Wpisy otagowane jako Rzeszów

Rzeszowscy apasze

17 listopada 2011

Syn stróżki w kamienicy pp. Alsów nabywszy skądś pistolet wykonuje w ogrodzie tamtejszym i przyległych prawo polowania, strzelania do ptactwa jakie się nawinie i tępiąc je bez miłosierdzia i to w porze gdy one szukają miejsca na gniazda.

Z ludzi dotychczas nikogo nie uszkodził. Wogóle w Rzeszowie zauważyć można, że dzieci rodziców ciężko za domem pracujących pozostawione same sobie, łączą się w hordy, grasujące po mieście bezkarnie.

Nic się przed nimi nie ostoi, a co nie mogą skraść to zniszczą.

Złośliwość rzeszowskich apaszów dochodzi do tego, że wyrywają z korzeniami krzewy i młode drzewka, a ze starych drzew, których nie mogą wyrwać obłupują korę dookoła nożami.

Spłoszeni odpowiadają kamieniami i ordynarnemi wyzwiskami.

Wołany do pomocy policyant z reguły odpowiada, że mu nie wolno zejść z posterunku.

Wśród kafrów lepsze obecnie panują stosunki.

„Głos Rzeszowski” z 24 kwietnia 1910

Cyrk Henry’ego w Rzeszowie 1902

23 września 2011

Menażerya wcale okazała przybyła do Rzeszowa i rozbiła namiot przy ulicy Zielonej. Według zapowiedzi afiszowej posiada kilka bardzo pięknych okazów lwów, słonia tresowanego, tygrysów, a nadto kilkadziesiąt różnych innych okazów. Zwracamy uwagę Czytelników na umieszczony w dzisiejszym numerze anons.

Cyrk Henry’ego tegoczesny największy cyrk ruchomy w Austro-Węgrzech, składający się z 120 ludzi i 80 koni, posiada własną orkiestrę, balet, 25 młodych dam, olbrzyma słonia, przybywa ze swoim amerykańskim namiotem cyrkowym, posiadającym własne oświetlenie elektryczne, oddzielnym pociągiem złożonym z 54 osi z Tarnowa do Rzeszowa we czwartek 27 b. m. o godzinie 9 rano. W tym samym dniu o godz. 8 wieczorem odbędzie się pierwsze przedstawienie. Cyrk posiada bardzo ładny wybór rasowych koni, artystów pierwszorzędnych i nie jest czczą reklamą, jaką zrobił w swoim czasie cyrk Barnuma i Bailego.  Czytaj dalej…

Rzeszowscy chuligani z 1918 r.

5 lipca 2011

Straszną plagą są niedorostki, którzy pędzą żywot przed dworcami, wyczekując na sposobność odniesienia pakunku. Są to szumowiny, wyrzucone na bruk, ostatniego gatunku. Na Podzamczu naliczyliśmy wczoraj 38 takich chłopców w wieku 12-16 lat, którzy uprzyjemniają sobie czas na przyjście pociągu nazwiskami z najordynarniejszej gwary tak, że nawet jakieś uczciwe słowo z ust ich nie wychodzi. Że to kandydaci na złodziei i innych lokatorów kryminału, nie trudno odgadnąć; już dziś niejeden z nich musi być obeznany z życiem, bo cynizm i wyrafinowanie przebija się u niego przez niemytą twarz jak u recydywisty, który nie nie mą do stracenia. Na dworcu głównym ta falanga jest jeszcze liczniejsza i jeszcze bardziej wyuzdana, a potęguje jej istnienie jakaś bierność władz bezpieczeństwa, która nie umie poskromić wyuzdania tych niedorostków, patrzy przez palce na ich często nieprzyzwoite zachowanie się i na bezczelność, z jaką żądają wysokich kwot za drobne przysługi. Poskromić tych kandydatów na włamywaczy trzeba koniecznie, jeśli bezkarność nie ma wychować ich na domorosłą plagę mieszkańców.

„Głos Rzeszowski” z 18 sierpnia 1918


Wielką plagą są niedorostki, które pędzą żywot przed dworcami wyczekując na sposobność odniesienia pakunku. Na dworcu jest kilkudziesięciu takich chłopaków, którzy jeśli ktoś nimi nie zaopiekuje się, łatwo stać się mogą kandydatami na lokatorów kryminału. Zachowanie się ich jest często bardzo nieprzyzwoite, pełne cynizmu, a za drobne przysługi żądają bezczelnie wysokich kwot, Niektórzy z nich są już rafinowanymi kieszonkowcami okradającymi podróżnych w zręczny sposób. Wobec braku fijakrów i drożyzny tychże, pewna liczba jest ich potrzebna, dla bezpieczeństwa publicznego, jednak należałoby ich zorganizować i jak posługaczy kolejowych opatrzyć numerami.

„Głos Rzeszowski” z 15 września 1918

Balony nad Rzeszowem

5 lipca 2011

Balon nad Rzeszowem.

We czwartek dnia 20. b. m o godz. 7.10, spostrzegli mieszkańcy naszego grodu wysoko szybujący balon, zdążający od zachodu południowego w stronę ku Łańcutowi. Wspaniale było można przez kilka minut obserwować niewiadomego pochodzenia balon przy jasnym księżycu otoczonym chmurami barankowemi. Tłumy spacerujących na ulicy 3-go Maja – gromadami wpatrywały się w to niezwykłe zjawisko i na ten temat snuło małą i wielką politykę brukową. Jedni widzieli światełko, inni chorągiew, a kilku dalekowidzów nawet kilka osób, biorących rzekomo udział w powietrznej wiosennej wycieczce. Młodzież złota wyjechała czemprędzej przez Nowe miasto ku nowemu cmentarzowi, twierdząc, że zapewne balon tam spadł – lecz o rezultacie tego poszukiwania nic nam nie doniesiono. Złośliwy pan twierdził, że to wycieczka balonowa rzeszowskich polityków, szukających kandydatów do przyszłej Rady m.[iasta]

„Głos Rzeszowski” z 23 marca 1913


Czyj balon, austryacki, czy rosyjski ?

W nocy z dnia 10 na 11 bm., od godziny 12 do 2 nad ranem obserwowaliśmy między gwiazdami, w stronie południowej w znacznej wysokości, dużą gwiazdę, która zmieniała pozycye, raz się zniżając, to znowu podnosząc,

Gdy ta gwiazda zbliżyła się ku Rzeszowa, zauważyliśmy, że to wojskowy balon sterowy. Tajemniczy ów balon zatrzymawszy się, jak przypuszczajmy nad Drabinianką – zaczął ukośnemi snopami światła oświetlać po kilkakroć „Stajnie”, następnie cofnąwszy się trochę wstecz tj. ku południowi – oświetlał również po kilkakroć gmach sądu, poczem powtórnie się zbliżył i po raz drugi oświetlał Stajnie i sąd, i to przez dłuższą chwilę, poczem wzniósłszy się, z wielką szybkością odleciał w prostym kierunku ku granicy węgierskiej, wskutek czego światło w oddaleniu znikło nam z przed ócz.

Po przeszło półdziennem wyczekiwaniu, przez szkła dojrzeliśmy wracający balon z tą samą szybkością, z południa w kierunku zachodnio północnym który zatrzymał się – o ile mogliśmy w nocy osądzić, nad Budkami cały oświetlony, i stamtąd począł oświetlać po kilkakroć koszary obrony krajowej i ułańskie przez przeszło kwandrans, poczem odrazu w całym balonie zostało światło zgaszone – i mimo wyczekiwania do godziny 3 nad ranem i rozglądania się przez szkła po firmamencie, nie dostrzegliśmy, w którą stronę balon udleciał. Ciekawi jesteśmy, czy sfery wojskowe wiedzą coś o tem ?

„Głos Rzeszowski” z 13 lipca 1913

Hamulec bezpieczeństwa

6 września 2010

Nieprzyjemnego uczucia na widok znikającego budynku stacyjnego w Rzeszowie, gdzie zamierzał wysiąść doznał Michał Iwaniszyn. Ale jako szybko oryentujący się pasażer, przestudyował szybko przepis o użyciu hamulca i zastosował natychmiast ten wynalazek. Pociąg stanął w polu, Iwaniszyn wysiadł zadowolony, ale niezadowolona władza kolejowa pociągnęła go do odpowiedzialności.

„Głos Rzeszowski” z 3 marca 1912

Kino Illusion Rzeszów 1910

24 czerwca 2010

Teatr elektryczny „Illusion” przy ulicy Sobieskiego (dawnej Zielonej) zasługuje ze wszech miar na poparcie. Pierwsze dwa przedstawienia zawiodły, wskutek nieoględnego obchodzenia się przy ustawianiu maszyny, dlatego publiczność była narażoną na pewien zawód, który przez zmianę elektrotechnika sprowadzonego z Odessy zastał usunięty.

Mieliśmy sposobność skonstantować, że obecnie maszyna funkcjonuje znakomicie, obrazy wychodzą bez zarzutu, program codziennie nowy, doborowy i urozmaicony.

Właściciel teatru „Illusion” p. Piasecki, posiada filmy z najlepszego zakładu paryskiego a obfitość ich wystarczy na dłuższy pobyt w Rzeszowie. W Krakowie teatr p. Piaseckiego miał ogromne powodzenie i rozpoczął obecnie podróż po kraju. Popierajmy więc przedsiębiorstwo polskie.

Szczegółowy program codziennie na rozlepionych afiszach.

„Głos Rzeszowski” z 1 maja 1910

Rzeszowskie fiakry

24 czerwca 2010

Nasze fiakry.

Jedną z najbardziej dających się odczuwać plag, które mimo ustawicznych protestów muszą mieszkańcy Rzeszowa znosić, są bezsprzecznie fiakry. Kpią sobie oni z wszelkich przepisów starostwa i policyi, która widocznie zanadto pobłażliwie zapatruje się na wybryki cechu dorożkarskiego, kiedy ten drwi sobie całkiem otwarcie w oczy pasażerów z taksy, grzecznością t. d.

Po innych miastach dawnoby załatwiono się z podobnymi osobnikami w sposób, przepisany ustawą: tam najmniejsze przekroczenie taksy bywa surowo karane; u nas zaś przeciwnie traktuje się widać dorożkarzy jako ludzi zupełnie innych, niż powinno się. Nieraz można oglądać takiego woźnicę, siedzącego na koźle w stanie zupełnie nietrzeźwym; nic więc dziwnego, że wypadki przejeżdżania przechodni są dość częste. Niedawno najechał taki pan na ulicy Sandomierskiej jakąś dziewczynę i do tego stopnia ją porozbijał, że omdlałą z bólu i upływu krwi musiano zaopatrzyć doraźnie w sklepie p. Schaitera.

Najbardziej rozkoszni są dorożkarze przedsiębiorcy Verständiga, górujący ponad,wszystkimi wprost bezczelnym wyzyskiem. I tak onegdaj Nr. 1. zażądał za 25 min. jazdy (w tem 1-2 min. postoju) w porze dziennej 2 kor., choć mu się wedle taksy należało 90 hal. Na zagrożenie, że dotyczący pasażer uda się na policyę, wyraził się ten młokos, że się policyi nie boi. Apelujemy więc do odpowiednich organów, żeby ukarano choć dla przykładu powyżej wymienionego dorożkarza, oraz by zarządzono środki, zapobiegające podobnym niesłychanym stosunkom. Nie dość już tego, że fiakry rzeszowskie pod względem wyglądu zewnętrznego i wygody mogą chyba z dorożkarzami ostatniej dziury prowincyonalnej iść w zawody, – to jeszcze narażają publiczność na strzelanie głupstw, wyzwisk, oraz na zdzieranie jej przy pierwszej lepszej sposobności.   Czytaj dalej…

Zabita piorunem

14 listopada 2009

Zabita piorunem.

We wtorek, podczas burzy wracała z robót polnych niejaka Leksiuniowa, wdowa po niedawno zmarłym wyrobniku ze Staromieścia. W chwili, gdy zarzuciła na ramię motykę, ugodził w nią piorun i położył na miejscu trupem. Zawezwany dr. Koeppel skonstatował śmierć od porażenia. Leksiuniowa osierociła dwoje drobnych dziewcząt.

„Głos Rzeszowski” z 1 maja 1910

Żywa wystawa Singera 1912

14 listopada 2009

Żywa wystawa.

Tymi dniami urządziła znana firma w naszem mieście Singer Co. Tow. Akc. maszyn do szycia, przy ul. 3-go Maja 5. bardzo oryginalną wystawę, bo z żywych osób.

W oknie wystawowem między maszynami i zabawkami ustawiono stolik przy którym szyją 3 małe dziewczątka na maszynach dziecinnych ubranka dla lalek.

Przed wystawą wieczorem stają tłumy gawiedzi i podziwiają jakie to „zmyślne te duże lalki” co szyją. Pomijając już to, że jest to z pożytkiem dla dzieci, które za młodu uczą się szyć, przyznać musimy, że firma Singer stara się zawsze aby swym odbiorcom nie tylko sprzedać maszynę, lecz aby każdy umiał się z tą maszyną obchodzić, dlatego też każdy z kupujących ma prawo korzystania z bezpłatnych kursów szycia, kroju, haftu i cerowania, które urządza niemal w każdej wsi, obecnie odbywają się takie kursa w Kańczudze, Łukawcu, Palikówce, Giedlarowej i t. d.

Wracając zaś do wystawy radzimy naszym kupcom, którzy mają takie piękne okna wystawowe [by] wzięli sobie za wzór powyższą firmę i ubierali swoje wystawy z większym smakiem a niewystawiali zawsze tylko cały swój zapas krawatek, szkarpetek i bielizny Jaegera, a pewnością im to większą korzyść przyniesie, bo choćby tylko przejezdni widząc wspaniałą wystawę mają lepsze wyobrażenie o sklepach, a tem samem i [o] naszem mieście.

„Głos Rzeszowski” z 8 grudnia 1912

Kapelusze w kinie 1912

14 listopada 2009

Nieco o kapeluszach w naszych kinoteatrach.

Kilkakrotnie zwracaliśmy się publicznie do pań z prośbą, a także i do właścicieli Uranji i Olimpii, ażeby prosili o zdejmowanie kapeluszy podczas widowisk – lecz ani na jedno ani na drugie, panie nie reagują. Wiec już chyba bezczelnością musimy nazwać tego rodzaju postępowanie „niektórych” dam, które kpią sobie ze słusznych żądań publiczności i zmuszają wiele osób do opuszczania sali. Zwracamy się jeszcze raz do zarządów kinematografów, wzywając ich do wydania rozporządzenia, przymusowego zdejmowania krynolin kapeluszowych – a zarazem do tych wszystkich pań, ażeby się do wezwania tego zastosowały. Gdyby i dzisiejsza notatka nie odniosła pożądanego skutku, natenczas publiczność sama będzie musiała dobitniej interweniować – a czy taka interwencja będzie przyjemniejsza – zobaczymy!

„Głos Rzeszowski” z 15 grudnia 1912

Zwyczaje i obyczaje ludowe w rzeszowskiem

14 listopada 2009

WAWRZYNIEC WILK.

Zwyczaje i obyczaje ludowe w rzeszowskiem.

IV.

Nadzwyczaj żywa jest wśród naszego ludu wiara w cuda i w cudowne objawienia, w duchy dobre i złe.

Często rozchodzi się nagle wieść, że tam a tam objawiła się Matka Boska – na drzewie, na roli, w studni – zaraz ciągną na to miejsce tłumy pobożnych i powstają najrozmaitsze opowiadania na temat „Cudownego Objawienia”; każdy opowiada, jak widział, co widział i gdzie widział, a każdy widział inaczej, ale widział na-pewne. Trwa to nieraz dość długo, dopóki nie uda się duchowieństwu przekonać ludzi, że to złudzenie, że tam nic nie widać i nic niema. Zdarzyło się to dość dawno pod Rzeszowem u źródła Mikośki i przed siedmiu laty w Krzątce, a w Rzeszowie jeszcze dziś widzą niektórzy na zewnętrznej ścianie presbiteryum dawnego kościoła Reformatów obraz Matki Boskiej, który się nie daje zamalować.

Trudno dalej wytłumaczyć tym, którzy byli n. p. na Kalwaryi, że Chrystusa nie ukrzyżowano pod Przemyślem, bo: „przeciez tam jest Cedron, Góra oliwna, przecie idzie procesya od Annasza do Kaifásza i Piłáta, przecież tam kładą Chrystusa do grobu” i t. d.

Niektórzy znowu widzieli, jak się niebo otwierało, a było to tak: „Spał w polu w nocy przy koniach, budzi się, słuchá, a tu coś skrzyp! Patrzy do góry, a tu łuna okrutná, a jasność taká, że się patrzyć ni możno. Słychać ci było takie granie i takie śpiéwanie, że ci się dusza pchała do gardła i zęby trza było zaciskać, żeby nie uciekła. Trwało to ze śtyry sekundy, a potem – klap, jak to wieko u skrzyni ci klapło i znów pomroka okrutná”.

Każdy ma swojego dyabła i swojego anioła, nabożeństwo do Anioła Stróża jest tak wielkie, jak nienawiść dyabła. Dyabły przesiadują na granicach, na moczarach, na bagnach i w zaroślach nadrzecznych. Często gonią po polu, jako „światełko” – błędny ognik! – „Są to dwie świécki na stolicku, co som leci, a jakby ci go chto złapie, to wali go w pysk, jaz sie przewráá i leci dali” – opowiadają. Niejednego już dyabeł wodził przez kilka godzin po wertepach, zwłaszcza gdy wracał skądś tamtędy „o punocku” i do tego trochę „zawrózony”.   Czytaj dalej…

Łańcuszek

14 listopada 2009

Jakieś zwarjowane i sfanatyzowane indywiduum naturalnie rodzaju żeńskiego, rozpoczyna znowu po raz nie wiem już który, rozsyłać „modlitwę” z dodatkiem złorzeczeń i przepowiedni nieszczęścia dla tych, którzy otrzymawszy takową nie roześlą jej w 9-ciu egzemplarzach dalej. Tym razem na szczęście – pierwszy, jak się zdaje „numer okazowy” dostał się w ręce na tyle inteligentnej osobie, że ta nie chcąc dalej rozsiewać ludzkiej głupoty, świstek wrzuciła w ogień, sądząc słusznie, że Pan Bóg nie weźmie jej tego za złe. Dziwić się. należy, że w sprawę tę, przynoszącą chyba ujmę naszej wierze, nie wmiesza się duchowieństwo, piętnując tego rodzaju postępowanie. Bo już przecięż żadnej nie ma w tem zasługi, gdy która nerwowa kobiecina po przeczytaniu takiej pogróżki spłacze się początkowo nie wiedząc jak z kłopotu wybrnąć, a potem nie z nabożeństwa, a raczej z trwogi przed grożącem niebezpieczeństwem śle dalej w świat tę głupią że tak się wyrażę – zabawę. Ej gdyby to taką starą dewotę udało się zdemaskować, pewnie by jej raz na zawsze odechciało się krzewić w ten sposób nabożeństwo.

„Głos Rzeszowski” z 18 września 1904

Indyanie w Rzeszowie…

14 listopada 2009

Indyanie w Rzeszowie.

Zdawałoby się to rzeczą wprost niemożliwą. Kto jednak chce przekonać się o prawdzie, niechaj przejdzie się ulicą Trzeciego maja, obok Kalinowszczyzny, gdzie na placu dra Danieca wybieraną jest ziemia pod fundamenty budowy.

Niemiłosierne okładanie batami koni, przeraźliwe wrzaski wprost nieludzkimi głosy: wio-ho! hetta! wiśta! wio! wio! wie-he, prrrr… przenoszą nas w krainę dzikich plemion indyjskich, które w bardzo zresztą łagodnej postaci przedstawił nam przed kilku laty sławny Buffalo Bill’es Wild West.

A co też na to zdziczenie i pastwienie się nad biednemi końmi powie Tow. opieki nad zwierzętami ?

„Głos Rzeszowski” z 23 czerwca 1912


Kto zanadto wiele je, a chciałby stracić apetyt mógłby zrobić wycieczkę do o 5 klm. odległej wsi zwanej Świlczą. Pola tejże wsi mają wygląd jak pole grunwaldzkie po bitwie z Krzyżakami, tylko z tą zmiana, że tam leżało wielu Krzyżaków, tu zaś pełno koni zabitych obdartych ze skóry i mięsa. Skóra służy jako dobry handelek dla naszych żydków, ścierwo zaś na karmę dla świń.

Można tam widzieć do 4.000 koni zabitych, a przecież trudno przypuścić, aby nasza straż bezpieczeństwa tj. żandarmerya nie wiedziała o tem, że chłopi ze Świlczy wykonują bez koncesyi tak ochydne(*) rzemiosło. Kiedy zimno pół biedy, lecz gdy przyjdą upały uciekaj myśliwcze, który tam polujesz, bo inaczej z fetoru paść możesz na miejscu, a wątpię, czy lud świlecki nie dałby cię pożreć trzodzie. Może Starostwo wydelegowałoby tam straż, a winnych pociągnęło do odpowiedzialności, bo gdy przyjdzie kiedy zaraza, to przyjdzie ze Świlczy.

„Głos Rzeszowski” z 22 listopada 1903


(*) tak w oryginale

Automaty z wodą w wagonach

14 listopada 2009

Automaty z wodą w wagonach.

Od kilku dni funkcyonuje w jednym z wagonów III. kl. w pociągu lokalnym Rzeszów-Lwów automat z wodą do picia. Za wrzuceniem 2 hal. dostarcza on 1/5 litra czystej, zimnej wody do picia. Podróżny, który nie ma szklanki, otrzymać może za wrzuceniem 1 hal. papierowy kubek na wodę. Automat ten wynalazł O. Parnes, a wprowadzenie jego byłoby bardzo pożądane w interesie podróżujących trzecią klasą, którzy zwłaszcza w porze letniej nie znajdują kropli wody do ugaszenia pragnienia. Wprawdzie na niektórych stacyach podają wodę, lecz wodę tę donoszą systematycznie, a w porze nocnej brak jej zupełnie. Automat więc z wodą, szczególnie dla chorych i dla dzieci, stanowić może prawdziwe dobrodziejstwo.

„Głos Rzeszowski” z 24 sierpnia 1902

Plaga telefoniczna

14 listopada 2009

Plaga telefoniczna.

Ktoś powiedział, że jedna rozmowa telefoniczna – to jeszcze nie wielkie nieszczęście, ale kilka z rzędu, to tortury, godne piekła dantejskiego. Bystry ten obserwator napewno opierał się na doświadczeniach, zebranych choćby i w Rzeszowie. Istotnie telefony zdają się być zaprowadzone w tym celu, by targać nerwy nieszczęśliwych abonentów, zdanych na łaskę i niełaskę „Klapki”, która nigdy nie spada, dzwonka, który nie dzwoni gdy tego potrzeba, a który wszczyna niemiłosierny hałas, gdy „nikt się nie zgłaszał”, fałszywych połączeń i przerwanych linii. Uzyskać u nas natychmiast dobre połączenie, to prawie to samo, co wygrać główny los na loteryi. A gdy nareszcie połączenie zostało uskutecznione, to jest ono niemal tak nierozerwalne, jak sakrament małżeństwa. Nic nie pomogą protesty i oddzwaniania. Gdy cię los sprzągł z zakładem „Concordia”, to cię nie uwolni od tego towarzystwa żadna siła, gdyż przez pół godziny panienka, której przydzielono twój numer, zapomniała o twem istnieniu i nie interesuje się wcale twoją klapką. Za to gdy musisz przez telefon załatwić dłuższą jakąś sprawę, przerywa ci co chwila srebrzysty głosik telefonistki: „Czy pan jeszcze rozmawia?” I dobrze gdy się zapyta, bo często zdarza się, że jej się sprzykrzy długa twoja i zapewne nudna konferencya, więc poprostu przecina w krótkiej drodze gordyjski węzeł pertraktacyi, przerywając połączenie.

Każdą rzecz przykrą można przyjmować ze stoicyzmem, a nawet z humorem. Ale, że telefon ten dziś tak ważny czynnik naszego przyspieszonego rytmu życiowego, zaliczać trzeba do rzeczy przykrych – jest skandalem. Zwłaszcza, gdy ktoś zmuszony jest często posługiwać się telefonem, odczuwa braki jego jako stan nie do zniesienia. Abonenci niestety zbyt często jaskrawe mają tego przykłady, a bezowocne prośby uzyskania rozmowy są zjawiskiem codziennem. Uzbrajamy się rzeczywiście w cierpliwość: powstrzymujemy się od skarg, do których niemal ciągle mielibyśmy powody, wiemy bowiem, że każda skarga znajduje echo i przykry sposób odbija się na personalu. Nie chcemy wcale obwiniać urzędniczek. Być może, że przeciążone pracą, zdenerwowane i licho płatne, nie mogą podołać swej służbie. Ale w takim razie niech będzie ich więcej, niech urlopy ich będą dłuższe, albo niech nam dadzą automaty. W przeciwnym razie bowiem, w naszem mieście nie będzie niczem więcej, tylko smutną parodyą instytucya, która w innych miastach funkcyonuje bez zarzutu, a u nas staje się istną plagą – za drogie pieniądze.

„Głos Rzeszowski” z 11 maja 1913

Następna strona »