Wpisy otagowane jako koty

Zabobon

26 listopada 2018

Zabobon.

Z Czortkowa piszą:

Jak grube u nas przesądy i zabobony panują, trudno by uwierzyć, gdyby nie następujący fakt, który aż nadto dosadnie o tem świadczy. Oto we wsi Dżurynie, pow. Czortków, krowy mało mleka zaczęły dawać. Rada w radę, przyszło kilku gospodarzy do przekonania, że winna tu czarownica. Postanowiono ją załapać. Przesąd zaś tu panuje, że można ją na bronie z drzewa osikowego zrobionej, złapać. Zrobili więc czemprędzej bronę osikową, sami zaś się skryli i czekają. W tem – co za szczęście – czarownica przychodzi i siada, ale niestety w postaci kota. Chłopi wyskakują z ukrycia i dalej kota do worka. Następnie zaczyna się egzekucya. Biją kota, chcąc tym sposobem zmusić go do przybrania postaci czarownicy, wreszcie, gdy to nie pomaga, ucinają pazury, lecz i to daremne. Postanawiają teraz uciąć jej jedno ucho, sądzą bowiem, że kot jest babą, a gdy ta będzie bez ucha, to w drodze do cerkwi łatwo ją poznać będą mogli. Lecz gdy i to nie pomaga, postanawiają uciąć jej jedną łapkę, bo krzywą babę łatwiej poznać. Zabierają się do tej egzekucyi, lecz w tem nadchodzi były wójt, poznaje kota i ku zdumieniu obecnych oznajmia im, że to jego kot, grożąc, że gdy go męczyć nie przestaną, zaskarży ich do sądu.

Smutny to zaiste fakt, który się wydarzył we wsi, gdzie jest szkoła i ksiądz.

„Podolanin” z 19 stycznia 1902.

Wielka wystawa kotów

31 grudnia 2015

Wielka wystawa kotów odbyć się ma wkrótce w Paryżu. Publiczność miejscowa objawia żywe zainteresowanie się tą ekspozycją, co łatwem jest do pojęcia, albowiem żadne miasto nie posiada tyle kotów co Paryż. W pobliżu rynku, gdzie się żywią one odpadkami artykułów żywności i niszczą szczury, znajdują się całe ich kolonie. W halach centralnych liczba ich ostatniemi czasy powiększyła się do stopnia, że musiano zacząć je tępić, gdyż wędrowały całemi gromadami jak dzikie zwierzęta i stawały się niebezpiecznemi. Znany tenorzysta Duprez, uchodzi za paryskiego opiekuna kotów, karmi ich codziennie setkami na swój koszt. Prefektura policji posiada również wielką kolonię kotów, karmioną codzień mięsem i mlekiem, a powierzoną opiece 70-letniej staruszki.

„Gazeta Narodowa” z 2 października 1886

Kot dusicielem

5 lipca 2015

Kot dusicielem

(j)

Niezwykły wypadek zdarzył się w Choszczówce pod Jabłonną. Anna Wilk, matka kilkumiesięcznego dziecka, zostawiwszy je w kolebce, wyszła z domu. W mieszkaniu znajdował się również kot, który wskoczył do kolebki i usiadł dziecku na ustach, gdzie mu było najcieplej. Gdy matka wróciła do domu i spostrzegła kota śpiącego na buzi dziecka, spędziła go. Niestety dziecko już nie żyło. Kot ciężarem swego ciała zadusił je.

„Nowy Dziennik” z 16 lutego 1933

Smalec z przymieszką psiego i kociego

24 października 2014

Smalec z przymieszką psiego i kociego.

(Ł) Sąd okr. w Toruniu rozpatrywał sprawę przeciw dyr. fabryki „Standart” w Grudziądzu, Selmowi Szarfowi, Pinkusowi Bibelmannowi i inż. Dawidowi Rosenbergowl, oskarżonym o oszustwa.

Według aktu oskarżenia, firma „Standart” dostarczyła w 1937 r. miejscowemu pułkowi piechoty 200 skrzyń smalcu, który – jak wykazała ekspertyza – posiadał domieszkę tłuszczu kostnego. Dochodzenia ujawniły, że firma wytwarzała smalec wieprzowy z dużą domieszką tłuszczów kostnych z cieląt, koni, psów, kotów oraz zepsutego mięsa, które mieszano, oczyszczano w rafinerii i sprzedawano jako smalec wieprzowy. O oszustwach tych donieśli sami robotnicy, którzy nie chcieli być współwinnymi za karygodne czyny.

Sąd, po przesłuchaniu 20 świadków, skazał: Szarfa na 1 rok więzienia i 3000 zł grzywny, zaś Rosenberga na 8 miesięcy więzienia.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 5 czerwca 1939

Kot bohater

22 lutego 2014

Z życia zwierząt.

Pod miastem Juan w Andaluzji, pewna biedna kobieta, zostawiwszy w kolebce siedmiomiesięczne niemowlę w towarzystwie tylko bardzo łagodnego kotka domowego, wyszła do pralni w bliskości domu. Pod jej nieobecność wdarła się do izby świnia i rzuciła się prosto na niemowlę. Na krzyk dziecka kot stanął w jego obronie i to z taką zaciętością, że odparłszy świnię na środek izby, trzymał ją w szachu aż do przybycia matki, która usłyszała krzyki dziecka. Zastała ona kolebkę przewróconą i pod nią niemowlę, a kota odpędzającego świnię.

„Dziennik Polski” z 18 stycznia 1881

Podatek od kotów

17 lipca 2013

Podatek od – kotów zamyśla zaprowadzić rada kantonu zurychskiego. Władza ta wychodzi z tej zasady, że kot, którego cechą jest niewierność, fałsz, złodziejstwo, stoi na niższym szczeblu zwierzęcej hierarchji od psów; jeżeli więc pies, a właściwie jego właściciel, musi płacić podatek, tem bardziej nie powinno się od tego uchylać takie niewierne stworzenie jak kot. Wskutek tego panuje wielki lament między protektorkami kociego rodu, właściciele zaś restauracyj z pewnością nie posiadają się z radości, częściej bowiem teraz może wchodzić w ich menu – „zajęcza” pieczeń.

„Dziennik Polski” z 1 lutego 1898

Zdziczałe koty domowe w Australii

6 listopada 2012

Zdziczałe koty domowe w Australii.

Na podstawie krytycznego zestawienia literatury okazuje się, że ród kota domowego wywodzi się monofiletycznie od formy Felis maniculata, dotychczas jeszcze żyjącej w stanie dzikim w Nubii i Abissynii. Udomowienie jego odbyło się na 2000 lat przed Chr.; uskutecznione zostało przez Egipcjan. W pierwszem stuleciu po Chr. Grecy i Rzymianie poznali kota oswojonego, jednocześnie dostał się on i do Azji. Chiński kot domowy wyprowadza się również od kota, udomowionego w Egipcie. Z Europejczykiem dostało się to stworzenie i do Australji, gdzie puszczone samopas, plagą stało się kraju.

Koty domowe w Australji ulegają mianowicie często zdziczeniu i wtedy nie poprzestają na tępieniu królików, do czego je tam właściwie sprowadzono, lecz żywią się także ptakami, jaszczurkami, napadają na drobne ssaki i nawet mniej drobne; jagnięta padają nieraz ich ofiarą. Wobec zaś tego, że same poważnych wrogów nie spotykają, rozmnażają się nader obficie i w znacznym stopniu przerzedzają miejscowe ptactwo i drobne torbacze. Co do kwestji, czy koty urzeczywistnią pokładane w nich nadzieje i wytępią nadmiernie rozmnożone tam króliki – tymczasem nic stanowczego powiedzieć jeszcze nie można, wydaje się wszakże, że uczynią to istotnie. Wygląd zewnętrzny tych kotów, które przez kilka pokoleń już żyją w stanie zdziczenia, ulega wyraźnym zmianom; są one tęższe, niż zwykłe koty domowe, prócz tego zaś w miejscowościach niektórych sierść samców bywa plamista, w niektórych pręgowana, w innych jeszcze ciemna, szaro nakrapiana.

Przykład zdziczałych kotów australskich uczy, że należy być nadzwyczaj oględnym w razie sprowadzania obcych krajowi danemu zwierząt, nigdy bowiem nie można przewidzieć, co z tego z biegiem czasu wyniknie. Tak np. niezmiernie interesujące a nieprzewidziane były skutki kolejnego sprowadzania rozmaitych zwierząt na wyspy Makaryjskie. Przedewszystkiem zaczęto tam od tego, że sprowadzono króliki, jako zwierzęta dostarczające mięsa na pożywienie; króliki jednak w krótkim czasie rozmnożyły się tak silnie, że zaczęły wyrządzać poważne szkody w gospodarstwie rolnem. Wówczas dla wytępienia ich sprowadzono koty; te spełniły wprawdzie zadanie swoje w sposób zadowalający, lecz następnie zaczęły dziesiątkować ptaki morskie, których jaja służyły żeglarzom za pożywienie. I te więc zwierzęta, jako szkodliwe, musiały uledz wytępieniu; w tym celu sprowadzone z kolei psy, które istotnie zwalczyły koty, lecz następnie poczęły napadać na foki. Trzeba było przeto i psom walkę wypowiedzieć; uczyniono to też i gorliwie obecnie polują na nie.

j. b.

„Łowiec” z 1 sierpnia 1914

Koty w Rzymie

5 lipca 2012

Koty w Rzymie.

Rzym, prócz słynnych zabytków archeologicznych, ma jeszcze jedną osobliwość, o której niewielu wie, a są nią koty. Gdzie się ruszyć, wszędzie ma się przed oczami te miłe, drapieżne zwierzątka. Jak na całym świecie wszystko dzieli się na klasy, tak i koty rzymskie są na nie podzielone. Proletaryat stanowią koty, zamieszkałe w ruinach. O tych nie wie nikt, czem się żywią. Dość, że wśród ponurych katakumb, wśród najstarszych zabytków starożytnego Rzymu, snują się jak duchy całe gromady wychudłych kotów. Koty z ruin są względnie oswojone, nie uciekają, lecz nie dadzą się głaskać.

Wyższą klasę stanowią koty kościelne. Niema kościoła w Rzymie, któryby nie miał swoich kotów. Wyjątek stanowi bazylika św. Piotra. Często podczas mszy św. można widzieć kota przechadzającego się po gładkich gzymsach marmurowych. Wszyscy je lubią, głaszczą, pieszczą, tak, że koty nie mogą się skarżyć na oziębłość pobożnych. Ludność tak się do nich przyzwyczaiła, że sobie nie może wyobrazić kościoła bez kotów.

Arystokracyę stanowią koty restauracyjne. Wylegują się one na stołach i oczekują na strawę, podawaną im na talerzach przez gości. Każdy z kotów ma swoje imię, swój stół i koło niego stałą kwaterę. Gdzie śpią, o tem one same wiedzą, dość, że zjawiają się regularnie w porze obiadowej i wieczornej, posilają się i przepadają, niewiadomo gdzie.

Jedna z kawiarń na t. zw. „corso” jest siedzibą najoryginalniejszych egzemplarzy kotów. Każdego dnia o godzinie 1-ej i pół po południu widać cienie przesuwające się poza szybą matową. Są to koty idące na posiłek. Są one tak punktualne, że według nich wszyscy regulują zegarki. Wielu cudzoziemców zwiedza te kawiarnię, ażeby zobaczyć ową osobliwość.

„Goniec Polski” z 7 kwietnia 1907

Handlarz kotów

12 maja 2011

Handlarz kotów.

W jednym z dzienniczków lokalnych, wychodzącym dla miejscowości pod Londynem położonych, ukazał się dnia 23-go września anons następujący:

Tysiąc kotów zakupi pewien fermer w koloniach, aby położyć koniec pladze, jaka go nawiedzała w postaci szczurów i myszy. Jesteśmy gotowi zapłacić 29 szylingów za każdego zdrowego kota, który będzie przyniesiony naszemu reprezentantowi na stacyi w Redhill, we środę, między drugą a czwartą popołudniu.

Na długo przed oznaczonym terminem, o dziewiątej z rana, zapukał do drzwi naczelnika stacyi mały chłopak, niosąc w koszyku dwa koty:

- Czy to pan kupuje koty ? – spytał urzędnika.

- Koty?!

Zdziwienie jego wzrosło, gdy za chwilę przyniesiono siedm kotów w pudełkach i koszykach. O jedenastej zajechała powozem jakaś dama i przywiozła ze sobą trzynaście kotów; od południa koty zaczęły napływać tłumnie w koszykach, skrzyniach, pakietach, szmatach. Każdy pociąg przybywający z Londynu przywoził dziesiątki kotów, o drugiej było dwieście, o trzeciej z górą trzysta. Osoby, które je przywiozły, nie chciały ruszyć się z miejsca i zapełniały dworzec mimo upominań naczelnika. Przecież szło o znakomitą sprzedaż! Każdy, kto ukazał się na progu stacyi był przyjmowany okrzykami, jako kupiec, lecz najczęściej wydobywał z pod płaszcza… nową skrzynkę z kotem.

Gdy wreszcie około siódmej przekonano się, że anons był figlem nieznanego żartownisia, gniew tłumu wyładował się w przekleństwach, a co gorsza, za przykładem jednego, wszyscy wypuścili koty z koszów i skrzyń nie chcąc mieć kłopotu w jeździe powrotnej. Przerażone krzykiem zwierzęta rzuciły się ku wyjściu, na ulicy opadły je psy, włóczące się pod dworcem i zaczął się piekielny wyścig wśród szczekania, wycia i miauczenia. Koty pędziły jak szalone, wskakiwały do bram, drapały się po gzymsach, wpadały do okien parterowych, pod którymi psy urządzały ze swej strony energiczny koncert. W sklepach powstawała chwilami istna panika, gdyż koty drapały się po półkach i wpijały pazurami w każdego, kto był na ich drodze. Firma, wymieniona w inseracie, okazała się oczywiście fikcyjną.

„Goniec Polski” z 9 października 1907

Kot dobrodziej

12 maja 2011

Kot dobrodziej.

Na placu Akademickim widywałem często siedzącego na ławeczce pod drzewem olbrzymiego robotnika, zdaje się drwala, bo piłę i siekierę zawsze miał przy sobie. Opasany był zawsze niebieskim fartuchem z napierśnikiem, za którym siedział czarny, trochę wypełzły kot. Drwal obchodził się z nim z macierzyńską troskliwością, głaskał go i ustawicznie z nim rozmawiał. Był to zupełnie niezwykły dla mnie widok: ten olbrzym o zgrubiałych rękach i surowych rysach twarzy – i ten mały kot, łaszący mu się za fartuchem.

Wczoraj zobaczyłem go znowu. Krajał sobie słoninę na chleb, ale każdym kawałkiem słoniny pół na pół dzielił się ze swoim czarnym przyjacielem.

- Co pan zawsze tak z tym kotem ? – pytam go przysiadając się do niego.

Spojrzał na mnie nieufnie i krajał dalej chleb.

- Ładny kot – mówię dalej, aby jakoś rozmowę podtrzymać. Ta pochwała rozbroiła drwala.

Wyciągnął do połowy kota z za pazuchy i rzekł:

- To nic, że ładny, ale jaka mądra bestya! Gdyby nie on, miałbym dziś marne życie, proszę pana.

- O! a to w jaki sposób?

- W taki sposób, że mi się przed rokiem zachciało żeniaczki, i to z sąsiadką, która sprzedaje w dnie targowe doniczkowe kwiaty na rynku. Już wyszły zapowiedzi, już był termin ślubny, aż tu Wojtuś moje babsko zadrasnął w gębę, ale tak fest, że jej nos rozdarł i z kwaterkę krwi upuścił. Ano ogarnęła ją złość i chwyciła toporek, że zabije kota. A ja jej stawił opór. Tak ona do mnie, to zarżnij ty go! Mówię jej na to: Zerżnąć go mogę, ale zarżnąć nie! Ona ale nastaje, aby kota uśmiercić, zrobiła się kłótnia, potem bitka, ona chciała kota bez łeb toporkiem a tymczasem przecięła mi mięso pod pachą, a ja też długo niemyślący buch ją w brodę, że trzy zęby zaraz wypluła, dwa później jej wylazły a parę zębów to jej w gębie tak chodzi jak na zawiasach.

Ano zrobiła się z tego duża wojna między nami. Do żeniaczki już nieprzyszło i ja się wyprowadził z kamienicy, i rad jestem bardzo, żem sobie niewziął baby, co to za drapnięcie zaraz by toporkiem uśmiercić chciała. Bo ja nie byłbym od tego, aby żonie tędy i owędy lania nie sprawić, a potem takie ścierwo może mnie w śpiku bez łeb żelazem buchnąć i zdrowia albo życia zbawić. No czy nie? Więc ja teraz tego kota tak lubuję, jak. własne dziecko, i staranie o nim mam, i wiktuję go, że i siebie lepiej niemogę.

Wysłuchawszy wątka tej wielkiej przyjaźni drwala z kotem, pożegnałem obu i poszedłem swoją drogą.

„Goniec Polski” z 19 września 1907

Prześladowanie kotów 1888

24 czerwca 2010

W Budapeszcie wypowiedziano w ostatnich czasach wojnę kotom, stały się ono bowiem strasznemi przez to, iż kilka z nich uległo wściekliźnie. Władza zarządziła formalne wytępienie rodu kociego i dzień w dzień od rana do wieczora przeciąga ulicami miasta oprawca, który przeszukuje we wszystkich domach piwnice, strychy a nawet mieszkania lokatorów, w celu wyłapania wszystkich kotów. Oczywista, że musi on staczać przy tem ciężką walkę, szczególnie z lokatorami płci niewieściej.

Wściekłe koty, które budapeszteńskiej publiczności takiego napędziły strachu, grasują także w okolicy i na prowincyi. Jeden z dzienników peszteńskich donosi: Małą córeczkę p. Kubinyiego, właściciela dóbr w Gömöre, Margitę, ukąsił przed miesiącem kot wściekły. Kubinyi przywiózł kota do Pesztu, do profesora uniwersytetu Högyesa który skonstatował u kota chorobę wścieklizny. Ciężko strapieni rodzice posłali córeczkę w towarzystwie jednego z lekarzy do Pasteura w Paryżu. Znakomity uczony przyjął dziewczynkę do kuracyi i udało mu się po trzech tygodniach oddalić wszelkie niebezpieczeństwo. Przy tej sposobności mówił Pasteur z peszteńskim lekarzem o innych wypadkach, jakie się w stolicy Węgier zdarzyły i zdziwił się ogromnie, gdy mu powiedziano, jak wielka liczba kotów znajduje się w Peszcie. Zdaniem francuskiego uczonego kot jest najzupełniej niepotrzebnem zwierzęciem domowem, gdyż dzisiaj myszy i szczury tępić można sztucznie o wiele skuteczniej i pewniej, aniżeli spuszczając się w tej mierze na koty. Wreszcie oświadczył Pasteur, że stolica Węgier postąpiła bardzo rozumnie, wypowiadając kotom wojnę.

Cóżby na to powiedział Psammenit i jego współcześni, którzy taką cześć oddawali kotom, że się nawet dla miłości kotów wojskom Kambyzesa pobić dozwolili?

„Łowiec” z 1 sierpnia 1888

Walka z kotem

24 czerwca 2010

Chlebowice-Świderskie w Grudniu r. z,

W pierwszych dniach Grudnia wyszedłem ze strzelbą do lasu. W braku wyżła i ogara zwykłem brać kundysa, który nieźle tropił zająca, pies to duży, silny i nadzwyczaj odważny. Wiedząc z doświadczenia, że zając w tej porze roku przesiaduje w okrajkach lasu, podłożyłem psom w tej podszytej kniei. Pies buszował, ja czekam, wtem słyszę w pobliskiej gąszczy jęk jakiś chrypliwy, i wnet żałosne skowytanie kundysa. Byłem pewny, że rozprawia się z borsukiem, żerującym zapewne w ciepłej jeszcze nocy, i zaszytym w gąszczy leśnej. Dobiegam co tchu i dziwną widzę hecę. Kłąb jakiś żywy tarza się po ziemi, kundel mój czarny i zwierzę jakieś, zmięszani z sobą tak szybko koziołkują, że zwierzęcia żadną miarą rozpoznać nie mogę. Strzelić niepodobna – pies skowyczy wniebogłosy, a zwierz uczepiwszy się pazurami i zębami psa, żre go i parska – był to kot. Zrazu miałem go za żbika. Nie mogąc strzelić, chwytam go nierozważnie za ogon, oddzieram od psa i z całej siły rzucam na zmarzłą ziemię. Nie bardzo mu tem dokuczyłem, zrywa się i rzuca ku mnie tak wściekle i szybko, iż nie miałem czasu odwieść kurków u dubeltówki, więc widząc grożące mi niebezpieczeństwo umykam do gęstych, cierniowych krzaków. Kot pędzi za mną, wypaliłem przytknąwszy lufki do samego kota, a znając siłę żywotną jego, umykam dalej. Pies uciekł, zdala przypatrywałem się śmiertelnej walce kota, jęczał i tarzał się po ziemi, pazurami darł ziemię, wreszcie po półgodzinnem może miotaniu się wyzionął ducha. Ostrożnie przystępuję do niego. i poruszam kolbą. Przezorność moja była usprawiedliwioną, odżyło kocisko i chwyciło kolbę głęboko w nią zatapiając pazury. Długo waliłem w niego dębową gałęzią, zanim żyć przestał istotnie, a stało się to, gdy zagasły jak pochodnie jego oczy. Był to kot domowy, bury, z białą płatą na grzbiecie, z obciętym w połowie ogonem. Obcinają chłopi zwykle kocurom ogony mniemając, iż w końcu jego mieści się jad. Kocur ów długi był na półtora łokcia, łeb miał ogromny, uszy niewielkie. miejscami poszarpane. Zbliżywszy się do miejsca , w którem go kondys znalazł, spostrzegłem ogromnego zająca nieżywego, ale nie bardzo jeszcze uszkodzonego, bo kot nie rozpoczął był go zwlekać. Zapewniali mnie leśni, iż niemało on pożarł kuropatw, zajęcy, a niezawodnie i młodych sarn, bo widywali go w lesie przez lat trzy o każdej porze. Snać oddał się wyłącznie zawodowi rozbójniczemu, bo i w zimie buszował w polu i w lesie, i nie trzymał się obyczaju swych współbraci, którzy po pierwszej śniegowej przyprószce powracają do ludzkiej zagrody. Kotki zwykle nie trudnią, się kłusownictwem, chyba gdy nie mają czem wyżywić kociąt. Radzę jednak wybijać włóczące się po polach i lasach koty bez uwzględnienia płci. Kundel nader niefortunnie wyszedł z tej walki, stracił jedno oko, uszy miał poszarpane, a głowa cała pogryziona i podrapana spuchła i na zawsze nosiła szerokie blizny.

B.

„Łowiec” z 1 stycznia 1882

Amerykański przemysł

28 lipca 2009

Amerykański przemysł.

W Nowym Yorku żyje sobie zwykle w podwórzu w sklepie pewien Jankes, który się w ten sposób utrzymuje. W nocy o godzinie 11. wyprowadza dwóch kotów, ściska im kleszczami ogony, przywięzuje do kotów sznurki i ciągnąc takowe drażni je. Koty wyprawiają przez całą noc straszliwą muzykę. Mieszkańcy, służące, rzemieślnicy, urzędnicy, budzą się z snu, i co im w rękę wpadnie, rzucają na kotów, żeby je spłoszyć. Każdego poranku 20 kroków na około przywiązanych kotów znajduje Jankes rozmaite rzeczy: stare bóty(*), pantofle, klucze, kawały żelaza, czasami marmurki, figurki gipsowe, skorupy gliniane, czasami rądle(*), kartofle, jabłka, gruszki. Wszystko to zbiera i sprzedaje, z czego ma niezgorszy dochód, za który się utrzymuje.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 31 października 1872

(*) tak w oryginale

Kot – kinoman

28 lipca 2009

Kot – kinoman

Osobliwością jednego teatru świetlnego w Towyn, w angielskim hrabstwie Merioneth, jest czarny kot, który codziennie o zmierzchu siada przed kinem, czekając na otwarcie drzwi. Z pierwszymi widzami kot wślizguje się na salę i wychodzi po wyjściu ostatniego widza. Publiczność polubiła czworonożnego kinomana i często panie przynoszą mu łakocie i biorą go na kolana. Co dziwniejsze, że kociak rozszerzonymi źrenicami wpatruje się w obrazy na ekranie i nie usiłuje nigdy zeskoczyć z kolan swych opiekunów.

„Dziennik Ostrowski” z 9 lutego 1939

Kot spowodował śmierć staruszki

28 lipca 2009

Kot spowodował śmierć staruszki

Nienotowany dotąd wypadek wydarzył się na przedmieściu Górnoleżajskim w Jarosławiu. Kilkumiesięczny kot, ulubieniec staruszki, Rozalii Grzędy, liczącej 82 lata podrapał ją tak dotkliwie, że doznała zakażenia krwi i mimo natychmiastowej pomocy zmarła.

„Dziennik Ostrowski” z 24 stycznia 1939

Następna strona »