Wpisy otagowane jako kurorty

Z letnich wrażeń

9 lutego 2012

Z letnich wrażeń

K. A.

Ta nauka pływania to mi z początku kością w gardle stawała. Nikomu w życiu nie radziłabym uczyć się w ten sposób, lepiej już samemu mozolić się jak można, lepiej napić się sto razy wody niż takie przechodzić wrażenia.

Było nas uczących się przed południem – kobiet i dzieci (mężczyźni uczą się osobno) co najmniej dwadzieścia osób. Młody, opalony jak cygan „Schwimmeister” brał nas jedno po drugiem po poprzedniem opięciu skórzanym pasem na hak, przymocowany grubą liną do olbrzymiego drąga – i jak ryby puszczał na bystre fale. Dzieci piszcząc grzebały się jak małe żabki – z kobietami szło gorzej.

Co do mnie to pierwszy raz tak strasznie zbladłam, tak nieludzkim krzyknęłam głosem, że biedny człowiek, aż się sam przeląkł, i czemprędzej zawrócił ku schodkom. Tego okropnego uczucia jakiego wówczas doznałam, a które nie da się ująć w słowa, z pewnością nigdy nie zapomnę. „Schwimmeister” był spocony jakgdyby co najmniej złowił…. wieloryba.

Następny raz byłam już odważniejszą, a po sześciu lekcjach dostałam korkowy pas i zostałam puszczona sama,

Rzeczywiście niezmierna to przyjemność, zwłaszcza gdy się jest pewnym, że utonąć nie można. Co prawda zrobiwszy nieraz fałszywy ruch, traciłam równowagę i szłam głową pod wodę, lecz oprócz zmoczenia włosów, chwilowego szumu w uszach i słonego smaku w ustach, innych przykrości nie doznawałam.

Jedną z większych przyjemności kąpielowych, jest fotografowanie się w wodzie, Gdy tylko zjawił się fotograf i metalowym dźwiękiem dał znak gdzie należy się gromadzić, wszystko na gwałt rzucało się w tę stronę – przybierając najrozmaitsze pozy.

Nazajutrz rozchwytywano w mig kartki z odnośnemi grupami – częstokroć nie mogąc się poznać pod postacią tej lub owej karykatury.

Ale już największa uciecha była w czasie „scirocca”. Rzucano się z pewnego rodzaju ekstazą w rozigrane, na kilka metrów wysokie fale i wpadano w istotny szał. To też taki panował w ówczas hałas, że człowiek własnego nie słyszał głosu. Naprawdę cudowna to rzecz, taka burzliwa kąpiel.

Raz właśnie w czasie „scirocca”, dama jakaś z przypasaną do ramion poduszką, prawdopodobnie także korkową – leżąc na falach dawała się im swobodnie unosić. Wszyscy się śmiali, że pływa z łóżkiem, a ja jej zazdrościłam, i podziwiałam trochę ten spokój – i obojętność na wszystko, co się koło niej działo.

Innym razem, w czasie tak bardzo niespokojnego morza, że nikt w tym dniu nie ośmielił się kąpać, nasz nauczyciel z jakimś drugim, dawał formalne przedstawienie. Tłumy ludzi gromadziły się na wybrzeżu, by podziwiać tych dwóch nieustraszonych pływaków. Stojąc na wysokiej trambolinie odwrócony plecami, przewróciwszy w powietrzu koziołka, rzucał się jeden po drugim w morze, i przepadał w wodzie. Człowiekowi aż dech zapierało w piersi… Długa… długa chwila… a o kilka lub kilkanaście kroków dalej jeden po drugim ukazywał głowę na powierzchni i najspokojniej płynął znów ku trambolinie, by po kilkakroć to samo powtórzyć.

Różnorodnych więc emocyi mieliśmy poddostatkiem, trudno mi tu jednak wszystko opisywać – gdy i bez tego nadużywam może cierpliwości czytających.

„Głos Rzeszowski” z 9 stycznia 1910