Wpisy otagowane jako fotografie

Fotografie kieszonkowych złodziei

4 sierpnia 2013

Fotografie kieszonkowych złodziei.

Warszawski ober-policmajster wpadł na bardzo praktyczny pomysł, jeżeli nie zupełnego zabezpieczenia, to przynajmniej uchronienia się od kradzieży – przez odfotografowanie złodziei kieszonkowych. Kazał on sprowadzić 40 pięć takich indywiduów obojej płci i rozmaitego wieku do zakładu Mieczkowskiego, gdzie zdjęto z nich fotografie, dla publicznego użytku. Tak będzie można poznać tych sprytnych, wściubskich, i wcześnie ochronić kieszenie od ich wizyty. Podobnego środka użyto już dawniej w Berlinie z wielkim bardzo skutkiem, gdyż złodzieje tym sposobem wykryci, wynieśli się wkrótce, nie mając nadziei dobrego powodzenia. Policja warszawska zamierza także oznaczyć osobnemi pieczęciami książeczki służbowe tych sług, które się kradzieży dopuściły, przez co wprawdzie zmniejszy się liczba sług, ale nieoznaczone będą już zapewne rzetelne.

Chwalebnem jest to opiekowanie się i strzeżenie cudzego mienia u policji moskiewskiej, świadczy ono jednak, że się taż policja zajmuje zanadto gorliwie innemi sprawami niby to politycznie podejrzanych osób, i nie ma wcale czasu do zwrócenia baczniejszej uwagi na złodziei i włóczęgów, nic więc dziwnego, że kradzieże się bezkarnie tak rozszerzyły, iż sobie w końcu policja z niemi rady dać nie mogła.


„Gazeta Narodowa” z 28 października 1865

Ulepszenie w fotografii

5 lipca 2012

Ulepszenie w fotografii.

Extrablatt wiedeński podaje wiadomość o następnem, niezmiernie ważnem, jeżeli tylko prawdziwem, odkryciu w fotografji, dokonanem przez mieszkającego w Limie chemika niemieckiego Karola Steinbacha. Uczony ten miał wynaleźć pewną mieszaninę chemiczną, która się łączy z rtęcią i służy do wyrabiania sztucznych tafli zwierciadlanych. Przygotowane w ten sposób zwierciadło pokrywa się cienką warstwą pewnego rodzaju farby olejnej bardzo lotnej i umieszcza się przed twarzą osoby, pragnącej być odfotografowaną. Stopniowo farba z powierzchni zwierciadła ulatnia się i znika, a natomiast ukazują się rysy osoby, z początku niewyraźnie, następnie coraz jaśniej i wyraźniej, aż nareszcie zjawia się na szkle dokładny portret w naturalnych kolorach twarzy i ubioru, a przytem w taki sposób odtworzony, jak gdyby osoba sportretowana znajdowała się ciągle przed zwierciadłem w dowolnem od niego oddaleniu, a więc niby w głębi. Następnie portret zanurza się na kilka minut w pewnym płynie chemicznym, wystawia przez kwadrans na działanie słońca i cała robota skończona. Steinbach nazwał swój wynalazek „fotografją zwierciadlaną” i sprzedał go już jakoby za 400,000 dolarów. – Cena portretów zwierciadlanych ma być jeszcze dość wysoką, wynosi bowiem od 10-40 dolarów.

„Dziennik Polski” z 24 maja 1879

Paparazzi z 1898 roku

17 listopada 2011

Hamburg 5 sierpnia. W Friedrichsruhe panuje ogromne wzburzenie wskutek tego, że dwom hamburskim fotografom udało się przez przekupienie leśniczego zaraz w godzinach rannych po nocy, podczas której umarł Bismarck, dostać się przez okno parterowe do pokoju, w którym spoczywał Bismarck i zrobić rozmaite fotograficzne zdjęcia ze zwłok.

Urzędnika tego wydalono natychmiast, a fotografie przy pomocy dyrekcyi policyi skonfiskowano niezwłocznie w Berlinie i innych miastach. Fotografów zaskarżono. Zaskarżono młodego malarza Grossera, któremu również się udało przez przekupstwo dostać do gmachu i zdjąć maskę pośmiertną. Reprodukcyę umieszczono w Berl. Local-anzeiger.

„Czas” z 6 sierpnia 1898

Telegrafowanie obrazów

5 lipca 2011

Telegrafowanie obrazów.

Inżynier belgijski Henryk Carbonelle przedstawił w tych dniach małemu kółku uczonych i dziennikarzy nowy aparat, służący do przesyłania pism, autografów, rysunków i t. p. drogą telegraficzną. Aparat ten różni się zupełnie od aparatu profesora Kerna, o którym niedawno podaliśmy bliższe szczegóły Przewodnik przem. nr. 13 r. 1906. Kern posługuje się przy telefografii selenem, który stosownie do naświetlenia rozmaicie przewodzi prąd elektryczny; jest to system fotograficzny. Natomiast aparat Carbonelle’a jest oparty na zasadzie mechanicznej. Nadawca pisma pisze atramentem zmieszanym z gumy, i tuszu na papierze metalicznym, podobnym do staniolu. Papier ten zakłada się następnie na walec aparatu, podobny do walców, używanych w edisonowskich fonografach. Prąd elektryczny przechodzi przez membranę i sztyfcik na zapisany papier metaliczny, a stąd bieży dalej do stacyi odbierającej. Na stacyi tej znajduje się również przyrząd podobny do fonografu. Gdy sztyfcik dotyka liter, prąd się przerywa, na stacyi odbierającej zaś sztyfcik drugiej membrany kreśli analogiczne znaki na walcu. Fotografie, rysunki i t. p. muszą być przed przeniesieniem reprodukowane na papierze metalicznym; w tym celu stosuje się fotografię węglową.

„Goniec Polski” z 26 kwietnia 1907

Niemoralne fotografie

5 lipca 2011

Niemoralne fotografie.

W Wiedniu senzacyę wywołało zarządzenie policyi, skierowane przeciw handlom artystycznym. Mianowicie wezwano na policyę właściciela takiego magazynu na Kärntnertrasse i kazano mu usunąć z wystawy kopie trzech dzieł Rubensa i Tycyana. Policya dodała, że niema nic przeciw sprzedaży tych kopij, jednakże nie pozwala ich trzymać na wystawie.

U nas we Lwowie w każdym niemal sklepiku papierowym, nagich niewiast na obrazkach i widokówkach i to bynajmniej nie klasycznych, pełno na każdej wystawie tam, gdzie widokówki sprzedają.

„Goniec Polski” z 30 lipca 1907     Czytaj dalej…

Automatyczna fotografia złodziei

14 listopada 2009

Automatyczna fotografia złodziei.

Złodziejom utrudniają ich ryzykowne rzemiosło coraz bardziej. Oto, skoro tylko taki gość wejdzie do izby, może on być fotografowany z dwu, lub trzech stron równocześnie. Nie potrzeba więc teraz – jak stary żart opiewa – by na miejscu czynu zostawiał złodziej dla policyi swoją kartę wizytową z dokładnym adresem, nie potrzeba już tego, gdyż zostawia on już odrazu – fotografię swoją.

Znakomity angielski amator fotograf ptaków i zwierząt mr. C. Kearton, wynalazkiem tym ściągnął na swoją głowę przekleństwa „długopalcych” całego świata. Sprawozdawca jednego z pism londyńskich, odwiedził niedawno fotografa w jego domu w Surrey. Przeprowadził on tam próbę wynalazku, która miała następujący przebieg.

Dziennikarz udający złodzieja, zaopatrzony w t. z. ślepą latarkę, otworzył w nocy okno i latarką w głąb pokoju rzucił snop światła. Tuż pod oknem znajdowało się skórą obite krzesło. Ponieważ dotychczas nasz „złodziej na próbę”, nic podejrzanego nie zauważył, przeto śmiało przełożył nogę przez okno. Tu jednak był już koniec próby, zaledwie bowiem dziennikarz dotknął nogą stojącego pod oknem krzesła, rozległ się lekki trzask w izbie a równocześnie błysnął niezmiernie silny płomień. W tej chwili zapanowała w pokoju znowu ciemność i cisza. Przez kilka minut nie widział „złodziej na próbę” nic prócz ciemności, a nawet wtenczas kiedy mr. Kearton zaświecił gaz, nie mógł on odkryć w izbie miejsca ni przedmiotu, który wydał z siebie owo oślepiające światło.

Kiedy tak złodziej istotnie wpadł w łapkę i został odfotografowany, opowiedział mu fotograf szczegóły swojego wynalazku.

Obok okna znajdowały się dwie metalowe płyty, tak urządzone, że za najlżejszem choćby poruszeniem stojącego pod oknem krzesła, stykały się ze sobą i łączyły bateryę elektryczną. Nad bateryą znajduje się elektryczna rolka, wyładowująca z siebie iskrę półcalowej wielkości. Obok znajduje się aparat, napełniony magnezjowym proszkiem. Proszek ten zapala iskra tak, że na chwilkę tworzy się niezmiernie silne światło. Na stole naprzeciw okna stała kamera robiąca automatyczne zdjęcie, przedstawiające włażącego przez okno dziennikarza z przodu. Inna kamera, umieszczona w ogrodzie, zdjęła sylwetkę jego, odbijącą się na tle jasno oświetlonego okna.

Wynalazca aparatu nie jest urzędnikiem policyjnym, ale w pierwszej linji przyjacielem przyrody. Obmyślił on ten aparat w celu czynienia zdjęć fotograficznych z dzikich zwierząt nocnych, dowiedzieli się jednak wnet o wynalazku jego ludzie „praktyczni” i do… złodziejów go zastosowali.

„Głos Rzeszowski” z 13 kwietnia 1902

Fotografowanie na dnie morza

11 sierpnia 2009

Fotografowanie na dnie morza.

Dr. Bonton, uczony francuzki, jest pierwszym, który udowodnił, że można fotografować w wodzie na dnie morskiem. Użył on w tym celu bardzo zwyczajnych środków, gdyż oprócz fotograficznego aparatu spuścił na dno morskie beczkę napełnioną kwasorodem. Do beczki przytwierdzony jest dzwon szklany, w którym się pali spirytusowa lampa. Za pomocą łatwego środka rozrzuca się nad światłem proszek magnezynowy, który rozświeca żywo jasną barwą morskie głębiny. Śmiały fotograf w ubiorze nurka, trzymając rękoma na piersiach aparat fotograficzny, spuszcza się na dno morskie, a gdy ustawiony za nim dzwon szklany rozświeci morskie wody na wzór błyskawicy, wtedy chwyta na szkło krajobraz morski. Dr. Bonton w morzu Śródziemnem, na francuzkiem wybrzeżu Banyals niedaleko hiszpańskiej granicy, fotografował na dnie morskiem za pomocą wyżej podanych środków.

Beczka z kwasorodem opatrzona jest dziurami; woda morska, wchodząc w te otwory, wywiera potrzebny nacisk, aby kwasorod szedł w górę dla dostarczania światłu powietrza. Wiadomo, że światło potrzebuje koniecznie do palenia kwasorodu, gdyż w przeciwnym razie gaśnie.

Wkrótce zapewne posiadać będziemy albumy z widokami dna morskiego na wzór albumów z widokami gór, miast i okolic.

„Dziennik Kujawski” z 30 stycznia 1894

Jak nie trzeba fotografować

10 sierpnia 2009

Jak nie trzeba, fotografować

Uwaga! – pstryk, zdjęcie gotowe


Maj, słowiki i bzy są żniwem dla domorosłych poetów. Słoneczne dni lata rodzą znowuż nieodparta pokusę, u wszystkich fotografów-amatorów. Olbrzymia większość „pstrykaczy” działa bowiem tylko latem wychodząc z założenia, że w pełnym słońcu zdjęcie musi się udać.

A tymczasem jak na złość obrazki są bardzo często do niczego. Prześwietlone, niedoświetlone a w najlepszym wypadku chociaż technicznie bez zarzutu, jednak ubogie w temat, bez gry świateł i cieni.

Nie wspominajmy już o zdjęciach grupowych! Przeważnie są beznadziejnie nudne, upozowane „na tle” jakiejś limby przy Morskim Oku albo też niewdzięcznych dla objektywu krzaków.

Fotografować, nawet tak zwyczajnie, po amatorsku, trzeba umieć. Najlepszym sposobem nauki jest oglądanie dobrych zdjęć opatrzonych wyjaśnieniem – jak się je robi. Tej mniej więcej metody trzyma się cykl książeczek pióra znanego fotografa-artysty dr Tadeusza Cypriana, wydanych przez ruchliwą księgarnię nakładową Wł. Wilak. Nie duże te książeczki o objętości nie przekraczającej 50 stron, estetycznie wykonane na pięknym błyszczącym papierze w drukarni „Dziennika Poznańskiego” – zmieścić się mogą wygodnie w każdej kieszeni i służyć będą radą w godzinie ciężkiego namysłu nad wyborem tematu.   Czytaj dalej…

Fotografia w klatce

28 lipca 2009

W Lugdunie wszedł do lwiej klatki listowy a obok klatki stanął fotograf z aparatem, aby go razem ze lwem odebrać. Lecz lew rzucił się na listowego, urwał mu głowę i zjadł go w oczach przerażonego fotografa.

„Dziennik Kujawski” z 17 września 1895

Masowe fotografowanie

22 września 2008

Z dziedziny fotografii.

Jedno z najosobliwszych zadań, obarczających władze niemieckie w zajętych ziemiach, polega na wystawianiu wszystkim mieszkańcom kraju paszportów; dzieje się to tak z militarnych jak i z gospodarczych względów. Jak wielkie i uciążliwe jest to zadanie wykazuje książka p. t. „Das Land Ober-Ost”.

Najbardziej zajmujący jest rozdział o paszportach. Mowa tam o sporządzeniu i wystawieniu 3 milionów paszportów. W 13 okręgach rozdzielonych po całem zdobytem terytoryum zajęto 14 oficerów i 600 żołnierzy, zawodowych fotografów, tłumaczy oraz pisarzy; pracują oni w oddziałach, składających się z 10 do 12 ludzi, z których każdy posiada swój własny zakres pracy. Obraz, ukazujący się tam naszym oczom, jest prawie zawsze taki sam. Po uwiadomieniu poprzedniem przez żandarma polowego mieszkańcy wsi stawiają się w dniu oznaczonym do zdjęć paszportowych. Siedzą więc na ławkach ściśnieni, kobiety i mężczyźni w odświętnem ubraniu, starzy i młodzi, należący do różnych narodowości. Fotografowanie jest dla nich nowością, coś zupełnie nieznanego i dla wielu oznacza rodzaj święta. Dobywa się najlepszą odzież, w ostatniej chwili nieraz jeszcze zapożyczoną. Mężczyźni najczęściej w szarych lub ciemnych ubraniach, a spodnie wsunięte w długie, tęgie buty. Każdemu i każdej przypięto numer, który fotografuje się razem. Pięć osób, siedzących na uboczu oddzielnie od innych podnosi się, idzie za podoficerem na podwórze, gdzie fotograf czeka już na „ofiary”. Kobiety otrzepują jeszcze raz fałdy sukien, zdejmują barwne chusty z głowy, gładzą pospiesznie ręką włosy, wreszcie pełne oczekiwania zasiadają na ławie o pięciu oddzielnych siedzeniach, po nad któremi napisano kredą różne cyfry. Wszyscy patrzą na aparat. Lekki trzask i zdjęcie dokonane.

Lecz już pięciu następnych stanęło, gotowych do tej samej operacyi. Fotografuje się wszystkie osoby od 10 roku począwszy. W innym pokoju odbierają urzędnicy dane do wypełnienia kart paszportowych. Na każdą z owych pięciu osób spada wielka ilość zapytań w języku zapytanego. „Nazwisko? Imię? Wyznanie? Miejsce urodzenia i data? Obecne miejsce zamieszkania? Liczba dzieci?” Na pytanie to odpowiada się zwykle wielce wstydliwie. Po zdaniu tego egzaminu delikwent otrzymuje wypełnioną kartę paszportową i udaje się do miary, którą to czynność mierzenia żołnierz uskutecznia. Następnie należy zwrócić się do pisarza paszportów, siedzącego razem ze starostą przy stoliku opodal. Ci sprawdzają tożsamość danego osobnika zapomocą własnoręcznego podpisu tegoż. Na tem jest ostatnia czynność załatwiona. Powaga chwili minęła. Z uciechą udaje się ludność na ulicę. Gdy urzędnicy pracują pilnie przy zapisywaniu nie mniej czynni są fotografi, wywołując z powodu taniości negatywy na papierze, zamiast na płycie szklanej. I tak powstaje fotografia, wąski obrazek z numerem po nad głową danej osoby, zgadzającym się z numerem paszportu. Fotografię wkleja się do paszportu, który otrzymuje podwójny stempel. Po jeszcze jednem porównaniu paszportów, oddaje się je do urzędu powiatowego, zaczem dostają się dopiero do rąk właściciela.

Za każdy paszport płaci się 1 markę. W razie zgubienia należy zapłacić za nowy 10 marek, gdyż tylko za pomocą tak wysokiej ceny ludność zrozumiała ważność starannego przechowywania dokumentu.

Do tego czasu uczyniono 1 800 000 zdjęć fotograficznych i tyleż wystawiono paszportów. Wypisano około 12 000 piór stalowych i 177 litrów atramentu, zużyto milion papierów do negatywów i pozytywów a chemikalii fotograficznych zapotrzebowano więcej niż w największym atelier fotograficznym na świecie.

„Dziennik Poznański” 9 listopada 1917