Wpisy otagowane jako podróże

Samolotem do USA

23 grudnia 2016

Fantastyczne projekty pokonania oceanu.
Z Europy do Ameryki w ciągu jednego dnia!

(jw)

Jak donosi prasa holenderska, inżynier tamtejszy Fritz Koolhoven już wkrótce zakończy swoje prace nad budową olbrzymiego samolotu, który o ile ziści pokładane w nim nadzieje, dokona istnego przewrotu w dziedzinie komunikacji transatlantyckiej. Samolot ten, który jak inż. Koolhoven zapewnia, potrafi przebyć ocean w ciągu jednego dnia, będzie mógł obok załogi, składającej się z 14, osób zabrać ze sobą niemniej niż 180 pasażerów, umieszczonych w kabinach, które znajdować się będą w skrzydłach olbrzyma.

Konstruktor przewiduje, że aparat jego poruszać się będzie dzięki 10 motorom, poruszanym za pomocą nie benzyny, lecz ropy. Że plan Koolhovena nie jest żadną mrzonką, świadczyć może fakt, że Ameryka zaproponowała ma skonstruowanie tego samolotu u siebie. Koolhoven jednak, kierując się, uczuciem patrjotycznem, woli to zrobić w Holandji. Koszty tego olbrzymiego hotelu fruwającego, którego budowa zakończona zostanie na początku przyszłego roku, wynosić będą około 3-ch miljonów guldenów holenderskich.

Jednocześnie nadchodzi ze Stanów Zjednoczonych wiadomość, że i tam także dojrzewa pewien plan, który na pierwszy rzut oka musi się nam wydać fantastycznym. Otóż syn znanego inżyniera amerykańskiego dr Aleksandra Grahama Bella, Casy Baldwin, zaprezentuje wkrótce publiczności ślizgowiec wodny, zaopatrzony w cztery motory aeroplanowe i cztery śmigła. Dzięki pomysłowej konstrukcji „pojazd” młodego Bell’a potrafi rozwijać nieprawdopodobne szybkości, zezwalające na przebycie oceanu w niespełna dzień. Ślizgowiec ten, o ile okaże się praktyczny, posiada przed sobą wielką przyszłość, gdyż w przeciwieństwie do samolotów i sterowców wyklucza oczywiście, wszelką możliwość upadku.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 5 lipca 1932

Komfort na kolejach amerykańskich

5 lipca 2015

Komfort na kolejach amerykańskich.

Za Oceanem dyrekcje kolei żelaznych cokolwiek więcej dbają o wygody swoich podróżnych, aniżeli u nas, w starym świecie. W Deutsche Verkehrs-Ztg. czytamy właśnie, że przy pociągach pospiesznych kursujących pomiędzy Nowym Jorkiem a San Francisco, urządzone zostały obecnie łaźnie tureckie. Wagon kąpielowy składa się z salonu, jednej łaźni parowej, pokoju z wanną i gabinetu z sofami dla odpoczynku po kąpieli. Odtąd więc podróżni na tej olbrzymiej linii, nietylko jeść, pić i spać, ale i kąpać się mogą, nie wydalając się ani na chwilę z pociągu.

„Gazeta Narodowa” z 17 listopada 1877

Pociąg cesarski

24 października 2014

Pociąg dworski we Francyi, przeznaczony wyłącznie dla cesarza Napoleona III. i jego rodziny, składa się, oprócz parochodu, z jedenastu wagonów, a mianowicie: 2 brankardów, kuchni, jadalni, platformy z tarasem, salonu, sypialni, dwóch wagonów dla służby, dwóch dla osób z dworu. Wszystkie te wagony łączą się ruchomemi mostkami z poręczami, co ułatwia przejście wskroś całego pociągu. Brankardy i powozy dla służby są tak urządzone, iż liczni dworzanie cesarscy z wszelką łatwością czynności swe załatwiać mogą. W kuchni są dwa kominki do przyrządzenia potraw i napojów, i siedzenia dla 12 lokai. Tu także są wygodne szafy na pomieszczenie naczyń i kredensu. Sala jadalna zasługuje na szczególną uwagę; na obdłużnym wąskim stole porobione są wcięcia na pomieszczenie talerzy, szklanek i t. p. by je tym sposobem od wstrząśnień zabezpieczyć; stół otaczają trzcinowe lekkie krzesełka. Ściany jadalni zdobią misterne w drzewie rzeźby, mitologicznej treści. Z jadalni wychodzi się na platformę czyli taras do przechadzki, otoczony wspaniałą balustradą, wyrobioną z pozłacanej stali. Sama ta balustrada kosztować miała 100.000 frank. Cały taras pokryty lekkim dachem z adamaszkowemi firankami. Tu w czasie pogody dostojne osoby piją kawę lub chłodniki, przypatrują się okolicy lub przyjmują hołdy miejscowej ludności. Z tarasu przechodzi się do salonu, zdobnego w sprzęty rococo, gobeliny, perskie kobierce i t. p. Pokój ten urządzony jest w guście czasów Ludwika XIV. Do salonu dotyka mały budoar, w którym cesarz wypoczywa lub oddaje się czytaniu. Sypialnia ma trzy przedziały, dla cesarza, jego małżonki, i cesarskiego księcia. Pierwszy wybity materyą ciemno-ponsową, drugi szafirową, trzeci lila. Dodać jeszcze należy toaletę srebrną i łóżka palisandrowe z firankami koronkowemi. Cały ten pociąg odznacza się wygodą, przepychem i bogactwem.

„Gazeta Lwowska” z 7 lutego 1867

Brudy w wagonach

4 października 2014

Brudy w wagonach.

Wielkie brudy w wagonach kolejowych stały się już przysłowiowemi i prasa zniechęcona jest już do umieszczania wszystkich otrzymywanych skarg, uważając je za groch rzucany na ścianę obojętności zarządów niektórych naszych kolei.

Widocznie jednak znowu przebrała się miarka, gdyż oto w zeszłym tygodniu pasażerowie, którzy wsiedli do wagonu II klasy kolei żelaznej w Aleksandrowie zanieśli skargę do jednego z dzienników. Podłoga w wagonie była brudna niemożliwie, niedopałki papierosów wszędzie porozrzucane, z poduszek za byle dotknięciem unoszą się tumany kurzu. Z rozmowy z konduktorem okazało się że wagon dzień i noc stoi na stacyi, więc czas na uprzątnięcie był.

Funkcyonaryusze kolei żelaznych, do których należy dbałość o porządek, dopuszczają takiego lekceważenia podstawowych przepisów sanitarnych.

Oczyszczenie i porządkowanie wagonów określa podobno instrukcya. Jest to jednak tylko t. zw. „wesoła teorya”, której wciąż kłam zadaje „smutna praktyka.”

Wagony rzadko podlegają gruntownemu oczyszczeniu, w kątach wagonów pokutują śmieci, całemi tygodniami tam gromadzone, a trzepanie poduszek, nabitych kurzem, odbywać się musi bardzo rzadko, jeśli się wogóle odbywa.

W wagonach III klasy oczywiście dzieje się daleko gorzej: niema tam poduszek, ale za to ławki drewniane są ohydnie brudne, lepkie.

Byłoby wielce pożądanem, aby nietylko urzędnicy ale i lekarze kolejowi przekonywali się od czasu do czasu o czystości w wagonach;

Trochę dobrej woli, szczotka, mydło i woda – toć to nie są chyba rzeczy, na które nasze zarządy kolejowe nie mogły by się zdobyć.

„Ziarno” z 1 lipca 1904


Uwaga: Cały rocznik 1904 pisma „Ziarno”, z którego pochodzi niniejszy wycinek, mamy w postaci papierowej – oprawione razem oryginalne czasopisma, podarowane naszemu projektowi przez Pana Roberta Adamowicza ze Szczecina.

Eldorado dla kobiet

7 czerwca 2014

Prawdziwem Eldorado dla młodych osób, pragnących wyjść za mąż, są jeszcze zachodnie okolice brytyjskiej Kanady w północnej Ameryce, gdzie brak kobiet jest taki dotkliwy, że każda panna czy wdowa, bez względu na miarę i siłę wdzięków, znajduje natychmiast cały mały legion konkurentów. Dnia 14 b. m. w Exeter-Hall odbył się właśnie wielki mityng pod przewodnictwem bawiącego właśnie w Londynie gubernatora Kanady, markiza of Lorne, na którym uchwalano najusilniej popierać wychodźtwo młodych kobiet z Anglii do owego błogosławionego kraju, zwłaszcza że w Anglii znowu żyje obecnie o milion kobiet więcej niż mężczyzn.

„Gazeta Lwowska” z 22 grudnia 1881

Gorączka złota na Alasce

9 lutego 2012

Nowa Kalifornia.

W dziennikach znajdujemy ciągle nowe szczegóły o świeżo odkrytej „krainie złota” w Alasce. Całą, rzec można Amerykę ogarnęła „złota gorączka”. Jak niegdyś blisko przed 50 laty, na wiadomość o skarbach kalifornijskich poszły tłumy na daleki Zachód przez bezludne, dzikie stepy, tak i dziś nie odstraszają ich stokroć gorsze, śnieżne pustynie pasa podbiegunowego. Nowe Eldorado, znane pod nazwą „Złote Pola Klondike”, znajduje się na samej granicy Alaski i Kanady, wzdłuż sieci rzeczek i strumieni, zasilających rzekę Yukon. Nie ulega wątpliwości, że gdzieś w górach muszą się znajdować bogate żyły kwarcu złotodajnego, z których powstały obecnie odkryte pokłady napływowe, lecz dotąd jeszcze ich nie wyszukano. Żwir złotodajny ma tę zaletę, że do eksploatowania go nie jest konieczny wielki kapitał, – każdy, kto posiada rydel, oskard i sito do przemywania, może zostać samodzielnym przedsiębiorcą. Jadą też do Klondike aptekarze, subjekci, kobiety, wyrostki, cały tłum „delikatnych nóżek”, jak nazywają zawodowi górnicy tę klasę poszukiwaczy złota. Jadą bez zapasów, bez ciepłego ubrania, bez narzędzi, bez siły i hartu, potrzebnego do wytrwania w surowym klimacie, jadą po zawód, głód, zimno i chorobę. A wraz z nimi dąży po swoją cząstkę zdobyczy cały zastęp szulerów, awanturnic i złodziei. Stolica Klondyke: Dawson-City należy do kategoryi t. zw. szeroko otwartych miast, zwykłego typu obozowisk górniczych; gra w karty, pijatyka i pukanie z rewolwerów nigdy tam nie ustają. Jedyną władzą jest komitet, wybierany przez mieszkańców i on ustanawia prawa, regulujące podział ziemi złotodajnej, ustanawia kary na claim jumper’ów, t. j. specyalistów, odbierających przemocą i groźbami najlepsze działki prawym posiadaczom; pilnuje bezpieczeństwa publicznego, choć to ostatnie jest bardzo względne, i komitet nie troszczy się o drobnostki poniżej złodziejstwa i zabójstwa. Kary przezeń stosowane są bardzo proste: plagi i wygnanie z kraju lub śmierć. Rząd kanadyjski, na którego terytoryum znajduje się Dawson-City, stara się, o ile olbrzymia odległość na to pozwala, zaprowadzić jaki taki porządek, w czem korzystnie różni się od rządu Stanów Zjednoczonych, który w podobnych wypadkach pozwala swym obywatelom strzelać i wieszać ad libitumCzytaj dalej…

Pomiędzy dzikimi

23 września 2011

Pomiędzy dzikimi.

Zelman Geiringer z Arwy na Węgrzech opuścił przed 16 laty jako dwudziestoletni młodzieniec swoją ojczyznę i po rozmaitych przygodach wałęsając się po całej Europie przyjął służbę na statku pewnego żeglarza angielskiego, który wziął go z sobą udając się na połów pereł do wybrzeży najskrajniejszych wysp oceanu południowego. Geiringer dostał się szczęśliwie na wyspę Tahiti, osiedlił się tam i od roku 1871 żyje pomiędzy dzikimi krajowcami, a że życie to jego nie jest wcale robinsonowem, dowodzi następujący list, który niedawno odebrali krewni Geiringera:

„Wyspa Tahiti, 6 maja 1879. Ciągle jeszcze, jak już o tem donosiłem w dawniejszych listach, jestem gościem kacyka Czo-pula. Jest to bardzo dzielny, na wskroś szczery dziki, który codziennie obficie zaopatruje mnie w żywność i napoje, a nadto pamięta także należycie o bezpieczeństwie mojej osoby. Mieszkam pod jednym dachem z nim i sześcioma jego żonami, a tylko obiad jadamy każdy z osobna. Jest tu zwyczajem, że każdy nosi zawsze z sobą kosz z żywnością, i ilekroć poczuje głód zasiada do jedzenia. Dziwicie się pewnie, że mogę znieść taki tryb życia; wierzajcie mi jednak, że n. p. co do pokarmów ryby morskie należycie przyrządzone przez tutejszych dzikich są przysmakiem wcale nie do pogardzenia, a potrawa ze skorupiaków morskich zwłaszcza w dni skwarne i pod szałasem bambusowym, smakuje wybornie, rozumie się tylko wtedy, jeżeli jest przyrządzona podług sekretu krajowców. Odzieży w ciągu dnia całego nie nosi się tu wcale z powodu duszącego skwaru. Dla kacyka jeszcze w roku 1871 przywiozłem był sam kapelusz cylindrowy i pled w pasy; otóż ilekroć teraz mój dziki zwierzchnik i protektor przewodniczy rokom sądowym, albo w dni piątkowe, zawsze występuje z cylindrem na głowie i zdaje się być dumnym z tego stroju. Natomiast pled noszą jego żony, i to po kolei każda, a noszą w sposób nader oryginalny. Szal jest końcami spojony i złożony tak, że tylko mały otwór w środku służy do zarzucenia go przez głowę. Tutejsze plemiona zresztą bardzo lubią czystość, kąpią i myją się niestannie prawie, jakoż posiadają zdrowie prawdziwie niespożyte. Dużo teraz myślę nad tem, jakby zabrać się do wyrobu użytecznych tkanin z włókien tutejszego drzewa figowego i takzwanego „papiratu”, które to drzewa Anglicy ciągle ztąd wywożą, gdyż już od pewnego czasu umieją wyrabiać zeń bardzo piękne i trwałe plecionki, odznaczające się zwłaszcza nadzwyczajną elastycznością i trwałością. I tutejsi krajowcy umieją z nich wyrabiać wcale ładne tkaniny, jakkolwiek wyrób idzie nie sporo dla braku odpowiednich narzędzi. Zapytujecie, jak długo jeszcze myślę tu zabawić ? Tego nie wiem doprawdy. Co kilka miesięcy miewam zamiar wrócić do domu, a zwłaszcza od roku 1875, gdyż cztery razy do roku zawijają tu od tego czasu okręty, a nawet jak słyszałem, jest projekt założenia tu kolonii połowców pereł, gdyż znajdują się na Tahiti prześliczne muszle i różne drogie kamienie, tylko kruszców brak zupełny. Złota i żelaza nie znają tu wcale, chyba z przywożonych przedmiotów. Język krajowców znam już dokładnie. Namawiam teraz kacyka, ażeby odbył ze mną podróż do Europy, ale boi się takiej podróży”.

„Gazeta Lwowska” z 8 sierpnia 1879

Fonograf w Afryce

12 maja 2011

Niezwykłe usługi fonografu.

Angielski podróżnik, pułkownik Colin Harding, zdołał tylko przy pomocy fonografu zbadać dziką krainę Barotse i odkryć źródła rzeki Sambezi w Afryce. Kusili się o to liczni podróżnicy, ale bezskutecznie, gdyż mieszkańcy tamtejszych okolic są tak wrogo wobec białych usposobieni, że wszelkie wyprawy musiały wracać bez rezultatu. Wprawdzie obecny król krainy Barotse, nazwiskiem Lewanika, sprzyja Europejczykom, ale naczelnicy poszczególnych plemion w głębi kraju są, jak wspomnieliśmy, ich wrogami. Otóż Colin Harding do swoich celów zużytkował fonograf w ten sposób, że król Lewanika do fonografu wygłosił stanowczy rozkaz, żeby wszyscy krajowcy popierali Hardinga. Zabezpieczywszy się w taki dowcipny sposób, Harding wyruszył w podróż. W głębi kraju naczelnicy plemion, zgromadziwszy się w jego namiocie, przybrali wielce groźną postawą. Nagle odzywa się fonograf i oto przerażeni Murzyni usłyszeli głos króla swego z rozkazem, ażeby popierali Hardinga. Wpatrywali się osłupieni w „gadające żelazo” i wykonywali ślepo wszelkie rozkazy Anglika, który bez przeszkody odbył podróż na przestrzeni 8000 mil angielskich.

„Goniec Polski” z 7 grudnia 1907

Tahiti – wyspa szczęśliwości

11 sierpnia 2009

Tahiti – „wyspa szczęśliwości”
Całodzienne utrzymanie kosztuje tam 15 groszy

P. Władysław Milkiewicz, który powrócił niedawno do kraju po dłuższym pobycie na wyspie Tahiti, kolonii francuskiej w Polinezji i zamieszkał w Gdyni, opowiedział w kilku reportażach, zamieszczonych w prasie warszawskiej sensacyjne szczegóły o rozkoszach pobytu na tej „wyspie wiecznej szczęśliwości”, wyposażonej nadzwyczaj hojnie przez przyrodę.

Z opowiadań p. Milkiewicza można się dowiedzieć następujących szczegółów o tej interesującej wyspie:

Koszt przejazdu drugą klasą z Marsylii do portu Papeete na Tahiti wynosi 1.200 zł Podróż parowcem trwa 40 dni. Władze francuskie niezbyt chętnie widzą nowych osiedleńców na Tahiti i pobierają 8.000 franków (1.200 zł) kaucji. Jeżeli po trzech latach pobytu Europejczyk zachowuje się bez zarzutu, tj. nie jest uciążliwy dla władz, czyli nie domaga się by go karmiono na koszt Francji, może kaucję podjąć. W przeciwnym razie za złożoną kaucję kupują mu bilet i odsyłają do Europy.

Pobyt na Tahiti nie jest ani kosztowny, ani też trudny. Zarobić można, pracując fizycznie (raz, dwa razy w tygodniu) przy plantacjach kokosu, trzciny cukrowej i sztucznym zapylaniu wanilii. Płaca dzienna wynosi 15 franków, a za tę kwotę można żyć pół miesiąca. Krajowcy pracują niechętnie, gdyż mają małe wymagania, pracują jeden dzień w tygodniu, by zdobyć pieniądze na wódkę lub słodycze. Toteż plantatorzy sprowadzają do pracy po kilka tysięcy Anamitów

Na Tahiti może znaleźć zatrudnienie każdy, kto posiada kapitał uczciwości i wiedzy. Znany nowelista amerykański, Zane Grey robi na Tahiti majątek, pisując dla wydawców nowojorskich dzieła o tej ciekawej wyspie. Kupcy trudnią się handlem kokosów, lub sprzedają tubylcom różne drobnostki.

W Papeete jest nawet szpital. A więc i lekarze znajdują tam utrzymanie. Jeżeli ktoś nie zarabia na tej wyspie, to albo z lenistwa, albo wystarczy mu to, co daje, niejako w usta wkłada przyroda: kokosy, banany, ryby, raki itp.

Zresztą na Tahiti mamy również i pewną liczbę Polaków.

Na zakończenie robi p. Milkiewicz jedną uwagę; „wyspa szczęśliwości” nie pomieści oczywiście – milionów ludzi…

„Dziennik Ostrowski” z 21 czerwca 1938