Wpisy otagowane jako psy

Czworonożny złodziej

23 grudnia 2016

Czworonożny złodziej.

Dzienniki wiedeńskie opowiadają:

Zamieszkały w dzielnicy Leopoldstadt handlarz J. Fiszer otrzymał był w tych dniach z poczty przekaz na 31 złr. Ponieważ właśnie służący wyszedł był na ulicę, Fiszer otworzył okno w mieszkaniu swojem na drugiem piętrze i zawołał na niego, ażeby po drodze wstąpił także na pocztę po owe pieniądze. Przekaz zawinął w chustkę, obciążył kamykiem i rzucił służącemu przez okno. W tejże samej chwili biegł przez ulicę pies z rasy, którą nazywają rattler. Ujrzawszy spadające z góry zawiniątko lotem błyskawicy rzucił się pies na nie, porwał je w zęby i pomknął ze zdobyczą na miasto. Dotychczas jeszcze nic zdołano wyśledzić czworonożnego tego złodzieja.

„Gazeta Lwowska” z 17 października 1877

Pies zbawca

26 lipca 2016

Pies zbawca.

Wzruszająca scena rozegrała się niedawno temu w Berlinie, nad jednym z kanałów Sprewy. Grono drobnych dzieci, bawiących się na moście bez dozoru starszych osób, poczęło spinać się po poręczach. Naraz mała 5-letnia córeczka buchaltera K. traci równowagę i wpada do wody. Obecny właśnie w pobliżu ogromny dog, rasy niemieckiej, nie zachęcany przez nikogo, widząc co się stało, rzuca się z własnego popędu w nurty, a gdy dziecina wynurzyła się na chwilę z wody, chwyta ją za kołnierz zębami i podtrzymując nad powierzchnią, poczyna płynąć ku znajdującemu się w pobliżu statkowi. Krzyk innych dzieci przywabił wówczas flisaków, którzy, podpłynąwszy szybko czółnem, wydobyli z wody zbawcę i uratowaną przezeń od niechybnej śmierci dziecinę. Mądre psisko okazywało niekłamaną radość ze swego czynu, obwąchując i liżąc dziecinę, oraz wdzięcząc się do flisaków. Dog ten, własność jednego z miejscowych bankierów, jest dziś w Berlinie bohaterem dnia.

„Łowiec” z 1 maja 1894

Spadkobierca w kłopocie

7 marca 2015

Spadkobierca w kłopocie.

W Montrouge, jak opisują dzienniki paryskie, otwarty został niedawno testament jednego ze zmarłych miejscowych mieszkańców, zawierający następujące dziwaczne rozporządzenie: „Oprócz mojego ruchomego i nieruchomego mienia, pozostawiam mojemu siostrzeńcowi 100.000 franków w złocie, które zakopałem w miejscu, wiadomem tylko mnie i mojemu psu Cezarowi. Siostrzeniec mój niechaj rozkaże tylko psu „szukaj!” a Cezar już do odpowiedniego miejsca zaprowadzi”. Łatwo się domyśleć, że uszczęśliwiony spadkobierca chwili nie zwlekał z udzieleniem odpowiedniego rozkazu, na który wszelako pies odpowiedział ukąszeniem go w łydkę! Podczas następnych ośmiu dni spadkobierca zalecony przez zmarłego wuja powtarzał sumiennie ze 20 razy, lecz zawsze ku wielkiej rozpaczy z tym samym rezultatem, tak, że zaczyna przypuszczać, iż wuj jeszcze na śmiertelnem łożu zadrwił z niego.

„Gazeta Lwowska” z 30 kwietnia 1887

Smalec z przymieszką psiego i kociego

24 października 2014

Smalec z przymieszką psiego i kociego.

(Ł) Sąd okr. w Toruniu rozpatrywał sprawę przeciw dyr. fabryki „Standart” w Grudziądzu, Selmowi Szarfowi, Pinkusowi Bibelmannowi i inż. Dawidowi Rosenbergowl, oskarżonym o oszustwa.

Według aktu oskarżenia, firma „Standart” dostarczyła w 1937 r. miejscowemu pułkowi piechoty 200 skrzyń smalcu, który – jak wykazała ekspertyza – posiadał domieszkę tłuszczu kostnego. Dochodzenia ujawniły, że firma wytwarzała smalec wieprzowy z dużą domieszką tłuszczów kostnych z cieląt, koni, psów, kotów oraz zepsutego mięsa, które mieszano, oczyszczano w rafinerii i sprzedawano jako smalec wieprzowy. O oszustwach tych donieśli sami robotnicy, którzy nie chcieli być współwinnymi za karygodne czyny.

Sąd, po przesłuchaniu 20 świadków, skazał: Szarfa na 1 rok więzienia i 3000 zł grzywny, zaś Rosenberga na 8 miesięcy więzienia.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 5 czerwca 1939

Gwałt publiczny

6 lutego 2014

Gwałt publiczny.

Niemiłej rumacji doznał leśniczy w Śniatynce pow. drohobyckiego nazwiskiem Loret, który zastrzelił psa dworskiego w lesie, mając instrukcję, że każdego psa, napotkanego w lesie, bez różnicy, chociażby był i dworskim, ma zastrzelić. Nieszczęście chciało, że tym razem zastrzelił psa, będącego własnością pana zarządcy a faworyta pani, za co też natychmiast otrzymał dymisję. Gdy p. L. jednak mając kontrakt z p. hrabią na lat trzy i zasianą oziminę w polu, wzbraniał się bez wynagrodzenia z leśniczówki wyprowadzić, nastąpiła doraźna egzekucja, mianowicie 18. bm. otoczyło czterdziestu chłopów pod dowództwem dwóch gajowych leśniczówkę, związali pana leśniczego, a na żonie tegoż, która męża bronić chciała, suknie podarli, poczem zburzyli leśniczówkę, zerwawszy dach i rozebrawszy ściany. W czasie tej operacji nadjechał drogą jakiś pan, podobno sędzia powiatowy z Łąki, który widząc takie bezprawie, przedstawiał chłopom, że w taki sposób postępować nie wolno, na co ci odpowiedzieli, że polecenie p. hrabiego wykonują. Loret wniósł skargę do ck. prokuratorji państwa. Tym czasem jednak drohobyckie starostwo w trzy dni później, to jest po wyrzuceniu leśniczego i zburzeniu leśniczówki, nakazało temuż ażeby się natychmiast z leśniczówki wyprowadził, albowiem budynek ten grozi zawaleniem.

„Kurjer Lwowski” z 26 października 1889

Wilk i pies

27 grudnia 2013

Wilk i pies.

Stanowcze twierdzenia myśliwych, że przez krzyżowanie psa z wilkiem, można otrzymywać bastardy psów, zdolne do dalszego rozpłodu, zniewalają i zoologów do badania pokrewieństwa między kanidami i do wyprowadzania w ogóle nowych hypotez co do pochodzenia psa. Jeden z takich badaczów niemieckich, p. A. Wolfgramm, poddał ścisłemu badaniu zbiór czaszek wilczych, będących własnością uniwersytetu rolniczego w Berlinie i wykazał, że u wilków zrodzonych w niewoli następuje znaczne zmniejszenie czaszki i w ogóle zmiany w całej jej budowie, a mianowicie rozszerza się ona, podnosi ku górze, a traci na długości, tak, że położenie mózgu staje się odmienne, a czaszka niemal kolista, że nadto zęby trzonowe i kły stają się mniejsze i inaczej uformowane, a wszystkie te przekształcenia zbliżają wilka już w pierwszem pokoleniu niewoli znacznie do psa, Canis familiaris. Dalsze twierdzenie p. Wolfgramma brzmi, że pies jest w ogóle produktem odwiecznego skrzyżowania europejskiego wilka z małym szakalem, Canis aureus, który już w epoce kamiennej przez mieszkańców Europy był obłaskawiany. Szakal ów przypomina się aż nadto wyraźnie w rasach szpiców i pinczów, a nawet jamników. Nałoży do tego dodać, że zarówno wilk jak szakal uczą się w niewoli szczekać, mardać ogonem na boki i ku górze, słuchać swego pana, poznawać go nawet po kilkoletniem niewidzeniu – jednem słowem nabierają łatwo zwyczajów psa domowego.

Mamy tu więc znowu jeden zamach więcej na prelegowaną tak długo nietykalność i niezmienność rodzaju.

„Łowiec” z 15 grudnia 1894

Lis chowany

6 listopada 2012

Lis chowany – jego figle.

Co to za uciecha i zabawa na wsi mieć lisa wychowanego od wczesnej młodości i wykarmionego od szczenięcia mlekiem. Miałem tego dowody – figle i zabawy takiego lisa. wdzięczność dla mnie, przywiązanie i wiara stale mi okazywane, domyślność obok nadzwyczajnej inteligencyi i filuteryi, przechodzą wprost pojęcie. Żadne stworzenie, nawet pies, nie może iść z lisem w porównanie – nic też dziwnego, że jest on dla naszej zwierzyny najniebezpieczniejszym szkodnikiem. Właściwa mu przezorność i spryt uniemożliwiają całkowite jego wytępienie. Trutka i żelazo często zawodzi, bo samice i starsze lisy doświadczone trudne do ujęcia lub otrucia.

Mój „lisio” zamieszkiwał ogród przy dworze w Libertowie – na zawołanie „lisiu” zjawiał się galopem, machając kitą w prawo i lewo na znak zadowolenia. Po przywitaniu się, któremu towarzyszyło skomlenie, siadał przy mnie, patrząc mi w oczy, aportował rzucane przedmioty, wyskakując z nimi na ławeczkę – a że i jamnik zwykle mi towarzyszył, zaczynały się harce i gonitwy, przewracania, kłębowania i niby walka, objawiająca się duszeniem za gardło, jednak całkiem nieszkodliwem. Żył z jamnikiem w braterskiej zgodzie i przyjaźni, do tego stopnia, że gdy go nie widział, szukał go skomląc i dotąd to czynił, póki go nie znalazł lub nie zwabił.

Do pokojów przychodził regularnie wieczorem na figle, harce z jamnikiem, aportowanie – nie wchodził jednak drzwiami, lecz okienkiem z piwnicy, po schodach, przez otwarte drzwi piwniczne, któremi dziewki przynosiły wieczorny udój mleka celem rozlania go na misy. Tu już regularnie lisio oczekiwał na nie, pił mleka, ile chciał, odpędzany i straszony szczerzył zęby i szczekał, dziewki uciekały, on za niemi, wprost potem z piwnicy przybiegał do mnie na kanapę i witał się jak zwykle. Po przywitaniu się, raczył mnie ciekawym karesem. Łokieć mój lub noga w fantazji lisa przybierały postać istoty, którą uważał za godną swej miłości lisiej – objawiał ją też z zapałem nie zważając na bicia i odpędzania. Jestem pewny, że w ten sposób chciał mnie, bo tylko do mnie takie amory okazywał, objawić swoją wdzięczność, przyjaźń i zaufanie.

Wobec domowników zachowywał się bez bojaźni – ale zawsze zapewniał sobie na wszelki wypadek odwrót. Pyszny był wtedy – w oczach i w całem ciele malowała się ta ostrożność – dla rysownika byłby wtedy znakomitym modelem. Dla obcych był zawsze nieprzystępny, niedowierzający – za przybyciem obcego chronił się zwykle pod kanapę lub pod łóżko. Dla mnie zachował niezmienioną przyjaźń i wiarę aż do końca życia. Koniec miał oczywiście tragiczny – ponieważ zaczął znosić kury wiejskie, za które musiałem płacić, kazałem go trzymać na łańcuszku i jednej nocy został przez przybyłe psy wiejskie zaduszony. Żal mi go było bardzo – ale zwykły to koniec chowanych i ulubionych zwierząt i ptaków.

Jeszcze jedno zdarzenie: W ulu, w ogrodzie, zagnieździły się szerszenie; chcąc je zniszczyć, stanąłem sobie z laseczką koło ula i każdego nadlatującego szerszenia zabijałem na wchodnem do ula. Lisio mój oczywiście zjawia się zaraz przy tej operacyi – siada przy mnie i przypatruje się. Raptem skacze w górę może na metr wysoko, łapie nadlatującego szerszenia, zagryza i wypluwa. Powtarza to potem kilka razy. Przestałem sam zabijać szerszenie, przypatrując się ze zdumieniem na mojego lisia, który w jednej chwili zrozumiał, o co chodziło…

Spostrzeżenia z natury. II. Spisał Józef Padlewski. „Łowiec” z 15 marca 1903

Podatek od psów 1869

6 listopada 2012

Lista konskrypcyjna psów.

W Hermansztadzie ukończono właśnie konskrypcję psów, mających być opodatkowanemi. W liście konskrypcyjnej zamieszczono nazwisko właściciela, rasę psa i cel, do którego ten pies ma służyć. Ponieważ jednak tylko pewien rodzaj psów jest wolnym od opodatkowania, przeto silił się nie jeden właściciel przedstawić swego psa w świetle najkorzystniejszem, aby go od podatku uwolnić. Ztąd powstały następujące kwalifikacje: Suczka donosząca o wejściu obcych do pokoju. Legawiec do polowania, przeciw opodatkowaniu wniesie rekurs do sejmu. Dziesięcioletni chart, zdechnie wnet ze starości. Pies gończy jako stróż domu. Pies na usługi dla mojej córki. Dianna stara panna, bez rzemiosła, trudni się szyciem. Mops, który przekroczył rok 12ty i jest nieużytecznym. Gończy dla kotów, trzymam go tylko do maja 1870. Pokurcz, jeszcze niechrzczony, azatem nie ma metryki. Zepsuty pincz, koloru bułkowego, dla rozrywki swej pani i do zjadania resztek z objadu itd.

„Dziennik Polski” z 28 października 1869

Środek przeciw wściekliźnie

9 lutego 2012

Środek przeciw wściekliźnie.

Ojciec Haghenbeck, Jezuita, missyonarz, donosi do „Roczników szerzenia wiary” o szczególnym środku leczniczym, używanym przez dzikie plemiona w Bengalu, co następuje: „Przed kilku miesiącami, podróżując na północy, przybyłem z Dighia do Barambai, gdzie zamieszkałem u bogatego Bunyara, którego w styczniu r. b. (1889) ochrzciłem. Stało się, że wściekła suka pogryzła siedmiu ludzi, między którymi znajdowali się dwaj moi tragarze. Zarządziłem, aby natychmiast rozgrzano kawał żelaza dla wypalenia ran. Dzicy jednak spojrzeli na mnie śmiejąc się, a jeden z nich rzekł: „Ej sahibie, to drobnostka, my mamy znakomity środek przeciw wściekliźnie, zobaczysz.” W tem przybiegła znów wściekła suka; jeden rzucił się na nią z kijem i zabił ją na miejscu, a inny rozpruł jej brzuch i wyrwał jej wątrobę, pokrajał ją, w kawałki i podał każdemu ze zranionych, którzy zjedli ją surową z krwią. „Teraz już im nie grozi żadne niebezpieczeństwo” zapewniano mnie; gdy nie chciałem wierzyć i nalegałem na wypalenie, przyprowadzono mi człowieka, który miał wielkie blizny na nogach. Przed pięciu laty człowiek ten został pokąsany przez wściekłego psa, zjadł kawałek zakrwawionej wątroby zwierzęcia i rany nie pociągnęły za sobą żadnych skutków. Fakt opowiedziany zdarzył się w końcu marca, dziś mamy 3 października, rany pokąsanych zagoiły się, i są oni dotąd zupełnie zdrowi. Co właściwie myśleć o tym szczególnym środku, i co powiedziałby o nim Pasteur? Nasi krajowcy utrzymują nawet, że środek ów, dany człowiekowi, ulegającemu już napadom wścieklizny, uleczy go.”

„Gazeta Lwowska” z 25 lipca 1890

Psy w Konstantynopolu

6 lipca 2011

Psy w Konstantynopolu.

Zamieszkały w Konstantynopolu lekarz badał przez lat wiele psy, którym to miasto daje gościnny przytułek. Liczy ono 40 do 50 tysięcy psów. Śmiertelność wśród nich znaczna – od 60 do 80 dziennie. Niesłychanie ciekawym jest zmysł organizacyjny, który wykazują psy konstantynopolskie. Ten zmysł musi być zapewne właściwy psom wogóle, jednak nigdzie nie mają tak obszernego pola do ujawnienia swych zdolności w tym kierunku, jak w mieście, będącem poniekąd ich stolicą. Psy podzieliły je, rzec można, na sfery i bardzo pilnie strzegą ich granic. Pies, który z jednego rewiru chce przejść do drugiego, przypłaca to nieraz życiem, gdyż psy każdego okręgu bronią swych praw obywatelskich i nie dopuszczą „intruzów”. Autor książki, zbadawszy granice tych stref, próbował zwabić psy jednego rewiru do drugiego, rzucając im chleb lub kości po za granicę ich strefy. Kręciły ogonem, warczały, dreptały na miejscu, oglądały się po za siebie, rozmaitymi sposobami starały się objawić, że im tego pożywienia tknąć nie wolno, gdyż leży na obcym gruncie. Czasem pies obejrzy się dokoła i podbiega, aby schwycić łakomy kąsek. W tejże chwili, rzekłbyś, z pod ziemi wyskakuje czworonożny strażnik pograniczny i szczekaniem alarmuje psy swego rewiru, donosząc im o zjawieniu się przemytnika.

Na każdem skrzyżowaniu się ulic stoi pies – jako szyldwach i broni dostępu nie należącym do danego okręgu towarzyszom. W każdej strefie jest pies przewodnik, umiejący nakazać dla siebie posłuch wśród podkomendnych. Kroczy zwykle na ich czele. Psy uliczne żywią nieubłaganą nienawiść dla pokojowych. Niebezpiecznie wyprowadzać je na spacer, bo ci arystokraci mogą się zapoznać z zębami psiego proletaryatu.

Jeszcze jeden rys ciekawy – psy konstantynopolitańskie mają pojęcie o czasie. Pewien kupiec z Pora pozyskał przyjaźń dużego czarnego kundla, a to dzięki temu, że co rano, idąc do sklepu, rzucał mu kawał mięsa. Gdy pewnego dnia, wyjątkowo, wyszedł do sklepu w niedzielę, nie ujrzał swego przyjaciela. Przemyślny pies wiedział, kiedy przypada niedziela i że w tym dniu nie może liczyć na mięso. Włóczęgostwo psów konstantynopolitańskich nie zatarło w nich wrodzonej tej rasie zwierząt uczciwości i lojalności. Gotowe całemi godzinami wygrzewać się na progach sklepów spożywczych i nie tknąć produktów, leżących obok. Różnią się pod tym względem tylko psy, tak zw. „mostowe”, chroniące się w pobliżu wody. Te całemi bandami wyruszają na żer i wczesnym rankiem oblegają sklepy z pieczywem. Niechże kto niebacznie spuści rękę z chlebem, wyrywają mu go natychmiast i uciekają ze zdobyczą.

„Goniec Polski” z 30 sierpnia 1907

Psie historye

5 lipca 2011

Psie historye.

Jeden z najczcigodniejszych książąt Kościoła polskiego, ogromny amator psów, wywołał niebywałe zgorszenie w gronie pobożnych dam, twierdząc pół żartem a pół seryo, że i pies ma duszę, tylko inną niż człowiek.

Nie wdając się w dyskusyę na ten temat, przyznać jednak muszę, że czworonogi przyjaciel człowieka okazuje niejednokrotnie tak niezwykły rozum, iż tylko braknie mu mowy. Przywiązanie jego staje się przysłowiowem, poświecenie przechodzi częstokroć granice wiary w możliwość istnienia czegoś podobnego, umiejętność wyczytywania z oczu pana jego żądań i rozkazów jest wprost bajeczną.

Widziałem psa, który na drugi koniec miasta biegł sam z koszem w zębach do znanego sobie stragana po winogrona. Przybywszy na miejsce, stawiał kosz u nóg kupca, ten stosownie do znajdującej się na dnie kosza kwoty, ważył grona, pies tymczasem otrzymawszy gałązkę, owocu, przytrzymywał ją łapą, by ze smakiem spożywać jagody, które namiętnie lubił. Z pełnym koszykiem wracał potem z dumnie podniesioną głową do domu.

Znany jest we Lwowie z przed lat fakt, jak to pies samotnego dziennikarza Cz. wpadł do handelku, w którym zbierali się codziennie koledzy jego pana i tak długo dręczył ich szczekaniem i naprzykrzaniem się, aż wreszcie zwrócił na siebie uwagę i biegnąc w podskokach, zaprowadził do ciężko chorego, lezącego w gorączce bez żadnej pomocy samotnika.   Czytaj dalej…

Samodzielność psa

12 maja 2011

Samodzielność psa.

W Paryżu, przed kilkunastu dniami, dokonał włoczęgowskiego, lecz od wielu lat z dziwną regularnością prowadzonego żywota pies, będący szczególnym okazem psiej samodzielności. Cały Paryż znał go: był on duży, biały, z czarnymi pręgami nad oczyma. Od pręgów tych zwano go Tape-a-l’oeil. Skąd się wziął na bruku paryzkim, ani on sam, ani nikt nie umiał powiedzieć; przysięgają się tylko niektórzy, że już za cesarstwa go widywali, co znaczy, iż byłby to pies ogromnie stary.

W Paryżu psa błąkającego się samopas każdy przywłaszczyć sobie może, a „przekonanego” o włóczęgowstwo stróże porządku zabijają bez miłosierdzia. Tape-a-l’oeil nie dał się przecież ani przywłaszczyć, ani zabić, a władza, stwierdziwszy jego tożsamość, przekonawszy się, że to jest istotnie Tape-a-l’oeil, uczyniła dlań wyjątek i tolerowała jego przechadzki i wycieczki, ile że zawsze był stateczny i jak pamięcią sięgnąć, Tape-a-l’oeil trzymał się zawsze przykładnie, awantur nie robił i jak najmniej z innymi kundlami się zadawał.

Tape-a-l’oeil doszedł do przekonania, że najlepiej pana nie mieć; żadnego też nie uznawał. Rano, przed śniadaniem, nieodmiennie odbywał promenadę hygieniczną na Polach elizejskich dobiegając nieraz do lasku Bulońskiego – miał tam widać jakieś wspomnienia. Punktualnie o 12ej już był u Duvala, pod kościołem św. Magdaleny. Tu jadł co raczył, był bowiem wybredny. Stąd do „Café Anglais” nie tak już daleko, więc też około drugiej tam wachlował dokoła stolików, z których sypały się dlań okruchy pasztetów. Potom dopiero udawał się do „Café de la Paix” albo do „Américain”, zależnie od tego, gdzie znalazł więcej znajomych. Tu raczono go cukrem moczonym w kawie lub koniaku, co rozumie się, w dobry humor pieska wprawiało. Wieczorem ta sama historya; obiad w jednej z pierwszych restauracyj i cukier z kawą lub koniakiem. Pewien Anglik pragnął, jak mówią, nauczyć psa cygara palić, do tego jednak nie dał się Tape-a-l’oeil nakłonić.

Miał cztery domostwa, w których sypiał: hotel Terminus, du Louvre, Grand Hotel i Orient. Wszędzie miał kąt i w kącie siennik. Jeżeli się zabałamucił gdzie, a zdarzało się to czasami po nadmiernej libacyi cukru… z koniakiem, łapą drapał i szczekał przed bramą. Portyer zawsze mu otworzył, tak był powszechnie tolerowany i lubiany.

„Łowiec” z 1 maja 1891

Oswojony myszołów

6 września 2010

W tym roku na wiosnę znalazł pewien leśniczy w okolicy Naunhof w parowie leśnym massę żywą, którą stanowiły dwa myszołowy tak z sobą pazurami spojone, iż się rozdzielić nie mogły. Przyniesiono mi żywcem owe dwa w jedność połączone myszołowy, z których jednego chloroformem zabiłem i wypchałem. Jaki mógł być powód tak zażartej walki nie wiadomo. Drugiego, pięknie brunatnemi i różowemi barwami naznaczonego, z siwemi oczami, pozostawiłem żywego i posiadam go dotąd. Przez lato trzymałem go na łańcuszku silnym w ogrodzie, i karmiłem mięsem ptaków drapieżnych. Dla obcych był on niedostępny i złośliwy, zrywał często łańcuch, a wtedy nie mało miałem kłopotu z łowieniem go. Drażniony przez inne ptaki lub głodny, wrzeszczał przeraźliwie. W Październiku zdjąłem mu więzy i wróciłem zupełną wolność, lecz jakież było moje zdziwienie, gdy syn swobody nie uleciał, lecz dobrowolnie pozostał w niewoli. Odtąd chodzi po ogrodzie i dziedzińcu, biega lub lata, gdzie mu się podoba, kłóci się z dwoma moimi jamnikami o mięso i żer, widząc kąpiące się gołębie, lub psy wodę pijące, czyni to samo, ugania za psami i kąsa je w ogon. Wieczorem idzie do szopy, i dziobem kuje w beczki i t. d. Na zawołanie „Karol” przybiega natychmiast. Zaprawdę rzecz nie do pojęcia, iż ptak drapieżny i tak płochliwy może się do tego stopnia ułaskawić!

Sport-Zeitung.

„Łowiec” z 1 maja 1879

Sprawa z wilkiem

6 września 2010

Sprawa z wilkiem.

Od naocznego świadka otrzymaliśmy opisanie zdarzenia prawdziwego, które podajemy niżej.

Dnia 24. stycznia r. b. oddalił się we wsi Osobnicy powiatu Jasielskiego, pies pewnego gospodarza o kilkadziesiąt kroków od domu i został napadnięty przez wilka. Zaczęła się gonitwa. Na nieszczęście wilka znalazła sią po drodze pomiędzy płotami studnia, którą pies znał dobrze. Uciekając w tym kierunku przeskoczył pies zręcznie studnię i pomknął dalej, podczas kiedy wilk nieznający miejscowości i zaślepiony pogonią wpadł w sam środek tejże. Znalazłszy się w tem niedogodnom położeniu zaczął wyć. tak przeraźliwie, że się pobudzili najbliżsi mieszkańcy. Zebrawszy się w gromadę i uzbroiwszy się w cepy, dodali sobie gospodarze nawzajem otuchy a idąc za głosem dotarli aż do studni. Oczywista nastąpiły, jak to u ludu w takich razach bywa, odgrażania się i obiecywanie zemsty za porwanego już poprzednio psa. Noc jednakże była bardzo ciemna i trudno było zabrać się do wilka. Cóż począć? Dobra rada zawsze się znajdzie, więc znalazła się i tutaj. Jeden z gospodarzy uczynił wniosek, ażeby studnię przykryć i udać się do karczmy, gdzie wygodnie poczekać można do rana. Wniosek tak praktyczny został jednogłośnie przyjęty i zacna gromadka potoczyła się do Hajzyka (karczmarza), gdzie oczywista pito na skórę wilczą do samego rana.

Skoro rozedniało, wzięto powrozy i wydobyto wilka, który był ciężki bardzo i nie dawał znaków życia. Studnia nie była wprawdzie głęboka, ale mimo to musiał się wody opić, a mróz ubezwładnił go do reszty. Mniemano, że się już udusił tembardziej, że go powrozem do góry windowano. Leży tedy wilk martwy koło studni, a przy nim stoi gromadka ludzi, między nimi arendarz, który teraz bardzo śmiały i drwi z wilka, a gospodarzy pyta, co ze skórą będą robili. – Damy ją wyprawić – powiada jeden, jest nas tu jedynastu, to będziemy z niego mieli 22 rękawic w sam raz. – Wy głupiaki – mówi Hajzyk – wy dacie ją pani hr. D., a ona wam da za to pastwisko, to będzie z pół wsi na nią chodzić. – Nie, to inaczej nie będzie, tylko na rękawice – odzywa się inny wieśniak – bo przypatrzcie się, jaki on piękny ma ogon, to będzie na okładziny do rękawic. I biorąc wilka za ogon, zachwyca się jego pięknością. Wtem nadbiega chłopak jednego z właścicieli przyszłych rękawic i woła: – Tatuniu dajcie ta powróz, bo Kasper jedzie do lasu po drzewo. – Tatuś zdejmuje powróz ze szyi wilka a kum jeszcze ogonem nacieszyć się nie może i pieści się z nim, a chwali, co to za piękne będą okładziny. Wilk tymczasem leży i słucha. Gazda zdjąwszy powróz ze szyi wilka, powiada: – Ja ci mego psa nie zapomnę i chociaż po śmierci, to cię jeszcze poczęstować muszę. – Rzekł i ściągnął grubym powrozem wilka po grzbiecie. Tu już nieboszczykowi cierpliwości zabrakło. Zerwał się przeto na równe nogi a amatorowi ogona bryzgnął w twarz tak, że go w sąsiednim rowie myć musieli, a nieoglądając się nawet, by zobaczyć wrażenie, jakie czyn jego sprawił, dał drapaka i zniknął z oczu rękawiczników.

„Łowiec” z 1 maja 1887

Łowienie kun przez chłopów

24 czerwca 2010

Żużel 10. Grudnia 1885.

Łowienie kun przez chłopów.

Kuna jest zwierzęciem drapieżnem i robi często znaczne szkody gospodyniom w drobiu. Daje przyjemne, ładno i drogie futro – tumaki krajowe. Z ogonów żydzi robią czapki świąteczne. Te dwie okoliczności, szkody wyrządzane i drogie futro, są przyczyną, że chłopi łapią ją z namiętnością dla zysku. U nas są dwa rodzaje kun: lasowa, żółto-bronzowa i domowa fioletowo-bronzowa z czerwonym ogonem, czarniawą głową i łapkami, a zupełnie białem podgardlem. Pierwsza żyje w większych lasach, druga trzyma się na wsi. W nocy prowadzi swe rozbójnicze rzemiosło, W dzień przesiaduje w budynkach gospodarskich, najczęściej w szopach i stodołach pełnych zboża. Przez uleżenie się zboża powstaje pod płatwą próżne miejsce, rodzaj tunelu, którym, gdy kuna dojdzie do jakiego słupa w środku zboża stojącego, spuszcza się koło niego w dół. Tu robi sobie legowisko, w którem dzień przesypia. Gdy obok nieostrożna mysz się pojawi, sprawia miłe przebudzenie – podkurek dla zaspanej kuny.

W wyżej wymienionej wsi, w której mieszkam, są dwaj gospodarze Toporowski i Wolski, których całozimowem zajęciem jest łowienie kun. Do pomocy mają dwa psy. Jeden ciężki biały kundys Biłyk; drugi mieszaniec z legawcem, czarny Kruczek. Nietylko w swojej wsi, lecz w całej okolicy na milę i więcej w promieniu są oni znani. Gdy padnie ponowa, zaraz z brzaskiem dnia obchodzą wieś dokoła, szukając tropu kuny. Znalezionej już nie opuszczą, a jeśli nie ma, to idą po innych wsiach szukając, czy zdradziecki śnieg nie wyda im tajemnicy. Skoro się ukażą ci myśliwi w której z okolicznych wsi, zaraz nadobne gosposie zapraszają i traktują najlepszymi przysmakami obrońców kur i gęsi przed ich srogim nieprzyjacielem – kuną. Nic tym gościom nie odmówią, nie zapominając i o pieskach.   Czytaj dalej…

Następna strona »