Wpisy otagowane jako 1917

Wojenna moda

6 listopada 2012

Strój kobiecy a moda.

Długotrwała wojna nauczyła nas dotąd wiele, a może i w przyszłości jeszcze więcej nauczy, popchnie do lepszej organizacyi, kooperatywy i wogóle wydatniejszej pracy na polu ekonomicznem. Odzwyczaiła nas też wojna od wielu rozrywek, nawet zdrowiu potrzebnych, od przyjemności picia na śniadanie kawy ze śmietanką, spożywania białych bułeczek, rogalików, smacznego chleba, mięsa z tucznych wołów itp, jednak nie nauczyła dotąd świata kobiecego praktyczności i odporności w stosunku do mody, narzucanej nam przez obcych. Mieliśmy tego dowód z wiosną, gdy moda, kpiąc z drożyzny materyałów, wprowadziła niemal że krynolinowe suknie. Wiadomą jest rzeczą, jak nasze panie zresztą całkiem słusznie biadają na straszną drożyznę wszystkiego, co tylko potrzebne do codziennego życia ludzkiego, jak targują się na Rynku o grosz przy kupnie pietruszki czy jabłka itp., a równocześnie te same panie nie liczą się wprost z groszem, gdy nadejdą żurnale z nową modą. W ilu to szafach mole niszczą wczoraj jeszcze używane, piękne, prawie zupełnie nowe suknie, zastąpione nazajutrz modnymi „workami”, które czynią kobietę niezgrabną i niekształtną. Wiedzą o tem kobiety, niejedna bardzo niezadowolona z modnej sukni, a jednak nie ma siły oprzeć się narzuconej śmiesznej modzie.

Tak samo ma się rzecz ze strojami żałobnymi. I w tym kierunku powinna nastąpić w stroją kobiecym zasadnicza reforma. Ból po stracie najdroższych osób wtedy jest prawdziwym, gdy się go zbytnio nie uzewnętrznia. Nie szata modna i kilkumetrowe czarne krepy, tamujące swobodne ruchy na ulicy, powinny być zewnętrznym wyrazem żałoby, lecz skromna, czarna suknia. Tymczasem dzieje się przeciwnie. Z chwilą, gdy ktoś z rodziny umiera, w iluż to domach myślą przedewszystkiem o gwałtownem użyciu modnych, żałobnych szat. Biegnie się czemprędzej do krawcowej i zamawia „ładną suknię”, potem odwiedza się szereg sklepów i wybiera jak najpiękniejszą i najdłuższą krepę i przegląda się w lustrze, czy „będzie w niej do twarzy”. Taka bezmyślność ubliża pamięci zmarłego.

Doprawdy dziwić się należy, że wśród tylu, bardzo pożytecznych i na wysokim poziomie obywatelskim stojącym organizacyi kobiecych, oddających społeczeństwu naszemu, zwłaszcza w okresie wojennym wielkie usługi, nie powstanie żywiołowa akcya, bardzo energiczna, przeciw marnowaniu tak drogiego grosza na kaprysy mody, urągającej częstokroć estetycznemu poczuciu. – Wszak niejeden mąż czy ojciec rujnuje się wprost, zadłuży „po uszy” dlatego, że „nie wypada” zignorować nowego żurnalu. Cierpi na tem młodsze rodzeństwo i cały dom niejednokrotnie walczyć musi z brakami, częstokroć z niedostatkiem. Na razie nie wiadomo, co najbliższa moda przyniesie, ale już dziś świat kobiecy powinien się szykować do ostrej walki z niepraktyczną i bezmyślną modą.

L.

„Głos Rzeszowski” z 28 października 1917

Wpływ alkoholu na kury

9 lutego 2012

Wpływ alkoholu na kury.

Pewien francuski hodowca drobiu zapewnia w piśmie fachowem, że podając kurom wino, można nadzwyczajnie zwiększyć ich produktywność w dziedzinie niesienia jaj. Próby, poczynione w tym zakresie, wykazały, że kury, które oprócz zwykłego pożywienia dostawały 300 gramów wina dziennie, zniesły w przeciągu czterech miesięcy 148 jaj więcej, aniżeli ich towarzyszki, nie pojone winem. Ten sam dodatni wynik udało się osiągnąć także u kaczek.

„Gazeta Lwowska” z 27 lipca 1917

Zamość się… „polonizuje”!

12 maja 2011

Zamość się… „polonizuje”! Taką sensacyjną wiadomość znajdujemy w „Ukraińskiem Słowie”. Dotąd ośmielaliśmy się przypuszczać, że Zamość był wogóle od wieków polski. Sądziliśmy także, że w tym prastarym grodzie kwitnęła bujnie cywilizacya polska, że historya Zamościa opromieniona jest wspaniałą działalnością Jana Zamojskiego i akademii Zamojskiej, że wreszcie twierdza Zamość ma świetne karty w dziejach wojny polskiej! Niestety to wszystko były tylko – „polskie brechnie”, jak to najoczywiściej wynikać się zdaje z korespondencyi zamieszczonej w światłym organie ukraińskim. Zamość był bowiem dotąd ukraińskim w każdym calu, a teraz dopiero „spolszczył sia wse!” Znikają dawne napisy na chatach i drogach, w szkole i gminie słychać język polski, na gruntach opuszczonych (!) przez Ukraińców panoszy się ludność polska. Statystyka ostania wypadła fatalnie. Słowem kolonizacya (!) polska wre w całej pełni, a rząd austr. ją wspomaga. Chwalebny jest ten dobry humor organu ukr., mimo tak ciężkich czasów.

„Dziennik Poznański” z 20 listopada 1917.

Ziemniaki – porady z czasów głodu

6 września 2010

Jak ocalić przemarzłe, wyrastające teraz w piwnicy ziemniaki i wyzyskać drobne sztuki pozostałe na spodzie, które trudno do stołu podać?

W powyższy sposób wysuszone a nie utłuczone kawałki można doskonale przechować, a gdy potrzeba użyć na zupę, na purée. W takim razie należy je przedtem namoczyć t. j. nalać nieco wody i pod nakryciem zostawić kilka godzin i gotować.

Okruchy z tłuczonych względnie zmielonych ziemniaków, jak i ususzone ziemniaki, zsypuje się osobno do przewiewnych woreczków, wiesza wolno i przechowuje w suchem miejscu. Zaletą wysuszenia jest wielka ekonomia w spożyciu – bo nic nie idzie na marne, nawet pozostałe resztki dadzą się tak użyć – możność przechowania prawie nieograniczona co do czasu i możność podania potrawy w najkrótszym czasie.

„Głos Rzeszowski” z 4 marca 1917


Jak gotować ziemniaki w łupie?

Ekonomiczne jest gotowanie ziemniaków w łupie, gdyż tym sposobem uzyskuje się więcej materyału. Sposób ten jest nawet obecnie przepisany, a najlepszy następujący: Czysto w ciepłej wodzie obmyte ziemniaki w łupinie nalewa się ciepłą wodą, stawia na gorącą kuchnię, a gdy są do połowy ugotowane, odcedza się, obiera z łupki, wrzuca do świeżej posolonej gorącej wody i w niej dalej gotuje. Ten sposób ma też tę zaletę, że nim niszczy się truciznę pod łupiną, zwaną „solaniną”, jak też i niemiły posmak, jaki mają ziemniaki gotowane w łupinie.

„Głos Rzeszowski” z 18 marca 1917

Świnka czy kobieta?

24 czerwca 2010

Świnka czy kobieta?

Zabawną historyjkę podaje „Zopp. Ztg.” Pewnego dnia późnym wieczorem jechał drogą wiodącą do Zopot wóz, na którym, o ile można rozpoznać znajdowały się trzy osoby, 2 mężczyzn i l kobieta w chustce na głowie.

Nikt nie widział też w wozie nic podejrzanego; tylko żandarm zbliżył się do wozu, pytając o nazwisko jadących.

Na pytanie zwrócone do najbliżej siedzącego mężczyzny otrzymał też zadowalającą odpowiedź; następnie zwrócił się do kobiety siedzącej w środku z podobnym pytaniem, nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. W końcu zniecierpliwiony poświecił sobie latarnią i ujrzał ze zdumieniem, że osoba siedząca w środku mężczyzn nie była wcale kobietą, lecz – tłustą świnką – ubraną w kobiece suknie.

Świnkę ową obłożono naturalnie aresztem.

„Głos Rzeszowski” z 23 grudnia 1917

Brak papieru

24 czerwca 2010

Dzienniki a brak papieru w Austro-Węgrzech i w Niemczech.

Jak donoszą z Budapesztu, węgierska Centrala papieru gazetowego wystosowała podanie do prezydenta ministrów i do ministra handlu, w którem uprasza o zaradzenie brakowi papieru. Austryacki Związek fabrykantów papieru, pomimo, że w ciągu wojny już trzy razy podniósł ceny papieru, nie dotrzymał zawartej umowy i nie dostarczył papieru. W Niemczech nie brak papieru, przeciwnie, jest go tam za wiele. W podaniu podniesiono, że rząd niemiecki natychmiast po wybuchu wojny oświadczył, że zwróci wydawcom pism różnicę ceny, która powstała z powodu zażądanej przez fabrykantów papieru podwyżki. Podług ostatnich wykazów, rząd niemiecki wydaje miesięcznie na to około 1,400.000 marek. Dalej zarządził rząd niemiecki, że fabrykanci papieru zobowiązani są przedewszystkiem wyrabiać papier rotacyjny dla dzienników. Wydano też w Niemczech rozporządzenie, według którego fabryki celulozy mają oddawać fabrykom papieru potrzebną do wyrobu papieru rotacyjnego celulozę po cenach pokojowych. Również pomiędzy cenami pokojowemi a wojennemi różnicę pokrywa rząd niemiecki. Cena papieru w Niemczech jest obecnie o 50 procent niższa, aniżeli w Austro-Węgrzech.

„Głos Rzeszowski” z 7 stycznia 1917

Oszczędna karma zimowa dla drobiu

24 czerwca 2010

Oszczędna karma zimowa dla drobiu.

Najwyższy już teraz czas, aby przygotować dla drobiu sztuczną karmę trwałą. Do tej należy przedewszystkiem suszona koniczyna, nasienie pokrzywy i suszone jej liście, odpadki z grzybów i wszelkie odpadki jarzyn tak z ogrodu, jak i kuchni, dalej łupki z jaj, różne chwasty, dzikie kasztany, żołędź, buczyna, ziarnka z arbuza, słonecznika i nasiona różnych traw. Wszelkie odpadki zielone należy ususzyć w cieniu albo w piecu po chlebie.

Z tak ususzonej mieszaniny różnych odpadków w Styryi, w porze zimowej, pieką placki na karmę dla drobiu i świń, a to w następujący sposób:

Suszone odpadki (można dodać trochę grysu i drobnego ziarna) tnie się na drobną sieczkę i miesza z mielonemi łupinami surowych ziemniaków, licząc na 7 części takiej sieczki 1 część soli i 3 części zmielonych łupinek z ziemniaków. Wszystko urabia się jak ciasto, wyrabia placki 20 cm. długości, 15 cm. szerokości i 3 cm. grubości, nakłuwa je ćwieczkiem lub patyczkiem, aby się lepiej wypiekły, podsypuje przesianemi trocinami i wsadza do pieca po chlebie. Placki te suszy się w piecu kilka razy. Piekąc placki dla świń, dodaje się nieco kwaśnego ciasta. Dla kur tłucze się je grubo i miesza z pośladem. Dla świń moczy się w wodzie. Pozostałą mączkę z tłuczenia placków dodaje się do miękkiej karmy.

„Głos Rzeszowski” z 4 listopada 1917

W sprawie dzieci nieślubnych

24 czerwca 2010

W sprawie dzieci nieślubnych.

Cesarz postanowieniem z 18 maja polecił ministrowi sprawiedliwości przedkładać do najwyższego postanowienia prośby o uznanie za ślubne dzieci nieślubnych, pochodzących od wojowników, którzy albo padli na polu bitwy albo zginęli wskutek trudów wojennych, jeżeli ojciec dowodnie miał zamiar matkę dziecka poślubić albo przynajmniej dziecko traktować jak ślubne, przyczem mają być w dalekiej mierze uwzględniane wszystkie za tem przemawiające okoliczności. Wyjątek stanowią wypadki, w których chodzi o interesy dzieci ślubnych, żądających ochrony, lub gdzie zachodzą skrupuły ze stanowiska obyczajności publicznej. Równocześnie zastrzegł sobie cesarz prawo pozwalania matce takich dzieci, ogłoszonych za ślubne, przybierać nazwisko rodowe ojca swych dzieci w wypadkach, godnych uwzględnienia.

„Głos Rzeszowski” z 3 czerwca 1917

Samopomoc u zwierząt

24 czerwca 2010

Samopomoc u zwierząt.

System samopomocy napotyka się bardzo często u zwierząt; tak naprzykład zwierzęta cierpiące na febrę, ograniczają z pełnym rozmysłem swą dyetę, wyszukują sobie ciemne i wilgotne miejsca, piją wodę i kąpią się w niej często.

Gdy pies traci apetyt, zjada jako środek leczniczy pewien gatunek trawy. Trawa ta działa jak doskonały środek przeczyszczający. Chore krowy, woły, kozy itd. wyszukują sobie specyalnie leczniczych ziół. Zwierzęta, cierpiące na reumatyzm, przebywają możliwie jak najwięcej na świecie. Zwierzęta, ulegające febrze z powodu ran, kąpią się ustawicznie w zimnej wodzie. Jeżeli zwierzę złamało sobie nogę, tak, że już wszelka pomoc jest niemożliwą, amputuje ją sobie same przy pomocy zębów. Ponadto trafiają się u zwierząt bardzo często wypadki samopomocy, więcej jeszcze skomplikowane, aniżeli wspomniane wyżej. Znanym jest dobrze wypadek, w którym małpa, mając ranę na przedramieniu, przykładała na nią pewien gatunek zioła i bandażowała ją następnie trawą. Jednej mrówce obcięto przypadkiem macadło; w tej chwili pospieszyły inne mrówki i opatrzyły ranną, zlewając ranę śliną, obficie wydzielaną. Obserwowano również psa, którego w nogę ugryzł w lesie wąż; pies wylizał sobie ranę bezzwłocznie, następnie zaś pobiegł do znajdującego się w pobliżu wodospadu i tam przez dłuższy czas trzymał ranną nogę pod płynącą wodą. W kilka dni był już zupełnie zdrów. Inny znów pies, skaleczywszy się w oko, przez kilka dni ściśle zachowywał dyetę i bezwzględny spokój. Okazało się to skutecznem, gdyż w niespełna tydzień był zdrów zupełnie. Bardziej wreszcie znamiennym był wypadek obserwowany u jednego konia; zwierzę to, mając złamaną nogę, przez dłuższy czas tarło nią o żłób, dokąd kości nie wróciły na swoje miejsce, następnie zaś przez dłuższy czas zachowywało ścisłą dyetę. W niespełna cztery tygodnie koń był zdrów zupełnie, a na nodze zaledwie dojrzeć można było ślady złamania.

„Głos Rzeszowski” z 24 czerwca 1917

O prześladowaniu dawnych palaczy

14 listopada 2009

DYMEK Z PAPIEROSA.

Minęło właśnie lat sześćdziesiąt pięć…

Nie sądźcie że chodzi o wiosnę ludów, rewolucyę lutową, bombardowanie Rzeszowa, albo powstanie węgierskie, albo o wiele innych rzeczy, które się działy w wielkim roku 1848.

Wynalazłem rocznicę inną, rocznicę którą daremnie staralibyście się odgadnąć.

Odkryłem, iż minęło właśnie sześćdziesiąt pięć lat od chwili, w której pozwolono ludziom w Europie… na ulicy palić papierosy! Do roku 1847 rzecz taka była w większości państw europejskich surowo wzbroniona.

Nie rozśmiej się, czytelniku. Sprawa traktowana seryo.

Jeśli się zaś roześmiejesz, to okazujesz się tem samem czarnym niewdzięcznikiem wobec papierosa, którym się właśnie rozkosznie przy czarnej kawie zaciągasz. Dla przodków mieszkańca twej srebrnej papierośnicy była bowiem owa chwila w r. 1848 przełomowa w dziejach walki jaką prowadzili, aby zdobyć i zabrać w niewolę – człowieka, aby się nierozerwalnym powojem owinąć dokoła jego egzystencyi. A walka to była zaciekła wytężająca i przebiegła, a ciągnęła się jeszcze od czasów Kolumba. Przez 500 lat brał się narkotyk za bary z człowiekiem.   Czytaj dalej…

Fałszowanie zabytków

14 listopada 2009

O fałszowaniu zabytków i współczesnych dzieł sztuki.

Największą, bez przesady, plagą zbiorów publicznych i prywatnych są falsyfikaty, zalewające coraz liczniej wszelkie antykwarnie. wciskające się z ciągle większem natręctwem do gablot nawet wielkich muzeów, mimo ustawicznej i natężonej ostrożności uczonych kierowników. Można powiedzieć, że odkąd tylko poczęto na szerszą skalę tworzyć zbiory i od chwili rozprzestrzenienia się po świecie zorganizowanego handlu antykami, osobliwościami i tworami sztuk pięknych – odtąd pojawiają się obok autentycznych fałszywe okazy, a w miarę postępu techniki i udoskonaleń fabrycznych coraz lepsze, wierniejsze i złudniejsze naśladownictwa, coraz trudniejsze do gruntownego wykorzenienia.

Skoro mowa o fałszowaniu dzieł sztuki – nie bez słuszności możnaby wspomnieć o czasach starożytnych; ale ściśle rzecz biorąc, w odniesieniu do skoordynowanej akcyi oszukańczej, dopiero właściwie epoka Odrodzenia zapoczątkowuje planowy z świadomością niecnego celu poprostu przemysł fałszerski. Popyt podówczas na wykopaliska klasyczne, obrazy i rzeźby współczesne był wielki, całe tłumy najznakomitszych osobistości zjeżdżały się w różnych sprawach do Wenecyi, Rzymu i t. d. i wykupywały przy tej sposobności wszystko, co się jeno dało; kto zaś osobiście podążyć tam nie mógł, nabywał upragnione przedmioty za pośrednictwem specyalnych agentów, którzy utrzymywali zastępy wprawnych podrabiaczy. Zdarzało się bowiem nierzadko, iż jedno i to samo jakieś dzieło chciało posiąść kilku amatorów, trzeba więc było zadowolić wszystkich.   Czytaj dalej…

Zwyczaje i obyczaje ludowe w rzeszowskiem

14 listopada 2009

WAWRZYNIEC WILK.

Zwyczaje i obyczaje ludowe w rzeszowskiem.

IV.

Nadzwyczaj żywa jest wśród naszego ludu wiara w cuda i w cudowne objawienia, w duchy dobre i złe.

Często rozchodzi się nagle wieść, że tam a tam objawiła się Matka Boska – na drzewie, na roli, w studni – zaraz ciągną na to miejsce tłumy pobożnych i powstają najrozmaitsze opowiadania na temat „Cudownego Objawienia”; każdy opowiada, jak widział, co widział i gdzie widział, a każdy widział inaczej, ale widział na-pewne. Trwa to nieraz dość długo, dopóki nie uda się duchowieństwu przekonać ludzi, że to złudzenie, że tam nic nie widać i nic niema. Zdarzyło się to dość dawno pod Rzeszowem u źródła Mikośki i przed siedmiu laty w Krzątce, a w Rzeszowie jeszcze dziś widzą niektórzy na zewnętrznej ścianie presbiteryum dawnego kościoła Reformatów obraz Matki Boskiej, który się nie daje zamalować.

Trudno dalej wytłumaczyć tym, którzy byli n. p. na Kalwaryi, że Chrystusa nie ukrzyżowano pod Przemyślem, bo: „przeciez tam jest Cedron, Góra oliwna, przecie idzie procesya od Annasza do Kaifásza i Piłáta, przecież tam kładą Chrystusa do grobu” i t. d.

Niektórzy znowu widzieli, jak się niebo otwierało, a było to tak: „Spał w polu w nocy przy koniach, budzi się, słuchá, a tu coś skrzyp! Patrzy do góry, a tu łuna okrutná, a jasność taká, że się patrzyć ni możno. Słychać ci było takie granie i takie śpiéwanie, że ci się dusza pchała do gardła i zęby trza było zaciskać, żeby nie uciekła. Trwało to ze śtyry sekundy, a potem – klap, jak to wieko u skrzyni ci klapło i znów pomroka okrutná”.

Każdy ma swojego dyabła i swojego anioła, nabożeństwo do Anioła Stróża jest tak wielkie, jak nienawiść dyabła. Dyabły przesiadują na granicach, na moczarach, na bagnach i w zaroślach nadrzecznych. Często gonią po polu, jako „światełko” – błędny ognik! – „Są to dwie świécki na stolicku, co som leci, a jakby ci go chto złapie, to wali go w pysk, jaz sie przewráá i leci dali” – opowiadają. Niejednego już dyabeł wodził przez kilka godzin po wertepach, zwłaszcza gdy wracał skądś tamtędy „o punocku” i do tego trochę „zawrózony”.   Czytaj dalej…

Czym zastąpić brakującą tartą bułkę w kuchni?

14 listopada 2009

Czem zastąpić brakującą teraz tartą bułkę w kuchni?

Ziemniaki ugotowane, ale nie rozgotowane i odcedzone, gdy nieco ostygną, ugniata się mątewką, albo kraje w cienkie talarki, rozciąga na czystym, niedrukowanym papierze (nie na samej blasze), układa z papierem na blachę i suszy na kuchni, albo w rurze lub w piecu, albo na kaloryferach przy centralnem ogrzewania. Gdy wyschną do twardości kamyka, tłucze się je w moździerzu lub miele w odpowiednim młynku, tak jak suchą bułkę. Uzyskane w ten sposób okruchy, można najzupełniej tak użyć, jak tartą bułkę, a więc do wyrobienia sznycli, kotletów i do obsypywania pieczeni zamiast mąki itp.

„Głos Rzeszowski” z 4 marca 1917

Króliki

14 listopada 2009

Króliki.

Przed dwoma laty zaczęto nawoływać w prasie do hodowli królików na wielką skalę i obiecywano sobie, że ona uwolni nas od braku mięsa, a w każdym razie wpłynie na wielką obniżkę jego ceny. Jakoż wzięto się do hodowli królików i przekonano się istotnie, że króliki plenią się bardzo szybko i mogłyby się przyczynić do uregulowania cen mięsa, gdyby nie pewne „ale”, o którem na razie niedość dobrze pamiętano. Zapomniano mianowicie o tem, że królik potrzebuje bardzo wiele paszy, że o nią jest trudno i że jest ona niepomiernie droga, wskutek czego i wyprodukowane mięso nie może być tanie. Hodowla królików, zwłaszcza w mieście, nie mogła się w żadnym razie opłacać a to tembardziej, że i za nabywane do rozpłodu króliki wyższych gatunków, t. zw. rasowe, trzeba było płacić po niepomiernie wysokich cenach.

Hodowcy miejscy byli też narażeni na straty i przez to, iż próbowali hodować króliki w stajniach pustych lub na strychach, gdzie bardzo często młode króliki stawały się pastwą szczurów.

To wszystko sprawiło, iż hodowcy pozbywali się królików, przekonawszy się, że ich narażają na znaczne straty. Oto dlaczego niema w sprzedaży mięsa króliczego, a jeżeli się i znajdzie niekiedy, jest równie drogie, a często i droższe, jak wszelkie inne mięso.

W każdym razie nie należałoby porzucać hodowli królików na mięso, gdyż one w warunkach pomyślnych mogą oddawać znaczny pożytek i po wojnie przez czas dłuższy.

„Głos Rzeszowski” z 21 października 1917

Młoda koniczyna jako pokarm dla ludzi

14 listopada 2009

Młoda koniczyna jako pokarm dla ludzi.

Ze względu na obecny brak środków żywności, jest dla kwestyi wyżywienia ludności, rzeczą niezmiernie ważną, aż do czasu przyszłych zbiorów możliwie wyzyskać wszystkie środki żywności, które nam podaje świat roślinny.

Pod tym względem przypomina się, że młoda koniczyna w stanie kultywowanym przez nasze gospodarstwa rolne, stanowi znakomitą i bardzo pożywną jarzynę w rodzaju szpinaku, której spożycie absolutnie nie szkodzi zdrowiu i nie pociąga za sobą żadnych przykrych następstw. Koniczynę, która ma służyć na pokarm dla ludzi, należy zbierać w czasie pierwszego okresu wegetacyi około 10 do 15 cm. wysoką, możliwie świeżą i niezwiędłą. Na jarzynę przyrządza sieją podobnie jak szpinak. Nadają się do tego wszystkie rodzaje koniczyny, jednak wskazanem jest t. zw. lucernę parokrotnie przegotować i zmieniać wodę tak, aby utraciła smak pewnej goryczy.

„Głos Rzeszowski” z 10 czerwca 1917

Następna strona »