Wpisy otagowane jako polowania

Dzikie konie

5 kwietnia 2015

Dzikie konie nadzwyczajnie w ostatnich latach rozmnożyły się w Australii. W niektórych okolicach stały się nawet prawdziwą plagą mieszkańców, do tego stopnia, że władze pozwoliły uważać je za zwierzęta szkodliwe, t. j. zabijać bezkarnie. Tabuny dzikich koni spustoszyły już wiele plantacyj i uprawnych pól, a i tem wyrządzają gospodarzom szkodę, że pociągają za sobą często konie swojskie, które już zupełnie dziczeją następnie. Jakże dziwnie a nawet barbarzyńsko brzmi dla ucha Europejczyka wyraz: „Polowanie na konie”, a jednak kolonista australski tylko z pomocą prochu i ołowiu obronić się może teraz od tego nieprzyjaciela.

„Gazeta Lwowska” z 6 grudnia 1881

Eksport niemieckich lisów do Anglii

26 marca 2015

„Madę in Germany.” Napis taki noszą wyroby niemieckie przeznaczone na eksport za granicę. Coraz więcej towarów z takimi napisami można widzieć w Anglii i niepodobna przewidzieć jak daleko zajdzie konkurencya towarów niemieckich w Anglii. Synów Albionu na każdym kroku w handlu i przemyśle podbijają wyroby niemieckie tak dalece, że nawet podobizny królowej Wiktoryi sprzedawane w Anglii z okazyi jubileuszu, jak się okazało, były robione w Niemczech. Nie dość na tem. Wielka Brytania zmuszona jest importować ztamtąd „artykuł” niebywały… lisy. Jak wiadomo, polowanie na lisy jest zawodowym sportem Anglików, któremu się oddają od czasów niepamiętnych. Cóż, kiedy już lisów zabrakło. Wiec trzeba sprowadzać je z Niemiec, niezbyt nawet drogo, bo po 10-15 marek od sztuki; lecz lisy niemieckie jak się okazuje, niewiele warte. Lis angielski biegnie prosto przed siebie, dopóki psy go nie złowią: lis niemiecki kołuje, co zmniejsza znacznie przyjemność polowania par force.

„Łowiec” z listopada 1897

Zając w łódce

24 października 2014

Z powodzi.

„Gazeta Toruńska” opisuje następujące ciekawe zdarzenie z powodzi. Dwaj włościanie płynęli małem czółenkiem po wezbranych falach, które zalały ich wioskę. Przepływając około jakiegoś drzewa, zatopionego po same konary, spostrzegli na nim zająca. Biedny szarak, zaskoczony zapewne niespodziewaną powodzią i uniesiony falą, przypadkowo dopłynął do drzewa i znalazł schronienie pomiędzy szeroko rozpostartemi gałęziami. Włościanie, zbliżywszy się do drzewa, chcieli dosięgnąć wylęknionego zająca, wychylili się więc obadwaj z czółna, trzymając się gałęzi. Przechyliwszy się jednak za bardzo, utracili równowagę; łódź odepchnięta ich ciężarem, usunęła się im z pod nóg i niefortunni myśliwi zawiśli na gałęzi, nurzając się w wodzie po szyję. Tymczasem czółno ruszyło powoli z biegiem fali, a spłoszony zając, szukając ratunku przed napaścią, jednym susem znalazł się w opróżnionej łodzi. Wiatr popędził łódź do brzegu i tym sposobem zając wyratował się szczęśliwie z toni, pozostawiając ratunek chciwych łupu włościan własnemu ich przemysłowi.

„Łowiec” z 1 maja 1888

Króliki w Australii

15 marca 2014

W Australii są króliki, jak wiadomo plagą dla rolników. Ponieważ okazało się niemożliwą rzeczą wytępić tych szkodników, postanowili Australczycy wyciągnąć z tej zwierzyny jak największe korzyści. Obecnie żyją setki osób z polowania na króliki i wysyłają upolowaną zwierzynę do Anglii, która w ten sposób otrzymuje tanią a bardzo delikatną dziczyznę. Przed dwoma laty wywieziono do Anglii taka ilość królików, że jak pisał „Agricultural Journal of Victoria” co do wagi równały się ciężarowi 750.000 średniej wagi owiec. W zeszłym roku otrzymała Anglia z samej kolonii Wiktorya 2,271.000 par królików – oprócz tego więcej niż 800.000 kg. konserw z mięsa króliczego. Myśliwi na króliki postępują sobie przy łapaniu królików w ten sposób, że w południe nastawiają paści, wieczorem zaś, o północy i nad ranem rewidują je, wyjmują złapane króliki, kładą je w cieniu drzewa, przykrywając suknem, aby uchronić je od much. O pewnym czasie nadchodzi wóz, który zabiera zabite króliki i przewozi je do najbliższej stacyi, skąd nadają je do Melbourne. Tutaj umieszczają je w lodowni miejskiej, gdzie je rewidują inspektorzy, którzy oceniają według wagi i stanu świeżości, czy króliki nadają się do eksportu. Jeżeli 24 króliki ważą mniej niż 21 kg. zostają na miejscową potrzebę. Króliki przeznaczone do exportu pakują w skrzynie z łat sporządzone i umieszczają na nowo w lodowniach. Tu po trzech lub czterech dniach zamarzają króliki zupełnie, poczem ładują je do wozów z izolowanemi ścianami i przewożą na okręty, gdzie również znajdują się lodownie.

„Łowiec” z 1 kwietnia 1903

Gwałt publiczny

6 lutego 2014

Gwałt publiczny.

Niemiłej rumacji doznał leśniczy w Śniatynce pow. drohobyckiego nazwiskiem Loret, który zastrzelił psa dworskiego w lesie, mając instrukcję, że każdego psa, napotkanego w lesie, bez różnicy, chociażby był i dworskim, ma zastrzelić. Nieszczęście chciało, że tym razem zastrzelił psa, będącego własnością pana zarządcy a faworyta pani, za co też natychmiast otrzymał dymisję. Gdy p. L. jednak mając kontrakt z p. hrabią na lat trzy i zasianą oziminę w polu, wzbraniał się bez wynagrodzenia z leśniczówki wyprowadzić, nastąpiła doraźna egzekucja, mianowicie 18. bm. otoczyło czterdziestu chłopów pod dowództwem dwóch gajowych leśniczówkę, związali pana leśniczego, a na żonie tegoż, która męża bronić chciała, suknie podarli, poczem zburzyli leśniczówkę, zerwawszy dach i rozebrawszy ściany. W czasie tej operacji nadjechał drogą jakiś pan, podobno sędzia powiatowy z Łąki, który widząc takie bezprawie, przedstawiał chłopom, że w taki sposób postępować nie wolno, na co ci odpowiedzieli, że polecenie p. hrabiego wykonują. Loret wniósł skargę do ck. prokuratorji państwa. Tym czasem jednak drohobyckie starostwo w trzy dni później, to jest po wyrzuceniu leśniczego i zburzeniu leśniczówki, nakazało temuż ażeby się natychmiast z leśniczówki wyprowadził, albowiem budynek ten grozi zawaleniem.

„Kurjer Lwowski” z 26 października 1889

Zastrzelił na ulicy zająca

6 lutego 2014

Zastrzelił na ulicy zająca myśląc, że to wściekły pies

Dziś o godz. 2 w nocy taksówka, wjeżdżająca do miasta ulicą Szczęśliwicką, spłoszyła w polach zająca, który wpadł w ulicę i gnał prosto do Grójeckiej, Tuż przy Grójeckiej zając wpadł na wracającego do domu urzędnika państwowego, p. Z. B.

Pan Z. B. wyjął rewolwer i zająca „upolował”. Zaalarmowany strzałem, posterunkowy 23 komisarjatu, zatrzymał p, Z. B. i wylegitymował, kwestjonując prawo polowania na ulicach. Pan Z. B. pozwolenie na broń posiadał. Tłumaczył się on, że myślał, iż biegnące do niego stworzenie jest wściekłym psem, zląkł się i dlatego strzelił.

Zaznaczyć należy, że termin polowania na zające minął z dn. 15 b. m.

„ABC” z 23 stycznia 1934

Dzik w kościele

4 sierpnia 2013

Dzik w kościele.

Dnia 8. czerwca 1913. około godziny pół do 5-tej popołudniu wbiegł do otwartego kościoła O. O. Kapucynów w Olesku jednoroczny dzik, który po przejściu przez kościół do zakrystji, a spostrzeżony przez jednego z braciszków został w zakrystji zamknięty, gdzie wyrządził na kilka koron szkody.

Ponieważ nikt nie miał odwagi rozjątrzonego do najwyższego stopnia zamkniętego w zakrystji dzika wypuścić, zawezwali O. O. Kapucyni nadstrażnika straży skarbowej Walentego Walczaka z Oleska, który dwoma strzałami z dubeltówki zastrzelił go.

Dzik był widziany przez pastuchów na łąkach gminnych w Chwałowie i biegł w kierunku lasów Pieniackich powiatu Brody.


„Łowiec” z 16 czerwca 1913

Zdziczałe kury

17 lipca 2013

Zdziczałe kury.

Jedno z niemieckich pism myśliwskich opowiada, że pewien dzierżawca polowania w Bawaryi, w pobliżu granicy tyrolskiej, zwiększył stan zwierzyny na swojem terytoryum przez sztuczne zdziczenie drobiu domowego. Kury domowe, trzymane i karmione w lesie, zdala od gospodarstwa, po kilku miesiącach dziczeją, a potomstwu ich zastosowuje się do tego stopnia do warunków nowego sposobu życia, że samo umie się obronić: i wyżywićć. Przytem zmienia się jego postać i natura. Kury stają się mniejsze i dostają upierzenia popielatego. Mięso ich ma być nadzwyczaj smaczne, lepsze od mięsa bażantów. Strzelać je nie jest łatwo, gdyż są bardzo płoche i wzlot mają szybki. Chcąc, aby się rozmnożyły, trzeba starannie tępić drapieżnych szkodników. Można w ten sposób tanim stosunkowo kosztem podnieść w okolicy stan zwierzyny.

„Łowiec” z 1 maja 1894

Połów wron

6 listopada 2012

Połów wron.

Szczególny ten połów wron, jako zwierzyny, odbywa się na mierzei kurońskiej (Kurische Nehrung) na Bałtyku. Przypada on na wczesną porę wiosenną. Jadąc wzdłuż mierzei kariolką pocztową na dwóch kołach – do czego, mówiąc nawiasem, wyborne trzeba mieć kości – spostrzega się zarówno na płaskich wybrzeżach morza jak i na stokach wyższych odpłuczysk morskich małe chatki w rodzaju koszów, pleciono z rogoziny. Są to t. z. wronie budki, w których ukrywają się łowcy i łowczynie wron, bo i płeć słaba z namiętnością łowom tym się oddaje. Łowiec siedzi ukryty w budce i śledzi przelot wron, które przy mglistem powietrzu nisko ponad ziemią ciągną. O 30 lub 10 kroków od budki leży na piasku rozpostarta siec, a sznur od niej trzyma łowiec w ręku. Budka osłonięta jest zresztą gałęziami sośniny, aby nie budziła podejrzenia u nadlatujących ptaków. Koło sieci porozrzucane są na przynętę drobne rybki; wiążą również oswojone wrony do palików. Przeciągające wrony, ujrzawszy na ziemi jedną i drugą towarzyszkę, rozkoszujące pozornie przy obfitej biesiadzie, zaczynają nad tem miejscem krążyć, spuszczając się coraz niżej i nareszcie zasiadają do wspólnej z niemi biesiady. Łowiec czeka, żeby się ich skupiło jak najwięcej i w stosownej chwili pociąga za sznur, a duża siec przykrywa ptaki. Wtedy rozpoczyna się barbarzyńska operacya, przypominająca chyba tryglodytów.

Łowiec przybiega do sieci, bierze wrony po kolei lewa ręką, prawą ściska silnie dziób, i przybliżywszy głowę wrony do swych ust… gniecie jej czaszkę zębami. Ptak ginie natymiast, a mózg występuje na wierzch… Nazywają też tych łowców „wrono-gryzami” Krähebieter. Szczególniej kobieta, zagryzająca w ten sposób żywe wrony, czyni okropne wrażenie.

Uboga ludność mierzei, żywiąca się tylko rybami i przywożonymi z Litwy kartoflami, znajduje ważny dla siebie artykuł żywności w chwytanych masami wronach. Bywają one albo gotowane i na świeżo jedzone, albo peklowane. Zupa z młodych wron ma być nawet wcale dobra. Ptactwo to dostaje się także do hotelów sąsiednich miast i udaje nieraz na półmisku kuropatwę lub gołąbka. Za wronę płacą od 5 do 15 feników.

Czasem razem z wronami dostaje się pod sieć ptactwo drapieżne, jak orły bieliki i rybołowy, albo mewy i idą razem z wronami do garnka lub na pieczyste.

„Łowiec” z 28 grudnia 1895

Zdarzenia myśliwskie

5 lipca 2012

Prawdziwe wydarzenia.

Myślistwo jest najprzyjemniejszą rozrywką, jest to zdrowy sport, wykonywany stale na świeżem powietrzu i w ciągłym ruchu, hartuje więc ciało, rozwesela człowieka, daje wiele wrażeń, uczy poznawać życie zwierza, jego zwyczaje i różne sposoby bytowania.

Krążą między ludźmi śmieszne anegdoty o myśliwskich kłamstwach i utarło się przekonanie, że każdy nemrod to wierutny łgarz, któremu nikt nie wierzy, gdy opowiada jaką przygodę myśliwską, lub jakiś nadzwyczajny wypadek. Lecz proszę mi wierzyć, że czasami dzieją się na polowaniach takie rzeczywiście niewiarogodne, a jednak prawdziwe wydarzenia, że tylko człowiek, nie mający pojęcia o myślistwie, nie może, czy też nie chce w to uwierzyć; przytoczę tu kilka wypadków, słyszanych od ludzi osobiście mi znanych, uczciwych i wiarogodnych.

Ś. p. Józef Ostrowski, brat mój, o którym było wspomnienie w Nr. 18 „Łowca Polskiego”, opowiadał takie zdarzenie:

W czasie polowania w lasach Kaukazu, pewnego dnia, żołnierz z komendy myśliwskiej zabił szakala i momentalnie zdjął z niego skórę; pod koniec tej operacji nadszedł mój brat i widzi, że krwawe ścierwo szakala, z wytrzeszczonemi na wierzchu ślepiami podnosi się i chwiejąc się na wszystkie strony, pełznie, chcąc się ukryć w krzakach – był to widok tak okropny, że brat mój nie mógł na to patrzeć i kazał żołnierzowi dobić nieszczęśliwe zwierzę.   Czytaj dalej…

Wściekły wilk na Litwie 1869

9 lutego 2012

Z Litwy donoszą o strasznym wypadku:

Na polach włościańskich między lasem, zwanym „Sofki” a wsią „Pocie” niedaleko Berezyny, pracowało niedawno nad wieczorem kilka kobiet. Raptem wybiegł z poblizkiego lasu wilk niezwykłej wielkości i w okamgnieniu rozszarpał jedną z tych kobiet. Reszta z nich zdołała uciec do wsi; zanim się jednak mężczyźni uzbroili przeciw dzikiemu zwierzęciu, nie było już wilka. Znaleziono tylko na polu w najokropniejszy sposób rozszarpaną kobietę. Najstarszy z obecnych mężczyzn dał natychmiast znać o tym wypadku miejscowej władzy; przy trupie zaś zostawił sześciu tęgich, uzbrojonych chłopaków. Ci rozłożyli ogień, i poruczając straż jednemu z swego grona, położyli się naokoło ognia. W kilka godzin zjawił się wilk powtórnie, i tylko rozpaczliwej obronie zawdzięcza pięciu z nich że uszli nieochybnej śmierci, szósty zaś pozostał podczas ucieczki nieco w tyle, tego rozszarpał rozbestwiony zwierz. W tejże samej chwili wracał z lasu leśny, wilk rzucił się na niego i wygryzł mu dolną szczękę. Ztąd popędził wilk do wsi „Pocie” i „Ptorani”, napadał formalnie na zagrody włościańskie, wciskał się do pomieszkań, które, jak długo się w piecu pali, stoją otworem, i kaleczył ludzi i zwierzęta. Następnie wyleciał na łąkę, pokaleczył trzech pastuchów i wiele koni, a ztąd pobiegł na folwark „Berezyna”, gdzie się pasły dworskie konie. W jednej chwili rozszarpał z nich 10, a gdy parobcy wybiegli przeciw niemu, rzucił się na nich, skaleczył jednego z nich w głowę, drugiego w rękę, a służącę leśniczego Mankiewicza w szyję i ramię. Nakoniec napadła ta rozjuszona bestja na wieś „Chonytony” i „Makanynięta”, rozszarpała jednę kobietę, pokaleczyła wiele ludzi, psów i bydła i znikła w pobliskim lesie. W przeciągu kilku godzin rozszarpał ten wilk troje ludzi, pokaleczył 31 dorosłych osób i 45 sztuk bydła.

Jest to rzeczywiście straszny wypadek, zwłaszcza gdy się zważy, że według wszelkiego prawdopodobieństwa wilk ten był wściekłym. Wszyscy poszkodowani zgadzają się w tem, że wilk ten toczył pianę, i że ogon miał spuszczony. Przy rzucaniu się na ludzi i bydło podnosił jednak ogon w górę i stając na tylne łapy kąsał w twarz lub szyję. Z jak wielką forsą rzucał się na swe ofiary, na to niech służy za dowód ta okoliczność, że pewnemu chłopowi wybił swoja paszczą pięć zębów! – Obawę wznieca także i ta okoliczność, że nie żarł trupów i nie pił krwi.

Ponieważ ta cała scena odbywała się w nocy i nikt na taki napad przygotowanym nie był, przeto nie mogli mieszkańcy przedsięwziąć środków zaradczych. Jeden z włościan strzelił za wilkiem, i ranił go w tylną łapę, drugi znów wepchał mu podczas walki szydło w brzuch. Chociaż te skaleczenia nie odniosły pożądanego skutku, przyczyniły się jednak do osłabienia dzikiego zwierza, które w następnym dniu w sposób bardzo dziwaczny zabito. Gdy bowiem doniesiono o tym wypadku administratorowi dóbr, Fiedlerowi, rozkazał tenże zrobić nazajutrz wielką obławę. Z całej okolicy zebrali się chłopi na to zapowiedziane polowanie w lasach, zwanych „Sofki”. Niedaleko od tego lasu, w pośród pól włościańskich, są zarośla zwane „Dąbrową”. Ażeby skrócić drogę, udał się cały oddział chłopów przez te zarośla. Ponieważ ścieżka była bardzo wązka, przeto szli ci włościanie gęsiorem. Naraz poczuł ostatni z rzędu, mężczyzna słuszny i silny, że coś bardzo silnie chwyciło go z tyłu za kożuch. Sięgnął więc jedną ręką poza siebie i chwycił wilka za kark, a drugą przytrzymał łapę, sterczącą mu koło twarzy i podparł się pod sosnę. Towarzysze jego widząc go w takiem niebezpieczeństwie, dali zaraz drapaka, po chwili wrócili jednak i zabili kijami wilka wiszącego na plecach dziarskiego Litwina. W brzuchu sterczące szydło przekonało obecnych, że mają do czynienia z tym samym wilkiem, który wczoraj zrządził takie spustoszenia. Zabity wilk był nadzwyczajnej wielkości i koloru jasnego.

„Dziennik Polski” z 3 listopada 1869

Niedźwiedź na peronie

9 lutego 2012

Niedźwiedź na peronie.

Gdy dnia 15. z rana pociąg kolejowy nadchodzący z Drezna, a który miał stanąć o godz. 9 z rana w Lipsku, zajechał przed dworzec w Coswig, spostrzegli pasażerowie ku największemu swojemu zdziwieniu na pustym peronie dużego niedźwiedzia, który niby naczelnik stacji przechadzał się spokojnie, stojąc na tylnych łapach. Maszynista skutkiem tego nie zatrzymał pociągu ale ruszył dalej, i dopiero gdy z pewnej od dworca odległości usłyszano strzał, pociąg powrócił na peron. Teraz dopiero wyjaśniła się rzecz jak następuje: W pobliskiej gospodzie stanął był na nocleg kuglarz z niedźwiedziem. Nad ranem niedźwiedź znalazł był sposobność zdezerterowania od swojego pogromcy i prostą drogą poszedł na peron. Na widok niespodziewanego gościa, którego na domiar trzymano za dzikiego, wszyscy uciekli i pochowali się w lokalnościach dworca. Przypadkiem nadszedł żandarm i ten z pokoju inspekcyjnego przez okno dobrze wymierzonym strzałem w głowę, położył niewinnego sztukmistrza trupem. W chwilę potem, oczywiście za późno, przybiegł właściciel jego i rozpaczał niezmiernie, bo mu ubito zwierza, który był dlań źródłem codziennego zarobku.

„Dziennik Polski” z 27 lutego 1877

Kuny we Lwowie

5 lipca 2011

Kuny we Lwowie.

W „Gazecie lwowskiej” czytamy:

„Mamy do zanotowania ciekawy fakt ubicia dwóch pięknych okazów kuny domowej we Lwowie. Komunikujący nam tę wiadomość p. Józef Kamberski, wracając w nocy z soboty na niedzielę (z 7. na 8. lipca) około godz. l do domu na ul. Gródeckiej pod l. 57. napotkał je na chodniku. Za zbliżeniem się do nich, wydawały kuny przeraźliwy głos, podobny do kociego, roztwierały groźnie pyszczki i rzucały się ku nogom p. Kamberskiego. Kilku uderzeniami laski zabił p. Kamberski jedną z nich, a również i drugą, która uciekła na przeciwną stronę ulicy, udało mu się dopędzić i ubić. Oba okazy są bardzo piękne. Fakt ubicia kun na jednej z najludniejszych ulic naszego miasta godny jest zaznaczenia.”

„Łowiec” z 1 sierpnia 1888

Piśmienny odyniec

6 września 2010

Piśmienny odyniec.

Ze styczniowego polowania w Staszowskich dobrach hr. Andrzeja Potockiego, na którem, jak wiadomo, padło 37 dzików donoszą o następującym wybornym żarciku myśliwskim:

Ostatniego dnia hr. S ., stojąc na stanowisku, spostrzegł dzika, zdążającego wprost ku niemu, Przypuściwszy go na strzał, zabił na miejscu. Zbliżając się do zabitego dzika, zdziwił się bardzo, zobaczywszy, iż ma on na szyi uwiązany list. Zdziwienie było jeszcze większe, gdy dostrzegł, że list adresowany do niego i to na tem stanowisku, na którem stał obecnie. Rozpieczętował więc list i odczytał co następuje :

„Jaśnie wielmożny hrabio! Ponieważ zabiłeś mego ojca, matkę i innych szanownych członków mojej rodziny, więc ogarnęła mię rozpacz i widzę, że nie mam po co żyć już na świecie. Wskutek tego postanowiłem odebrać sobie życie, idę więc prosto na ciebie, abyś mnie nie zabił. Zanoszę tylko prośbę o celny strzał abym się długo nie męczył. Odyniec-samobójca”.

Gdy miot się skończył i myśliwi się zeszli, śmiechy i żarty zapanowały ogólne. Przygodę wyjaśniono tak: W cukrowni w Rytwianach chowano młodego dzika, którego zobaczywszy hr. Br., towarzysząca łowom, uplanowała zrobić jednemu z myśliwych powyższego figla, a zwierzywszy się ze swego planu łowczemu, znalazła w nim poparcie. Otóż napisawszy list, zawiązano go dzikowi na szyi, a ponieważ w roku bieżącym śniegi były bardzo wielkie, więc łowczy wydeptał ścieżkę prosto do stanowiska, na którem miał stać hrabia S. Przed naganką puszczono dzika na ścieżkę; postraszony dobrze kijem, przeszedł udeptaną ścieżką na przeznaczone miejsce, i padł od celnego strzału.

„Łowiec” z 1 maja 1891

Polowanie na dziki w mieście Stanisławowie

6 września 2010

Polowanie na dziki w mieście Stanisławowie.

Wypadek ten niezwykły i ciekawy zdarzył się 8. Października w r. 1870.

W lasach hr. Stadiona, odległych o dwie mile od Stanisławowa, urządzono wielkie polowanie z nagonką na dziki, i wypędzono całą trzodę, złożoną z 18 sztuk do lasu Łysickiego o milę od miasta oddalonego. Gdy i tam trzoda nie znalazła spokoju, prześladowana przez łowców, zbliżyła się ku Łysickim polom, rozlegającym się o pół mili od Stanisławowa, zarosłym gęstymi krzakami, gdzie przenocowała. Nazajutrz rano wśród mgły wyszła z krzaków na role włościańskie w celu żerowania Wieśniacy w części pieszo lub konno dążyli ku owym polom z pługami, spostrzegli żerujące świnie i wnet poznali, że to są dziki. Zebrawszy się i naradziwszy z sobą, postanowili zajść je od krzaków i z głośną wrzawą natrzeć na nie w celu napędzenia na kogoś, któryby uzbrojony w strzelbę mógł bodaj jedno z nich położyć.

Plan wykonany został pomyślnie, wnet więc rozległa się w gęstych zaroślach straszna wrzawa i cały zastęp wieśniaków pieszo i na koniach wypadł z zarośli na żerującą trzodę, nie spodziewającą się wcale tak gwałtownego natarcia. W panicznym popłochu rzuciła się ona wprost ku miastu. Wrzawa piekielna zwróciła uwagę żołnierzy, kwaterujących w pobliżu wsi, którzy wypadli z karabinami, a spotkawszy się z trzodą w szalonym pędzie ku miastu dążącą, kilka za nią strzałów posłali.    Czytaj dalej…

Następna strona »