Technika i wynalazki

Automaty 1896

29 września 2013

Automaty.

„Automat panu usłuży” – objaśnienie takie nietylko dostanie obecnie w każdem większem mieście wszelki przyjezdny, który z miłym uśmiechem na twarzy zatrzymuje w biegu niewinnego bliźniego swego i prośbą o ogień zabiera mu dwie minuty drogiego czasu, ale też w wielu innych niemniej ważnych i nagłych okolicznościach. Przypuśćmy ten wypadek, że ktoś chce sobie życie osłodzić – nic łatwiejszego, rzucić mu tylko trzeba marny nikiel w automatycznego Merkurego a natychmiast może otrzymać do wyboru bombony, czekoladę lub biszkopty. Albo znowu przypuśćmy, że ktoś stanął przed decydującym zwrotnym punktem w swojem życiu i postanowił przeto gruntownie się – umyć: automat mu natychmiast z całą uprzejmością podaje wonny kawałeczek mydła. Jeżeli ten ktoś stanął na wyższym stopniu cywilizacyi, może w zamian za kilka innych groszy otrzymać wyborny środek do oczyszczenia zębów, albo malutką buteleczką oryginalnej perfumy, jaką tylko „naprzeciw” Maryi Fariny w Kolonii wyrabiają. Czytaj dalej…

Kauczukowe szczęki

29 września 2013

(inserat)

Dla cierpiących na zęby. 
Nowo poprawne szczęki kauczukowe posiadają tę własność, że nie tak łatwo łamaniu się podlegają, jak dotąd wyrabiane.

Że używanie kauczuku do szczęk do najlepszych wynalazków w umiejętności leczenia zębów należy, nie da się zaprzeczyć, albowiem takowe do noszenia daleko przyjemniejsze są od metalowych, niemi lepiej żuć można, i wszelkie kwasy w ustach na nich żadnego szkodliwego wpływu nie wywierają, przez co się do zdrowia przyczyniają, które to doskonałe własności od wszystkich, którzy już metalowe szczeki nosili i takowe potem w kauczukowe zmienili, stwierdzone zostaną.

Przytem była ta nieprzyjemność, że dotąd za ich trwałość ręczyć nie można było, gdyż zdarzały się wypadki, że z dwóch w jednym czasie, z jednakowego materjału i z jednakową starannością wyrobionych sztuk, jedna już przez 7 lat bez najmniejszej skazy nosi się, druga zaś po krótkiem używaniu się złamała.

Staraniem podpisanego zatem było, takowe na przyszłość zupełnie trwałemi zrobić, co też mu przez nowo poprawny sposób dokładnie się udało.

Nakoniec ośmiela się podpisany, ogół uważnym zrobić na swoją nowa poprawną metodę plombowania zębów w złocie, w platynie, w amalgamie, cymencie, w dr. Lipolda masie, nakoniec w makenci z Nowego Jorku, i to podług stosownych okoliczności.

Wszelkie przez podpisanego uskutecznione operacje odbywają się bez najmniejszego bólu.

Ujheli,
dentysta na placu Halickim pod Nr. 1.
naprzeciw kawiarni J. Müllera.

„Gazeta Narodowa” z 23 kwietnia 1868

Papierowa armata

31 sierpnia 2013

Papierowa armata.

Nowy wynalazek w dziedzinie sztuki wojennej odkrył, jak o tem donoszą, „Münchener Neueste Nachrichten”, pewien inżynier, zatrudniony w fabryce broni Kruppa w Essen. Skonstruował on małą armatę z masy papierowej, którą każdy żołnierz od piechoty może wygodnie umieścić na tornistrze. Masa papierowa, z której składa się armata ręczna, posiada więcej siły odpornej, niż stal, a pewność strzału na stosunkowo wielką odległość ma być zdumiewającą. Armata ta ma mieć 5 centimetrów średnicy. W czasie wojny, gdy artylerya z powodu niedogodności terenu nie mogłaby skutecznie być użytą, armata ręczna może oddać wielkie korzyści. Wynalazca wystarał się już o patent, a bataliony szkolne w Prusach maja być według wspomnianego dziennika, zaopatrzone w nowy wynalazek. Jeżeli wiadomość ta zgadza się z prawdą, spodziewać się można wielkiego przewrotu w organizacyi armii.

„Gazeta Narodowa” z 10 kwietnia 1896

Fotografie kieszonkowych złodziei

4 sierpnia 2013

Fotografie kieszonkowych złodziei.

Warszawski ober-policmajster wpadł na bardzo praktyczny pomysł, jeżeli nie zupełnego zabezpieczenia, to przynajmniej uchronienia się od kradzieży – przez odfotografowanie złodziei kieszonkowych. Kazał on sprowadzić 40 pięć takich indywiduów obojej płci i rozmaitego wieku do zakładu Mieczkowskiego, gdzie zdjęto z nich fotografie, dla publicznego użytku. Tak będzie można poznać tych sprytnych, wściubskich, i wcześnie ochronić kieszenie od ich wizyty. Podobnego środka użyto już dawniej w Berlinie z wielkim bardzo skutkiem, gdyż złodzieje tym sposobem wykryci, wynieśli się wkrótce, nie mając nadziei dobrego powodzenia. Policja warszawska zamierza także oznaczyć osobnemi pieczęciami książeczki służbowe tych sług, które się kradzieży dopuściły, przez co wprawdzie zmniejszy się liczba sług, ale nieoznaczone będą już zapewne rzetelne.

Chwalebnem jest to opiekowanie się i strzeżenie cudzego mienia u policji moskiewskiej, świadczy ono jednak, że się taż policja zajmuje zanadto gorliwie innemi sprawami niby to politycznie podejrzanych osób, i nie ma wcale czasu do zwrócenia baczniejszej uwagi na złodziei i włóczęgów, nic więc dziwnego, że kradzieże się bezkarnie tak rozszerzyły, iż sobie w końcu policja z niemi rady dać nie mogła.


„Gazeta Narodowa” z 28 października 1865

Broń małokalibrowa 1896

6 listopada 2012

Przeciwko broni małokalibrowej powstaje opozycya w kołach wojskowych i marynarzy Stanów Zjednoczonych, gdzie zaprowadzenie karabinów kalibru 0.303, zamiast dotychczasowej broni systemu Springfielda, zostało niedawno postanowionem. Co do siły uderzenia i dystansu okazała nowa broń małokalibrowa zalety zadziwiające. Na odległość 30 yardów przebija kula takiego karabinu 62 desek 3/4 calowych ustawionych za sobą o 3/4 cala jedna za drugą, a jeszcze w odległości 2500 yardów jest strzał trafnym i niebezpiecznym. Lecz to nie jest jeszcze wszystko, czego się od strzału wymaga; i w wojnie i w łowach ma on albo zadać śmierć, albo uczynić niezdolnym do dalszej walki, a pod tym względem zebrane w ostatnich czasach doświadczenia, nie świadczą na korzyść broni małokalibrowej.

W wojnie pomiędzy Chilijczykami a Peruwiańczykami, gdzie część armi chilijskiej bronią o kalibrze 0.30 uzbrojoną była, sprawdzili chirurdzy, że tylko 15% trafionych utraciło życie lub stało się niezdolnymi do walki. Japończycy byli w ostatniej wojnie z Chinami uzbrojeni przez jenerała Mutawę w wyborną broń mołokalibrową, najbardziej zbliżoną do francuskiej. Otóż sprawozdania obcych oficerów a między innymi porucznika O’Brien, który ze strony wojennego departamentu Stanów Zjednoczonych był na plac walk chińsko japońskich odkomenderowany, twierdzą, że trafność strzałów pozostawiała wiele do życzenia i że kula tylko wtedy zabijała przeciwnika lub czyniła go niezdolnym do walki, gdy trafiła w głowę lub brzuch. Uderzywszy w kość, przewierca kula gładką dziurę nie druzgocząc kości wcale. A należy dodać, że kula karabinu japońskiego ma kaliber 0.315, więc jest nieco większa, niż kula karabinów małokalibrowych europejskich.

O działaniu karabina angielskiego cal. 0.30, opierając się na doświadczeniach poczynionych w walkach z Birmańczykami i na granicy Tybetu, raportuje jenerał Lowe co następuje: „Niejednokrotnie przyprowadzano nam jeńców, którzy byli przestrzeleni dwoma lub trzema kulami, a mimo to zdolni byli odbyć marsz na 6 lub 7 mil (ang.), zanim się do naszego obozu dostali. Jeńcy ci tłumaczyli, że na placu boju dlatego tak mało trupów i rannych pozostaje, iż pada tylko ten, który zostanie trafiony w głowę lub w brzuch, a niezdolnym do ucieczki staje się tylko ten, któremu kula stawy w nodze nadweręży. Chitralczycy na granicy tybetańskiej mieli broń cal. 0.45 i dlatego strzały ich były śmiertelne lub raniły tak, że żołnierz stawał się niezdolnym do boju”.

Jenerał Lowo przytacza jeszcze następujący drastyczny przykład. „Pewnego razu – pisze on – mieliśmy rozstrzelać szpiega. Oddział żołnierzy stanął od niego na 15 kroków i dał ognia. Sześć kuł trafiło delinkwenta, a trzy przeszyły mu pierś. Padł jak piorunem rażony, lecz gdy mu przecięto wiązy na nogach i rękach, skoczył i uciekał jeszcze ćwierć mili. Dopiero kawalerzysta z szablą w ręce położył koniec tej przykrej scenie”.

Fachowe sprawozdania, zamieszczone w londyńskich Times o walkach na Kube, konstatują między innymi, że o wiele więcej pada Hiszpanów od kul, niż Kubańczyków, a to dlatego, że broń powstańców jest w ogóle większego kalibru, niż karabiny hiszpańskie.

Co zatem pod względem humanitarnym i lekarskim uważać należy za zaletę, to staje się niekorzyścią, gdy przychodzi do walk, gdzie strony walczące nie są uzbrojone bronią jednego kalibru.

„Łowiec” z 20 kwietnia 1896

Machina gadająca

6 listopada 2012

Machina gadająca, w Wiédniu pokazywana.

(Wiener-Zeitung Nro. 196.)

Na odbytem w Wiédniu zgromadzeniu „Towarzystwa przemysłowości Austryi Dolnéj” dnia 6go lipca r. b. pokazywał pan Faber, machinę gadającą, nad którą przez lat kilka pracował. Machina ta wymówiła z kolei nie tylko wszyskie zgłoski niemieckie, ale nawet niektóre wyrazy i całe okresy. Składa się ona tylko z gumy elastycznéj (kauczuku) i z zwyczajnego miecha do poruszania powietrza. Zważywszy trudności, które trzeba było przebyć, aby tak prosty aparat mechaniczny doprowadzić do wydawania z siebie każdego brzmienia zrozumiale i znamiennie, nie można odmówić wynalazcy należnéj zasługi I w samej rzeczy, każdy z. obecnych wyraził mu swoje zadowolenie.

„Gazeta Lwowska” z 28 lipca 1840

Moskiewskie straszydło

6 listopada 2012

Moskiewskie straszydło.

Zeszłego roku donosił angielski dziennik Times, że Moskwa buduje ku obronie Newy olbrzymi statek podwodny, kosztujący 115.000 rubli. „Budowa tego statku – pisała wtedy Times - okryta jest głęboką tajemnicą. Tyle tylko donieść możemy, że siatek ten poruszać się będzie za pomocą ściśnienia powietrza i połączony ma być z maszyną, która zapalać będzie przez elektrykę ogromne walce, napełnione prochem w celu niszczenia nieprzyjacielskich okrętów. Załoga tego podwodnego statku, który zawsze blizko powierzchni wody płynąć będzie, obserwować może przez maleńkie okienka, co się dzieje na powierzchni.” Nikt nie wierzył wtedy temu doniesieniu. Tymczasem wieść o tem podmorskiem straszydle potwierdza się zupełnie. Rząd moskiewski zamówił u firmy James Russel and Sons w Wednersbury aparat, który poruszać ma ten dziwoląg podwodny. Aparat składać się będzie z 200 rur z kutego żelaza przeciętnej długości 1-2 stóp. Rury te, przeznaczone do przechowywania powietrza, mają 13 cali średnicy. Wytrwałość ich obliczona na 2.000 funtów nacisku.

„Gazeta Narodowa” z 7 sierpnia 1864

Nowoczesna restauracja 1870

6 listopada 2012

Nowe urządzenie restauracji.

W Bostonie inżynier Riddl urządził restauracją na nowy zupełnie sposób. Pokoje dla gości zastawione są stołami, lecz nie ma przy nich służby. Każdy wchodzący otrzymuje przy wejściu bilet z numerem oznaczonym. Na stoliku znajdują się guziki ze słoniowej kości połączone sprężyną z dolnem piętrem, gdzie się mieści kuchnia; na guzikach tych wypisane są gatunki potraw, których dostać można. Za przyciśnięciem takiego guzika opuszcza się na dół środkowy krążek stołu i po chwili podnosi się z podaną potrawą. W tejże samej chwili z kuchni telegrafem dają znać, jaka potrawa i pod który numer podaną została; tym sposobem przy wejściu gościa oddając bilet z numerem otrzymuje gotowy rachunek. Wynalazek ten jest bardzo dogodnym, bo usuwa nieprzyjemne często stosunki ze służbą i o wiele zyskuje się na oszczędności, bo obsługa w kuchni nie jest tak kosztowną jak w pokojach gościnnych. Inżynier Riddl otrzymał już polecenie urządzenia podobnych kuchni w kilku restauracjach londyńskich i paryzkich.

„Dziennik Polski” z 11 maja 1870

Sztuczki elektryczne

6 listopada 2012

Sztuczki elektryczne.

Pięćdziesiąt tysięcy franków, wyznaczone przez cesarza Napoleona w nagrodę za najużyteczniejsze zastosowanie elektryczności, otrzymał pan Rumkorff, wynalazca elektrycznego kłębka. Najlepsze pojecie tej maszyny powziąść można w kuglarskim teatrzyku pana Robin, zawsze przepełnionym ciekawymi. Więcej on zapewne niż akademia przyczynił się do obeznania Paryżanów z tym potężnym wynalazkiem, mającym niezmierną przyszłość przed sobą. Maszyna Rumkorffa służy do gromadzenia elektryczności na punkt jeden. Siła jej jest przerażająca. Gdyby kto dotknął drutu podczas kiedy maszyna funkcjonuje, byłby na miejscu spiorunowanym. Fizyk Robin obchodzi się też nader ostrożnie z tą tytaniczną zabawką. Przedstawienia odbywają się w ciemnej sali. Maszyna, wprowadzona w ruch, ciska błyskawice na pół metra długie, połamane w zygzaki i prujące powietrze z przerażającym świstem. Jest to poprostu piorun w ręka człowieka. Pan Robin pokazuje moc jego na tafli szkła, a raczej klocu szklannym, dziesięć cali grubym. Postawiony pod strzały maszyny, kloc ten przeszyty bywa nawylot gromem. Wpadłszy weń iskra wyrabia drogę, podobną do stalaktytów. Następnie czarodziej przedstawia pracę piorunu w chmurach, zorzę północną i fantastyczne obrazy mozaikowe, złożone z biegających kolorów tęczy. Potem wychodzi na scenę bęben dobosza, poległego pod Inkermanem. Samotny bęben stoi na środku sali – na nim leżą pałeczki. Elektryczność porywa je i wybija niemi z największą werwą rozmaite wojskowe znaki. Pełen luidorów kufereczek wnet zastępuje miejsce bębna. Czarodziej z uśmiechem zaprasza którego z najsilniejszych widzów, żeby wziął go sobie. Ten i ów próbuje, ale żaden Herkules nie oderwałby tej małej szkatułeczki od stołu, na którym stoi. Elektryczność trzyma tak silnie, iż dotykającemu wydaje się, że mu kto każe górę z miejsca ruszyć.

„Gazeta Narodowa” z 11 sierpnia 1864

Telegraf w gazetach

6 listopada 2012

Własny drut, o którym tyle prawią niektóre dzienniki, jest czystą blagą. Zaprowadzenie własnego drutu telegraficznego między Wiedniem a Lwowem, za specjalnem pozwoleniem Ministerstwa handlu, kosztowałoby, jak nam z kompetentnej strony obliczono, blizko 50.000 złr. a oprócz tego nabywca drutu musiałby opłacać rocznie sumę równającą się pensji dwóch urzędników telegraficznych, z których jeden we Lwowie a drugi w Wiedniu zajęty by był wyłącznie jego depeszami. Prawda, że w takim razie, mając w dodatku dobrze płatnych i dobrze poinformowanych kilku korespondentów, możnaby dniem i nocą bez dalszych kosztów otrzymywać telegramy; ale na taki zbytek potrzebaby jak n. p. Daily Telegraph, mieć przeszło 240 tysięcy abonentów, podczas gdy wszystkie codzienne pisma lwowskie razem mają ich 10-12 tysięcy. Natomiast można za pewną opłatą najmować prawo używania aparatu telegraficznego na jednę lub więcej godzin, o takiej porze dnia, o której ruch depesz innych bywa zwykle bardzo słaby. Pora ta przypada w nocy, a ponieważ wszystkie pisma lwowskie ze względu na wysoką cenę nocnej pracy drukarskiej wychodzą po południu, i ponieważ w nocy rzadko kiedy dzieje się coś ważniejszego w świecie politycznym, więc telegramy otrzymane według tej drugiej metody są zawsze spóźnione i można je mieć bez trudzenia iskry elektrycznej, abonując się na osobną przesyłkę wiedeńskich dzienników wieczornych pociągiem kurjerskim. Takie jednakowoż telegramy, będące właściwie „telegramami po zniżonej cenie”, nazywane bywają szumnie „telegramami na własnym drucie”. Miały one sens w pismach, które drukowały się w nocy i wychodziły rano; dla pism popołudniowych nie mają żadnej wartości.

„Dziennik Polski” z 23 lipca 1885

Geoplan – maszyna podziemna

5 lipca 2012

Maszyna podziemna.

Umysł ludzki nie próżnuje. Pisma francuskie przynoszą opis maszyny, umożliwiającej podróż w głębi ziemi. Maszynę taką wkopującą się jak okręt w głąb ziemi, wynaleźli Francuzi i nazwali ją geoplanem. Przyrząd składa się z zamkniętej komory, urządzonej na dwie osoby, z silnego 80-konnego motoru „Gnom”, oraz rodzaju pługa, który rozrywa ziemie przed sobą i skrzydłami zagarnia ją, wyrzucając mechanicznie poza maszynę. Wynalazcą geoplanu jest inż. Lawak. Próby były już czynione na polach w okolicach Szambery w Sabaudji. Aeroplan wymaga do rozpędu dużej płaszczyzny, geoplan zaś może działać wtedy, gdy aparat umieści się w dole, tak urządzonym, aby poza maszyną był otwór długości 3-4 metrów, a o średnicy takiej, aby aparat swobodnie mógł się poruszać. Motor puszcza w ruch pług i ten rozrywa ziemię z wielkim hałasem. O ile niema twardych skał, co zresztą znając teren, z góry można przewidzieć, aparat może się posuwać z szybkością pługa motorowego, czyli może przebyć 4-6 kilometrów na godzinę. Powietrza w zamkniętej komorze jest dosyć, gdyż aparat zawsze jest jakby w tunelu, na przypadek zaś obsunięcia się ziemi, w komorze są cylindry ze zgeszczonem powietrzem na 120 godzin. Zapas żywności, tak jak na okrętach, zabiera się w zależności od czasu, jak „kret mechaniczny” zamierza być pod ziemią. Pierwszą swą podróż inż. Lawak rozpoczął od Szambery, „wylądował” zaś w 12 godzin później w pobliża Grenobli. Rychło może nastąpi czas, że będzie można geoplanem przejechać pod ziemia z jednego państwa do drugiego, nie zwracając wcale uwagi. Wynalazek ten zainteresuje przedewszystkiem zapewne przemytników.

„Przyjaciel Ludu” z 1 stycznia 1914

Mrożone mięso 1892

5 lipca 2012

Mrożone mięso.

Do przysmaków, jakie czekają żołnierzy w najbliższej kampanii – gdziekolwiek się ona odbędzie – przybywa teraz nowa delicya: – mrożone mięso. Francuskie ministerstwo wojny zarządziło już przed rokiem próby konserwowania mięsa za pomocą wielkiego zimna. Próby te okazały, że można mięso zachować w stanie świeżości, nawet aż przez ośm miesięcy w pewnej temperaturze. Trudności okazały się tylko przy transporcie tak zakonserwowanego mięsa z jam lodowych, na miejsce przeznaczenia, t. j. ewentualnie na pole walki, gdzie miałoby być przyrządzone i żołnierzom podane.

„Gazeta Lwowska” z 13 kwietnia 1892

Pancerz ochronny

5 lipca 2012

Pancerz ochronny.

Kazimierz Żegleń, braciszek OO. Zmartwychwstańców, rodem z Kaczanówki w pow. skałackim, jest obecnie w Chicago bohaterem dnia. Dziennik Chicagoski donosi: Onegdaj zebrali się w lokalu przy ul. Randolph, oficerowie z twierdzy Sheridan, przywódzcy milicyi ze stanu Illinois, urzędnicy policyjni, przedstawiciele towarzystw asekuracyjnych i byznesiści. Poddano ponownej próbie mniejszy pancerz Kazimierza Żeglenia, wykonany tym razem po raz pierwszy fabrycznie, skutkiem czego płyta przedstawia się obecnie cieńsza, więcej jednolita i bardziej odporna. Strzelano z rewolwerów 38 i 44 kalibru z odległości 8 kroków do psa, a następnie do samego wynalazcy, za każdym razem z równym skutkiem. Kule płaszczyły się o pancerz jak gałki z gliny i spadały na ziemię. Trafiany kulami pies nie przestawał kręcić ogonem, a Źegleń, pewny siebie, nadstawiał oficerom pierś opancerzoną, składając im namacalne dowody, że kule rewolwerowe są w obec jego wynalazku bezsilne. Niebawem odbędzie się w forcie Sheridan oficyalna próba z fabrycznie wykończonym pancerzem, zastosowanym do celów wojennych. Będą, na niej obecnymi przedstawiciele państw zagranicznych i pułkownik Hall, reprezentant rządu Stanów Zjednoczonych. Zdadzą oni swym rządom sprawozdania szczegółowe z odbytych prób, o których rezultacie nikt już dzisiaj nie wątpi. Zamówienia na pancerz ochronny mniejszy napływają już w znacznych ilościach. Najwięcej przybyło dotąd z Texasu, Meksyku, Guatemali, Hondurasu i wyspy Kuby. Wynalazek naszego rodaka przestał być zabawką i staje się faktem wielkiego, poważnego znaczenia.

„Gazeta Lwowska” z 31 września 1897

Stenochromia

5 lipca 2012

Stenochromia.

Kilka miesięcy temu pisano o założeniu nowego rodzaju drukarni w Paryżu, obecnie dowiadujemy się, że jest już ona w pełnym ruchu, przysługując się ogromnie sztuce drukarskiej nader pięknemi stenochromicznemi odbitkami. Na myśl drukowania rozlicznemi kolorami wpadł już dawno litograf Senfelder, o czem czytamy w dziennikach francuzkich z lat 1838-1843. Później Anglik M. Johnson z Keningtonu, pracował nad ulepszeniem tej sztuki, o postępach stopniowych której ogłaszał w r. 1872 różne artykuły, wszelako usiłowania te miały rezultat nader skromny. Teraz dopiero znakomite odkrycia p. Ottona Radde w Hamburgu, uwieńczone zostały pomyślnym skutkiem i dają bardzo szerokie zastosowanie stenochromii do sztuki drukarskiej. Wiadomo, że do drukowania kolorami potrzeba tylu plansz, ile kolorów ma mieć odbitka, gdyż tony ich kombinuje odbijający przez stopniowe ich podkładanie. Robota więc ta wymaga nieraz bardzo dużej liczby plansz, a oprócz tego wprawy i uwagi wielkiej artysty – drukarza, aby unikać ile możności zetknięć psujących dzieła tego rodzaju. Odbijanie zaś sposobem stenochromicznym, według pomysłu p. Radde, wymaga tylko jednej planszy kamiennej, w rodzaju mozaiki, przedstawiającej obraz zrobiony akwarellami, gwaszami lub innemi kolorami. Odbitki z tego kamienia są bardzo czyste i dokładnie kolorowane. Grubość kolorów na planszy p. Radde, nakłada się w stosunku mających nastąpić odbitek, które można otrzymywać w tysiącu, do 1500 egzemplarzy. Nadmienić tu należy, że tego rodzaju stenochromiczne odbitki, nie przeszkadzają w niczem chromolitografii, owszem przychodzą jej w pomoc, swemi pięknemi prawdziwie artystycznemi reprodukcjami, tak że powiedzieć można, iż stenochromia taka jest najdokładniejszym obrazem skończonej chromolitografii, gdyż p. Radde dla ułatwienia rozpoznawania i orjentowania się z rozlicznemi kolorami, używanemi przez robotników i robotnice, (które po większej części pracują w jego zakładzie), przyrządził według swego pomysłu nowego rodzaju paletry, które dają różne stopnie kolorów, dochodzących do liczby 180, stale i niezmiennie używać się dających. Jestto prawdziwe vade mecum dla wszystkich, którzy potrzebują mieć z farbami takiemi do czynienia.

„Gazeta Narodowa” z 15 lutego 1878

Ulepszenie w fotografii

5 lipca 2012

Ulepszenie w fotografii.

Extrablatt wiedeński podaje wiadomość o następnem, niezmiernie ważnem, jeżeli tylko prawdziwem, odkryciu w fotografji, dokonanem przez mieszkającego w Limie chemika niemieckiego Karola Steinbacha. Uczony ten miał wynaleźć pewną mieszaninę chemiczną, która się łączy z rtęcią i służy do wyrabiania sztucznych tafli zwierciadlanych. Przygotowane w ten sposób zwierciadło pokrywa się cienką warstwą pewnego rodzaju farby olejnej bardzo lotnej i umieszcza się przed twarzą osoby, pragnącej być odfotografowaną. Stopniowo farba z powierzchni zwierciadła ulatnia się i znika, a natomiast ukazują się rysy osoby, z początku niewyraźnie, następnie coraz jaśniej i wyraźniej, aż nareszcie zjawia się na szkle dokładny portret w naturalnych kolorach twarzy i ubioru, a przytem w taki sposób odtworzony, jak gdyby osoba sportretowana znajdowała się ciągle przed zwierciadłem w dowolnem od niego oddaleniu, a więc niby w głębi. Następnie portret zanurza się na kilka minut w pewnym płynie chemicznym, wystawia przez kwadrans na działanie słońca i cała robota skończona. Steinbach nazwał swój wynalazek „fotografją zwierciadlaną” i sprzedał go już jakoby za 400,000 dolarów. – Cena portretów zwierciadlanych ma być jeszcze dość wysoką, wynosi bowiem od 10-40 dolarów.

„Dziennik Polski” z 24 maja 1879

« Poprzednia stronaNastępna strona »