Chłopi rusińscy a dwory.
„Lwowska Gazeta Narodowa” w artykule p.n. „Bolesna sprawa” pisze:
Kraj nasz padł ofiarą wojny. Na zachodzie przelewała się niszcząca lawina tam i z powrotem kilkakrotnie. Tymczasem na wschodzie, gdzie na ogromnej połaci kraju przeszła zawierucha w jednym tylko kierunku, gdzie zdawałoby się, ostać się powinien był dorobek pracy i kultury wielu stuleci, widzimy również podobne obrazy. Ktokolwiek zdoła przedostać się ze wschodnich powiatów, każdy ma na ustach tę samą straszliwą, goryczy pełną opowieść o smutnych dziejach dni ostatnich. Wszędzie obraz jest mniej więcej ten sam. Wsie pozostały, długie sznury chałup podolskich stoją jak stały. W oborach tam nieraz i stajniach pusto, w stodołach także, ale ostoje życia wiejskiego, chata, chłop, rodzina pozostały. Młoda ludność męska przerzedzona, ale i nic więcej. Za to w komorach i w świetlicach znajdziesz rzeczy, jakich nigdy przedtem tam nie bywało.
A dwory? Gdzie brak właściciela, tam wszędzie rozpostarła się ruina. Rodzi się pytanie, czemu się to stało, że w okolicach, gdzie huku dział nawet nie słyszano, że i tam także dosięgła pożoga wojny. Z relacyi przybyłych jest jedna i ta sama odpowiedź: nie wojny to pożoga, ale całkiem co innego. Bo niemal wszędzie, gdzie pana nie stało, ruszała sąsiednia wieś. Padało wówczas ofiarą wszystko: nie tylko zawartość obór, stodół i śpichlerzy, pochłonięta raczej stosunkami ogólnemi. Ale palono gorzelnie, ale znęcano się nad maszynami rolniczemi, ale gromadzone z pokolenia na pokolenie dzieła sztuki, zbiory książkowe, sięgające kilku stuleci wstecz, zbiory rękopisów, dzieje rodów, dzieje wsi, wszystko poszło z dymem, albo rozniesione, albo w strzępach wśród gruzów budynków obrócone w kupy śmiecia. Dwory, z których niejeden widział czambuły tatarskie, niejeden podjazd zaporoski, niejeden janczarską nawałę, obrócone zostały w perzynę przez odwiecznych, tuż przy nich a często i z nich żyjących sąsiadów.
Przez długie lata umiejętnie podsycano i hodowano te uczucia w ludzie. I oto trzeba było jednej chwili, gdy zabrakło na posterunku gminnym żandarma, gdy znikła obawa przed odpowiedzialnością „za kratkami”, aby długoletnia działalność „Siczy” bujny dała plon.
Słowa, które piszemy, są przykre i bolesne. Do ludu zbałamuconego, sprowadzonego na manowce, w odróżnieniu od jego wychowawców, do ludu tego, tak nam bliskiego, wspólną z nami dolę i niedolę przez tyle wieków dzielącego, serdeczne zawsze czuliśmy uczucia. Tem boleśniej odczuliśmy straszliwe dzieje ostatnich czasów na wsi wschodnio-galicyjskiej. A przecież żyć będziemy koło siebie i z sobą w przyszłości.
„Dziennik Poznański” z 9 czerwca 1915.