Wpisy otagowane jako zwierzęta

Spadkobierca w kłopocie

7 marca 2015

Spadkobierca w kłopocie.

W Montrouge, jak opisują dzienniki paryskie, otwarty został niedawno testament jednego ze zmarłych miejscowych mieszkańców, zawierający następujące dziwaczne rozporządzenie: „Oprócz mojego ruchomego i nieruchomego mienia, pozostawiam mojemu siostrzeńcowi 100.000 franków w złocie, które zakopałem w miejscu, wiadomem tylko mnie i mojemu psu Cezarowi. Siostrzeniec mój niechaj rozkaże tylko psu „szukaj!” a Cezar już do odpowiedniego miejsca zaprowadzi”. Łatwo się domyśleć, że uszczęśliwiony spadkobierca chwili nie zwlekał z udzieleniem odpowiedniego rozkazu, na który wszelako pies odpowiedział ukąszeniem go w łydkę! Podczas następnych ośmiu dni spadkobierca zalecony przez zmarłego wuja powtarzał sumiennie ze 20 razy, lecz zawsze ku wielkiej rozpaczy z tym samym rezultatem, tak, że zaczyna przypuszczać, iż wuj jeszcze na śmiertelnem łożu zadrwił z niego.

„Gazeta Lwowska” z 30 kwietnia 1887

Zając w łódce

24 października 2014

Z powodzi.

„Gazeta Toruńska” opisuje następujące ciekawe zdarzenie z powodzi. Dwaj włościanie płynęli małem czółenkiem po wezbranych falach, które zalały ich wioskę. Przepływając około jakiegoś drzewa, zatopionego po same konary, spostrzegli na nim zająca. Biedny szarak, zaskoczony zapewne niespodziewaną powodzią i uniesiony falą, przypadkowo dopłynął do drzewa i znalazł schronienie pomiędzy szeroko rozpostartemi gałęziami. Włościanie, zbliżywszy się do drzewa, chcieli dosięgnąć wylęknionego zająca, wychylili się więc obadwaj z czółna, trzymając się gałęzi. Przechyliwszy się jednak za bardzo, utracili równowagę; łódź odepchnięta ich ciężarem, usunęła się im z pod nóg i niefortunni myśliwi zawiśli na gałęzi, nurzając się w wodzie po szyję. Tymczasem czółno ruszyło powoli z biegiem fali, a spłoszony zając, szukając ratunku przed napaścią, jednym susem znalazł się w opróżnionej łodzi. Wiatr popędził łódź do brzegu i tym sposobem zając wyratował się szczęśliwie z toni, pozostawiając ratunek chciwych łupu włościan własnemu ich przemysłowi.

„Łowiec” z 1 maja 1888

Bocian przejechany

24 października 2014

Bocian przejechany.

Pociąg kolei żelaznej, jadący z Berlina do Steglitz, przejechał bociana. Maszynista widząc, że na szynie stoi bocian na jednej nodze, chciał go spłoszyć silnym świstem lokomotywy; nic to jednak nie pomogło; bocian stał zadumany i nie zważał na nadjeżdżający pociąg; lokomotywa rozerwała go na drobne kawałki. Może miał on zamiary samobójcze ?

„Dziennik Polski” z 24 sierpnie 1871

Smalec z przymieszką psiego i kociego

24 października 2014

Smalec z przymieszką psiego i kociego.

(Ł) Sąd okr. w Toruniu rozpatrywał sprawę przeciw dyr. fabryki „Standart” w Grudziądzu, Selmowi Szarfowi, Pinkusowi Bibelmannowi i inż. Dawidowi Rosenbergowl, oskarżonym o oszustwa.

Według aktu oskarżenia, firma „Standart” dostarczyła w 1937 r. miejscowemu pułkowi piechoty 200 skrzyń smalcu, który – jak wykazała ekspertyza – posiadał domieszkę tłuszczu kostnego. Dochodzenia ujawniły, że firma wytwarzała smalec wieprzowy z dużą domieszką tłuszczów kostnych z cieląt, koni, psów, kotów oraz zepsutego mięsa, które mieszano, oczyszczano w rafinerii i sprzedawano jako smalec wieprzowy. O oszustwach tych donieśli sami robotnicy, którzy nie chcieli być współwinnymi za karygodne czyny.

Sąd, po przesłuchaniu 20 świadków, skazał: Szarfa na 1 rok więzienia i 3000 zł grzywny, zaś Rosenberga na 8 miesięcy więzienia.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 5 czerwca 1939

Mysz przyczyną śmierci

7 czerwca 2014

Mysz przyczyną śmierci.

W Rewnej na Bukowinie zdarzył się, jak donosi czerniowiecka Gazeta Polska dziwny wypadek. Dnia 4 b. m. włościanka Magdalena Korinczuk, wstawszy zrana, ubierała się w buty. Naraz w jednym z butów, uczuła coś ciepłego i usłyszała pisk. Wyjęła natychmiast nogę, a w tejże chwili z buta wyskoczyła mysz. Korinczukowa, która zawsze czuła nieprzezwyciężony wstręt do tego stworzenia, tak się przelękła, iż zemdlała, popadła w spazmy i po kilku godzinach wyzionęła ducha.

„Gazeta Lwowska” z 12 stycznia 1890

Wdzięczni złodzieje

7 czerwca 2014

Wdzięczni złodzieje.

Zabawną ale podobno autentyczną historyę opisuje Kurjer Codzienny. Żył sobie w Lubelskiem dosyć ubogi dzierżawca; serce jego zapałało gorącą a namiętną miłością ku bogatej córce sąsiadującego z nim dziedzica. A że zapały jego w skutkach okazały się stokroć silniejszemi od przeszkód, przeto w niedługim czasie zdołał zdobyć rękę panny. Oznaczono dzień ślubu, a p. dzierżawca pożyczył od innego sąsiada karety i czwórki tęgich karoszy, które miały go powieźć do ołtarza. Tak przygotowany w wilię ślubu, położył się spać i oddał się świetnym marzeniom. Widział się już we śnie najszczęśliwszym z ludzi, gdy na raz budzi go hałas z uśpienia. Zrywa się i chwyta za dubeltówkę. Ledwie zdążył wyjść na ganek dworku, aż tu widzi, jak jego ludzie prowadzą czterech złodziei, którzy schwytani zostali właśnie przy kradzieży wypożyczonych koni. Z przerażenia p. dzierżawca zaledwie mógł przyjść do siebie, po głowie zaczęły mu się snuć następstwa kradzieży, gdyby się była udała. Uradowany jednak, że tak szczęśliwie rzecz cała się złożyła, zamiast odstawić do więzienia złodziei, ugościł ich suto i opowiedział, jaką mogli straszną wyrządzić mu krzywdę. Traktament był serdeczny i ugoszczenie sute; złodzieje zdumieni, puszczeni zostali po uczcie na wolność. Nazajutrz nasz dzierżawca szczęśliwie pojechał do ołtarza i powrócił z nadobną żoną do domu. Tu czekała go prawdziwa niespodzianka. W nocy ludzie jego na łące znaleźli czwórkę spętanych koni, z których jeden miał na szyi worek, a w nim papiery i świadectwa najformalniejsze, iż konie te kupione zostały na jarmarku i ofiarowane przez złodziei koni dzierżawcy za sute przyjęcie, jakiego w jego domu doznali.

„Gazeta Lwowska” z 22 grudnia 1881

Wściekły lis pokąsał krowę, a krowa – weterynarza

15 marca 2014

Wściekły lis pokąsał krowę, a krowa – weterynarza.

(Hr) W Puszczy Rudnickiej wydarzył się niezwykły wypadek.

Na polach wsi Zegarynowo wściekły, jak się potem okazało, lis pokąsał krowę jednej z włościanek. Lisa chłopi zabili.

Po kilku dniach pokąsana krowa zachorowała i gdy wezwano do niej weterynarza wileńsko-trockiego dra Gnoińskiego, podczas oględzin ugryzła lekarza. Ustalono, że krowa była wściekła, wobec tego dr Gnoiński zmuszony był poddać się zabiegom przeciwko wściekliźnie.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 31 lipca 1939

Króliki w Australii

15 marca 2014

W Australii są króliki, jak wiadomo plagą dla rolników. Ponieważ okazało się niemożliwą rzeczą wytępić tych szkodników, postanowili Australczycy wyciągnąć z tej zwierzyny jak największe korzyści. Obecnie żyją setki osób z polowania na króliki i wysyłają upolowaną zwierzynę do Anglii, która w ten sposób otrzymuje tanią a bardzo delikatną dziczyznę. Przed dwoma laty wywieziono do Anglii taka ilość królików, że jak pisał „Agricultural Journal of Victoria” co do wagi równały się ciężarowi 750.000 średniej wagi owiec. W zeszłym roku otrzymała Anglia z samej kolonii Wiktorya 2,271.000 par królików – oprócz tego więcej niż 800.000 kg. konserw z mięsa króliczego. Myśliwi na króliki postępują sobie przy łapaniu królików w ten sposób, że w południe nastawiają paści, wieczorem zaś, o północy i nad ranem rewidują je, wyjmują złapane króliki, kładą je w cieniu drzewa, przykrywając suknem, aby uchronić je od much. O pewnym czasie nadchodzi wóz, który zabiera zabite króliki i przewozi je do najbliższej stacyi, skąd nadają je do Melbourne. Tutaj umieszczają je w lodowni miejskiej, gdzie je rewidują inspektorzy, którzy oceniają według wagi i stanu świeżości, czy króliki nadają się do eksportu. Jeżeli 24 króliki ważą mniej niż 21 kg. zostają na miejscową potrzebę. Króliki przeznaczone do exportu pakują w skrzynie z łat sporządzone i umieszczają na nowo w lodowniach. Tu po trzech lub czterech dniach zamarzają króliki zupełnie, poczem ładują je do wozów z izolowanemi ścianami i przewożą na okręty, gdzie również znajdują się lodownie.

„Łowiec” z 1 kwietnia 1903

Napadnięty przez sowę

22 lutego 2014

NAPADNIĘTY PRZEZ… SOWĘ.

Sekretarz sądowy Józef Przybylski z Lidzbarka wracając wieczorem do domu został napadnięty przez… sowę. Zaatakowała ona J. P. w głowę, który zaskoczony bronił się rozpaczliwie przed napastnikiem. Odniósł on bolesne rany na głowie. Takiego wypadku w okolicach Lidzbarka dotychczas nie notowano.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 7 czerwca 1937

Kot bohater

22 lutego 2014

Z życia zwierząt.

Pod miastem Juan w Andaluzji, pewna biedna kobieta, zostawiwszy w kolebce siedmiomiesięczne niemowlę w towarzystwie tylko bardzo łagodnego kotka domowego, wyszła do pralni w bliskości domu. Pod jej nieobecność wdarła się do izby świnia i rzuciła się prosto na niemowlę. Na krzyk dziecka kot stanął w jego obronie i to z taką zaciętością, że odparłszy świnię na środek izby, trzymał ją w szachu aż do przybycia matki, która usłyszała krzyki dziecka. Zastała ona kolebkę przewróconą i pod nią niemowlę, a kota odpędzającego świnię.

„Dziennik Polski” z 18 stycznia 1881

Gwałt publiczny

6 lutego 2014

Gwałt publiczny.

Niemiłej rumacji doznał leśniczy w Śniatynce pow. drohobyckiego nazwiskiem Loret, który zastrzelił psa dworskiego w lesie, mając instrukcję, że każdego psa, napotkanego w lesie, bez różnicy, chociażby był i dworskim, ma zastrzelić. Nieszczęście chciało, że tym razem zastrzelił psa, będącego własnością pana zarządcy a faworyta pani, za co też natychmiast otrzymał dymisję. Gdy p. L. jednak mając kontrakt z p. hrabią na lat trzy i zasianą oziminę w polu, wzbraniał się bez wynagrodzenia z leśniczówki wyprowadzić, nastąpiła doraźna egzekucja, mianowicie 18. bm. otoczyło czterdziestu chłopów pod dowództwem dwóch gajowych leśniczówkę, związali pana leśniczego, a na żonie tegoż, która męża bronić chciała, suknie podarli, poczem zburzyli leśniczówkę, zerwawszy dach i rozebrawszy ściany. W czasie tej operacji nadjechał drogą jakiś pan, podobno sędzia powiatowy z Łąki, który widząc takie bezprawie, przedstawiał chłopom, że w taki sposób postępować nie wolno, na co ci odpowiedzieli, że polecenie p. hrabiego wykonują. Loret wniósł skargę do ck. prokuratorji państwa. Tym czasem jednak drohobyckie starostwo w trzy dni później, to jest po wyrzuceniu leśniczego i zburzeniu leśniczówki, nakazało temuż ażeby się natychmiast z leśniczówki wyprowadził, albowiem budynek ten grozi zawaleniem.

„Kurjer Lwowski” z 26 października 1889

Zastrzelił na ulicy zająca

6 lutego 2014

Zastrzelił na ulicy zająca myśląc, że to wściekły pies

Dziś o godz. 2 w nocy taksówka, wjeżdżająca do miasta ulicą Szczęśliwicką, spłoszyła w polach zająca, który wpadł w ulicę i gnał prosto do Grójeckiej, Tuż przy Grójeckiej zając wpadł na wracającego do domu urzędnika państwowego, p. Z. B.

Pan Z. B. wyjął rewolwer i zająca „upolował”. Zaalarmowany strzałem, posterunkowy 23 komisarjatu, zatrzymał p, Z. B. i wylegitymował, kwestjonując prawo polowania na ulicach. Pan Z. B. pozwolenie na broń posiadał. Tłumaczył się on, że myślał, iż biegnące do niego stworzenie jest wściekłym psem, zląkł się i dlatego strzelił.

Zaznaczyć należy, że termin polowania na zające minął z dn. 15 b. m.

„ABC” z 23 stycznia 1934

Jak poznać nośne kury?

6 lutego 2014

Jak poznać nośne kury?

Żywność i ruchliwość każdego stworzenia wskazuje nam w największej ilości wypadków na dobrą użytowność danej sztuki. Im kura jest więcej czynna, im więcej szuka i grzebie, tem pewniej powiedzieć możemy, że to kura nośna. Fakt ten łatwo wytłumaczyć. Najpierw kura taka, im więcej wygrzebie, tem i więcej znajdzie, a znajduje przedewszystkiem najlepszy pokarm, bo robaki i ziarno; powtóre, nie zapasie się tak łatwo, jak kura leniwa. Kura tłusta, jak wiemy, nie jest nigdy nośną. Grzebanie zaś to naturalny sposób, działający przeciw osadzaniu się tłuszczu. Dlatego też, patrząc na kilka kur, już z góry, po chęci do grzebania, możemy osądzić o ich nośności.

„Kuryer Polski” z 8 stycznia 1916

Przygoda z pijawkami

13 stycznia 2014

Zabawna scena odgrywała się przed kilku dniami w coupé trzeciej klasy na kolei Karola Ludwika. Mama z dwiema panienkami i kilku młodych mężczyzn stanowiło towarzystwo, trudno bowiem zaliczać doń drzemiące w kącie indywiduum, którego exterieur zdradzało, jak to na pierwszy rzut oka można było poznać, małomiejskiego golibrodę, recte cyrulika. Młodym panom przypadło widać do gustu towarzystwo sąsiadek, gdyż bawiono się ożywioną salonową konwersacją, a panienki również zdawały się być zadowolone z tej nowej znajomości. Wszystko szło wybornie, mama była w znakomitym humorku i z nieukrywanem wcale zadowoleniem spoglądała na kibiców, zabawiających tak dobrze jej córeczki. Wkrótce jednak obiedwie panny zdradzać poczęły jakieś zaniepokojenie, które objawiało się coraz wyraźniej. Kręciły się na miejscu, wstawały, to znów siadały, czasami wyrywał się jakiś okrzyk, którego znaczenie trudno było odgadnąć. Rozmowa mimowolnie się urywała, jakkolwiek panny na wszelkie zapytania co się stało, odpowiadały z czarującym uśmiechem że „nic a nic”. Mimo tego jednakże było coraz gorzej, chwilami zrywały się obiedwie z siedzenia i krzycząc biegały pomiędzy ławkami. Troskliwa mateczka, która już poprzód wzięła córeczki na spowiedź do ucha, zdradzała również wielkie zaniepokojenie. Młodzi ludzie przestali się już dopytywać, nie mogąc wytłumaczyć sobie, co to ma znaczyć. Pociąg dojechał do najbliższej stacji. Wszystkie trzy panie wysiadły z największym pośpiechem, ku zdziwieniu młodych mężczyzn, którzy wiedzieli dobrze, że panie te odjadą do Lwowa, a Lwów jeszcze daleko. Na tej samej stacji wysiadał z coupé także ów drzemiący przez całą drogę cyrulik; zbierając wszystkie swe manatki, sięgnął ręką pod siedzenie, wyjął jakiś słoik i zaalarmował wszystkich wielkim krzykiem. I ten także! Młodzi pasażerowie uwierzyli w końcu, że znajdują się w jakiej filji zakładu kulparkowskiego. Dopiero nieszczęśliwy cyrulik na liczne pytania jednym tchem wyjaśnił całą sprawę. Okazało się przy wyjęciu słoika z pod siedzenia, że brak w nim było całego zapasu pijawek, które widocznie niezadowolone z swego miejsca pobytu, zawędrowały głęboko w okolice, gdzie jak najmniej były spodziewane przez młode panienki i wprawiły je w kłopot tem większy, że obecność panów nie pozwoliła im nawet skonstatować powodu dotkliwego bólu, jakiego nabawiła ich niespodziana wizyta gości przy tak dobrym apetycie.

„Dziennik Polski” z 21 lipca 1885

Żubr w oborze

27 grudnia 2013

Żubr w oborze.

Z Wilna piszą do Wieku: „Nie czuć u nas, że stoimy na progu wiosny; codzień to zadymka z mrozem, to śnieg sypie, a raz po raz dochodzą wieści o napadach zgłodniałych wilków na podróżnych. W powiecie bielskim głód i pragnienie, spowodowane zamarznięciem wszystkich źródeł, wygnały z puszczy ogromnego żubra, który skierował się wprost do wsi Łosinka i wszedł do ogródka szkółki włościańskiej, szukając wody u źródła przez ogródek płynącego. Udało się włościanom wypędzić zwierzę do głębokiej zaspy, gdzie mu zarzucono pętlę na rogi i przywiązano do płotu. W takiej pozycyi pożerał skwapliwie podane mu siano i jadł śnieg, gdy chciano go jednak zapędzić do chlewu, oparł się; po długiej walce związanego zawieziono na saniach do obory miejscowego księdza, u którego pozostanie w gościnie aż do wiosny.”

„Łowiec” z 1 marca 1893

« Poprzednia stronaNastępna strona »