Archiwum miesięcy: Luty 2012

Tablice informacyjne

9 lutego 2012

Krótko, jasno, dobrze!

Francuski minister rolnictwa kazał poumieszczać obok lasów i przy drogach czarne tablice drewniane z następującymi napisami: Pożywienie jeża stanowią, myszy, ślimaki, pendraki, zwierzątka bardzo szkodliwe w ogóle. Nie zabijajcie jeża! – Ropucha niszczy w godzinie 20 do 30 owadów. Nie zabijajcie ropuchy! – Kret spożywa nieustannie pędraki, świerszcze, poczwarki i owady wszelkiego rodzaju. W żołądku jego nie znaleziono nigdy ani śladu roślin. Jest on bardziej pożyteczny niż szkodliwy. Nie zabijajcie kreta! – Chrząszcz majowy i pędrak są najgroźniejszymi nieprzyjaciółmi gospodarstwa wiejskiego. Chrząszcz majowy kładzie 60 do 100 jaj, z których powstają naprzód pędraki a potem znowu chrząszcze. Zabijajcie chrząszcza majowego! – Owady wyrządzają corocznie ogromne szkody. Ptactwa jedynie może z nimi walczyć pomyślnie, bo ptaki żywią się gąsienicami. Dzieci, nie wybierajcie gniazd ptasich!

Czy w naszym kraju nie byłoby rzeczą pożądaną postarać się o podobne tablice i odpowiednie napisy?

(Fr. päd. Bl. Nr. 33.)

„Szkoła. Tygodnik Pedagogiczny” z 30 września 1876

Spalone włosy

9 lutego 2012

Dziwne nieszczęście wydarzyło się w tych dniach w Jerzycach. Młoda dziewczyna cierpiała od długiego czasu na ból głowy. Matka, chcąc córce swej pomódz, zmaczała jej wieczorem głowę dobrze petroleum, przyczem młodszy syn przyświecał łojówką. Zbliżył się on ze światłem za nadto do głowy swej siostry, przez co się włosy, petroleum zlane, zajęły. Matka usiłowała przytłumić płomień już to rękoma, już to wodą, co się jej jednakże nie udało. Dopiero sąsiad nadbiegły obwinął dziewczęcia głowę chustką wełnianą i przez to ogień przygasił. Dziewczę straciło naturalnie wszystkie włosy, a prócz tego jedno ucho mocno popalone zostało; matka zaś całkiem poparzyła sobie ręce. Obie znajdują się w kuracji lekarskiej.

„Dziennik Polski” z 28 marca 1874

Wściekły wilk na Litwie 1869

9 lutego 2012

Z Litwy donoszą o strasznym wypadku:

Na polach włościańskich między lasem, zwanym „Sofki” a wsią „Pocie” niedaleko Berezyny, pracowało niedawno nad wieczorem kilka kobiet. Raptem wybiegł z poblizkiego lasu wilk niezwykłej wielkości i w okamgnieniu rozszarpał jedną z tych kobiet. Reszta z nich zdołała uciec do wsi; zanim się jednak mężczyźni uzbroili przeciw dzikiemu zwierzęciu, nie było już wilka. Znaleziono tylko na polu w najokropniejszy sposób rozszarpaną kobietę. Najstarszy z obecnych mężczyzn dał natychmiast znać o tym wypadku miejscowej władzy; przy trupie zaś zostawił sześciu tęgich, uzbrojonych chłopaków. Ci rozłożyli ogień, i poruczając straż jednemu z swego grona, położyli się naokoło ognia. W kilka godzin zjawił się wilk powtórnie, i tylko rozpaczliwej obronie zawdzięcza pięciu z nich że uszli nieochybnej śmierci, szósty zaś pozostał podczas ucieczki nieco w tyle, tego rozszarpał rozbestwiony zwierz. W tejże samej chwili wracał z lasu leśny, wilk rzucił się na niego i wygryzł mu dolną szczękę. Ztąd popędził wilk do wsi „Pocie” i „Ptorani”, napadał formalnie na zagrody włościańskie, wciskał się do pomieszkań, które, jak długo się w piecu pali, stoją otworem, i kaleczył ludzi i zwierzęta. Następnie wyleciał na łąkę, pokaleczył trzech pastuchów i wiele koni, a ztąd pobiegł na folwark „Berezyna”, gdzie się pasły dworskie konie. W jednej chwili rozszarpał z nich 10, a gdy parobcy wybiegli przeciw niemu, rzucił się na nich, skaleczył jednego z nich w głowę, drugiego w rękę, a służącę leśniczego Mankiewicza w szyję i ramię. Nakoniec napadła ta rozjuszona bestja na wieś „Chonytony” i „Makanynięta”, rozszarpała jednę kobietę, pokaleczyła wiele ludzi, psów i bydła i znikła w pobliskim lesie. W przeciągu kilku godzin rozszarpał ten wilk troje ludzi, pokaleczył 31 dorosłych osób i 45 sztuk bydła.

Jest to rzeczywiście straszny wypadek, zwłaszcza gdy się zważy, że według wszelkiego prawdopodobieństwa wilk ten był wściekłym. Wszyscy poszkodowani zgadzają się w tem, że wilk ten toczył pianę, i że ogon miał spuszczony. Przy rzucaniu się na ludzi i bydło podnosił jednak ogon w górę i stając na tylne łapy kąsał w twarz lub szyję. Z jak wielką forsą rzucał się na swe ofiary, na to niech służy za dowód ta okoliczność, że pewnemu chłopowi wybił swoja paszczą pięć zębów! – Obawę wznieca także i ta okoliczność, że nie żarł trupów i nie pił krwi.

Ponieważ ta cała scena odbywała się w nocy i nikt na taki napad przygotowanym nie był, przeto nie mogli mieszkańcy przedsięwziąć środków zaradczych. Jeden z włościan strzelił za wilkiem, i ranił go w tylną łapę, drugi znów wepchał mu podczas walki szydło w brzuch. Chociaż te skaleczenia nie odniosły pożądanego skutku, przyczyniły się jednak do osłabienia dzikiego zwierza, które w następnym dniu w sposób bardzo dziwaczny zabito. Gdy bowiem doniesiono o tym wypadku administratorowi dóbr, Fiedlerowi, rozkazał tenże zrobić nazajutrz wielką obławę. Z całej okolicy zebrali się chłopi na to zapowiedziane polowanie w lasach, zwanych „Sofki”. Niedaleko od tego lasu, w pośród pól włościańskich, są zarośla zwane „Dąbrową”. Ażeby skrócić drogę, udał się cały oddział chłopów przez te zarośla. Ponieważ ścieżka była bardzo wązka, przeto szli ci włościanie gęsiorem. Naraz poczuł ostatni z rzędu, mężczyzna słuszny i silny, że coś bardzo silnie chwyciło go z tyłu za kożuch. Sięgnął więc jedną ręką poza siebie i chwycił wilka za kark, a drugą przytrzymał łapę, sterczącą mu koło twarzy i podparł się pod sosnę. Towarzysze jego widząc go w takiem niebezpieczeństwie, dali zaraz drapaka, po chwili wrócili jednak i zabili kijami wilka wiszącego na plecach dziarskiego Litwina. W brzuchu sterczące szydło przekonało obecnych, że mają do czynienia z tym samym wilkiem, który wczoraj zrządził takie spustoszenia. Zabity wilk był nadzwyczajnej wielkości i koloru jasnego.

„Dziennik Polski” z 3 listopada 1869

Reklama w Ameryce 1907

9 lutego 2012

Reklama w Ameryce.

Statystyk H. Wisby oblicza koszta reklamy w Ameryce na 500 milionów dolarów rocznie, a zatem niemal tyle, ile wydają na armię w Europie: państwo niemieckie, Rosya, Francya, Austrya, Hiszpania. Według obliczenia Calkinsa i Holdena wzrosły wydatki na reklamę w roku 1905 na 600 do 1000 milionów dolarów. Rozwój reklamy wzmaga się z rozwojem handlu. – Przed wojną boerską uchodziła kwota 3000 dolarów, wydana przez firmę Fairbank i Ska za bajeczną. Dziś jest ona rzeczą powszednią. Ta sama firma wyznacza obecnie blizko 750.000 dolarów rocznie na ogłoszenia – i w dodatku nie jest pod tym względem wyjątkiem.

Fabryka mydła „Sapolio” ogłasza od 30-tu lat swoje wyroby; z początku wydawała na ten cel tylko 30.000 dolarów, dziś wyrzuca na reklamę dziennie 1000 dolarów. Wielkie nowojorskie domy handlowe poświęcają przeszło 4 miliony dolarów na same ogłoszenia w gazetach. W Chicago wysyłają kupcy i przemysłowcy przeważnie pocztą reklamy w formie cenników. Firma Sears Roebuk i Ska w Chicago rozrzuca po całym świecie katalogi, ważące 4 funty i obejmujące 1200 stronic w trzech szpaltach. Nakład tego katalogu wynosi bajeczną kwotę 640.000 dolarów.

Ladies Home Journal w Filadelfii, rozchodzący się w nakładzie miliona egzemplarzy, żąda za reklamowy artykuł po 6 dolarów od wiersza („agate line”). Każda stronica zawiera 4 szpalty takich wierszy, a że format odpowiada paryskiej Illustration, przeto jedna strona, sprzedana pod inseraty, przynosi 6000 dolarów; jeżeli zaś jakaś firma bierze całą stronę od razu, to cena wynosi każdorazowo 4000 dolarów za inserat.

Również tak drogim, jak Ladies Home Journal, jest mały miesięcznik Comfort, wydawany w Ameryce (Maine), i przeznaczony wyłącznie dla klasy robotniczej w zachodniej i południowej Ameryce. Ma on podobno nakładu 1,250.000 egzemplarzy – i z tego powodu każe sobie płacić po 5 dolarów „agate line”. Grudniowy numer Me Clure z roku 1904 zawierał 171 stron ogłoszeń, za które nakładcy zainkasowali 270.000 marek. Munsey Magazine ma przeciętnie za inseraty 300.000 marek miesięcznie dochodu. Obliczają, że dziesięć najwybitniejszych miesięczników zarabia przeciętnie miesięcznie 350.000 dolarów za ogłoszenia. Z tego na sam Ladies Home Journal przypada miesięcznie 540.000 marek.

Nie mniej od druku rozpowszechnioną jest reklama na ścianach i murach, pochłaniająca kolosalne kwoty. Zależy to od przestrzeni i miejsca. Odpowiednie płaszczyzny wydzierżawia się na podstawie tak zwanego „sheet” („sheet” wynosi 60×70 centymetrów). Fabryka „Force” płaci za 50.000 płaszczyzn na ścianie 25.000 dolarów miesięcznie. Najwyższą cenę za ten rodzaj reklamy płacono po 10 dolarów miesięcznie za stopę kwadratową.

Reklama jest potęgą, a wyzyskanie jej zręczne, stokrotnie się opłaca. – Wielkie firmy handlowe w Nowym Jorku, Chicago i Filadelfii płacą „fachowcowi”, który codziennie układa senzacyjne reklamy do 50.000 marek rocznie, a takie same prawie pensye pobierają ci, którzy umieją urządzać efektowne wystawy w oknach sklepowych.

Amerykańskie reklamy docierają do najdalszych zakątków świata, przysparzając nowe drogi zbytu rodzimemu handlowi.

„Goniec Polski” z 10 października 1907

Nowe zastosowanie kinematografu

9 lutego 2012

Nowe zastosowanie kinematografu.

Kinematograf, stanowiący niewątpliwie ważny i praktyczny wynalazek, stał się w rękach niewłaściwych środkiem wywoływania szkodliwych sensacyj i psucia ludności, osobliwie młodzieży do tego stopnia, że w ostatnich czasach tak władze, jak i społeczeństwo zniewolone były wystąpić przeciw temu. Można mieć uzasadnioną nadzieję, że tym usiłowaniom uda się zaprowadzić porządek i zwrócić kinematograf tam, gdzie jest jego właściwe zadanie, t. j. na pole szerzenia zdrowej oświaty.

W ostatnich czasach znalazł kinematograf zastosowanie w przemyśle maszynowym, a to w sposób następujący: Do ocenienia wartości maszyn nie wystarczają teraz rysunki, opisy, fotografie, a nawet i modele. Kupujący chce widzieć maszynę, którą chce nabyć, w czynności, ale to przedstawia trudności, bo maszyny nie małe nie dadzą się łatwo przenosić na żądane miejsce, z drugiej strony kupujący, mieszkający nieraz daleko, jak to bywa w Stanach Zjednoczonych, nie zawsze może przyjechać do obejrzenia pożądanej maszyny. W tych stosunkach wpadnięto w Ameryce na pomysł przedstawienia maszyny w czynności w zdjęciach kinematograficznych, by w ten sposób pokazać kupującemu ad oculos działanie maszyny, jak lepiej nie można. Myśl ta okazała się praktyczna i spodziewać się należy, że europejskie fabryki maszyn pójdą za dobrym przykładem, danym przez Amerykę.

„Gazeta Lwowska” z 21 lipca 1912

Telewizja w 1935 roku

9 lutego 2012

Telewizja w chwili obecnej

Próby przenoszenia obrazów na odległość elektrycznością i oglądanie żywych scen poprzez odległość, sięgają znacznie dawniejszych czasów, niż to naogół się przypuszcza. A jednak dopiero dzisiaj sprawa telewizji postąpiła o tyle naprzód, że już bez przesady żadnej można twierdzić: „Za lat parę będziemy przez radjo nietylko mogli słyszeć ale i widzieć”.

Poprzez tuzin przeróżnych systemów, któremi próbowano w ciągu ostatnich lat kilkudziesięciu rozwiązać problem telewizji, dopiero rura katodowa stała się w rękach wynalazcy tym przyrządem, który przez wyeliminowanie wszelkich mechanicznych środków rozwiązanie to przyniósł. W rachubę wchodzą tu rury katodowe, przekształcone podług pomysłów Zworykina i Bairda w odpowiednie aparaty nadawcze i odbiorcze, a których opis podaliśmy w jednym z nieco dawniejszych numerów. Mają one kształt tuby lub leja szklannego, całkiem zamkniętego, z ekranem nadawczym względnie odbiorczym na płaskiej ścianie. Widzenie na odległość w ogólnym schemacie odbywa się tu w ten sposób, że obraz zostaje na ekranie aparatu nadawczego rozłożony na dziesiątki tysięcy drobnych punkcików o rożnem natężeniu świetlnem, a te zostają po kolei przeniesione w postaci prądu elektrycznego o zmiennem natężeniu do aparatu nadawczego i tam na ekranie w tejże samej kolei spowrotem złożone na obraz całkowity.   Czytaj dalej…

Wykopaliska (1)

9 lutego 2012

Uzbrojenie z XIII lub XIV wieku.

We wrześniu w 1894 roku, w okolicy Tahańczy miasteczka w gub. Kijowskiej, pewien włościanin, kopiąc w swym ogrodzie, natrafił na dębową trumnę, po otworzeniu której znaleziono kościec jakiegoś rycerza w bogatym i kompletnym rynsztunku wojennym, sięgającym wieku XIII. Cały ten rynsztunek (według wiadomości podanych przez gazety miejscowe) składał się z 1) hełmu żelaznego ze złoconą miejscami srebrną blachą; 2) żelaznej kolczugi nadzwyczaj misternej roboty; 3) resztek tarczy i kołczanu; 4) cokolwiek uszkodzonego miecza w srebrnej pochwie; 5) złamanego na połowę drewnianego srebrną blachą obłożonego berła; 6) ryngrafu srebrnego pozłacanego z wizerunkiem Chrystusa i alfą i omegą; 7) srebrnego ze śladami pozłoty puhara z ładnemi ornamentacyami; 8) blach złotych i srebrnych od niewiadomych przedmiotów (pancerza?); 9) blach srebrnych z ozdobami na piersiach; 10) sprzączki srebrnej i 11) drutu srebrnego pozłacanego spiralnie zwiniętego. Całe to wykopalisko nabył znany amator archeolog i właściciel bogatego muzeum w Kijowie, pan Chojnowski.

Bardzo pożądanemi byłyby bliższe szczegóły tyczące się tego wykopaliska.

M. E. B.

„Wiadomości numizmatyczno-archeologiczne” 1895 nr 1


Pod Warną w Turcyi, gdzie w r. 1444 zginął w bitwie z Bisurmanami król polski Władysław Warneńczyk, znalazł w ziemi dr. Gutowski, zmarły w r. 1849, zbroją w dobrym stanie, 2 hełmy, 2 miecze i 2 młoty. Zbroja jest cennym okazem uzbrojenia rycerza polskiego z 15-go wieku. Jest ona w posiadaniu ks. Łukasza Wronowskiego w Adryanopolu i można ją od niego nabyć.

„Dziennik Kujawski” z 18 maja 1895


Wykopalisko.

W Podolicach w powiecie średzkim wykopano w pobliżu zabudowań dominialnych pięć dobrze utrzymanych czaszek ludzkich; szczęki wykazywały jeszcze wszystkie zęby. Po zatem mieściły się w tym samym grobie inne jeszcze kości, szczęka konia, kawał drzewa w formie pala i resztki pierścienia, na którym widoczny był znak w postaci krzyża. Czaszki i kości ludzkie zebrano i pochowano na cmentarzu w Opatówku. Przed mniej więcej 20 laty w tem samem miejscu znaleziono około 15 szkieletów ludzkich.

„Dziennik Poznański” z 31 sierpnia 1915


Z Chorzowa. Wykopano tu kości ludzkie na polu siodłaka Dudka; z pieniędzy które się w worku przy nim znajdowały, dochodzić można, że ten człowiek już prawie 150 lat tam leży, bo jeszcze stare polskie pieniądze od króla Jana Kaźmierza z liczbą roku 1661 – 1664 – 1665 rozpoznano. Czy człowiek ten zabity został, albo innym sposobem nagle umarł i tam pochowany – kto wie? Dawniéj na tym miejscu był las.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 26 czerwca 1868

Wykopaliska pod Trzemesznem

9 lutego 2012

Z pod Trzemeszna, 14 grudnia.

Niedaleko Trzemeszna tuż nad jeziorem ciągnącem się od Trzemeszna do Wilatowa leży mała wioska Lubin. W niej mieszkają trzeźwi, porządni i dla tego też dosyć zamożni gospodarze.

W wiosce tej, około 20 kroków od jeziora leży okop, który nam przypomina szwedzkie czasy. Może ten okop istnieje od czasów jak Szwedzi dnia 24. sierpnia 1656 r. zostali przez Polaków pobici pod Trzemesznem. Okop ten jest to usypana góra, na której szczycie znów usypane są w prostym kącie dwa wały, pomiędzy któremi znajduje się podwórze, na którem 500 ludzi łatwo zmieścić się może. Śliczna to pamiątka dawniejszych dziejów, dla tego też niejeden podróżny zwrócił już swe kroki na owo miejsce. Szkoda tylko, iż owa góra nie jest obsadzona cienistemi drzewami, tylko jest obrośnięta rozmaitemi krzakami, jako to: jałowcem, cierniem, głogiem i dzikiemi karłowatemi gruszami, pomiędzy któremi latem pląsają niewinne baranki w pośród różnokolorowego bydełka.

Opowiadali mi starzy gospodarze, iż pole Lubina wysłane jest trupami. Jest to trochę przesady, ale coś prawdy zawsze w tem leży. Niejeden gospodarz wyorał już w swoim polu jednego i więcej kościotrupów. Niejeden wybudował dom, a nie wiedział, iż ta cegła pomięszaną jest z popiołem ciała ludzkiego, bo gdzie dawniej brali glinę na cegłę, teraz wydobywają najwięcej szkieletów ludzkich, W tych dniach była gmina zmuszona wyreperować drogę wiejską. A gdy przyszli z robotą aż do owej glinicy, naraz wykopują jeden szkielet ludzki po drugim, tak że ich wydobyli koło piętnastu. Możeby byli więcej wykopali, lecz nie chcieli dalej szukać. Iż owe trupy już dawno tam spoczywają, można poznać potem, iż za najlżejszem uderzeniem kości się rozlatywały. To tylko nie ładnie od tych co tam pracowali, iż obchodzili się z temi kościami, nie jako ludzkiemi tylko jak ze zwierzęcemi, rozrzucali je po wodzie, po drodze itd. Pamiętajcie, iż człowiek nie bydlę – a kto wie, gdzie wasze kości spoczywać będą.

„Orędownik” z 18 grudnia 1877

Wojna 1904

9 lutego 2012

Wojna.

Po nieudałej akcji zaczepnej, czyli tak zwanej ofenzywie Moskali, na placu boju zapanowała chwilowa cisza, która już trwa dni parę. Zrazu mówiono o 48-godzinnem zawieszeniu broni, tak ze strony rosyjskiej jak i japońskiej, aby można było pochować poległych i zarządzić, co potrzeba pod względem sanitarnego opatrzenia. 48 godzin minęło, a żadna strona wojująca nie zaczyna zaczepki. Z tego widać, że i Moskale i Japończycy oczekują na posiłki, albowiem tak jak rzeczy obecnie stoją, do absolutnie rozstrzygającej bitwy przyjść nie może. Lada dzień należy oczekiwać nowej masowej rzezi, nowych dziesiątek tysięcy poległych, nowych dziesiątek tysięcy rannych i kalek rozmaitego rodzaju.

Najnowszy ukaz carski nakazał mobilizację w ziemiach polskich. Pójdą nasi jeszcze w większej liczbie, położy tam głowę jeszcze więcej braci niewinnych, którzy za cara, za błędy dyplomacji rosyjskiej przelewają krew polską w obronie swego… tyrana. Wziąwszy jednak na wzgląd fakt ten, że w ziemiach polskich pułki są przeważnie o rodowitych Moskalach, liczba Polaków w szeregach o pewien procent się tylko podniesie, a nie wzmoże rażąco. Dotychczas Moskale szafowali żołnierzem na wybitek Polakami i Finlandczykami, niech więc teraz trochę więcej padnie słowiańskich mongołów (Moskali).

Rosyjska flota bałtycka wyjechała już na wody japońskie. Admirał Togo zapowiedział z ironją, że ją Japończycy potrafią godnie „przywitać”. Moskale po 8. miesiącach niepowodzeń wojennych i po rozmaitych zamachach na ich flotę, tak się boją Japończyków, że już na morzu niemieckiem przestraszyli się angielskich łodzi rybackich i w myśli, że to przebrani wysłannicy japońcy, którzy podwodnemi torpedami zamierzają uszkodzić flotę rosyjską, otworzyli na łodzie rybackie ogień z dział, przyczem kilka łodzi zniszczyli, a 16 rybaków postradało życie. Czyn ten, który pisma ironicznie nazwały „pierwszem zwycięstwem floty bałtyckiej”, wywołał w Anglji niesłychane oburzenie. Pisma żądają kategorycznie, by rząd angielski wymagał najdalej idącego zadośćuczynienia, a pierwszym warunkiem ma być odwołanie komendanta floty rozbójniczej admirała Roździestwieńskiego. Rosja podobno trzęsie się od strachu i są widoki, że uniżenie przeprosi Anglję i wypełni jej warunki.

Port Artura ciągle się jeszcze trzyma. Załoga jego ma już wynosić tylko 5000 ludzi, a trzy czwarte części miasta przedstawia prawdziwe góry gruzów. Pomimo to przed miesiącem nie można się jeszcze spodziewać zdobycia tej największej i najdoskonalszej twierdzy na świecie. Japończycy zapowiadają, że na każdy sposób na imieniny carskie t. j. na Mikołaja, będą mogli rosyjskiemu władcy powinszować upadku Portu Artura.

Ucieczka wojskowych z Rosji do Galicji wzmaga się, tak dalece, że codziennie przewożą pociągi kolejowe po 800 ludzi. Uciekinierzy jadą do Ameryki przez Tryest, gdyż w Niemczech żandarmi wyłapują ich i odstawiają napowrót do granicy rosyjskiej.

„Przyjaciel Ludu” z 30 października 1904

Egzekucja we Francji

9 lutego 2012

Stracenie mordercy.

Spokojna miejscowość Loos w pobliżu Lille, we Francyi, zawrzała w ubiegły poniedziałek niezwykłem ożywieniem. Z wielu stron okolicznych przybyli ciekawi na wieść, że w dniu tym skończy pod gilotyną zbrodniarz Thomas, który dnia 30 kwietnia r. b. w więzieniu zamordował swego towarzysza nazwiskiem Saelens. W ciągu procesu Thomas zachowywał się z oburzającym cynizmem, a wyroku śmierci wysłuchał z krwią najzimniejszą. W przeddzień jeszcze stracenia mówił do stróżów więziennych, jedząc obiad z największym apetytem, że spodziewa się stanowczo złagodzenia kary.

Deiblera, kata, który przyjechał tu z Paryża, oczekiwano z wielkiem zaciekawieniem. Ulice w Loos, w pobliżu dworca kolejowego i sam dworzec, były zapełnione ciekawymi; musiała wystąpić policya i wojsko dla utrzymania porządku. O godzinie 2 popołudniu ukazał się na placu stracenia wóz, wiozący rusztowanie, poczem Deibler z pomocnikami przystąpił do ustawiania gilotyny. Po wypróbowaniu noża, Deibler udał się do więzienia po zabranie więźnia. Do celi skazańca, aby objaśnić go o smutnej ostateczności, weszli prokurator, kilku sędziów i obrońca Thomasa. Zbrodniarz spał snem sprawiedliwych, lecz w tejże chwili obudził się, a prokurator oznajmił o tem, co go czeka. W pierwszej chwili stracił na odwadze, niebawem jednak przyszedł do siebie, mówiąc, że się śmierci nie obawia. Na zapytanie kapelana, czy zechce się wyspowiadać, odpowiedział przecząco. Natomiast prosił o wodę, mówiąc, że nie chce iść z ustami nieczystemi. Sędzia śledczy zapytał go, czy nie ma nic więcej do wyznania, na co odpowiedział przecząco. Wysłuchania Mszy św. również odmówił. Podczas ubierania się, Thomas zwrócił się do swego adwokata, dziękując mu za stawanie w jego obronie.

Przestrzeń dzieląca więzienie od miejsca stracenia liczy 1500 m. Plac szczelnie zapełniony ciekawymi.

Przybycie wozu ze skazańcem zrobiło wielkie wrażenie na obecnych. Thomas z rękoma związanemi, z cygarem w ustach i głową, podniesiona wysoko, spogląda na tłum i rusztowanie. Pomocnicy kata biorą go i kładą na deskę. Deibler naciska sprężynę, nóż spada. Wykrzyknik „ah!” wyrywa się ze wszystkich piersi. – Sprawiedliwości stało się zadość.

„Gazeta Lwowska” z 31 września 1897

Ciemnota wśród ludu

9 lutego 2012

Jak potworna fantazmagorja - pisze urzędowa Gazeta Lwowska - wyda się czytelnikom opis zdarzenia, które poniżej podajemy. Sceny to prawdziwie, jakby wyjęte z fantastycznych powieści Hoffmanna lub ze straszliwych kompozycyj Callota i Breughela. A przecież działo się to wszystko między nami, w Galicji, wśród naszego ludu, który niestety na dnie swej duszy gdzieś w głębi ciemnej swej imaginacji kryje przesądną wiarę w najpotworniejsze cuda i czary…

Donieśliśmy już dawniej pokrótce o odkopaniu w Tuchli i Sławsku, w starostwie Stryjskiem, trupów na cmentarzu. Żandarmi dowiedzieli się o tem i dali znać starostwu. Zarządzono zaraz dochodzenie i oto jak się miała rzecz cała: W Tuchli i Sławsku pojawiła się cholera, a występując ze straszliwą gwałtownością, porwała wiele ofiar. Zamiast korzystać z pomocy lekarskiej, która im ile możności przez władze zapewniona została, wieśniacy używali najrozmaitszych środków domowych, które oczywiście jeśli nie szkodziły, nic nie pomagały. Uradzono w końcu, że cholera grasuje z powoda ludzi chodzących po śmierci, czyli upiorów i wilkolaków. Oleksa Ilków z Libuchowy i Stefan Burak z Jelenkowatego zapewniali lud, że tak jest a nie inaczej, i że mają sposób na poskromienie tak okrutnych upiorów. Obaj udali się o północy z d. 10. na 11. lipca br. na cmentarz i odgrzebali grób zmarłego niedawno przedtem wójta, Mikołaja Macewki, który uchodził po swej śmierci za wilkołaka, który spoczynek swój nocami opuszcza, po wsi się błąka, chaty nawiedza i straszliwą zapowiedź moru między lud boży roznosi…

Z siekierami i z zapasem klinów osikowych, tego walnego środka na upiory, wybrali się sprawcy na tę okropną wyprawę. Oleksa poćwiertował trupa w trumnie i poprzebijał członki osikowemi kołkami. Potem wydusił krew gęstą i skrzepłą ze zwłok porąbanych do naczynia. Ta krew, to miało być lekarstwo niezawodne na cholerę… Jeden z towarzyszy, Jakim Bereżyniec, wziął krew z sobą, aby ją ludziom rozdawać. Michał Macewka dał ją spożyć zaraz swej chorej na cholerę żonie. Jakim zaś innej chorej włościance.

Podczas gdy się to w Tuchli działo, w Sławsku po swojemu odbyto wyprawę na upiory. Tu egzorcystą był Stefan Burak. Miał swój osobny ceremoniał i swoje formułki czarodziejskie. Opatrzył się on w cudowne ziele, a przyszedłszy na cmentarz z drugim „znachorem”, Mikołajem Puszkarem, okadzał groby, łowił wiatr i wonią kadzidła dochodził, czy w którym grobie nie zaczaił się jaki upiór… Tym sposobem znalazł trzech wilkołaków. Nie kazał ich wszakże rozkopywać, mówiąc, iż zna tak potężne zaklęcie, że skoro je użyje, upiór nie odwali wieka swej trumny i nie przekroczy granic poświęconej ziemi cmentarnej. Ale Puszkar nie zgodził się na to, a tak i tu odkopano na rozkaz wójta Geringa wskazane groby, poćwiertowano trupów i robiono z nimi to samo co w Sławsku. Gdy już zagrzebano trupów, Puszkar zawołał, że w tej chwili jeszcze jednego odkrył upiora, który nie ludzi ale bydło zabija. „Oto patrzcie! – zawołał – przerzucił się w psa czerwonego!” I wskazał w ciemności, a potem dawszy ognia ze strzelby, zapewnił, że go ubił na miejscu…

W kilka dni potem umarło sześciu włościan. Byli to sami uczestnicy owych scen okropnych. Główni przywódcy pozostali przy życiu i znajdują się w ręku sprawiedliwości.

„Dziennik Polski” z 17 sierpnia 1873

Czarne jabłka

9 lutego 2012

Jabłka czarnego koloru zrodziły się w ogrodzie autorki znanej powieści Chata wuja Tomasza, pani Stowe, zamieszkałej we Florydzie w Ameryce. Właścicielka ogrodu twierdzi, iż brak wapna na jej gruntach jest powodem takiej barwy jabłek, ale przeciwnicy usamowolnienia murzynów, których sprawy pani Stowe, jak wiadomo, żarliwą jest przyjaciółką, powiadają, że to Opatrzność ukarała przyjaciółkę murzynów znacząc jej jabłka czarno.

„Dziennik Polski” z 23 kwietnia 1874

Dziwotwór

9 lutego 2012

Dziwotwór.

Żona pewnego stolarza w Neapolu powiła temi dniami dziecię płci męzkiej, mające trzy nogi, z których dwie jest w zwykłem miejscu, a trzecia wyrasta na piersiach; uszy ma poczwórne, a skórę żołądka tak przezroczystą, że kiszki przez nią widzieć można. Potwór ten żyje, a matka jest w dobrem zdrowiu.

„Gazeta Lwowska” z 23 września 1885

Jak pop przyczynił się do epidemii cholery

9 lutego 2012

Z pod Zborowa 28. września.

(Korespondencja Dziennika Polskiego)

We wsi Hodów mamy dwie plagi: cholerę i tutejszego księdza Łucyka, sławnego moskalofila.

Podczas kiedy we wsiach okolicznych: Torhów, Bohutyn i Machnowce dawała się straszliwa cholera we znaki i zmiatała ludność tamtejszą prawie przez połowę, gmina Hodów cieszyła się dobrem zdrowiem. Nieszczęście chciało, że umiera na uboczu kilkadziesiąt kroków od wsi żona Ilka Horczyńskiego, nie wiadomo do dnia dzisiejszego na jaką słabość? Ksiądz Łucyk kontent z gratki, stawia mężowi zmarłej następujące warunki: za pogrzeb 25 zł., na bractwo do cerkwi 10 zł., diakowi 5 zł., dalej, jak się wyraził, na 16 mszy, ponieważ dusza nieboszczki wymaga „reparacji”. Mąż zmarłej kręci się jeden, drugi i trzeci dzień, a gdy widzi, że ksiądz nie żartuje, zbiera całą spuściznę zmarłej, a to kilka sznurków korali i krowę – pierwsze zastawia , drugą sprzedaje żydom – i czwartego dnia niesie żądaną kwotę księdzu. Ksiądz Łucyk rozgniewany, że Horczyński nie sprzedał krowy jemu lecz żydom, żąda jeszcze dodatku 25 zł., która to sprawa ciągnie się jeszcze przez dwa dni i dopiero, gdy doszło do wiadomości c. k. żandarmerji, po upływie mówię: pięciu dni i kilkunastu godzin – zaczęto się krzątać koło pogrzebu. Mieliśmy gorące dnie; w skutek tego ciało tak było czuć, że nie tylko do chaty, w której zmarła leżała, ale nawet w oddaleniu 30 kroków nikt przystąpić nie mógł, w celu zabrania ciała i włożenia do trumny. Tamtejszy naczelnik gminy Filip Ratuszny, zagroził kijami Oleksie Pasłajowi; krewnemu nieboszczki, jeżeli ciała do trumny nie włoży. Otóż ten biedaczysko pod groźbą kijów spełnił rozkaz. Ciało zmarłej już tak się popsuło, że odrywało się od kości, a Oleksa Pasłaj umarł na cholerę w przeciągu dwóch dni z całą rodziną w liczbie sześciu osób. Ztamtąd tj. od Oleksy Pasłaja, epidemja rozszerzyła się po całej wsi i do dnia dzisiejszego umarło 48 osób.

To wszystko zawdzięczyć należy księdzu Łucykowi, przeciwko któremu śledztwo karne już jest w toku.

„Dziennik Polski” z 2 października 1873


Ksiądz Łucyk chyba próbował protestować, bo kilka numerów dalej znajdujemy taką oto odpowiedź od redakcji: 

Korespondencje Redakcji.

Ks. Teodorowi Iw. Łucykowi w Hodowie:

Wnieś pan skargę do sądu!

„Dziennik Polski” z 9 października 1873

Strachy w Winnikach koło Żółkwi

9 lutego 2012

Strachy.

W Winnikach wiosce będącej atenencją Żółkwi, umarła kilkanaście dni temu żona pewnego włościanina, a po jej śmierci rozeszła się natychmiast po wiosce pogłoska, że w chacie zmarłej coś straszy. Strach ten objawiał się w nocy dosyć gwałtownie, „kidał” jak mówiono po izbie ożogami, kociubą, a następnie wziął się do głowni,słowem zachowywał się tak, jak zwykł się w takich razach każdy strach zachowywać. Mąż zmarłej rozpowiadał o nocnych hecach stracha wszystkim mieszkańcom wioski, i każdy z nich gotów był przysiądz, że stracha sam na własne oczy widział. Pogłoska ta doszła do takich rozmiarów, że doszła aż do wiadomości starostwa w Żółkwi. Ażeby rzecz zbadać i wykorzenić zabobon między ludem, starostwo wysłało do Winnik dwóch żandarmów ażeby jeśli im się uda, stracha schwytali i zaaresztowali. Cóż się jednak dzieje? Jeden z żandarmów był człowiekiem bardzo zabobonnym a do tego nerwowym. Podczas gdy czuwał wraz z swoim towarzyszem w chacie, w której straszyło, fantazja jego tak się rozbujała, że dostał pomieszania zmysłów. Nieszczęśliwego odwieziono do domu obłąkanych we Lwowie. Szaleństwo żandarma, któremu uległ podczas czatowania na stracha, umocniło przekonanie między ludem, że strach rzeczywiście hula w chacie po nocy, mówiono, że żandarm dla tego zwarjował, ponieważ o niego „ditko się obtarł”. Po tym wypadku starostwo postanowiło wziąć się energicznie do stracha. P. Przedrzymirski, inspektor policji w Żółkwi, wraz z p. Wł. Niementowskim koncypientem notarjalnym, w asystencji kilku żołnierzy policyjnych, zagrzawszy odwagę tych ostatnich udali się do Winnik, uzbrojeni w rewolwery i rozłożyli się na noc w chacie. Pogasili światło i nabiwszy broń, czekali na przyjście stracha. I strach się nie pokazał. Ta sama rzecz powtórzyła się następnej nocy, poczem gospodarz chaty oświadczył, że strach już się więcej nie pokazał. Widocznie rewolwery poskutkowały.

Żandarm, który zwarjował, ma się lepiej.

„Dziennik Polski” z 2 lutego 1875

Następna strona »