki”. Natomiast 10 centów – to czarodziejski klucz, którym można otworzyć mały skarbczyk. 10 centów – to tyle co na nasze 50 groszy, a nawet 53 grosze! Za takie pieniądze można i u nas nabyć to, owo i tamto. A np. w Nowym Jorku za 10 centów też niezgorzej, bo kanapki w ogromnym wyborze, para dużych parówek, bocheneczek chleba „szwedzkiego” puszka kompotu ananasowo-morelowego.

15 centów – to już kompletne dość sute śniadanie, 30 centów obiad suty w chińskich restauracjach. Ale najtańsze miejsce na seans wieczorowy w gigantycznych kinach nowojorskich to wydatek co najmniej 1 dolara, na Broadway’u są jednak takie przytulne nie duże teatrzyki świetlne, w których 2 całe długie niezłe filmy zobaczyć można za 15 do 20 centów ale popołudniu. W teatrach popularnych, od których w Nowym Jorku tak rojno, kosztuje miejsce do siedzenia 25 centów. Nie drogo. Po amerykańsku można się uczyć bezpłatnie w szkołach publicznych (Public School) na specjalnych kursach wieczorowych dla cudzoziemców. A inne szlagiery! Radioaparat nowiuteńki prosto z „igły” 5 dolarów, samochodzik nowy drugiej klasy do nabycia już od 50 dol. Za to ładniejsze, choć skromne, dwupokojowe mieszkanko kosztuje przeciętnie 80 dolarów mies. (przeszło 420 zł!). To minimum. Troszkę więcej komfortu kosztuje już o 20 dol. więcej. Malutki pokoik w starym domu bez windy i powietrza nie do wynajęcia poniżej 25 dolarów. Kultura amerykańska mieszkaniowa – to cudownie złośliwa legenda, gdyż „przekrój” nowojorskiego mieszkanka jest niesłychanie brudny. Tylko rodziny bardzo zamożne mogą utrzymywać służbę domową.

„Dziennik Ostrowski” 22 grudnia 1938

Jak jadano w Warszawie w 1917 roku

22 września 2008

Jak się dziś je?
Konieczne uproszczenia. Menu restauracyjne i jego perturbacye. Kuchnie dla inteligencyi.

Czy są jeszcze ludzie, którzy żyją, aby jeść? Zapewnie. Ale ich liczba zredukowana została do małej garści bogaczy. A nawet niektórzy z nich przejadają swoją fortunę i jutro, pojutrze znajdą się na tym samym padole, na którym masy stale „nie dojadają”. Warszawska kuchnia, niedawno słynna, bardzo się uprościła. Słynne flaki naprzykład stały się prawdziwemi – flakami. Straciły swoją zawiesistość i soczystość. Wywiad pierwszy lepszy z restauratorem powie nam genezę tych strat! brak łoju unicestwił pulpety, brak mąki przeszkadza „zaprawie”, brak pieprzu pozbawia flaki podniecającej apetyt korzenności. Restaurator jest wytłomaczony, a nawet usprawiedliwiony. Byłby nawet „białym jak śnieg”, gdyby w swoim menu pisał: „Flaki wojenne”. Powiedziałem to jednemu z nich. Odrzekł: „Po co ten przymiotnik specyalnie przy flakach. Przecież całe menu jest wojenne”.

O ile chodzi nie o lud roboczy miejski, ale o nasze sfery zamożniejsze, to niejeden hygienista powie wam, że „dziś jest lepiej”. W istocie, grzeszyliśmy grzechami głównemi: łakomstwa, obżarstwa i pijaństwa. Za wiele się jadło, za dobrze, za tłusto, za korzennie… Nasza kuchnia była zbyt skomplikowana i zbyt obfita aby mogła być zdrową. To ją stawiało daleko po za kuchnią francuską, która górowała nad nią lekkością i strawnością. Ale cóż, nasze hodowle stały ciągle na poziomie niskim, nasze artykuły pierwsze były złego gatunku, dostawaliśmy mięso ze starych zwierząt i jarzyny ze zdziczałych nasion. Kucharka musiała to wszystko korygować nadmiarem masła, śmietany i przyprawy. Resztę robił polski żołądek byle tylko. Dziś śmietana kosztuje dziesięć złotych, masło dwadzieścia, a o mięso ze zwierząt zwykle zbyt młodych trzeba się starać w jatce, niby o piękną pannę. Zaprasza mnie czasem przyjaciel na obiad. Dawniej stawiał dwa gatunki wódeczności i z pięć talerzyków przekąsek, zupę śmietanową, rybę, albo jakieś pierożki czy kołduny, pięknego ptaka domowego albo dzikiego i desery, oblane to piwem i winem, a pokropione na końcu kawą i likierem. I nie była to wcale uczta. Tej niedzieli dał mi barszczyk, co prawda, z pasztecikami, i pieczeń cielęcą, co prawda, z „kartoflanem piurem”, uświęcone wszystko kieliszkiem „petit bourgogne”. I wiosna zrobiła mi się dubeltowa.

Jadam obecnie „na świecie”. To znaczy – co tydzień w innej jakiejś restauracyi, ciągle w poszukiwaniu „możliwej”. W najlepszych, które przystrajają się tytułami kuchni „zdrowia”, albo „hygienicznej”, dostaje się za 2 marki 16 fen. (kurs urzędowy rubla) talerz barszczu bez kartofli, kawałek cielęciny z dwiema jarzynami i parę plasterków jabłka gotowanego w sacharynie. Wszystko to byłoby jeszcze zacne, gdyby we wspaniałomyślniejszych podawane porcyach. Aby zadowolić średni apetyt, potrzeba trzech podobnych obiadów.

Prawdziwy warszawiak, skazany na restauracyjne życie, o ile jest w minimalnym stopniu „spryciarzem”, jada zawsze „w nowootworzonych zakładach”. Wie on, że na początku jest bardzo dobrze i póki jest dobrze, pozostaje wiernym; gdy go zdradzą i on zdradza. Przez dwa tygodnie chodziłem do Alhambry, bo tam dawano za pół rubla osiemnaście znakomitych pierogów; pewnego dnia podano mi dziewięć pierogów na talerzu i policzono mi za to rubla. Wiedziałem, iż tak będzie lada dzień. Na szczęście otwarto właśnie nowy bar na Niecałej.

Jeść pierogi w restauracyi! Tak dawniej unikało się tu wszelkiej siekaniny, jako podejrzanej; posądzono ją, iż pochodzi z niedojedzonych przez gości resztek. Dziś niema niedojadających gości. Talerze wracają do kuchni gruntownie omiecione.

Restauracyi jest mało i źle prosperują; gdy restaurator usiłuje dogodzić gościom, bankrutuje; w przeciwnym razie, goście go opuszczają i znowu banrutuje. Natomiast prosperują „tanie kuchnie dla inteligencyi”, utrzymywane przez miasto. Jest ich kilka i wielce są dobroczynne. Magistrat do nich nie dokłada. Opłacają się same, korzystając jedynie z cen, po jakich dostaje towar sekcya żywnościowa. Za pół marki można mieć tam zawsze talerz bigosu, a często kawałek kiszki (krew z kaszą); szklanka osłodzonej kawy kosztuje 25 fen., kawałek chleba posmarowany powidłami albo twarogiem od 35 do 65 fen., stosownie do tego, czy chleb jest kartkowy czy luźny i czy biały czy razowy. Jest jeszcze barszcz, herbata i mleko. Za markę ma się obiad, np.” barszcz, bigos, herbata i chleb, albo chleb, kiszka i kawa. I chleb nie suchy. Bardzo dobrze to pomyślane, zgrabnie zorganizowane, oddaje usługi – i nie jest filantropią. Taka kuchnia znajduje się obok Filharmonii.

W mieszkaniu państwa Grossmanów na Mazowieckiej ulicy, oddanem dla karmienia głodnej inteligencyi jest kuchnia o menu codzień odświeżanem. I ona podlega perturbacyom, ponieważ opiekunki jej się zmieniają, a nie wszystkie jednakowo sprawę dobrą do serca biorą. Zawsze jednak za markę można mieć zupę i dwie obfite jarzyny, czasem okraszone kawałkiem mięsa. Chleb tylko za kartką i tylko jeden kawałek. Wiele osób przynosi chleb do tych restauracyi inteligenckich ze sobą, w kieszeni, w papierku. Rozmowy się tu toczą głównie, bodaj wyłącznie o jedzeniu. Konstatują one nieraz, do jakiego stopnia „nie opłaci się dziś gotować w domu”, nawet wtedy, gdy ma się gaz pod ręką. I konkludują zwykle, że dla głodnej inteligencyi podobne kuchnie magistrackie są jeszcze najlepszem rozwiązaniem kwestyi żołądka.

„Kuryer Polski”.

„Dziennik Poznański” 12 czerwca 1917