Ze świata.
Szczęśliwi ci Ukraińcy galicyjscy! Nie tylko kochają ich hakatyści, ale i los sprzyja im widocznie, gdyż po każdem ich żnamienniejszem wystąpieniu zsyła zaraz wypadki, które na to wystąpienie rzucają światło pouczające.
W tych dniach p. Budzynowski, jeden z wielkich koryfeuszów wielkiego galicyjsko-ukraińskiego narodu, w rozmowie z korespondentem „Słowa polskiego” twierdził, że porozumienie, że wynalezienie jakiegoś modus vivendi między Polakami a Rusinami jest koniecznością, gdyż bez tego zginą nie tylko Polacy i Rusini, ale Austrya, Rosya, no i zapewne świat cały, – z drugiej zaś strony dowodził, że do takiego porozumienia przyjść nie może i nigdy nie przyjdzie. A w trakcie tej złowrogiej rozmowy powiedział między innemi, że Polacy nie maja pojęcia, jak dobrze lud ruski jest już „uświadomiony.”
I oto jednocześnie w „Haliczaninie,” organie starorusinów, ukazała się korespondencya jednego z proboszczów ruskich, który donosi, że w tych dniach przyszli do niego jego parafianie z wiadomością, że u nich we wsi był – nieboszczyk arcyksiążę Rudolf.
Wiadomo, że wśród ludu wiejskiego, zwłaszcza ruskiego w Galicyi utrzymuje się wiara, że arcyksiąże nie zginął w Meierlingu, tylko przez długie lata więziony był w ciemnym lochu za to, że zanadto kochał chłopów i chciał im rozdać wszystkie „lisy i pasowiska” (lasy i pastwiska). Obecnie chodzi znów po świecie i w tych dniach pojawił się właśnie w okolicy Perehińska. Był bardzo blady, chudy i strasznie wymizerowany, ale od chłopów żadnego posiłku przyjąć nie chciał, mówiąc że żyje tylko własnemi łzami, które wylewa cierpiąc za miłość do chłopów i za prawdę. Miał dwa krzyże: jeden większy w ręku, drugi mały na piersiach, okrutnie błyszczący. Tym większym błogosławił lud i dawał go do pocałowania. Gdy się chłopi zaczęli uskarżać przed nim, że im jelenie i dziki wielkie szkody zrządzają w polach, uspokajał ich, że to wszystko będą mieli wynagrodzone. Jednemu z gospodarzy obiecał przysłać trzysta koron, tylko zażądał kilka koron na pocztę i stemple. Chłop nie mając pieniędzy, dał mu zegarek. Innym także naobiecywał różnych rzeczy i pobrał zaliczki na koszta przesyłki. Zapewnił, że za tydzień znów przyjedzie i zacznie rozdawać lasy kameralne. Wreszcie kazał się odwieźć do Słotwiny, a gdyż odwożący go chłop nie chciał wziąść zapłaty za furmankę, tak się rozszczulił, że całej wsi wszystkie podatki na wiek wieków darował.
Wszelkie perswazye księdza, że to prosty oszust wywiódł ich w pole, nie zdały się na nic, nawet i to, że ów „Rudolf boży” nie dotrzymał słowa i nie pojawił się więcej, nic nie pomogło, bo to widocznie „pany”, w strachu o „lisy i pasowiska”, pochwycili go znowu i napowrot wsadzili do lochu.
Oto faktyczne stwierdzenie chełpliwych słów p. Budzynowskiego o wysokiem uświadomieniu i kulturze ludu ruskiego w Galicyi!
„Głos Rzeszowski” z 6 września 1908