Lincze w USA cz.2
W tych dniach w Wilmingtonie, mieście oddalonem o 3 godziny jazdy koleją od Nowego Yorku, a o godzinę jazdy od Filadelfii, tłum złożony z 2,000 osób udał się do więzienia, mimo strzałów policyi broniącej mu wstępu, wywlókł z więzienia murzyna, który zabił i zakopał córkę pewnego pastora, i spalił go żywcem na zaimprowizowanym stosie. Męki nieszczęśliwego skazańca sprawiedliwości ludowej skróciła niecierpliwość niektórych; wykonawców wyroku, którzy do żywego jeszcze murzyna poczęli strzelać z karabinów.
Straszniejszego jeszcze bodaj lynchu dokonał motłoch w New Castle, w Stanie Wyoming, na niejakim Cliftonie, który w celach rabunku zamordował małżonków Church, zamieszkałych w odludnie położonym folwarku. Zawleczono go na most kolejowy, na 40 stóp wzniesiony ponad wodą, uwiązano go za szyję na powrozie przytwierdzonym do mostu, a długością niedosięganym powierzchni wody, poczem zepchnięto go z mostu. Siła rzutu była tak straszna, że kadłub oderwał się od głowy i każde z osobna spadło w rzekę.
Jednemu i drugiemu widowisku przypatrywała się może niejedna ze zwolenniczek nowej mody i – nie zemdlała… Zadaleko jej było do „Salonu mdlejących”…
„Głos Rzeszowski” z 12 lipca 1903