Wpisy otagowane jako wojsko

Broń małokalibrowa 1896

6 listopada 2012

Przeciwko broni małokalibrowej powstaje opozycya w kołach wojskowych i marynarzy Stanów Zjednoczonych, gdzie zaprowadzenie karabinów kalibru 0.303, zamiast dotychczasowej broni systemu Springfielda, zostało niedawno postanowionem. Co do siły uderzenia i dystansu okazała nowa broń małokalibrowa zalety zadziwiające. Na odległość 30 yardów przebija kula takiego karabinu 62 desek 3/4 calowych ustawionych za sobą o 3/4 cala jedna za drugą, a jeszcze w odległości 2500 yardów jest strzał trafnym i niebezpiecznym. Lecz to nie jest jeszcze wszystko, czego się od strzału wymaga; i w wojnie i w łowach ma on albo zadać śmierć, albo uczynić niezdolnym do dalszej walki, a pod tym względem zebrane w ostatnich czasach doświadczenia, nie świadczą na korzyść broni małokalibrowej.

W wojnie pomiędzy Chilijczykami a Peruwiańczykami, gdzie część armi chilijskiej bronią o kalibrze 0.30 uzbrojoną była, sprawdzili chirurdzy, że tylko 15% trafionych utraciło życie lub stało się niezdolnymi do walki. Japończycy byli w ostatniej wojnie z Chinami uzbrojeni przez jenerała Mutawę w wyborną broń mołokalibrową, najbardziej zbliżoną do francuskiej. Otóż sprawozdania obcych oficerów a między innymi porucznika O’Brien, który ze strony wojennego departamentu Stanów Zjednoczonych był na plac walk chińsko japońskich odkomenderowany, twierdzą, że trafność strzałów pozostawiała wiele do życzenia i że kula tylko wtedy zabijała przeciwnika lub czyniła go niezdolnym do walki, gdy trafiła w głowę lub brzuch. Uderzywszy w kość, przewierca kula gładką dziurę nie druzgocząc kości wcale. A należy dodać, że kula karabinu japońskiego ma kaliber 0.315, więc jest nieco większa, niż kula karabinów małokalibrowych europejskich.

O działaniu karabina angielskiego cal. 0.30, opierając się na doświadczeniach poczynionych w walkach z Birmańczykami i na granicy Tybetu, raportuje jenerał Lowe co następuje: „Niejednokrotnie przyprowadzano nam jeńców, którzy byli przestrzeleni dwoma lub trzema kulami, a mimo to zdolni byli odbyć marsz na 6 lub 7 mil (ang.), zanim się do naszego obozu dostali. Jeńcy ci tłumaczyli, że na placu boju dlatego tak mało trupów i rannych pozostaje, iż pada tylko ten, który zostanie trafiony w głowę lub w brzuch, a niezdolnym do ucieczki staje się tylko ten, któremu kula stawy w nodze nadweręży. Chitralczycy na granicy tybetańskiej mieli broń cal. 0.45 i dlatego strzały ich były śmiertelne lub raniły tak, że żołnierz stawał się niezdolnym do boju”.

Jenerał Lowo przytacza jeszcze następujący drastyczny przykład. „Pewnego razu – pisze on – mieliśmy rozstrzelać szpiega. Oddział żołnierzy stanął od niego na 15 kroków i dał ognia. Sześć kuł trafiło delinkwenta, a trzy przeszyły mu pierś. Padł jak piorunem rażony, lecz gdy mu przecięto wiązy na nogach i rękach, skoczył i uciekał jeszcze ćwierć mili. Dopiero kawalerzysta z szablą w ręce położył koniec tej przykrej scenie”.

Fachowe sprawozdania, zamieszczone w londyńskich Times o walkach na Kube, konstatują między innymi, że o wiele więcej pada Hiszpanów od kul, niż Kubańczyków, a to dlatego, że broń powstańców jest w ogóle większego kalibru, niż karabiny hiszpańskie.

Co zatem pod względem humanitarnym i lekarskim uważać należy za zaletę, to staje się niekorzyścią, gdy przychodzi do walk, gdzie strony walczące nie są uzbrojone bronią jednego kalibru.

„Łowiec” z 20 kwietnia 1896

Moskiewskie straszydło

6 listopada 2012

Moskiewskie straszydło.

Zeszłego roku donosił angielski dziennik Times, że Moskwa buduje ku obronie Newy olbrzymi statek podwodny, kosztujący 115.000 rubli. „Budowa tego statku – pisała wtedy Times - okryta jest głęboką tajemnicą. Tyle tylko donieść możemy, że siatek ten poruszać się będzie za pomocą ściśnienia powietrza i połączony ma być z maszyną, która zapalać będzie przez elektrykę ogromne walce, napełnione prochem w celu niszczenia nieprzyjacielskich okrętów. Załoga tego podwodnego statku, który zawsze blizko powierzchni wody płynąć będzie, obserwować może przez maleńkie okienka, co się dzieje na powierzchni.” Nikt nie wierzył wtedy temu doniesieniu. Tymczasem wieść o tem podmorskiem straszydle potwierdza się zupełnie. Rząd moskiewski zamówił u firmy James Russel and Sons w Wednersbury aparat, który poruszać ma ten dziwoląg podwodny. Aparat składać się będzie z 200 rur z kutego żelaza przeciętnej długości 1-2 stóp. Rury te, przeznaczone do przechowywania powietrza, mają 13 cali średnicy. Wytrwałość ich obliczona na 2.000 funtów nacisku.

„Gazeta Narodowa” z 7 sierpnia 1864

Żołnierz rosyjski 1892

6 listopada 2012

Żołnierz rossyjski.

Korespondent jednego z pism zagranicznych podaje następującą ciekawą charakterystykę żołnierza rossyjskiego:

Żołnierz rossyjski jest cierpliwy, wytrzymały, znoszący wszelkie niewygody. Pochodzący z wielko-rossyjskich gubernij skłonny jest do grabieży, kradzieży i pijaństwa, z innych zaś gubernij zupełnie odmienny. Oryentuje się nieszczególnie, mianowicie w lesie, źle korzysta z zakrycia, a strzelać wcale nie umie. Podoficerowie i niżsi oficerowie obchodzą się z ludźmi niegodziwie, rekrutów zaś bija bez litości. Tak zwani „ratniki opołczenia”, wezwani w jesieni na 6-tygodniowe ćwiczenia, powracali do domu z opuchniętemi twarzami i sińcami na ciele. Naczelnik okręgu wojennego kijowskiego, generał Dragomirow, używający opinii wielce utalentowanego dowódcy i człowieka ludzkiego, był zmuszony w rozkazie dziennym zapowiedzieć, iż ostro poskramiać będzie wszelkie kułakowanie.

Żołnierz karmiony jest źle, a do tego jednostajnie. Dają mu zawsze na obiad kapuśniak z kawałkiem mięsa i kaszę hreczaną, polaną łojem, zebranym z kotła o godzinie 7 wieczorem cienki krupnik, i 3 funty chleba razowego na dzień. Kapusty, jak powiadają, jest dosyć, ale mięsa i kaszy dają dozy homeopatyczne. Od godziny 7 wieczorem do następnego południa żołnierze nic nie dostają, i na ćwiczenia idą naczczo. Żywią się więc z własnych zasobów. Każdy rekrut zabiera z domu najmniej kilkanaście rubli, przez cały czas służby dosyła mu rodzina pieniądze, co wszystko idzie na pożywienie.   Czytaj dalej…

Żywienie wojsk

6 listopada 2012

Żywienie wojsk.

Podczas wojny francusko-pruskiej, głównymi dostawcami żywności dla armji niemieckiej byli bracia Lachman z Berlina. Dla powzięcia wyobrażenia o rozchodzie prowiantu i furażu dość powiedzieć, że korpus, składający się z 40.000 ludzi i 12.500 koni potrzebował dziennie: 300 cetnarów mięsa, albo 133 cetn. słoniny, 100 cetn. ryżu i krup, albo 200 cetn. grochu., 20 cetn. palonej kawy, 20 cetn. soli, 600 cetn. chleba, 1400 cetn. owsa i 375 cetn. siana. Dla oznaczenia dziennie przez całą armię niemiecką spożywanego prowiantu, dość byłoby powyższe cyfry pomnożyć przez 20. Po przejściu granic wojsko otrzymywało po 5 cygar na głowę, czyli 200.000 sztuk na korpus, tj. 4 miliony sztuk dziennie na całą armię niemiecka. Podczas silniejszych pochodów dodawano żołnierzom pewną ilość wódki, mięsa, jarzyn i kawy. Do każdego magazynu dodany był urzędnik i lekarz, których obowiązkiem było czuwać nad szybką dostawą żywności dla wojska i dobrocią prowiantu. Można powiedzieć, że do zwycięztw pruskich przyczyniła się wiele akuratność liwerantów i dobrze uorganizowana intendentura.

„Dziennik Polski” z 13 lipca 1871

Zakopany skarb złoty w twierdzy modlińskiej

5 lipca 2012

Zakopany skarb złoty w twierdzy modlińskiej.
Wojskowość rozpoczęła już poszukiwania.

Z Warszawy donosi (Bs):

Sensacją w twierdzy Modlinie było zjawienie się w sobotę popołudniu specjalnej komisji, złożonej z zastępcy komendanta miasta Warszawy, mjr Ryszanka, adiutanta szefa gabinetu ministra spraw wojskowych kapitana Sokołowskiego i kapitana Muszkiet-Krulikowskiego oraz komendanta obwodu strzeleckiego w Janowie Lubelskim, porucznika Szczuruka, którzy z papierami w ręku czynili na forcie warszawskim twierdzy modlińskiej jakieś pomiary i poszukiwania.

Jak się okazało, por. Szczuruk w czasie służby w wojsku rosyjskim dowiedział się od jednego z później poległych żołnierzy o ukrytym w r. 1915 na kilka dni przed kapitulacją Modlina skarbie, zawierającym 6 pudów (96 kilogramów) złota w 5 i 10 rublówkach, oraz złotych medalach św. Jerzego.

Minister spraw wojskowych polecił poczynienie poszukiwań tego skarbu i w tym celu oficerowie ci w sobotę ustalili po mozolnych poszukiwaniach miejsce, oznaczone na planie literą X., gdzie ten skarb miał być zakopany.   Czytaj dalej…

Żartowniś 1879

5 lipca 2012

Mistyfikacja, której ofiarą padli niedawno dwaj mieszczanie lwowscy, zagrożeni śmiercią itd., jest niczem w porównania z procesem, jaki się toczy obecnie przed sądem wojennym marynarki angielskiej w Devenport. Porucznik okrętowy Coyte, mając szyfrę telegramów rządowych, zabawiał się dłuższy czas wysyłaniem rozkazów do rozmaitych stacyj morskich, ażeby chwytano urojonych korsarzy fenijskich, transporty torpedów itp. na Oceanie Atlantyckim. Admirałowie i dowódcy statków dali się wziąć na lep temu figlarzowi, i cała eskadra przez dłuższy czas uganiała po morzu bez najmniejszej przyczyny, ale z niemałym kosztem dla skarbu, póki telegrafista w Kingstown na wyspie Jamajce nie odkrył fałszerstwa. Żarcik ten drogo kosztować będzie swego sprawcę, bo „sąd wojenny nie żartuje”.

„Dziennik Polski” z 6 maja 1879

Ekscesy wojskowe

5 lipca 2012

W Moguncji przyszło podczas obchodu urodzin cesarza do wielkich ekscesów wojskowych. W jednej części miasta toczyła się walka od 11 do 2 godziny. Kilka kompanii hesskiej piechoty wynajęli sobie obszerną salę, aby obchodzić wspólnie uroczystość urodzin cesarskich. Pruscy artylerzyści i huzary chcieli wejść także do sali, ale zostali wyrzuceni. Prusacy poszli po pomoc i wkrótce w znacznej liczbie powtórny przypuścili atak. Heska piechota broniła się jednak zajadle bombardując napastników kamieniami i szklankami, a w zapale walki w końcu jakiegoś oficera wyrzucono z okna głową na dół. W końcu przyszła patrol i przywróciła pokój. Hessi w ściśnionej kolumnie szli do swej kawiarni, ale w drodze zostali napadnięci znowu przez Prusaków i na Schlossplatz przyszło do walki na pięście, w której wzięło udział około 66 osób. Ponieważ krótkie pałasze piechoty nie mogły sprostać długim szablom huzarów, Hessi cofnęli się do kasarni, gdzie jeszcze prześladowali ich Prusacy. Piechota uderzyła wtedy na nich bagnetami, kilku Prusaków przebito, resztę odparto i bramę zamknięto. Do lazaretu przywieziono 15 rannych, jeden z huzarów już umarł, liczba uwięzionych jest tak znaczna, że część musiano pozamykać w cytadeli.

„Gazeta Narodowa” z 4 kwietnia 1877

Mrożone mięso 1892

5 lipca 2012

Mrożone mięso.

Do przysmaków, jakie czekają żołnierzy w najbliższej kampanii – gdziekolwiek się ona odbędzie – przybywa teraz nowa delicya: – mrożone mięso. Francuskie ministerstwo wojny zarządziło już przed rokiem próby konserwowania mięsa za pomocą wielkiego zimna. Próby te okazały, że można mięso zachować w stanie świeżości, nawet aż przez ośm miesięcy w pewnej temperaturze. Trudności okazały się tylko przy transporcie tak zakonserwowanego mięsa z jam lodowych, na miejsce przeznaczenia, t. j. ewentualnie na pole walki, gdzie miałoby być przyrządzone i żołnierzom podane.

„Gazeta Lwowska” z 13 kwietnia 1892

Pancerz ochronny

5 lipca 2012

Pancerz ochronny.

Kazimierz Żegleń, braciszek OO. Zmartwychwstańców, rodem z Kaczanówki w pow. skałackim, jest obecnie w Chicago bohaterem dnia. Dziennik Chicagoski donosi: Onegdaj zebrali się w lokalu przy ul. Randolph, oficerowie z twierdzy Sheridan, przywódzcy milicyi ze stanu Illinois, urzędnicy policyjni, przedstawiciele towarzystw asekuracyjnych i byznesiści. Poddano ponownej próbie mniejszy pancerz Kazimierza Żeglenia, wykonany tym razem po raz pierwszy fabrycznie, skutkiem czego płyta przedstawia się obecnie cieńsza, więcej jednolita i bardziej odporna. Strzelano z rewolwerów 38 i 44 kalibru z odległości 8 kroków do psa, a następnie do samego wynalazcy, za każdym razem z równym skutkiem. Kule płaszczyły się o pancerz jak gałki z gliny i spadały na ziemię. Trafiany kulami pies nie przestawał kręcić ogonem, a Źegleń, pewny siebie, nadstawiał oficerom pierś opancerzoną, składając im namacalne dowody, że kule rewolwerowe są w obec jego wynalazku bezsilne. Niebawem odbędzie się w forcie Sheridan oficyalna próba z fabrycznie wykończonym pancerzem, zastosowanym do celów wojennych. Będą, na niej obecnymi przedstawiciele państw zagranicznych i pułkownik Hall, reprezentant rządu Stanów Zjednoczonych. Zdadzą oni swym rządom sprawozdania szczegółowe z odbytych prób, o których rezultacie nikt już dzisiaj nie wątpi. Zamówienia na pancerz ochronny mniejszy napływają już w znacznych ilościach. Najwięcej przybyło dotąd z Texasu, Meksyku, Guatemali, Hondurasu i wyspy Kuby. Wynalazek naszego rodaka przestał być zabawką i staje się faktem wielkiego, poważnego znaczenia.

„Gazeta Lwowska” z 31 września 1897

Sól jako środek przeciwko potom

5 lipca 2012

Sól jako środek przeciwko potom.

W lekarskim tygodniku monachijskim ogłasza lekarz sztabowy, dr. Link, wyniki swych doświadczeń, które osiągnął zadawaniem zwyczajnej soli kuchennej przy nadmiernem wytwarzaniu się potu. Doświadczenia swe rozpoczął u suchotników, jak wiadomo, często trapionych silnymi potami nocnymi. Podawał takim chorym wieczorem 4-5 gramów soli i stwierdzał w wielu przypadkach bardzo znaczne zmniejszenie się potu. Następnie stosował podobne doświadczenie do osób zdrowych. Polecił używać stu żołnierzom jednego batalionu rezerwy, krótko przed wymarszem, po łyżeczce soli kuchennej. Wtedy spostrzeżono wśród drogi, że ludzie ci, nieomal wszyscy, mimo powietrza parnego, mniej się pocili, niż reszta żołnierzy. Sól kuchenna zatem jest bardzo prostym i zapewne nieszkodliwym środkiem ku zmniejszeniu lub zapobieżeniu potom.

„Gazeta Lwowska” z 18 czerwca 1918

Karabin maszynowy Maxima

12 maja 2011

Mitraileza Maxima.

Jak już telegraficznie było doniesionem cesarz Franciszek Józef zarządził zaprowadzenie mitrailezy Maxima w uzbrojeniu fortec. Jak wiadomo, od dawniejszego już czasu nabyto dla Austryi wielką ilość armat Maxima. Działa te, z których w ciągu minuty dać można około 600 strzałów, urządzone są do zwykłych nabojów karabinowych. – Naboje przymocowane są do płóciennych lub papierowych skrawków i przez te wprowadzone zostają do lufy. Działo to o tyle samo się obsługuje, iż odskok wsteczny, który przy wystrzale następuje, służy jako siła do wypchnięcia próżnych tutek nabojowych, do wprowadzenia nowych nabojów i do strzału. Żołnierz, obsługujący działo, które przed nieprzyjacielskiemi pociskami osłonięte jest żelazną kurtyną, zajmuje się tylko celowaniem działa i wkładaniem nowych wiązek nabojów. Aby zapobiedz rozpalaniu się lufy, co wskutek szybkiego strzelania niezawodnieby nastąpiło, otoczona ona jest rurą napełnioną wodą. Woda ta musi jednak od czasu do czasu być zmienianą, gdyż po pewnej ilości strzałów staje się niemal wrzącą. Wynalazca tej armaty Amerykanin Hyram Maxim utworzył również samodzielny karabin dla piechoty, przy którym odskok w tył niemniej jako działająca siła jest zużytkowanym.

„Czas” z 24 października 1889

Karabiny iglicowe

12 maja 2011

Karabiny igiełkowe.

„Journ. des Déb.” podaje następujący opis tych karabinów: „Karabin używany w armii pruskiej, którego znaczenie można było poznać podczas wojny duńskiej, dogodnym jest do użycia i niesłychanie szybko daje strzały. Nabija się z tyłu i zapala się za pomocą igły poruszanej sprężyną, kolba jest nieruchoma i ma kamerę, część lufy opierająca się bezpośrednio na kolbie jest ruchoma, zatyczka łatwo dająca się ujmować, posuwa ją od tyłu ku przodowi i odsłania kamerę, gdzie wprowadza się ładunek. Kiedy broń jest wystrzelona, lub kiedy jest nabita, zatyczka znajduje się po prawej stronie broni przed kurkiem cokolwiek nad zamkiem; kiedy żołnierz chce nabić broń, opiera ją o lewe ramię, prawą ręką bierze za zatyczkę, ruchem półkulistym sprowadza ją ku środkowej części lufy i pcha ją jak zasuwkę; pociąga ona cześć lufy, do której jest przymocowana i odsłania część tylną, żołnierz natenczas bierze ładunek, wprowadza go do kamery, powraca na miejsce część ruchomą ruchem od tyłu ku przodowi i spuszcza zatyczkę, która wracając do normalnego położenia hermetycznie zamyka lufę. Pociąga za cyngiel, kurek uderza w brandrurkę i uderzenie porusza bardzo prosty mechanizm, który posuwa na ładunek w środkowej jego części kostka, mocna kończatą igłę z tyłu naprzód; igła przeszywa tył ładunku i zapala naokoło masę piorunująca znajdująca się w ładunku. Wybuch wyrzuca cały ładunek, obwolutę, proch i pocisk; nie potrzeba zatem wyjmować obwoluty jak w strzelbach Lefaucheux. Tak w tym systemie usunięto rozrywanie ładunku, użycie stępla, piston. Łatwo można zrozumieć, że żołnierz pruski może dać pięć do sześć wystrzałów, kiedy jego przeciwnik może dać zaledwo jeden.”

„Gazeta Lwowska” z 16 lipca 1866

Aresztowanie dezerterów

24 czerwca 2010

Aresztowanie dezerterów.

W szynku Peczenika przy ul. Zamarstynowskiej we Lwowie aresztowano wałęsających się przed tygodniem w Rzeszowie Stanisława Kowalskiego, nauczyciela ludowego i Jana Stanika djurnistę magistratu. Obaj służyli obecnie przy konnicy rosyjskiej w Lublinie w randze plutonowych. Aresztowano ich dlatego, że nie mając grosza w kieszeni, prosili bawiących się w szynku gości o datki. Przybyli oni do Lwowa 18 b. m. są w mundurach mocno zniszczonych, oczywiście bez broni. Opowiadają oni, ze z Lublina umknął wraz z nimi cały szwadron kawaleryi wraz z oficerami i przeszedł do Galicyi, rotmistrz wyjechał do Ameryki, reszta tuła się tutaj. Szwadron ten miał udać się z całym swoim pułkiem do Mandżurji, lecz wolał pożegnać się z „godnościami wojskowemi”, niźli pójść dobrowolnie na rzeź za sprawę despotycznego caratu. Kowalski liczy lat 26, Stanik lat 24, obaj są stanu wolnego, urodzeni w Warszawie.

„Głos Rzeszowski” z 25 czerwca 1905

Feldfebel

24 czerwca 2010

Bywali dawniej, a bywają jeszcze dziś kiedy niekiedy ludzie, którzy bez sztucznych środków żyją bardzo długo. W końcu przeszłego miesiąca zmarła we wsi Maniowej pod Czortkowem Tekla Szewczykowa, wieśniaczka, w wieku lat 113. Do końca prawie życia była krzepka i zachowywała wyborną pamięć, – szkoda, że nie miała co pamiętać. W tych dniach zmarł znów na Morawach w Danowicach, Antoni Wądra wieśniak, który dożył łat 135! Nie chorował nigdy, a do końca życia czytał i pisał bez okularów.

Niestety! Są to rzadkie wyjątki, które właśnie uwydatniają tę regułę, że życie ludzkie skraca się coraz bardziej; – dobrzeby więc było, żeby się metoda dra Schalla stwierdziła…

Na długowieczność nie zdają się być skazani żołnierze pruscy; nie dlatego, żeby Prusom jakaś krwawa wojna zagrażać miała, ale ze względu na obchodzenie się starszyzny z „gemainami”. Niemal w tych dniach toczyła się przed sądem wojskowym w Akwizgranie sprawa, z której pokazało się, że feldfebel K. najprzód bił gemeina kolbą po twarzy, a następnie wlał mu w gardło flaszkę nafty. Przyznać trzeba, że podobne traktowanie szeregowców nie jest wcale hygieniczne; to też w uznaniu tego, sąd wojskowy skazał feldfebla K. aż na trzy dni aresztu!… Zaprawdę, sądząc z tego, możnaby wziąć wojskową Temidę pruską za ideał, za wcielenie łaskawości, ale tylko ten kupiłby ją, ktoby jej nie znał. Niech jenobym naprzykład ja kazał któremu z członków światłego sądu wypić duszkiem kwartę nafty, nie mówiąc już o poprzedniej operacji około buzi, nie ciekawy jestem jakbym potem wyglądał, dostawszy się pod sąd pruski, choćby nawet nie wojskowy! Ale starszyzna wojskowa pruska umie cenić swoją godność, poczynając już od feldfebla; utrwalona jest w pośród niej zasada, że ręka rękę myje, oraz to nie wzruszone przekonanie, że prosty żołnierz, to Kanonnenfutter i nic więcej…

Jednocześnie tenże sąd skazał i drugiego feldfebla, ale już nawet nie dowiadywałem się za co, gdyż obawiałem się czegoś zanadto strasznego dowiedzieć. Jeżeli bowiem feldfebel K. za to co zrobił, wykręci się trzema dniami aresztu, to cóż musiał zrobić feldfebel D., skoro go skazano na siedm tygodni więzienia! Na samą myśl o tem włosy stają mi dębem na łysinie i nie chcę zaciekać się w przypuszczenia…

„Głos Rzeszowski” z 23 sierpnia 1903

W sprawie dzieci nieślubnych

24 czerwca 2010

W sprawie dzieci nieślubnych.

Cesarz postanowieniem z 18 maja polecił ministrowi sprawiedliwości przedkładać do najwyższego postanowienia prośby o uznanie za ślubne dzieci nieślubnych, pochodzących od wojowników, którzy albo padli na polu bitwy albo zginęli wskutek trudów wojennych, jeżeli ojciec dowodnie miał zamiar matkę dziecka poślubić albo przynajmniej dziecko traktować jak ślubne, przyczem mają być w dalekiej mierze uwzględniane wszystkie za tem przemawiające okoliczności. Wyjątek stanowią wypadki, w których chodzi o interesy dzieci ślubnych, żądających ochrony, lub gdzie zachodzą skrupuły ze stanowiska obyczajności publicznej. Równocześnie zastrzegł sobie cesarz prawo pozwalania matce takich dzieci, ogłoszonych za ślubne, przybierać nazwisko rodowe ojca swych dzieci w wypadkach, godnych uwzględnienia.

„Głos Rzeszowski” z 3 czerwca 1917

« Poprzednia stronaNastępna strona »