Wpisy otagowane jako psy

Nie dla psa kanapa

24 czerwca 2010

Nie dla psa kanapa.

Mojemu Hektorowi – tak opowiada pewien myśliwy – zachciało się wygódek. Miał porządny siennik nie daleko drzwi, tymczasem zapachła mu kanapa. Nic dziwnego, była miękka i stała blisko pieca. Ale pies tak dobrze wychowany jak mój Hektor ani śmiał zamarzyć, ażeby kiedy w mojej obecności wyskoczyć na kanapo. Zanadto dobrze znał moje surowe zasady pedagogiczne. Tymczasem kilka razy znalazłem na kanapie ślady jakichś niedokładnie oczyszczonych nóg. Zkąd się one tam brały? Surowem okiem spoglądałem na Hektora, a ten oczy spuszczał, jak gdyby miał złe sumienie, lecz na gorącym uczynku nie schwytałem go nigdy. Kiedy pies mógł się puszczać na te wygódki? W tem sęk. Byliśmy bezustannie razem, chodził wciąż za nogą, spał w tym samym pokoju, a gdym świecę zgasił, widziałem go zawsze przyzwoicie śpiącego na sienniczku koło drzwi. Wtem samem położeniu widziałem go znów rano, ledwie się rozwidniło. A przecież mogło się to odbywać tylko w nocy. Postanowiłem Hektora wziąć na próbę.

Pewnego razu zganiłem świecę i udałem, że śpię. Pies się nie ruszał. Po chwili oczekiwania zacząłem chrapać. Tego sygnału głębokiego snu oczekiwał snać Hektor, gdyż wstał i zaczął się wynosić z siennika. Że zaś, chcąc się dostać na kanapę, musiał przechodzić tuż poprzed moje łóżko, przemykał się tak cichutko jak cień. Nareszcie dostał się do kanapy i rozłożył na niej jak najwygodniej.

Złapałem więc Hektora na gorącym uczynku. Nie chciałem jednak wymierzać natychmiastowej sprawiedliwości. Chytrość ta poczciwego na pozór przyjaciela bolała mnie jednak i postanowiłem ją zwalczyć chytrością.

Nazajutrz, wypędziwszy Hektora na dwór, wydobyłem z kredensu miałkiego pieprzu i kanapę nim jak należy obsypałem. Hektor miał węch bardzo delikatny, na tej jego delikatnej stronie postanowiłem się zemścić. I zemsta nie zawiodła. Zaledwiem świecę zgasił i znowu zaczął chrapać, odezwało się na kanapie wielkie kichanie. Hektor skoczył jak oparzony i kichał jeszcze długo na swoim sienniczku, ale od tego czasu nie widuję już nigdy śladu zabłoconych łap na kanapie.   Czytaj dalej…

Samopomoc u zwierząt

24 czerwca 2010

Samopomoc u zwierząt.

System samopomocy napotyka się bardzo często u zwierząt; tak naprzykład zwierzęta cierpiące na febrę, ograniczają z pełnym rozmysłem swą dyetę, wyszukują sobie ciemne i wilgotne miejsca, piją wodę i kąpią się w niej często.

Gdy pies traci apetyt, zjada jako środek leczniczy pewien gatunek trawy. Trawa ta działa jak doskonały środek przeczyszczający. Chore krowy, woły, kozy itd. wyszukują sobie specyalnie leczniczych ziół. Zwierzęta, cierpiące na reumatyzm, przebywają możliwie jak najwięcej na świecie. Zwierzęta, ulegające febrze z powodu ran, kąpią się ustawicznie w zimnej wodzie. Jeżeli zwierzę złamało sobie nogę, tak, że już wszelka pomoc jest niemożliwą, amputuje ją sobie same przy pomocy zębów. Ponadto trafiają się u zwierząt bardzo często wypadki samopomocy, więcej jeszcze skomplikowane, aniżeli wspomniane wyżej. Znanym jest dobrze wypadek, w którym małpa, mając ranę na przedramieniu, przykładała na nią pewien gatunek zioła i bandażowała ją następnie trawą. Jednej mrówce obcięto przypadkiem macadło; w tej chwili pospieszyły inne mrówki i opatrzyły ranną, zlewając ranę śliną, obficie wydzielaną. Obserwowano również psa, którego w nogę ugryzł w lesie wąż; pies wylizał sobie ranę bezzwłocznie, następnie zaś pobiegł do znajdującego się w pobliżu wodospadu i tam przez dłuższy czas trzymał ranną nogę pod płynącą wodą. W kilka dni był już zupełnie zdrów. Inny znów pies, skaleczywszy się w oko, przez kilka dni ściśle zachowywał dyetę i bezwzględny spokój. Okazało się to skutecznem, gdyż w niespełna tydzień był zdrów zupełnie. Bardziej wreszcie znamiennym był wypadek obserwowany u jednego konia; zwierzę to, mając złamaną nogę, przez dłuższy czas tarło nią o żłób, dokąd kości nie wróciły na swoje miejsce, następnie zaś przez dłuższy czas zachowywało ścisłą dyetę. W niespełna cztery tygodnie koń był zdrów zupełnie, a na nodze zaledwie dojrzeć można było ślady złamania.

„Głos Rzeszowski” z 24 czerwca 1917

Walka z kotem

24 czerwca 2010

Chlebowice-Świderskie w Grudniu r. z,

W pierwszych dniach Grudnia wyszedłem ze strzelbą do lasu. W braku wyżła i ogara zwykłem brać kundysa, który nieźle tropił zająca, pies to duży, silny i nadzwyczaj odważny. Wiedząc z doświadczenia, że zając w tej porze roku przesiaduje w okrajkach lasu, podłożyłem psom w tej podszytej kniei. Pies buszował, ja czekam, wtem słyszę w pobliskiej gąszczy jęk jakiś chrypliwy, i wnet żałosne skowytanie kundysa. Byłem pewny, że rozprawia się z borsukiem, żerującym zapewne w ciepłej jeszcze nocy, i zaszytym w gąszczy leśnej. Dobiegam co tchu i dziwną widzę hecę. Kłąb jakiś żywy tarza się po ziemi, kundel mój czarny i zwierzę jakieś, zmięszani z sobą tak szybko koziołkują, że zwierzęcia żadną miarą rozpoznać nie mogę. Strzelić niepodobna – pies skowyczy wniebogłosy, a zwierz uczepiwszy się pazurami i zębami psa, żre go i parska – był to kot. Zrazu miałem go za żbika. Nie mogąc strzelić, chwytam go nierozważnie za ogon, oddzieram od psa i z całej siły rzucam na zmarzłą ziemię. Nie bardzo mu tem dokuczyłem, zrywa się i rzuca ku mnie tak wściekle i szybko, iż nie miałem czasu odwieść kurków u dubeltówki, więc widząc grożące mi niebezpieczeństwo umykam do gęstych, cierniowych krzaków. Kot pędzi za mną, wypaliłem przytknąwszy lufki do samego kota, a znając siłę żywotną jego, umykam dalej. Pies uciekł, zdala przypatrywałem się śmiertelnej walce kota, jęczał i tarzał się po ziemi, pazurami darł ziemię, wreszcie po półgodzinnem może miotaniu się wyzionął ducha. Ostrożnie przystępuję do niego. i poruszam kolbą. Przezorność moja była usprawiedliwioną, odżyło kocisko i chwyciło kolbę głęboko w nią zatapiając pazury. Długo waliłem w niego dębową gałęzią, zanim żyć przestał istotnie, a stało się to, gdy zagasły jak pochodnie jego oczy. Był to kot domowy, bury, z białą płatą na grzbiecie, z obciętym w połowie ogonem. Obcinają chłopi zwykle kocurom ogony mniemając, iż w końcu jego mieści się jad. Kocur ów długi był na półtora łokcia, łeb miał ogromny, uszy niewielkie. miejscami poszarpane. Zbliżywszy się do miejsca , w którem go kondys znalazł, spostrzegłem ogromnego zająca nieżywego, ale nie bardzo jeszcze uszkodzonego, bo kot nie rozpoczął był go zwlekać. Zapewniali mnie leśni, iż niemało on pożarł kuropatw, zajęcy, a niezawodnie i młodych sarn, bo widywali go w lesie przez lat trzy o każdej porze. Snać oddał się wyłącznie zawodowi rozbójniczemu, bo i w zimie buszował w polu i w lesie, i nie trzymał się obyczaju swych współbraci, którzy po pierwszej śniegowej przyprószce powracają do ludzkiej zagrody. Kotki zwykle nie trudnią, się kłusownictwem, chyba gdy nie mają czem wyżywić kociąt. Radzę jednak wybijać włóczące się po polach i lasach koty bez uwzględnienia płci. Kundel nader niefortunnie wyszedł z tej walki, stracił jedno oko, uszy miał poszarpane, a głowa cała pogryziona i podrapana spuchła i na zawsze nosiła szerokie blizny.

B.

„Łowiec” z 1 stycznia 1882

Wścieklizna

11 sierpnia 2009

W Philadelfii w Ameryce ukąsił piesek pewną młodziuchną panienkę w palec. W trzy dni po ukąszeniu pokazały się symptomata wodowstrętu (wścieklizny.) Lekarze orzekli, że ratunku nie ma; w porozumieniu więc z rodzicami, krewnymi i przyjaciołmi postanowiono przez otrucie skrócić cierpienia nieszczęśliwéj – co też uskuteczniono.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 20 stycznia 1870



Wypadek w szpitalu.

Z Pittsburga donoszą, że w napadzie wścieklizny zbiegł jeden z pacyentów tamtejszego szpitala i pokąsał 14 osób. Jedenaście z nich przewieziono natychmiast do szpitala, gdzie przejdą kuracyę Pasteura. Pomiędzy pokąsanymi znajduje się jeden superintendent i 4 lekarzy szpitalnych. Zbiegłego pacyenta zdołano ubezwładnić, poczem niedługo zmarł w szpitalu.

„Dziennik Poznański” z 6 stycznia 1916

 

Dowcipny gospodarz

10 sierpnia 2009

Dowcipny gospodarz.

Pewien obywatel w Krakowskiem, dla zabezpieczenia się w nocy od złodziei, wpadł na dowcipny pomysł; – wiesza on pod wieczór na drzewach koło domu kilka kawałków mięsa, co zwietrzywszy nie tylko dworskie ale i okoliczne psy, zbiegają się około żeru i ustawicznem szczekaniem trzymają złodziei w przyzwoitém oddaleniu.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 28 kwietnia 1870

Gumowe trzewiki dla psów

28 lipca 2009

Gumowe trzewiki dla – psów są ostatnią nowością z dziedziny wynalazków praktycznych. Gdy w zimie ulice pokryte są śniegiem, gdy szyny tramwajowe posypują solą, aby je oczyścić, psy łatwo dostają ran na łapach, a najlepszym środkiem ochronnym – gumowe trzewiczki. Szkoda tylko, że wynalazek ten sprzedawany jest drogo i tem samem tylko dostępny dla faworytów, piesków pokojowych. Pomysł ten, u nas nowy, znajduje od dawna zastosowanie w krajach podbiegunowych. Dla ochrony łap psów pociągowych wkładają im przytwierdzone rzemieniami skórzane buciki.

„Dziennik Kujawski” z 22 lutego 1895 (Inowrocław)

Pies wpadł w szał przy głośniku

28 lipca 2009

Pies wpadł w szał przy głośniku

W tragiczny sposób zakończyła się dla państwa Biggdle w Londynie audycja radiowa, nadawana z Kapstadtu. Po obszernym referacie o racjonalnej hodowli psa rasowego, wygłoszonym z okazji otwarcia wystawy psów, audycję zakończono transmisją szczekania zgromadzonych na wystawie psów. Niesione na falach eteru skowyty i szczekania psów wprowadziły buldloga państwa Biggdle w taką wściekłość, że zaczął rzucać się do głośnika, naszczekując gwałtownie. Gdy przyjaciel pana domu usiłował go powstrzymać, pies rzucił się na niego i przegryzł mu szyję tak fatalnie, że rozdarł tętnicę. Mimo natychmiastowej pomocy lekarskiej, nieszczęśliwemu grozi utrata życia wskutek upływu krwi.

„Dziennik Ostrowski” z 20 października 1938

Psie statystyki

28 lipca 2009

Paryż posiada obecnie według statystyki 200,000 psów, lecz podatek, który wynosi 5 do 10 franków, wpływa tylko od 80,000. Ponieważ w skutek tego dochody miejskie ponoszą znaczny uszczerbek, postanowiono przeto że każdy pies, który pokaże się na ulicy bez znaku podatkowego, zostanie skonfiskowany, a jego właściciel popadnie karze. Prócz tego wyrachowała statystyka, że te 80,000 psów zjada rocznie za 9,600,000 franków pożywienia. Dają one utrzymanie 25 fabrykantom obroży i kagańców, zatrudniającym 550 robotników i 300 robotnic, dalej 4 piekarzom psim, 5 fabrykantom ciast psich i 3 aptekarzom specyalnym. Pielęgnowaniem chorych psów zajmuje się 12 lazaretów i 2 szpitale.

„Dziennik Kujawski” z 10 czerwca 1894

Psy i pieniądze

28 lipca 2009

Zabawną przygodę opowiada jeden z dzienników belgijskich: Towarzystwo myśliwych, wracając z polowania, wstąpiło na śniadanie do kawiarni w Saint-Mandé. Posiliwszy się, jeden z myśliwych p. M. X. wyjął z pugilaresu bilet 100 frankowy, i chcąc go podać kelnerowi, upuścił go we filiżankę pełną kawy swego sąsiada. Ten wydobywa kosztowny papier z swej filiżanki i przed oddaniem kelnerowi otrząsa go z kawy, którą był przesiąkły. W tejże chwili wysuwa się spod stołu pies trzeciego gościa, amator – jak się zdaje – kawy, chwyta niespodzianie przesiąkły nią papier i połyka go. – Można sobie wyobrazić zdumienie zgromadzonych, a potem dysputę ożywioną, której rezultatem było, że właściciel stufrankówki, jako też właściciel psa udali się do biura komisarza policyi. Pan X. zażądał śmierci pieska, aby mógł z jego żołądka wydobyć stracony papier, ale właściciel psa, utrzymując, że jego „toutou” wart przeszło 100 franków, nie chciał przystać na tego rodzaju kompensatę. Wśród takich okoliczności komisarz bardzo rozsądnie radził obu panom udać się przed sędziego, iżby sprawę zbadano i rozstrzygnięto.

„Dziennik Kujawski” z 14 stycznia 1894

 



Pies wygrał 20.000 złotych

W pewnej kolekturze gdyńskiej kupowali jacyś państwo los. Nie mogąc się zdecydować na wybór numeru, polecili rozwiązanie tego zagadnienia swemu… psu. Istotnie wilczur ku uciesze zgromadzonych – wybrał los. Okazało się, że ów wilczur miał prawdziwe „psie szczęście”, bo na los przez niego wybrany padło 20 tys. zł.

„Dziennik Ostrowski” z 20 marca 1938

Jak psu dopomóc do powrotu na łódkę

26 lipca 2009

Korespondencje
Jak psu dopomóc do powrotu na łódkę

Rakowa, 25 sierpnia 1932 r.

Z głębokiej wody trudno pływającemu psu, nawet większemu, wydobyć się na łódkę. Zazwyczaj tylko przedniemi łapami zaczepia się o krawędź łodzi, zad zaś ucieka mu pod jej płaskie zwykle dno, lub ślizga się po bocznej desce i pies zawisa w prawie pionowej pozycji.

Chwytanie za skórę, obrożę i t. p. wciąganie brudzi i nie jest praktyczne z innych względów. Wystarczy natomiast wyciągniętą nieruchomo rękę oprzeć psu na karku, lub położyć dłoń na czole między uszyma, a każdy większy pies orjentuje się momentalnie, że znalazł drugi punkt oparcia wyżej i w innej płaszczyźnie od zaczepienia przednich łap, wspiera się mocno od dołu na ręce, co umożliwia mu wygięcie kręgosłupa i podciągnięcie zadu, którego tylne łapy wygodnie i łatwo wciąga na kraj łodzi.

L. Sędzimir

„Łowiec” z 1 października 1932

Zmyślność pudlów

26 lipca 2009

Zmyślność pudlów.

Jeden z myśliwych, opowiadając o zmyślności pudlów, rysuje sylwetkę dwóch psów, które były w jego posiadaniu; jeden sprytniejszy i żywszy, wabił się Hektor, drugi, tępy, gnuśny i apatyczny, – choć był rodzonym bratem pierwszego, – Boston. Inteligentniejszy z nich, Hektor, pasyami lubił przechadzki, osobliwie ze służącą, posyłaną często do miasta. Każde jéj poruszenie rozumiał doskonale i wiedział, co które znaczy. Gdy wybierała się za sprawunkami, okazywał nadmierne ożywienie i niecierpliwość, zwłaszcza, jeżeli to wybieranie zanadto się przeciągało. Zważywszy, że zwykle zabiera z sobą koszyk, gdy pewnego razu nie mógł się doczekać ukończenia jéj toalety wychodnéj, złapał koszyk, i aportując go ku drzwiom, naglił do pośpiechu. Służącéj podobał się ten jego postępek, który niechcący nauczył go aportować; że zaś był duży i silny, doszło do tego, iż niezbyt wyładowany prowiantem kosz przynosił za nią z miasta. Późniéj nauczył się zanosić pieniądz do przekupki, składać go na straganie i brać w zamian bochenek chleba. Chleb ten stanowił śniadanie dla obu psów. Hektor był większy, otrzymywał część większą, Boston mniejszą. Bochenek rozkrajany na dwie nierówne części, kładziono na podłodze, i Hektor nigdy się nie pomylił w wybraniu dla siebie pokaźniejszéj porcyi. Boston zaś wtedy dopiero zabierał swoją, gdy Hektor się ze swoją połową oddalił; ten ostatni nadto potrzebował obrusa i dotąd nie rozpoczął uczty, nosząc chleb w pysku, dopóki na podłodze nie rozesłano mu choć arkusza bibuły.

„Kurjer Poznański” z 2 lutego 1902

Jak poznać psa wściekłego?

10 lipca 2009

Jak poznać psa wściekłego?

Jak wiadomo, wścieklizna jest chorobą bardzo niebezpieczną i rozwija się początkowo u psów, od których przez pokąsanie udziela się innym zwierzętom, a także i ludziom; choroba ta po wystąpieniu już objawów jest nieuleczalną i prowadzi zawsze do zejścia śmiertelnego. Najbardziej niebezpieczna jest ta okoliczność, że ślina psa zapadłego na wściekliznę jest już zaraźliwą jeszcze na 8-10 dni przed wystąpieniem u niego objawów chorobowych, a zatem pies taki przez lizanie już może zarazić ludzi, u których na rękach są nieznaczne zadrapania. Jak poznać psa wściekłego w początkach choroby? Jest to pytanie bardzo poważne, gdyż mając dokładne pojęcie o najważniejszych symptomatach zdradzających wściekliznę można siebie i drugich uchronić od nieszczęścia: choroba ta panuje prawie wszędzie. Wścieklizna bywa dwojaka: spokojna i gwałtowna. Przy gwałtownej postaci choroby pies początkowo zaczyna zdradzać ogólną zmianę w usposobieniu, staje się bystrym w oczach, nerwowym, później robi się nieposłusznym, chowa się po kątach i nie idzie na wołanie. Następnie zauważa się, że od czasu do czasu robi on takie ruchy głową, jakby łapał muchy (jest to charakterystyczne). Na 2-gi lub 3-ci dzień pies skłonnym jest do ucieczki, rzuca się i kąsa zwierzęta, ludzi, a nawet i różne przedmioty; głos jego się zmienia, szczeka dziwnie, niema apetytu do jedzenia, natomiast połyka rzeczy nie jadalne, jak drzewo, kamienie itp. W końcu występuje paraliż czyli bezwład zadu i dolnej szczęki, pies zdycha, co przeważnie następuje na 4-ty lub 5-ty dzień od wystąpienia najpierwszych objawów. Przy spokojnej postaci opisany paraliż zadu i szczęki zjawia się o wiele wcześniej; w początkach choroby pies jest smutny, traci apetyt, chodzi z kąta w kąt, głos staje się ochrypłym; przy szczekaniu słyszy się jakby krótkie wycie (charakterystyczne), pies się nie rzuca, nie kąsa, a gdy nastąpi paraliż, to wkrótce zdycha. Opisane tu charakterystyczne objawy występujące w samym początku wścieklizny należy wziąć pod uwagę i po stwierdzeniu takowych natychmiast psa uwiązać, lub zamknąć na przeciąg 10 dni aż do wyjaśnienia choroby, oraz zawiadomić o tem władzę.

Z. Olszański, lekarz wet.

„Słowo Pomorskie” 9 września 1928

Psy w kościele (Tarnów).

29 września 2008

Psy w kościele.
Nikt nie zaprzeczy, że one tam wcale nie są potrzebne, a przecież jak one tam często bywają! W zeszłą niedzielę w katedrze w czasie sumy, kiedy było kazanie, pies zaczął szczekać i przeszkadzał tak kaznodziei jak i słuchaczom. Było już i tak, że kiedy ksiądz zaczął mszę, młody psiak z głupoty przyskoczył do ołtarza i począł księdza szarpać za albę; a nawet nie do uwierzenia a przecież prawdą, w naszej katedrze, w święto Wniebowzięcia NMP., kiedy kaznodzieja zeszedł z ambony, wielkie psisko czarne niepostrzeżenie podążyło po tych samych stopniach, i wskoczywszy na samą krawędź straciło równowagę i spadło na dół ku wielkiemu przerażeniu kobiet w ławkach siedzących. Czy to być powinno?… a któż temu winien?… naprzód właściciele lub też lubownicy tych zwierząt, że im za sobą wszędzie biegać a nawet wchodzić dozwalają. Jeżeli zaś ogrody i inne miejsca publiczne mają to zastrzeżone, żeby tam tych nieproszonych gości nie wpuszczać, tembardziej miejsce święte, miejsce modlitwy powinno być od nich zabezpieczone.

„Pogoń” 26 listopada 1882

Nie karmić zwierząt!

22 września 2008

Przestroga dla właścicieli psów i kotów.

Sąd ziemiański w Lipsku zasądził pewną właścicielkę dóbr oraz jej służącą z pod Lipska za to, że dwom psom i siedmiu kotom dawały prawie przez cały rok codziennie chleba, co według rozporządzenia rady związkowej jest zakazane. Założoną przeciwko wyrokowi temu rewizyę sąd Rzeszy odrzucił jako nieuzasadnioną.

„Dziennik Poznański” 14 lutego 1917



Mleko dla kota.

Handlarka Teresa Koch w Akwizgranie prosiła kilkakrotnie rozwożącego mleko Henryka Kleina o mleko dla swych kotów. Klein oddał jej na ten cel kilka razy po pół litra mleka. Sąd ławniczy skazał za to Kleina na 25 marek. Właścicielka kotów skazaną została na 75 marek i zapłacenie kosztów procesu.

„Dziennik Poznański” 24 lutego 1917

« Poprzednia strona