Dziwne

Coś straszy

17 lipca 2013

Coś straszy!

Londyński Occult Review donosi, że w jednej z izb na poddaszu domu p. Thompsona, w dzielnicy Westend, dzieją się od lat 14 co nocy nadzwyczajne rzeczy. Krzesła, ławki, i t. p. przedmioty tańczą i wirują w powietrzu. Był to pokoik sypialny sług. Jedna z nich opowiada, że o północy zjawiło się w izdebce jakieś nieznane zwierzę, pozdzierało kołdry ze wszystkich śpiących dziewcząt i poszarpało je. Czasem znowu zjawiał się w nocy jakiś stary pan z łokciową brodą, który brał łóżka na plecy i obnosił je. Jedną służącą podniósł wraz z materacem, zniósł o dwa piątra niżej i położył na schodach. Pan Thompson, sądząc, że psikusy owe płatają mu sąsiedzi, wezwał pomocy policyi. Ta przysłała sążnistego policmena, który z nabitym rewolwerem w garści udał się na noc do owego pokoiku, po kwandransie jednak policmen uciekł stamtąd blady, jak kreda. Opowiadał, że kiedy położył się na łóżku, leżące obok na ziemi jego pantofle podniosły się w górę, a następnie poczęły go bić po obu stronach twarzy. Mimoto, pan Thompson w stracha nie uwierzył, ale w pewną księżycową noc poszedł tam wraz z synem, obaj uzbrojeni w myśliwskie dubeltówki. Zanim zdołali w pokoiku się rozgościć, mała, stojąca w kącie wanna uniosła się na dwa metry w powietrzu i poczęła jak szalona tańczyć. Wobec takiej energii i uporu „stracha”, dał p. Thompson za wygrane i pokoik ów pozostawił niezamieszkały.

„Goniec Polski” z 1 października 1907

Człowiek o czterech nogach

6 listopada 2012

Człowiek o czterech nogach.

Warszawska Gazeta lekarska donosi:

W Gradyżku stawił się niedawno popisowy Kondratyj Kornuta, chłopak 21-letni, który przedstawił się komisji asenterunkowej, jako człowiek o czterech nogach. Komisja sprawdziła, że chłopak jest zdrów, silny i wogóle dobrze rozwinięty. Dwie nienaturalne nogi znajdowały się między zupełnie rozwiniętemi odnóżami dolnemi, były tylko nieco krótsze, a lewa w kolanie złamana. O tej ułomności Kornuty nikt, oprócz jego rodziców nie wiedział, a aby ją zakryć, nosił szerokie spodnie i buty, które sobie sam robił.

Komisja asenterunkowa doradzała mu, aby się poddał operacji, na co on jednakże odrzekł, że przyzwyczaił się do czterech nóg swoich i nie chce przy operacji umrzeć.

„Gazeta Narodowa” z 20 stycznia 1883

Horror na cmentarzu

6 listopada 2012

Z Magdeburga donoszą o następującym wypadku:

W ostatnich dniach wyszła pewnego popołudnia 7-letnia dziewczynka na cmentarz i błąkając się rwała kwiaty z grobów. Grabarz postrzegłszy to, pochwycił dziecinę i chcąc ją surowo ukarać, zamknął do kostnicy, w której właśnie leżało na marach czterech nieboszczyków. Wieczór zapadał, wreszcie nastąpiła noc i rodzice z trwogą rozpytywali się o dziecko, które ciągle jeszcze nie wracało. Nazajutrz gdy grabarz wrócił do swej pracy, przypomniał sobie, że dziecko zamknął wczoraj w kostnicy i poszedł je uwolnić. Lecz jakiż widok przedstawił się jego oczom? Dziewczynka siedziała skulona w kącie z zacisniętemi kurczowo rękami, z pogryzionemi, krwią zbroczonemi wargami i z szeroko w słup otwartemi oczyma. Była już martwą. Przestrach zabił nieszczęśliwe dziecko. Grabarza ujęła natychmiast policya, która z trudnością powstrzymać zdołała wściekłość ludu, chcącego go na miejscu śmiercią ukarać.

„Czas” z 1 czerwca 1880

Muzykalne duchy

6 listopada 2012

Muzykalne duchy.

Mimo coraz bardziej postępującej oświaty w XIX. stuleciu, wiara w duchy i upiory znajduje zawsze licznych zwolenników. Jak dawniej Cagliostro, Swedenborg, tak doniedawna miał powodzenie Hume, który mówiąc mimochodem, porzucił mistycyzm i osiadł w Rzymie, gdzie na wcale pobożnego jak słychać wykierował się człowieka. Po tych mistrzach magii, kołomanii i w ogóle tej nowej nauki, którą nazwano duchownictwem, nie długo opróżnionem było miejsce.

W Londynie wzbudzają teraz niesłychane wrażenie koncerta, dawane przez duchów. Dwóch Amerykan braci Davonport, wywołują te duchy, podług swego własnego upodobania do gitary, fortepianu – lub cymbałów, i kierują tym koncertem. Oto co donoszą zagraniczne dzienniki o jednym z tych koncertów nadziemskich lub podziemnych. W sali znajdują się trzy oddziały. W obu skrajnych siedzą bracia Davonport. Obaj skrępowani są powrozami jak zbrodniarze. W średnim oddziale leżą rozmaite instrumenta muzyczne. Naraz spada zasłona i odzywają się tony muzyki koncertowej. Wszystkie instrumenta poczynają wydawać odgłos – a naraz powstaje muzykalno-piekielna wrzawa. Nagle podnosi się zasłona a obu braci widać powiązanych na dawnem miejscu. Kazawszy się uwolnić z więzów siadają obaj bracia na krzesłach między publicznością, od których ich znowu przywiązują powrozami. Publiczność zasiada wokoło obu braci, którzy nadto podają dłoń swoim sąsiadom. Instrumenta muzyczne leżą na stole. Naraz światło gaśnie. Natychmiast zaczyna się znowu koncert, z tą tylko różnicą, że instrumenta wśród dźwięków latają po sali. Ktoś słyszy tuż nad swem uchem dźwięk dzwonka, innemu brzmi gitara nad głową. Niekiedy zawadzi który z instrumentów o widza, zadając mu bolesne razy i pchnięcia, a korespondent, któremu zawdzięczamy ten opis, dostał sam po głowie od jakiejś swawolnej gitary. Gdy zapalono znowu lampy, siedzieli obaj bracia duchownicy skrępowani na krzesłach, a niektóre instrumenta leżały widzom na kolanach. Inny, już niemuzykalny eksperyment opisują tak znowu: Światło gaśnie. Jeden z braci oświadcza życzenie pozbycia się swego surduta. Zapalają znowu lampy i publiczność widzi go bez surduta, chociaż ręce miał związane. Jeden z widzów zażądał, aby mu powrozy, któremi się krępują obaj magowie, upadły na kolana. Gaszą znów światło i natychmiast słychać świst lecących sznurów, które pogłaskawszy po drodze niedelikatnie jakiegoś jegomości po twarzy, padają na kolana ciekawego. Na tem skończyło się przedstawienie.

„Gazeta Narodowa” z 11 października 1864

Aresztowanie śmierci

5 lipca 2012

Nowy Sącz.

Aresztowanie śmierci.

Pewien emigrant, włościanin z powiatu nowotarskiego, przysłał swojej żonie kilkaset złotych na ręce miejscowego wójta, który z wielką niechęcią oddał te pieniądze. Kobieta udała się z niemi zaraz do miasta i ulokowała je w kasie na procent. Chciwy wójt, nie wiedząc o ulokowaniu już pieniędzy, udał się po północy przebrany za „śmierć” z kosą w ręku do kobiety, żądając oddania mu sumy otrzymanej od męża. Drżąca od przestrachu kobieta uprosiła „śmierć” o przedłużenie jej życia do drugiego dnia, aby oddane już do kasy pieniądze mogła odebrać. Nazajutrz udała się rzeczywiście biedna kobieta do kasy. Urzędnicy kasowi zdziwieni, z wielkim trudem wydobyli z niej cały sekret i odwiedli ją od zamiaru, przyrzekając wysłać do chałupy „anioła”, który wystraszy „śmierć”. Istotnie zawiadomili o wypadku komendanta żandarmerji i ten uspokoiwszy przestraszoną kobietę, udał się do jej mieszkania, gdzie pouczył ją, aby, gdy „śmierć” w nocy przyjdzie, powiedziała, że pieniądze odebrane napowrót z kasy, ma w szafie, a on sam się tymczasem tam ukryje. W nocy „śmierć” zagościła rzeczywiście o oznaczonej porze po pieniądze, a chcąc je wedle wskazówek kobiety wybrać ze szafy, dostała się w ręce ukrytego tam żandarma.

„Dziennik Polski” z 1 marca 1902

Spirytyzm

5 lipca 2012

Spirytyzm.

Zwolennikom spirytyzmu w Moskwie nastręcza korespondencja umieszczona w Sowr. Izwiestiach nowy materjał do snucia wniosków na korzyść swoich teoryj.

„Przy końcu roku zeszłego, opowiada korespondent, w domu księdza prawosławnego we wsi Baraszewie (pow. ałatyrski) zdarzył się bardzo dziwny wypadek. Zaczęło się od tego, że 23. grudnia (v. s.) o godz. 9. wieczorem drobne przedmioty jako to: pudełko, nożyczki, naparstek itp. spadły ze stołu w chwili, gdy gospodarze udawali się na spoczynek. Sądzono z razu, że sprawcą tego zdarzenia był kot, i gdy w kilka minut potem te same przedmioty położone na swojem miejscu spadły znowu, a nadto z okna wazoniki z kwiatami spadły na podłogę, gospodarz odszukał mniemanego winowajcę i wypędził go z pokoju. Ale zaledwie mieszkańcy domu zasnęli, gdy spadanie rozmaitych drobnych rzeczy powtórzyło się, i rozbudziwszy gospodarzy, przejęło ich strachem, który nie pozwolił im zamknąć oczu do samego rana. Odtąd odbywały się codziennie w mieszkaniu księdza podobne zjawiska, polegające wyłącznie na rozrzucaniu nie tylko małych przedmiotów, ale nawet dość wielkich i ciężkich rzeczy. Tak np. nagle spadał ze stołu samowar napełniony wodą wrzącą i zgiął się w kilku miejscach, a w ślad za nim rzucała tajemnicza siła imbryki i filiżanki. Stół, krzesła, obrazy, zegarek kieszonkowy wiszący na gwoździu okręconym po kilka razy łańcuszkiem, znajdowane były przez gospodarza nagromadzone w jednem miejscu, przyczem spadając na podłogę, i szkło od portretu uderzywszy się o przeciwległą ścianę, rozbiło się na szczątki. Stojące na oknie pudełko z zapałkami ugodziło w czoło krewnę gospodarza, a nóż kuchenny tępą stroną uderzył sługę. Nieraz z przedpokoju do sali wpadały kalosze; rzeczy znajdujące się w sypialni rzucała ręka niewidzialna jedne na podłogę, drugie zaś (np. suknie damskie) przerzucała do spiżarni przez ciasny otwór między rantem i przepierzeniem, wynoszący zaledwie 2-3 werszków szerokości. Wyłamywane z pieca kamienie, które można było wydobyć tylko za pomocą topora, z wielkim pędem uderzały o ścianę. Nawet przedmioty kościelne wobec świadków uległy temuż samemu losowi.”

Korespondent Sowr. Izw. przytaczając powyższe szczegóły, nie robi żadnych uwag, chociaż ze sposobu opowiadania wnosić można, że wierzy on do pewnego stopnia w nadprzyrodzoną przyczynę faktu, nam się zaś zdaje, że tu zachodzi pewne kuglarstwo ze strony popa, który rozpuściwszy pogłoskę o nieczystym (tak czerń moskiewska nazywa zwykle djabła), postara się następnie rozgłosić, iż ukazał się mu we śnie taki a taki święty z rozkazem sprawienia przynajmniej nowego obrazu, jeśli parafjanie chcą się uwolnić od złego, poczem zaczną się dziać cuda, lud szczodrze zacznie rzucać miedziaki na wystawienie ołtarza i pop się zbogaci.

„Dziennik Polski” z 23 kwietnia 1874

Widmo w ruinach

5 lipca 2012

Widmo w ruinach.

Gazeta Kaukazka donosi, że niedaleko od nadgranicznego obozu wojsk tureckich, w pobliżu fortecy Cichic-Dżiri, nieco na wschód, znajdują się ruiny odwiecznego kościoła chrześciańskiego, który został objęty fortyfikacjami jakiemi otoczony jest obóz. Przy tych ruinach postawiono straż, ale zaraz pierwszej nocy żołnierz spostrzegł widmo wychodzące z pośród ruin, i które w języku gruzińskim tak przemówiło do struchlałego ze strachu i przerażenia żołnierza: „Idźcie ztąd precz, to nie wasza ziemia, my sami pilnować jej będziemy jak jej pilnujemy już od wieków.” Zjawisko to powtarzało się co noc i taką bojaźń spowodowało pomiędzy żołnierzami, że żaden z nich nie chciał iść na straż pod ruiny. Mimo usiłowań ze strony zwierzchności wojskowej, musiano cofnąć ztamtąd pikiety. Wieść o tym wypadku rozeszła się po okolicy, znajdując wszędzie wiarę.

„Dziennik Polski” z 11 marca 1877

Ciemnota wśród ludu

9 lutego 2012

Jak potworna fantazmagorja - pisze urzędowa Gazeta Lwowska - wyda się czytelnikom opis zdarzenia, które poniżej podajemy. Sceny to prawdziwie, jakby wyjęte z fantastycznych powieści Hoffmanna lub ze straszliwych kompozycyj Callota i Breughela. A przecież działo się to wszystko między nami, w Galicji, wśród naszego ludu, który niestety na dnie swej duszy gdzieś w głębi ciemnej swej imaginacji kryje przesądną wiarę w najpotworniejsze cuda i czary…

Donieśliśmy już dawniej pokrótce o odkopaniu w Tuchli i Sławsku, w starostwie Stryjskiem, trupów na cmentarzu. Żandarmi dowiedzieli się o tem i dali znać starostwu. Zarządzono zaraz dochodzenie i oto jak się miała rzecz cała: W Tuchli i Sławsku pojawiła się cholera, a występując ze straszliwą gwałtownością, porwała wiele ofiar. Zamiast korzystać z pomocy lekarskiej, która im ile możności przez władze zapewniona została, wieśniacy używali najrozmaitszych środków domowych, które oczywiście jeśli nie szkodziły, nic nie pomagały. Uradzono w końcu, że cholera grasuje z powoda ludzi chodzących po śmierci, czyli upiorów i wilkolaków. Oleksa Ilków z Libuchowy i Stefan Burak z Jelenkowatego zapewniali lud, że tak jest a nie inaczej, i że mają sposób na poskromienie tak okrutnych upiorów. Obaj udali się o północy z d. 10. na 11. lipca br. na cmentarz i odgrzebali grób zmarłego niedawno przedtem wójta, Mikołaja Macewki, który uchodził po swej śmierci za wilkołaka, który spoczynek swój nocami opuszcza, po wsi się błąka, chaty nawiedza i straszliwą zapowiedź moru między lud boży roznosi…

Z siekierami i z zapasem klinów osikowych, tego walnego środka na upiory, wybrali się sprawcy na tę okropną wyprawę. Oleksa poćwiertował trupa w trumnie i poprzebijał członki osikowemi kołkami. Potem wydusił krew gęstą i skrzepłą ze zwłok porąbanych do naczynia. Ta krew, to miało być lekarstwo niezawodne na cholerę… Jeden z towarzyszy, Jakim Bereżyniec, wziął krew z sobą, aby ją ludziom rozdawać. Michał Macewka dał ją spożyć zaraz swej chorej na cholerę żonie. Jakim zaś innej chorej włościance.

Podczas gdy się to w Tuchli działo, w Sławsku po swojemu odbyto wyprawę na upiory. Tu egzorcystą był Stefan Burak. Miał swój osobny ceremoniał i swoje formułki czarodziejskie. Opatrzył się on w cudowne ziele, a przyszedłszy na cmentarz z drugim „znachorem”, Mikołajem Puszkarem, okadzał groby, łowił wiatr i wonią kadzidła dochodził, czy w którym grobie nie zaczaił się jaki upiór… Tym sposobem znalazł trzech wilkołaków. Nie kazał ich wszakże rozkopywać, mówiąc, iż zna tak potężne zaklęcie, że skoro je użyje, upiór nie odwali wieka swej trumny i nie przekroczy granic poświęconej ziemi cmentarnej. Ale Puszkar nie zgodził się na to, a tak i tu odkopano na rozkaz wójta Geringa wskazane groby, poćwiertowano trupów i robiono z nimi to samo co w Sławsku. Gdy już zagrzebano trupów, Puszkar zawołał, że w tej chwili jeszcze jednego odkrył upiora, który nie ludzi ale bydło zabija. „Oto patrzcie! – zawołał – przerzucił się w psa czerwonego!” I wskazał w ciemności, a potem dawszy ognia ze strzelby, zapewnił, że go ubił na miejscu…

W kilka dni potem umarło sześciu włościan. Byli to sami uczestnicy owych scen okropnych. Główni przywódcy pozostali przy życiu i znajdują się w ręku sprawiedliwości.

„Dziennik Polski” z 17 sierpnia 1873

Czarne jabłka

9 lutego 2012

Jabłka czarnego koloru zrodziły się w ogrodzie autorki znanej powieści Chata wuja Tomasza, pani Stowe, zamieszkałej we Florydzie w Ameryce. Właścicielka ogrodu twierdzi, iż brak wapna na jej gruntach jest powodem takiej barwy jabłek, ale przeciwnicy usamowolnienia murzynów, których sprawy pani Stowe, jak wiadomo, żarliwą jest przyjaciółką, powiadają, że to Opatrzność ukarała przyjaciółkę murzynów znacząc jej jabłka czarno.

„Dziennik Polski” z 23 kwietnia 1874

Dziwotwór

9 lutego 2012

Dziwotwór.

Żona pewnego stolarza w Neapolu powiła temi dniami dziecię płci męzkiej, mające trzy nogi, z których dwie jest w zwykłem miejscu, a trzecia wyrasta na piersiach; uszy ma poczwórne, a skórę żołądka tak przezroczystą, że kiszki przez nią widzieć można. Potwór ten żyje, a matka jest w dobrem zdrowiu.

„Gazeta Lwowska” z 23 września 1885

Jak pop przyczynił się do epidemii cholery

9 lutego 2012

Z pod Zborowa 28. września.

(Korespondencja Dziennika Polskiego)

We wsi Hodów mamy dwie plagi: cholerę i tutejszego księdza Łucyka, sławnego moskalofila.

Podczas kiedy we wsiach okolicznych: Torhów, Bohutyn i Machnowce dawała się straszliwa cholera we znaki i zmiatała ludność tamtejszą prawie przez połowę, gmina Hodów cieszyła się dobrem zdrowiem. Nieszczęście chciało, że umiera na uboczu kilkadziesiąt kroków od wsi żona Ilka Horczyńskiego, nie wiadomo do dnia dzisiejszego na jaką słabość? Ksiądz Łucyk kontent z gratki, stawia mężowi zmarłej następujące warunki: za pogrzeb 25 zł., na bractwo do cerkwi 10 zł., diakowi 5 zł., dalej, jak się wyraził, na 16 mszy, ponieważ dusza nieboszczki wymaga „reparacji”. Mąż zmarłej kręci się jeden, drugi i trzeci dzień, a gdy widzi, że ksiądz nie żartuje, zbiera całą spuściznę zmarłej, a to kilka sznurków korali i krowę – pierwsze zastawia , drugą sprzedaje żydom – i czwartego dnia niesie żądaną kwotę księdzu. Ksiądz Łucyk rozgniewany, że Horczyński nie sprzedał krowy jemu lecz żydom, żąda jeszcze dodatku 25 zł., która to sprawa ciągnie się jeszcze przez dwa dni i dopiero, gdy doszło do wiadomości c. k. żandarmerji, po upływie mówię: pięciu dni i kilkunastu godzin – zaczęto się krzątać koło pogrzebu. Mieliśmy gorące dnie; w skutek tego ciało tak było czuć, że nie tylko do chaty, w której zmarła leżała, ale nawet w oddaleniu 30 kroków nikt przystąpić nie mógł, w celu zabrania ciała i włożenia do trumny. Tamtejszy naczelnik gminy Filip Ratuszny, zagroził kijami Oleksie Pasłajowi; krewnemu nieboszczki, jeżeli ciała do trumny nie włoży. Otóż ten biedaczysko pod groźbą kijów spełnił rozkaz. Ciało zmarłej już tak się popsuło, że odrywało się od kości, a Oleksa Pasłaj umarł na cholerę w przeciągu dwóch dni z całą rodziną w liczbie sześciu osób. Ztamtąd tj. od Oleksy Pasłaja, epidemja rozszerzyła się po całej wsi i do dnia dzisiejszego umarło 48 osób.

To wszystko zawdzięczyć należy księdzu Łucykowi, przeciwko któremu śledztwo karne już jest w toku.

„Dziennik Polski” z 2 października 1873


Ksiądz Łucyk chyba próbował protestować, bo kilka numerów dalej znajdujemy taką oto odpowiedź od redakcji: 

Korespondencje Redakcji.

Ks. Teodorowi Iw. Łucykowi w Hodowie:

Wnieś pan skargę do sądu!

„Dziennik Polski” z 9 października 1873

Strachy w Winnikach koło Żółkwi

9 lutego 2012

Strachy.

W Winnikach wiosce będącej atenencją Żółkwi, umarła kilkanaście dni temu żona pewnego włościanina, a po jej śmierci rozeszła się natychmiast po wiosce pogłoska, że w chacie zmarłej coś straszy. Strach ten objawiał się w nocy dosyć gwałtownie, „kidał” jak mówiono po izbie ożogami, kociubą, a następnie wziął się do głowni,słowem zachowywał się tak, jak zwykł się w takich razach każdy strach zachowywać. Mąż zmarłej rozpowiadał o nocnych hecach stracha wszystkim mieszkańcom wioski, i każdy z nich gotów był przysiądz, że stracha sam na własne oczy widział. Pogłoska ta doszła do takich rozmiarów, że doszła aż do wiadomości starostwa w Żółkwi. Ażeby rzecz zbadać i wykorzenić zabobon między ludem, starostwo wysłało do Winnik dwóch żandarmów ażeby jeśli im się uda, stracha schwytali i zaaresztowali. Cóż się jednak dzieje? Jeden z żandarmów był człowiekiem bardzo zabobonnym a do tego nerwowym. Podczas gdy czuwał wraz z swoim towarzyszem w chacie, w której straszyło, fantazja jego tak się rozbujała, że dostał pomieszania zmysłów. Nieszczęśliwego odwieziono do domu obłąkanych we Lwowie. Szaleństwo żandarma, któremu uległ podczas czatowania na stracha, umocniło przekonanie między ludem, że strach rzeczywiście hula w chacie po nocy, mówiono, że żandarm dla tego zwarjował, ponieważ o niego „ditko się obtarł”. Po tym wypadku starostwo postanowiło wziąć się energicznie do stracha. P. Przedrzymirski, inspektor policji w Żółkwi, wraz z p. Wł. Niementowskim koncypientem notarjalnym, w asystencji kilku żołnierzy policyjnych, zagrzawszy odwagę tych ostatnich udali się do Winnik, uzbrojeni w rewolwery i rozłożyli się na noc w chacie. Pogasili światło i nabiwszy broń, czekali na przyjście stracha. I strach się nie pokazał. Ta sama rzecz powtórzyła się następnej nocy, poczem gospodarz chaty oświadczył, że strach już się więcej nie pokazał. Widocznie rewolwery poskutkowały.

Żandarm, który zwarjował, ma się lepiej.

„Dziennik Polski” z 2 lutego 1875

Ukarana zabobonność

9 lutego 2012

Ukarana zabobonność.

Temi dniami stawał przed sądem w Brodnicy, w Prusiech Zachodnich, pewien mularz, który na publicznej drodze pobił pewną kobietę do krwi, aby właśnie tej krwi jej użyć jako lekarstwa. Twierdził on bowiem, że owa kobieta oczarowała go dotknięciem ręki, i że zły duch, który skutkiem oczarowania weń wszedł, pobudził go do wykonania owego czynu. Sąd skazał złego ducha na 4-miesięczne więzienie, które przecież odsiedzi ten, kto złego ducha w sobie nosi. – Podobna kara spotkała również w Brodnicy kobietę zabobonną, która miała pewną dziewczynę w podejrzeniu, iż córce jej „zadała” kołtuna. Zwabiwszy dziewczynę do swojego pomieszkania, pobiła ją do krwi, aby nią nasmarować kołtuniatą córkę.

„Dziennik Polski” z 22 kwietnia 1874

Mężczyźni pracujący z natężeniem umysłowo powinni się żenić z głupiemi kobietami…

9 lutego 2012

Mężczyźni pracujący z natężeniem umysłowo powinni się żenić z głupiemi kobietami.

Kraków, 30 Kwietnia.

Znany psychjatra angielski Wernon Briggs zamieszcza artykuł, w którym stwierdzają zmniejszenie się ilości urodzin wśród uczonych i wogóle ludzi umysłowo wybitnie pracujących, wskazuje, że wytężona praca umysłowa za wiele krwi odprowadza do mózgu kosztem sił fizycznych całego organizmu. Jedynym środkiem na to jest kojarzenie się ludzi pracujących z natężeniem umysłowo z osobami o mózgu możliwie najbardziej leniwym i spokojnym za to o dobrze rozwiniętem ciele. Wykształcone kobiety pracujące umysłowo winny w interesie zachowania rasy poślubiać zdrowych, przystojnych chłopców, którzy prochu nigdy nie wymyślą, a uczeni mężczyźni niechaj się żenią z jaknajgłupszemi ale za to zdrowiem tryskającemi kobietami.

Dr. Briggs stwierdza, że najinteligentniejsze rodziny wymierają dlatego, że małżeństwa kojarzą się wśród osób o równym poziomie umysłowym.

„Ilustrowany Kurjer Codzienny” z 1 maja 1925

Dziecko bez mózgu

17 listopada 2011

Dziecko bez mózgu.

Przy obdukcyi pewnego nagle zmarłego dziecka-noworodka w Londynie skonstatował lekarz, że dziecko urodziło się bez mózgu. Oczywiście, że żyć nie mogło z taką wadą.

Tak orzekli lekarze i opinia taka może być trafną na londyńskim bruku. U nas, w Galicyi, właśnie bezmózgowcy najlepiej żyją i najlepiej się im dzieje.

„Goniec Polski” z 24 marca 1907

« Poprzednia stronaNastępna strona »