Automatyczna fotografia złodziei.
Złodziejom utrudniają ich ryzykowne rzemiosło coraz bardziej. Oto, skoro tylko taki gość wejdzie do izby, może on być fotografowany z dwu, lub trzech stron równocześnie. Nie potrzeba więc teraz – jak stary żart opiewa – by na miejscu czynu zostawiał złodziej dla policyi swoją kartę wizytową z dokładnym adresem, nie potrzeba już tego, gdyż zostawia on już odrazu – fotografię swoją.
Znakomity angielski amator fotograf ptaków i zwierząt mr. C. Kearton, wynalazkiem tym ściągnął na swoją głowę przekleństwa „długopalcych” całego świata. Sprawozdawca jednego z pism londyńskich, odwiedził niedawno fotografa w jego domu w Surrey. Przeprowadził on tam próbę wynalazku, która miała następujący przebieg.
Dziennikarz udający złodzieja, zaopatrzony w t. z. ślepą latarkę, otworzył w nocy okno i latarką w głąb pokoju rzucił snop światła. Tuż pod oknem znajdowało się skórą obite krzesło. Ponieważ dotychczas nasz „złodziej na próbę”, nic podejrzanego nie zauważył, przeto śmiało przełożył nogę przez okno. Tu jednak był już koniec próby, zaledwie bowiem dziennikarz dotknął nogą stojącego pod oknem krzesła, rozległ się lekki trzask w izbie a równocześnie błysnął niezmiernie silny płomień. W tej chwili zapanowała w pokoju znowu ciemność i cisza. Przez kilka minut nie widział „złodziej na próbę” nic prócz ciemności, a nawet wtenczas kiedy mr. Kearton zaświecił gaz, nie mógł on odkryć w izbie miejsca ni przedmiotu, który wydał z siebie owo oślepiające światło.
Kiedy tak złodziej istotnie wpadł w łapkę i został odfotografowany, opowiedział mu fotograf szczegóły swojego wynalazku.
Obok okna znajdowały się dwie metalowe płyty, tak urządzone, że za najlżejszem choćby poruszeniem stojącego pod oknem krzesła, stykały się ze sobą i łączyły bateryę elektryczną. Nad bateryą znajduje się elektryczna rolka, wyładowująca z siebie iskrę półcalowej wielkości. Obok znajduje się aparat, napełniony magnezjowym proszkiem. Proszek ten zapala iskra tak, że na chwilkę tworzy się niezmiernie silne światło. Na stole naprzeciw okna stała kamera robiąca automatyczne zdjęcie, przedstawiające włażącego przez okno dziennikarza z przodu. Inna kamera, umieszczona w ogrodzie, zdjęła sylwetkę jego, odbijącą się na tle jasno oświetlonego okna.
Wynalazca aparatu nie jest urzędnikiem policyjnym, ale w pierwszej linji przyjacielem przyrody. Obmyślił on ten aparat w celu czynienia zdjęć fotograficznych z dzikich zwierząt nocnych, dowiedzieli się jednak wnet o wynalazku jego ludzie „praktyczni” i do… złodziejów go zastosowali.
„Głos Rzeszowski” z 13 kwietnia 1902