Wpisy otagowane jako widowiska

Muzykalne duchy

6 listopada 2012

Muzykalne duchy.

Mimo coraz bardziej postępującej oświaty w XIX. stuleciu, wiara w duchy i upiory znajduje zawsze licznych zwolenników. Jak dawniej Cagliostro, Swedenborg, tak doniedawna miał powodzenie Hume, który mówiąc mimochodem, porzucił mistycyzm i osiadł w Rzymie, gdzie na wcale pobożnego jak słychać wykierował się człowieka. Po tych mistrzach magii, kołomanii i w ogóle tej nowej nauki, którą nazwano duchownictwem, nie długo opróżnionem było miejsce.

W Londynie wzbudzają teraz niesłychane wrażenie koncerta, dawane przez duchów. Dwóch Amerykan braci Davonport, wywołują te duchy, podług swego własnego upodobania do gitary, fortepianu – lub cymbałów, i kierują tym koncertem. Oto co donoszą zagraniczne dzienniki o jednym z tych koncertów nadziemskich lub podziemnych. W sali znajdują się trzy oddziały. W obu skrajnych siedzą bracia Davonport. Obaj skrępowani są powrozami jak zbrodniarze. W średnim oddziale leżą rozmaite instrumenta muzyczne. Naraz spada zasłona i odzywają się tony muzyki koncertowej. Wszystkie instrumenta poczynają wydawać odgłos – a naraz powstaje muzykalno-piekielna wrzawa. Nagle podnosi się zasłona a obu braci widać powiązanych na dawnem miejscu. Kazawszy się uwolnić z więzów siadają obaj bracia na krzesłach między publicznością, od których ich znowu przywiązują powrozami. Publiczność zasiada wokoło obu braci, którzy nadto podają dłoń swoim sąsiadom. Instrumenta muzyczne leżą na stole. Naraz światło gaśnie. Natychmiast zaczyna się znowu koncert, z tą tylko różnicą, że instrumenta wśród dźwięków latają po sali. Ktoś słyszy tuż nad swem uchem dźwięk dzwonka, innemu brzmi gitara nad głową. Niekiedy zawadzi który z instrumentów o widza, zadając mu bolesne razy i pchnięcia, a korespondent, któremu zawdzięczamy ten opis, dostał sam po głowie od jakiejś swawolnej gitary. Gdy zapalono znowu lampy, siedzieli obaj bracia duchownicy skrępowani na krzesłach, a niektóre instrumenta leżały widzom na kolanach. Inny, już niemuzykalny eksperyment opisują tak znowu: Światło gaśnie. Jeden z braci oświadcza życzenie pozbycia się swego surduta. Zapalają znowu lampy i publiczność widzi go bez surduta, chociaż ręce miał związane. Jeden z widzów zażądał, aby mu powrozy, któremi się krępują obaj magowie, upadły na kolana. Gaszą znów światło i natychmiast słychać świst lecących sznurów, które pogłaskawszy po drodze niedelikatnie jakiegoś jegomości po twarzy, padają na kolana ciekawego. Na tem skończyło się przedstawienie.

„Gazeta Narodowa” z 11 października 1864

Cyrk Henry’ego w Rzeszowie 1902

23 września 2011

Menażerya wcale okazała przybyła do Rzeszowa i rozbiła namiot przy ulicy Zielonej. Według zapowiedzi afiszowej posiada kilka bardzo pięknych okazów lwów, słonia tresowanego, tygrysów, a nadto kilkadziesiąt różnych innych okazów. Zwracamy uwagę Czytelników na umieszczony w dzisiejszym numerze anons.

Cyrk Henry’ego tegoczesny największy cyrk ruchomy w Austro-Węgrzech, składający się z 120 ludzi i 80 koni, posiada własną orkiestrę, balet, 25 młodych dam, olbrzyma słonia, przybywa ze swoim amerykańskim namiotem cyrkowym, posiadającym własne oświetlenie elektryczne, oddzielnym pociągiem złożonym z 54 osi z Tarnowa do Rzeszowa we czwartek 27 b. m. o godzinie 9 rano. W tym samym dniu o godz. 8 wieczorem odbędzie się pierwsze przedstawienie. Cyrk posiada bardzo ładny wybór rasowych koni, artystów pierwszorzędnych i nie jest czczą reklamą, jaką zrobił w swoim czasie cyrk Barnuma i Bailego.  Czytaj dalej…

Dziki człowiek

6 lipca 2011

Jakiś „dziki człowiek”, pokazywany w budzie jarmarcznej w Grudziądzu, stał się przedmiotem rozmaitych szykan i dokuczliwości z strony gawiedzi ulicznej, która zwykła się gromadzić w koło bud i dziurami przyglądać się dziwom w nich pokazywanym. Gdy mu dokuczono zbytecznie, kłując ostro zarzniętemi kijami, wypadł z pałką w ręku i niebezpiecznie jednego z swych napastników pobił. Uwięziono go i wykazało się przed sądem, że pochodzi z wyspy św. Maurycego w pobliżu Madagaskaru, że jako majtek przybył do Hamburga i tam się wynajął do pokazywania się za pieniądze. Kara zapewne spotka go łagodna ze względu na dokuczliwe drażnienie go i właściwą ludziom jego narodowości gwałtowność.

(G. T.)

„Orędownik” z 24 listopada 1877

Cyrk Buffalo Billa w Paryżu

6 września 2010

Buffalo Bill przyjeżdża do Paryża podczas wystawy.

Pod tem przezwiskiem pułkownik amerykańskich wojsk William F. Cody zasłynął w całych Stanach Zjednoczonych północnej Ameryki ze swojej siły i odwagi. W jedenastym roku życia z kompanią pionierów przebył po raz pierwszy stepy Ameryki północnej. W drodze mała karawana została napadniętą przez Indyan. Dziecię walczyło jak lew, zabiło jednego czerwonoskórego i raniło kilku innych. Odtąd „Billie” został przezwany pogromcą Indyan. Niebezpieczniejszym był jeszcze odwrót kompanii. Codzień musiała się ona ucierać z krajowcami. Pewnego dnia, gdy William Cody wysunął się o kilka godzin naprzód z dowódcą karawany Simpsonem i jeszcze jednym pionierem, zostali gwałtownie napadnięci. „Myślałem – opowiada przyszły bohater Far Westu – że wybiła ostatnia moja godzina. Wyratowaliśmy się jednak, dzięki przemyślności Simpsona, który widząc, że niepodobna było uciekać na mułach, zabił je i ustawił ciała ich w trójkąt, który posłużył nam za wał ochronny. Indyanie natarli w pełnym galopie, sądząc, że z łatwością przyjdzie im wziąść tę przeszkodę, lecz z po za owej improwizowanej fortyfikacyi daliśmy do nich ognia z karabinów i rewolwerów. Trzy razy Indyanie cofali się i wracali znowu – widząc, że nic nie wskórają wobec broni palnej, chcieli zgładzić nas w inny sposób: usiłowali, szczęściem napróżno, podpalić step. Z tego krytycznego położenia wybawiło nas nadejście reszty kompanii.” – Dopiero w r. 1867 pułkownik Cody został przezwany Buffalo Bill, a to za zabicie w ciągu tego roku niemniej jak 4800 bawołów (buffalo). Cyfra ta nie jest fikcyjną – stwierdzono ją urzędownie. Podczas wojny secesyjnej Cody otrzymał od jenerała Hazen niebezpieczne zlecenie przeniesienia depesz, czego dokonał szczęśliwie, zrobiwszy 356 mil ang. w 58 godzinach.

Buffalo Bill przyjeżdża do Paryża, aby przedstawić walkę dramatyczną cywilizacji przeciwko sile brutalnej Far Westu. Na przestrzeni 55,000 metrów roztasuj się 350 Indyan Siouxów i Komanchów. – Z dzikiemi okrzykami bojowemi wpadną oni na arenę w całym pędzie nieokiełznanych koni stepowych i walczyć będą ze sprowadzonemi umyślnie na ten cel bawołami; później na dany znak odbędzie się utarczka białych z czerwonoskórymi – przed oczyma 20,000 widzów roztoczy się obraz obyczajów tych dzikich plemion i niebezpieczeństw, na jakie się wystawiali pionierowie, zanim je poskromili. Buffalo Bill dawał już w Londynie podobne przedstawienia, na których obecna była nawet królowa, nieuczęszczająca nigdy na żadne widowiska.

„Czas” z 2 maja 1889

Cyrk Buffalo Billa w Rzeszowie

14 listopada 2009

Buffalo Bill’s Wild West.

Jeszcze nigdy nie widziano takiej malowniczej i zdumiewającej trupy, jak beduini ze szczepu „Riffians” należących do armii sułtana i „Congress of Rough Riders” (najodważniejsi jeźdźcy na świecie), obecnie produkujący się w arenie Buffalo Bill’a.

Na swych rączych cudownej piękności rumakach beduini znajdują się rzeczywiście w swoim żywiole, jest to fantastyczny widok, gdy Beduini galopują z szybkością wiatru w swoich białych powiewających na wszystkie strony burnusach, machając strzelbami i wywijając szablami z taką szybkością, że widz spostrzega tylko jakby błyszczące koło. W swoich akrobatycznych i atletycznych ćwiczeniach okazują oni zdumiewającą zręczność i biegłość.

Niema nic bardziej przygnębiającego w świecie, jak widzieć zanik rasy ludzkiej, posiadającej najszlachetniejsze rysy charakteru. Indyanie Północnej Ameryki byli niegdyś szczęśliwym i kwitnącym narodem. Prowadzili oni życie pełne wygód i zbytków, o jakich tylko marzyć mogli. Liczba ludności wynosiła około 6,000.000, lecz powoli stopniowo zmniejszała się, tak że dziś wynosi zaledwie 200 000 ludzi. Przybycie białych zachwiało podwaliny i byt tego narodu. Pochodzenie ich jest jeszcze ciągle dla nas zagadką, otoczoną nimbem tajemniczości.    Czytaj dalej…

Przedstawienie magiczno-czarodziejskie

11 sierpnia 2009

Przedstawienie magiczno-czarodziejskie w miejskim Parku urządził w sobotę p. J. Beilon, nasz rodak z Galicyi. Publiczność ubawiła się znakomicie, gdyż p. B. z niezwykłą elegancyą wykonywał bardzo trudne sztuki. Poprosiwszy np. jednego z panów o kapelusz, wydobył z niego około 30 jaj. Daleko większe podziwienie ogarnęło widzów, gdy magik, dostawszy istotną stumarkówke, spalił ją a potem z jaja wydobył włoski orzech, który trzeba było rozłupić, aby z niego wydobyć swą spaloną rzekomo stumarkówkę. Właściciel przekonał się, że była tą samą, gdyż poprzednio ją naznaczył. Największe wrażenie wywołał p. Beilon wywołaniem ducha krzyczącego pomiędzy publicznością. Miał on tylko czarną chustkę, którą rozłożył, aby się każdy mógł przekonać, że nic w niej nic ma. Potem ni stąd, ni zowąd zjawiło się dość znaczne zawiniątko, z którego się wydobywał krzyk dziecka. Owo dziecko znalazło się nawet na łonie pewnej pani. Nagle owo zjawisko znikło i ukazała się znowu czarna chustka. Publiczność, która nie była dość licznie zgromadzona, rzesistemi oklaskami wyrażała swe zadowolenie. Dowiadujemy się, że p. B. da jeszcze jedno przedstawienie, które zapewne daleko więcej widzów ściągnie na salę.

„Dziennik Kujawski” z 28 sierpnia 1894