Wpisy otagowane jako ciemnota

Zabobon

26 listopada 2018

Zabobon.

Z Czortkowa piszą:

Jak grube u nas przesądy i zabobony panują, trudno by uwierzyć, gdyby nie następujący fakt, który aż nadto dosadnie o tem świadczy. Oto we wsi Dżurynie, pow. Czortków, krowy mało mleka zaczęły dawać. Rada w radę, przyszło kilku gospodarzy do przekonania, że winna tu czarownica. Postanowiono ją załapać. Przesąd zaś tu panuje, że można ją na bronie z drzewa osikowego zrobionej, złapać. Zrobili więc czemprędzej bronę osikową, sami zaś się skryli i czekają. W tem – co za szczęście – czarownica przychodzi i siada, ale niestety w postaci kota. Chłopi wyskakują z ukrycia i dalej kota do worka. Następnie zaczyna się egzekucya. Biją kota, chcąc tym sposobem zmusić go do przybrania postaci czarownicy, wreszcie, gdy to nie pomaga, ucinają pazury, lecz i to daremne. Postanawiają teraz uciąć jej jedno ucho, sądzą bowiem, że kot jest babą, a gdy ta będzie bez ucha, to w drodze do cerkwi łatwo ją poznać będą mogli. Lecz gdy i to nie pomaga, postanawiają uciąć jej jedną łapkę, bo krzywą babę łatwiej poznać. Zabierają się do tej egzekucyi, lecz w tem nadchodzi były wójt, poznaje kota i ku zdumieniu obecnych oznajmia im, że to jego kot, grożąc, że gdy go męczyć nie przestaną, zaskarży ich do sądu.

Smutny to zaiste fakt, który się wydarzył we wsi, gdzie jest szkoła i ksiądz.

„Podolanin” z 19 stycznia 1902.

Dzieciobójstwo wskutek bogobojności

26 lipca 2016

Dzieciobójstwo w skutek bogobojności.

W pewnej wsi w Styrji pojawili się misjonarze i dowodzili z kazalnicy pobożnym owieczkom generis feminini, „że każde dziecię nieślubne jest kamieniem młyńskim, pociągającym matkę tego dziecięcia na same dno piekła.” Pewna młoda dziewczyna, obciążona takim kamieniem, sądziła, że najlepiej zrobi, jeżeli się pozbędzie tego środka prowadzącego wprost do piekła. Po wysłuchaniu tej budującej mowy poszła do domu, zamordowała swe dziecię, złożyła zwłoki w skrzynkę i zaniosła takowe do kościoła, ofiarując je Matce Boskiej. W ten sposób oswobodziła się…. z paszczy piekła, (?) ale za to popadła w życiu doczesnym w ręce sprawiedliwości ludzkiej, która uznała ją za dojrzałą do odsiedzenia kary kilkuletniego więzienia.

„Dziennik Polski” z 24 maja 1870

Okadzanie

31 marca 2014

Fatalny przesąd.

Pisma warszawskie donoszą: Jednemu gospodarzowi we wsi Blinowie pod Kraśnikiem w gubernii lubelskiej chorowały gąsięta. Powiedziano mu, że trzeba je mocno okadzić, to wyzdrowieją. Kupił więc ów gospodarz funt prochu, wziął na denko żaru i zawoławszy żonę i córkę do pomocy, zabrał się do okadzania gąsiąt. Żonie dał do trzymania denko z węglami, a córce kazał potrzymać gęsiaka. Sam zaś wziął butelkę z prochem i zaczął go z wysoka sypać. Ale póty tylko było tego kadzenia, póki proch nie doleciał do węgli, bo gdy tylko kilka ziarnek ogniem się zajęło, jednocześnie też wybuchł wszystek proch w butelce. Od straszliwego huku aż okna powylatywały, ludzie popadali zemdleni na ziemię. Matka i córka szczęśliwie uniknęły kalectwa, gorzej było z ojcem, bo mu siła wybuchu oderwała wielki palec u ręki.

„Nowa Reforma” z 13 lipca 1911

Widmina

12 października 2013

Przy końcu zeszłego miesiąca ujęta została pod sąd karny Krystyna Kłocznik zagrodnica z Małego Zelechowa w obw. Złoczowskim, posądzona o spalenie pięcioletniej córki swojej z rozmysłu i nienawiści do dziecka. Dziecię było słabowite, zaniedbane, i z głodu karmiło się surowem zbożem i surowemi kartoflami, co gmin nazywa „Widminą” i uważa za opętanie od złego ducha. Ze śledztwa okazało się, że dziecię wytrącone do sieni, wlazło w piec i zasnęło. Matka nazajutrz nie patrząc czy żyje czy umarło, rozłożyła na niem ogień, dziecię głosu nie wydało, powzięła zatem myśl spalić je ze szczętem, i kilka dni powtarzała aż ciało zupełnie spopielało. Wtedy piec zamurowała i już więcej od grudnia w nim nie paliła.

„Gazeta Lwowska” z 27 marca 1855

Magia przeciwpożarowa

12 października 2013

O, ciemnoto!… W Czornawcu (Bukowina), u gospodarza Jurka Kapickiego, wybuchł pożar w stajni, znajdującej się w sąsiedztwie szkoły tamtejszej. Na widok ognia, rzuciły się dzieci szkolne pod kierunkiem nauczycieli do konewek, a inne do dzwonka. Energiczna pomoc poskutkowała: ogniowi nie pozwolono się rozszerzać i wkrótce też został on ugaszony. Gdy tak pracowano około stajni, żona Kapickiego ratowała położoną obok chałupę na swój sposób. Jak? Czy może oblewała dom wodą, lub postawiła na dachu obraz ? Gdzie tam… rozebrała się, ku wielkiemu zgorszeniu obecnych do naga – i w ten sposób trzy razy obiegła dokoła chałupę. Ogień zgasł, chałupa ocalała, a baby z całej z całej wsi są pewne, że stało się to za sprawą „czarów” bezwstydnej, a głupiej kobiety.

„Słowo Polskie” z 10 czerwca 1897

Święty Mikołaj z Kołomyi

17 lipca 2013

(N)

Kołomyja słynie z osobliwszych pomysłów. Do takich należy policzyć między innemi zawieszenie w tutejszej ruskiej cerkwi portretu pana burmistrza tutejszego, umieszczonego na środkowej ścianie. Pan burmistrz przedstawiony na obrazie jako sędziwy starzec, z brodą, przybrany w fraku i siedzący wygodnie w karle, gdy na przeciwnej ścianie umieszczony portret Najjaśn.[iejszego] Pana jest stojąco odmalowany.

Nieprzywykli nasi chłopkowie do podobnego obrazu w cerkwi, przychodząc i patrząc się na portret burmistrza, widzą w nim św. Mikołaja, tylko to sobie nie mogą pomieścić w swych głowach, zkąd się wzięły tak niestósowne szaty na św. Mikołaju.

Zkąd ten portret pana burmistrza przychodzi w cerkwi na głównej środkowej ścianie, trudno sobie wytłumaczyć, bo trudno i przypuścić, by to za wolą pana burmistrza było, zwłaszcza gdy pan burmistrz nie jest kolatorem cerkwi, lecz był tylko przedsiębiorcą przy budowie tejże. Ciekawi bylibyśmy tylko, gdyby nie pan burmistrz, ale żyd jaki był przedsiębiorcą przy budowie cerkwi, czyby go toż samo z wdzięczności dano odportretować, i na ścianie w cerkwi umieścić.

Druga osobliwość wydarzyła się temi dniami. Przy kopaniu około cerkwi znaleziono kości ludzkie, flaszkę z wódką i fajkę. Ks. proboszcz ruski uznawszy, że te kości są polskie a nie ruskie, kazał je odnieść do kościoła łacińskiego, gdzie też pochowane zostały, bo łacińscy księża nie wchodzili w to, jakie te kości były. Zdaje się, że ksiądz proboszcz ruski musi być doskonałym naturalistą, skoro nawet kości polskie od ruskich rozeznać umie.

„Gazeta Narodowa” z 18 sierpnia 1865

Aresztowanie śmierci

5 lipca 2012

Nowy Sącz.

Aresztowanie śmierci.

Pewien emigrant, włościanin z powiatu nowotarskiego, przysłał swojej żonie kilkaset złotych na ręce miejscowego wójta, który z wielką niechęcią oddał te pieniądze. Kobieta udała się z niemi zaraz do miasta i ulokowała je w kasie na procent. Chciwy wójt, nie wiedząc o ulokowaniu już pieniędzy, udał się po północy przebrany za „śmierć” z kosą w ręku do kobiety, żądając oddania mu sumy otrzymanej od męża. Drżąca od przestrachu kobieta uprosiła „śmierć” o przedłużenie jej życia do drugiego dnia, aby oddane już do kasy pieniądze mogła odebrać. Nazajutrz udała się rzeczywiście biedna kobieta do kasy. Urzędnicy kasowi zdziwieni, z wielkim trudem wydobyli z niej cały sekret i odwiedli ją od zamiaru, przyrzekając wysłać do chałupy „anioła”, który wystraszy „śmierć”. Istotnie zawiadomili o wypadku komendanta żandarmerji i ten uspokoiwszy przestraszoną kobietę, udał się do jej mieszkania, gdzie pouczył ją, aby, gdy „śmierć” w nocy przyjdzie, powiedziała, że pieniądze odebrane napowrót z kasy, ma w szafie, a on sam się tymczasem tam ukryje. W nocy „śmierć” zagościła rzeczywiście o oznaczonej porze po pieniądze, a chcąc je wedle wskazówek kobiety wybrać ze szafy, dostała się w ręce ukrytego tam żandarma.

„Dziennik Polski” z 1 marca 1902

Ciemnota wśród ludu

9 lutego 2012

Jak potworna fantazmagorja - pisze urzędowa Gazeta Lwowska - wyda się czytelnikom opis zdarzenia, które poniżej podajemy. Sceny to prawdziwie, jakby wyjęte z fantastycznych powieści Hoffmanna lub ze straszliwych kompozycyj Callota i Breughela. A przecież działo się to wszystko między nami, w Galicji, wśród naszego ludu, który niestety na dnie swej duszy gdzieś w głębi ciemnej swej imaginacji kryje przesądną wiarę w najpotworniejsze cuda i czary…

Donieśliśmy już dawniej pokrótce o odkopaniu w Tuchli i Sławsku, w starostwie Stryjskiem, trupów na cmentarzu. Żandarmi dowiedzieli się o tem i dali znać starostwu. Zarządzono zaraz dochodzenie i oto jak się miała rzecz cała: W Tuchli i Sławsku pojawiła się cholera, a występując ze straszliwą gwałtownością, porwała wiele ofiar. Zamiast korzystać z pomocy lekarskiej, która im ile możności przez władze zapewniona została, wieśniacy używali najrozmaitszych środków domowych, które oczywiście jeśli nie szkodziły, nic nie pomagały. Uradzono w końcu, że cholera grasuje z powoda ludzi chodzących po śmierci, czyli upiorów i wilkolaków. Oleksa Ilków z Libuchowy i Stefan Burak z Jelenkowatego zapewniali lud, że tak jest a nie inaczej, i że mają sposób na poskromienie tak okrutnych upiorów. Obaj udali się o północy z d. 10. na 11. lipca br. na cmentarz i odgrzebali grób zmarłego niedawno przedtem wójta, Mikołaja Macewki, który uchodził po swej śmierci za wilkołaka, który spoczynek swój nocami opuszcza, po wsi się błąka, chaty nawiedza i straszliwą zapowiedź moru między lud boży roznosi…

Z siekierami i z zapasem klinów osikowych, tego walnego środka na upiory, wybrali się sprawcy na tę okropną wyprawę. Oleksa poćwiertował trupa w trumnie i poprzebijał członki osikowemi kołkami. Potem wydusił krew gęstą i skrzepłą ze zwłok porąbanych do naczynia. Ta krew, to miało być lekarstwo niezawodne na cholerę… Jeden z towarzyszy, Jakim Bereżyniec, wziął krew z sobą, aby ją ludziom rozdawać. Michał Macewka dał ją spożyć zaraz swej chorej na cholerę żonie. Jakim zaś innej chorej włościance.

Podczas gdy się to w Tuchli działo, w Sławsku po swojemu odbyto wyprawę na upiory. Tu egzorcystą był Stefan Burak. Miał swój osobny ceremoniał i swoje formułki czarodziejskie. Opatrzył się on w cudowne ziele, a przyszedłszy na cmentarz z drugim „znachorem”, Mikołajem Puszkarem, okadzał groby, łowił wiatr i wonią kadzidła dochodził, czy w którym grobie nie zaczaił się jaki upiór… Tym sposobem znalazł trzech wilkołaków. Nie kazał ich wszakże rozkopywać, mówiąc, iż zna tak potężne zaklęcie, że skoro je użyje, upiór nie odwali wieka swej trumny i nie przekroczy granic poświęconej ziemi cmentarnej. Ale Puszkar nie zgodził się na to, a tak i tu odkopano na rozkaz wójta Geringa wskazane groby, poćwiertowano trupów i robiono z nimi to samo co w Sławsku. Gdy już zagrzebano trupów, Puszkar zawołał, że w tej chwili jeszcze jednego odkrył upiora, który nie ludzi ale bydło zabija. „Oto patrzcie! – zawołał – przerzucił się w psa czerwonego!” I wskazał w ciemności, a potem dawszy ognia ze strzelby, zapewnił, że go ubił na miejscu…

W kilka dni potem umarło sześciu włościan. Byli to sami uczestnicy owych scen okropnych. Główni przywódcy pozostali przy życiu i znajdują się w ręku sprawiedliwości.

„Dziennik Polski” z 17 sierpnia 1873

Ukarana zabobonność

9 lutego 2012

Ukarana zabobonność.

Temi dniami stawał przed sądem w Brodnicy, w Prusiech Zachodnich, pewien mularz, który na publicznej drodze pobił pewną kobietę do krwi, aby właśnie tej krwi jej użyć jako lekarstwa. Twierdził on bowiem, że owa kobieta oczarowała go dotknięciem ręki, i że zły duch, który skutkiem oczarowania weń wszedł, pobudził go do wykonania owego czynu. Sąd skazał złego ducha na 4-miesięczne więzienie, które przecież odsiedzi ten, kto złego ducha w sobie nosi. – Podobna kara spotkała również w Brodnicy kobietę zabobonną, która miała pewną dziewczynę w podejrzeniu, iż córce jej „zadała” kołtuna. Zwabiwszy dziewczynę do swojego pomieszkania, pobiła ją do krwi, aby nią nasmarować kołtuniatą córkę.

„Dziennik Polski” z 22 kwietnia 1874

Uwięzione diabły

23 września 2011

Uwięzione djabły.

Z Gorycji piszą pod datą 29. marca:

Zabobonność naszego ludu staje się słynną. Pomiędzy wielu baśniami, w które wierzą, jest i ta także, że w lesie Pannowity ukryte są od wieków nieprzeliczone skarby. Wielu ludzi starało się już odkryć te skarby i byłoby się im z pewnością udało, gdyby nieprzewidziany wypadek, który w ostatniej chwili zniszczył wszystko. Przed kilku dniami pewien wieśniak znów chciał próbować swego szczęścia, i poszedł szukać skarbu obok strzelnicy, tam się znajdującej. Straż, stojąca pytała go czego szuka w ziemi. Wieśniak przyznał się do wszystkiego, w nagrodę za to otrzymał od straży wyjaśnienie, że djabeł, który strzeże skarbu wtedy tylko go wyda, jeżeli mu się złoży haracz w sumie 200 zł. w banknotach, 11 w srebrze a 99 1/2 centów w miedzi. Wieśniak poskrobał się w ucho, ale wiedząc, że za tę sumę otrzyma miliony, zgodził się na to, że na trzecią noc pieniądze ma przynieść. O północy rzeczywiście wśród grzmotów pojawiły się djabły i witając piekielnie chłopa, zażądali oznaczonej sumy. Chłop zadowolony oddał pieniądze a djabły kazały mu wrócić na drugą noc, bo przez ten czas muszą się przekonać, czy pieniądze są prawdziwe. – Włościanin pełen ufności przyszedł rzeczywiście następnej nocy do lasu, ale na djabłów czekał nadaremnie. Tak samo drugiej i trzeciej nocy. Dał znać więc sądowi, a ponieważ doskonale znał straż więc policja niemiała wiele kłopotu w schwytaniu oszustów.

„Gazeta Narodowa” z 8 kwietnia 1877

O uświadomieniu narodu ruskiego

14 listopada 2009

Ze świata.

Szczęśliwi ci Ukraińcy galicyjscy! Nie tylko kochają ich hakatyści, ale i los sprzyja im widocznie, gdyż po każdem ich żnamienniejszem wystąpieniu zsyła zaraz wypadki, które na to wystąpienie rzucają światło pouczające.

W tych dniach p. Budzynowski, jeden z wielkich koryfeuszów wielkiego galicyjsko-ukraińskiego narodu, w rozmowie z korespondentem „Słowa polskiego” twierdził, że porozumienie, że wynalezienie jakiegoś modus vivendi między Polakami a Rusinami jest koniecznością, gdyż bez tego zginą nie tylko Polacy i Rusini, ale Austrya, Rosya, no i zapewne świat cały, – z drugiej zaś strony dowodził, że do takiego porozumienia przyjść nie może i nigdy nie przyjdzie. A w trakcie tej złowrogiej rozmowy powiedział między innemi, że Polacy nie maja pojęcia, jak dobrze lud ruski jest już „uświadomiony.”

I oto jednocześnie w „Haliczaninie,” organie starorusinów, ukazała się korespondencya jednego z proboszczów ruskich, który donosi, że w tych dniach przyszli do niego jego parafianie z wiadomością, że u nich we wsi był – nieboszczyk arcyksiążę Rudolf.

Wiadomo, że wśród ludu wiejskiego, zwłaszcza ruskiego w Galicyi utrzymuje się wiara, że arcyksiąże nie zginął w Meierlingu, tylko przez długie lata więziony był w ciemnym lochu za to, że zanadto kochał chłopów i chciał im rozdać wszystkie „lisy i pasowiska” (lasy i pastwiska). Obecnie chodzi znów po świecie i w tych dniach pojawił się właśnie w okolicy Perehińska. Był bardzo blady, chudy i strasznie wymizerowany, ale od chłopów żadnego posiłku przyjąć nie chciał, mówiąc że żyje tylko własnemi łzami, które wylewa cierpiąc za miłość do chłopów i za prawdę. Miał dwa krzyże: jeden większy w ręku, drugi mały na piersiach, okrutnie błyszczący. Tym większym błogosławił lud i dawał go do pocałowania. Gdy się chłopi zaczęli uskarżać przed nim, że im jelenie i dziki wielkie szkody zrządzają w polach, uspokajał ich, że to wszystko będą mieli wynagrodzone. Jednemu z gospodarzy obiecał przysłać trzysta koron, tylko zażądał kilka koron na pocztę i stemple. Chłop nie mając pieniędzy, dał mu zegarek. Innym także naobiecywał różnych rzeczy i pobrał zaliczki na koszta przesyłki. Zapewnił, że za tydzień znów przyjedzie i zacznie rozdawać lasy kameralne. Wreszcie kazał się odwieźć do Słotwiny, a gdyż odwożący go chłop nie chciał wziąść zapłaty za furmankę, tak się rozszczulił, że całej wsi wszystkie podatki na wiek wieków darował.

Wszelkie perswazye księdza, że to prosty oszust wywiódł ich w pole, nie zdały się na nic, nawet i to, że ów „Rudolf boży” nie dotrzymał słowa i nie pojawił się więcej, nic nie pomogło, bo to widocznie „pany”, w strachu o „lisy i pasowiska”, pochwycili go znowu i napowrot wsadzili do lochu.

Oto faktyczne stwierdzenie chełpliwych słów p. Budzynowskiego o wysokiem uświadomieniu i kulturze ludu ruskiego w Galicyi!

„Głos Rzeszowski” z 6 września 1908

Ciemnota ludu galicyjskiego

12 sierpnia 2009

Z Izby sądowej we Lwowie.

Dowodem braku religii, czy wykształcenia religijnego, ciemnoty i chodzących z nią w parze zabobonów ludu wiejskiego w Galicyi jest ohydna zbrodnia, jaka tam zaszła niedawno.

W sobotę, dnia 9 bm. rozpoczęła się we Lwowie przed sądem przysięgłych rozprawa karna przeciw 13 włościanom z Pomłynowa (w powiecie rawskim), oskarżonym o zamordowanie Mikołaja Buczmy, którego wieś cała podejrzywała o wzniecanie pożarów, jakie się tam w ostatnich czasach często wydarzały. O ile z wyników dochodzeń wnioskować można, podejrzenia przeciw Buczmie skierowane były nieuzasadnione, a opierały się tylko na wskazówkach wróżki. Po ostatnim pożarze, w dniu 21 września, 13 włościan, zgromadzonych na miejsce pogorzeliska, wydało na Buczmę doraźny wyrok śmierci, który zatwierdzili w karczmie, a następnie, podochoceni wódką, wykonali. Napadli oni Buczmę w jego własnej chacie i wywlókłszy z izby, kołami ubili. Oględziny i sekcya zwłok Mikołaja Buczmy wykazały, że miał_on dziesięć ran na głowie, połączonych ze złamaniem kości czaszkowych i twarzowych, które to rany były śmiertelne; że był duszony śmiertelnie ręką w szyję, odniósł też złamanie żebra, życiu zagrażające i niezliczone sińce po ciele. Wyrok w sprawie tej, dowodzącej wielkiej ciemnoty galicyjskiego ludu. jeszcze dotąd nie zapadł.

„Dziennik Kujawski” z 16 grudnia 1893

Zabobony ludu wiejskiego

11 sierpnia 2009

Tuchola. Jak bardzo jeszcze zakorzenione są zabobony u ludu wiejskiego świadczy następujący świeżo zaszły wypadek. Pewna kobieta z poblizkiej wsi B. była chorą na puchlinę. Ktoś jej ze wsi poradził, aby w pierwsze święto Wielkiejnocy między 11-12 w nocy weszła po kolana do rzeki, a niebawem wyzdrowieje. Kobiecina usłuchała i dziś w skutek zabobonów dogorywa.

„Dziennik Ostrowski” z 3 kwietnia 1894