Piwo z kukurudzy
Od pewnego czasu prowadzą się w browarach dolno austryackich próby wyrobu piwa z kukurudzy, wobec braku jęczmienia. W połowie stycznia ma zacząć się warzenie takiego piwa w browarze szwechackim.
„Kuryer Polski” z 27 stycznia 1916
„Kuryer Polski” z 27 stycznia 1916
Tak samo ma się rzecz ze strojami żałobnymi. I w tym kierunku powinna nastąpić w stroją kobiecym zasadnicza reforma. Ból po stracie najdroższych osób wtedy jest prawdziwym, gdy się go zbytnio nie uzewnętrznia. Nie szata modna i kilkumetrowe czarne krepy, tamujące swobodne ruchy na ulicy, powinny być zewnętrznym wyrazem żałoby, lecz skromna, czarna suknia. Tymczasem dzieje się przeciwnie. Z chwilą, gdy ktoś z rodziny umiera, w iluż to domach myślą przedewszystkiem o gwałtownem użyciu modnych, żałobnych szat. Biegnie się czemprędzej do krawcowej i zamawia „ładną suknię”, potem odwiedza się szereg sklepów i wybiera jak najpiękniejszą i najdłuższą krepę i przegląda się w lustrze, czy „będzie w niej do twarzy”. Taka bezmyślność ubliża pamięci zmarłego.
Doprawdy dziwić się należy, że wśród tylu, bardzo pożytecznych i na wysokim poziomie obywatelskim stojącym organizacyi kobiecych, oddających społeczeństwu naszemu, zwłaszcza w okresie wojennym wielkie usługi, nie powstanie żywiołowa akcya, bardzo energiczna, przeciw marnowaniu tak drogiego grosza na kaprysy mody, urągającej częstokroć estetycznemu poczuciu. – Wszak niejeden mąż czy ojciec rujnuje się wprost, zadłuży „po uszy” dlatego, że „nie wypada” zignorować nowego żurnalu. Cierpi na tem młodsze rodzeństwo i cały dom niejednokrotnie walczyć musi z brakami, częstokroć z niedostatkiem. Na razie nie wiadomo, co najbliższa moda przyniesie, ale już dziś świat kobiecy powinien się szykować do ostrej walki z niepraktyczną i bezmyślną modą.
L.
„Głos Rzeszowski” z 28 października 1917
Sensacją w twierdzy Modlinie było zjawienie się w sobotę popołudniu specjalnej komisji, złożonej z zastępcy komendanta miasta Warszawy, mjr Ryszanka, adiutanta szefa gabinetu ministra spraw wojskowych kapitana Sokołowskiego i kapitana Muszkiet-Krulikowskiego oraz komendanta obwodu strzeleckiego w Janowie Lubelskim, porucznika Szczuruka, którzy z papierami w ręku czynili na forcie warszawskim twierdzy modlińskiej jakieś pomiary i poszukiwania.
Jak się okazało, por. Szczuruk w czasie służby w wojsku rosyjskim dowiedział się od jednego z później poległych żołnierzy o ukrytym w r. 1915 na kilka dni przed kapitulacją Modlina skarbie, zawierającym 6 pudów (96 kilogramów) złota w 5 i 10 rublówkach, oraz złotych medalach św. Jerzego.
Minister spraw wojskowych polecił poczynienie poszukiwań tego skarbu i w tym celu oficerowie ci w sobotę ustalili po mozolnych poszukiwaniach miejsce, oznaczone na planie literą X., gdzie ten skarb miał być zakopany. Czytaj dalej…
„Gazeta Lwowska” z 18 czerwca 1918
Kraj nasz padł ofiarą wojny. Na zachodzie przelewała się niszcząca lawina tam i z powrotem kilkakrotnie. Tymczasem na wschodzie, gdzie na ogromnej połaci kraju przeszła zawierucha w jednym tylko kierunku, gdzie zdawałoby się, ostać się powinien był dorobek pracy i kultury wielu stuleci, widzimy również podobne obrazy. Ktokolwiek zdoła przedostać się ze wschodnich powiatów, każdy ma na ustach tę samą straszliwą, goryczy pełną opowieść o smutnych dziejach dni ostatnich. Wszędzie obraz jest mniej więcej ten sam. Wsie pozostały, długie sznury chałup podolskich stoją jak stały. W oborach tam nieraz i stajniach pusto, w stodołach także, ale ostoje życia wiejskiego, chata, chłop, rodzina pozostały. Młoda ludność męska przerzedzona, ale i nic więcej. Za to w komorach i w świetlicach znajdziesz rzeczy, jakich nigdy przedtem tam nie bywało.
A dwory? Gdzie brak właściciela, tam wszędzie rozpostarła się ruina. Rodzi się pytanie, czemu się to stało, że w okolicach, gdzie huku dział nawet nie słyszano, że i tam także dosięgła pożoga wojny. Z relacyi przybyłych jest jedna i ta sama odpowiedź: nie wojny to pożoga, ale całkiem co innego. Bo niemal wszędzie, gdzie pana nie stało, ruszała sąsiednia wieś. Padało wówczas ofiarą wszystko: nie tylko zawartość obór, stodół i śpichlerzy, pochłonięta raczej stosunkami ogólnemi. Ale palono gorzelnie, ale znęcano się nad maszynami rolniczemi, ale gromadzone z pokolenia na pokolenie dzieła sztuki, zbiory książkowe, sięgające kilku stuleci wstecz, zbiory rękopisów, dzieje rodów, dzieje wsi, wszystko poszło z dymem, albo rozniesione, albo w strzępach wśród gruzów budynków obrócone w kupy śmiecia. Dwory, z których niejeden widział czambuły tatarskie, niejeden podjazd zaporoski, niejeden janczarską nawałę, obrócone zostały w perzynę przez odwiecznych, tuż przy nich a często i z nich żyjących sąsiadów.
Przez długie lata umiejętnie podsycano i hodowano te uczucia w ludzie. I oto trzeba było jednej chwili, gdy zabrakło na posterunku gminnym żandarma, gdy znikła obawa przed odpowiedzialnością „za kratkami”, aby długoletnia działalność „Siczy” bujny dała plon.
Słowa, które piszemy, są przykre i bolesne. Do ludu zbałamuconego, sprowadzonego na manowce, w odróżnieniu od jego wychowawców, do ludu tego, tak nam bliskiego, wspólną z nami dolę i niedolę przez tyle wieków dzielącego, serdeczne zawsze czuliśmy uczucia. Tem boleśniej odczuliśmy straszliwe dzieje ostatnich czasów na wsi wschodnio-galicyjskiej. A przecież żyć będziemy koło siebie i z sobą w przyszłości.
„Dziennik Poznański” z 9 czerwca 1915.
Izba karna skazała T. na rok więzienia, jaka kara spotkała jeńca, o tem nie donoszą.
„Gazeta Lwowska” z 27 lipca 1918
Straszną plagą są niedorostki, którzy pędzą żywot przed dworcami, wyczekując na sposobność odniesienia pakunku. Są to szumowiny, wyrzucone na bruk, ostatniego gatunku. Na Podzamczu naliczyliśmy wczoraj 38 takich chłopców w wieku 12-16 lat, którzy uprzyjemniają sobie czas na przyjście pociągu nazwiskami z najordynarniejszej gwary tak, że nawet jakieś uczciwe słowo z ust ich nie wychodzi. Że to kandydaci na złodziei i innych lokatorów kryminału, nie trudno odgadnąć; już dziś niejeden z nich musi być obeznany z życiem, bo cynizm i wyrafinowanie przebija się u niego przez niemytą twarz jak u recydywisty, który nie nie mą do stracenia. Na dworcu głównym ta falanga jest jeszcze liczniejsza i jeszcze bardziej wyuzdana, a potęguje jej istnienie jakaś bierność władz bezpieczeństwa, która nie umie poskromić wyuzdania tych niedorostków, patrzy przez palce na ich często nieprzyzwoite zachowanie się i na bezczelność, z jaką żądają wysokich kwot za drobne przysługi. Poskromić tych kandydatów na włamywaczy trzeba koniecznie, jeśli bezkarność nie ma wychować ich na domorosłą plagę mieszkańców.
„Głos Rzeszowski” z 18 sierpnia 1918
Wielką plagą są niedorostki, które pędzą żywot przed dworcami wyczekując na sposobność odniesienia pakunku. Na dworcu jest kilkudziesięciu takich chłopaków, którzy jeśli ktoś nimi nie zaopiekuje się, łatwo stać się mogą kandydatami na lokatorów kryminału. Zachowanie się ich jest często bardzo nieprzyzwoite, pełne cynizmu, a za drobne przysługi żądają bezczelnie wysokich kwot, Niektórzy z nich są już rafinowanymi kieszonkowcami okradającymi podróżnych w zręczny sposób. Wobec braku fijakrów i drożyzny tychże, pewna liczba jest ich potrzebna, dla bezpieczeństwa publicznego, jednak należałoby ich zorganizować i jak posługaczy kolejowych opatrzyć numerami.
„Głos Rzeszowski” z 15 września 1918
Zamość się… „polonizuje”! Taką sensacyjną wiadomość znajdujemy w „Ukraińskiem Słowie”. Dotąd ośmielaliśmy się przypuszczać, że Zamość był wogóle od wieków polski. Sądziliśmy także, że w tym prastarym grodzie kwitnęła bujnie cywilizacya polska, że historya Zamościa opromieniona jest wspaniałą działalnością Jana Zamojskiego i akademii Zamojskiej, że wreszcie twierdza Zamość ma świetne karty w dziejach wojny polskiej! Niestety to wszystko były tylko – „polskie brechnie”, jak to najoczywiściej wynikać się zdaje z korespondencyi zamieszczonej w światłym organie ukraińskim. Zamość był bowiem dotąd ukraińskim w każdym calu, a teraz dopiero „spolszczył sia wse!” Znikają dawne napisy na chatach i drogach, w szkole i gminie słychać język polski, na gruntach opuszczonych (!) przez Ukraińców panoszy się ludność polska. Statystyka ostania wypadła fatalnie. Słowem kolonizacya (!) polska wre w całej pełni, a rząd austr. ją wspomaga. Chwalebny jest ten dobry humor organu ukr., mimo tak ciężkich czasów.
„Dziennik Poznański” z 20 listopada 1917.
Okruchy z tłuczonych względnie zmielonych ziemniaków, jak i ususzone ziemniaki, zsypuje się osobno do przewiewnych woreczków, wiesza wolno i przechowuje w suchem miejscu. Zaletą wysuszenia jest wielka ekonomia w spożyciu – bo nic nie idzie na marne, nawet pozostałe resztki dadzą się tak użyć – możność przechowania prawie nieograniczona co do czasu i możność podania potrawy w najkrótszym czasie.
„Głos Rzeszowski” z 4 marca 1917
„Głos Rzeszowski” z 18 marca 1917
Nikt nie widział też w wozie nic podejrzanego; tylko żandarm zbliżył się do wozu, pytając o nazwisko jadących.
Na pytanie zwrócone do najbliżej siedzącego mężczyzny otrzymał też zadowalającą odpowiedź; następnie zwrócił się do kobiety siedzącej w środku z podobnym pytaniem, nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. W końcu zniecierpliwiony poświecił sobie latarnią i ujrzał ze zdumieniem, że osoba siedząca w środku mężczyzn nie była wcale kobietą, lecz – tłustą świnką – ubraną w kobiece suknie.
Świnkę ową obłożono naturalnie aresztem.
„Głos Rzeszowski” z 23 grudnia 1917
„Głos Rzeszowski” z 6 sierpnia 1916
„Głos Rzeszowski” z 7 stycznia 1917
Juliuszowa Albinowska, autorka. „Domu Oszczędnego”.
„Głos Rzeszowski” z 19 listopada 1916
Obawiam się, że zbliżająca się zima przyniesie sporo zawodów estetom, tym zwłaszcza, którym podziwianie modnie obutej, zgrabnej nóżki warszawianki tyle czystej rozkoszy sprawiało.
Buciki z wysokiemi cholewkami, o wdzięcznie kojarzonych barwach, buciki sportowe, t. zw. dlatego zapewne, że się ich do żadnego sportu nie używa, będą dużo droższe.
Drożeją wszystkie skóry, a najdotkliwiej podeszwianki, które dziś kosztują 20 razy więcej, niż przed wojną. Handlarze skór mają apetyty niezmierne i kiedy je stracą – niewiadomo. Daj Boże, jaknajprędzej.
Tymczasem należy myśleć o modzie, którą nazwałbym mądrzejszą.
Według mnie, piękna nóżka warszawianki nic nie straci, jeśli ją obujemy w buciki skromniejsze, o niższej cholewce i obcasach mniej zdradliwych i wogóle praktyczniejsze. Zyska na tem swoboda wdzięcznych ruchów, hygiena i bardzo poważnie względy z kieszenią związek mające. A która z nadobnych warszawianek zdecyduje się na bohaterski wysiłek wyrzeczenia się zbyt kosztownej mody, niechaj się nie czuje nieszczęśliwą. Czytaj dalej…
Z tak ususzonej mieszaniny różnych odpadków w Styryi, w porze zimowej, pieką placki na karmę dla drobiu i świń, a to w następujący sposób:
Suszone odpadki (można dodać trochę grysu i drobnego ziarna) tnie się na drobną sieczkę i miesza z mielonemi łupinami surowych ziemniaków, licząc na 7 części takiej sieczki 1 część soli i 3 części zmielonych łupinek z ziemniaków. Wszystko urabia się jak ciasto, wyrabia placki 20 cm. długości, 15 cm. szerokości i 3 cm. grubości, nakłuwa je ćwieczkiem lub patyczkiem, aby się lepiej wypiekły, podsypuje przesianemi trocinami i wsadza do pieca po chlebie. Placki te suszy się w piecu kilka razy. Piekąc placki dla świń, dodaje się nieco kwaśnego ciasta. Dla kur tłucze się je grubo i miesza z pośladem. Dla świń moczy się w wodzie. Pozostałą mączkę z tłuczenia placków dodaje się do miękkiej karmy.
„Głos Rzeszowski” z 4 listopada 1917