Wpisy otagowane jako kuchnia

Przysmaki świąteczne

10 sierpnia 2009

Przysmaki świąteczne.

W całym świecie chrześcijańskim Boże Narodzenie jest świętem rodzinnem, lecz w każdym kraju bywa obchodzone inaczej. U nas chwilą najbardziej uroczystą jest wieczorna uczta wigilijna, z samych dań postnych złożona; z błyśnięciem pierwszej gwiazdy podawana; poprzedza ją dzielenie się opłatkiem i składanie życzeń. Strucle z makiem stanowią główny przysmak świąteczny.

We Francyi jest inaczej. Tam w nocy po pasterce wszyscy zasiadają do wieczerzy zwanej réveillon: w domach bogatszych podają gęś, lub indyka pieczonego z truflami; mniej zamożni poprzestają na smażonej kiszce i kiełbasie. W Alzacyi wety muszą składać się z pierników z anyżkiem.

W Katalonii réveillon zawiera takie same potrawy, jak we Francyi z dodatkiem ostryg i wybornego nugatu hiszpańskiego, który rozpływa się w ustach. W skład jego wchodzą migdały mielone i konfitury.

W Anglii i w Niemczech, tak samo jak u nas, na kilka dni przed Bożem Narodzeniem place miejskie zamieniają się w bory iglaste, gdzie obok świerków 20 łokci wysokich stoją niziutkie i tanie sosenki. Każdy zamożniejszy Anglik ma w tym dniu indyka pieczonego na stole; mniej zamożni poprzestają na gęsi, wszędzie jednak czy u lorda, czy u robotnika musi być plumpudding i mincepie, rodzaj wybornych ciastek, nadziewanych marmeladą z jabłek, rodzynkami, skórkami pomarańczowemi, cykatą i korzeniami; na miesiąc przed Bożem Narodzeniem cała mieszanina zalewa się maderą, koniakiem i arakiem. Podaje się je na gorąco.

Plum-podding wymaga niemniej starannego przyrządzenia i kosztownych materyałów; ludzie ubożsi nie mogliby pozwolić sobie na taki wydatek, przez cały rok płacą więc co miesiąc pewną kwotę kupcowi korzennemu, który za to zobowiązuje się w dzień Bożego Narodzenia dostarczyć im tego przysmaku.

W hrabstwie Devonshire istnieje gmina, która na mocy specyalnego prawa musi co 50 lat ugotować taki plum-pudding, żeby wszyscy mieszkańcy mogli się nim uraczyć. Ostatnim razem, w r. 1900, do wozu, na którym złożono plum-pudding, aby obwieść go po wsi, musiano zaprządz ośm koni. Wyszło na niego 600 funtów mąki, tyleż funtów rodzynków, 400 f. łoju wołowego, 190 f. tartego chleba, 95 f. cukru, 300 cytryn, 144 gałki muszkatołowe i 560 kwart mleka.

„Dziennik Poznański” z 25 grudnia 1914

Szampan domowy

10 sierpnia 2009

Szampan domowy.

Sok wyciśnięty przez serwetę z pożeczek dojrzałych, gotuje się w naczyniu nowem na wolnym ogniu tak długo, aż zgęstnieje do ciągłości miodu patoki; poczem ten syrop zlewa się do butelki i zatyka korkiem jak najszczelniej. Chcąc mieć szampan na prędce, bierze się 3 kwart wina bałego najlepiej francuzkiego, do którego dodawszy kilka łyżek tego syropu, nalewa się butelki i wstrząsa jak najmocniej. Dodatek syropu sprawi burzenie się wina jakby szampańskiego, smak też od prawdziwego ciężko będzie rozpoznać.

„Kalendarz historyczny 1871″

Napój litewski

10 sierpnia 2009

Napój litewski.
Wody gorącej 20 litrów wlać do baryłki na ułożone poprzednio 3 funty chleba razowego, wysuszonego w małych kawałkach. Po ostygnięciu wody, dolać 2 łuty rozrobionych w wodzie drożdży. Po 12 godzinach płyn przecedzić, dodać funt cukru miałkiego i rozlać w mocne butelki, najlepiej szampanki, do każdej butelki włożyć pół plasterka cytryny bez pestek i parę rodzynek dużych. Po 24 godzinach napój będzie gotowy; trzymać go trzeba w zimnej piwnicy. Napój ten wielce jest orzeźwiający, o wiele zdrowszy od piwa.

„Dziennik Kujawski” z 29 listopada 1894

Ocet domowy

10 sierpnia 2009

Ocet owocowy na użytek domowy.

Wiadomo powszechnie, jak trudno obecnie o dobry niefałszowany szkodliwymi domieszkami ocet, otóż można go sobie w małej ilości przygotowywać w sposób następujący i to nic nie kosztujący: Większy garnek kamienny lub nie wielką beczułkę wypełnia się częściowo obrzynkami i wykrawanymi środkami owoców i nalewa wrzącą wodą tak, aby pokrywała wrzucone owoce, – postępując tak, ile razy następnie dosypuje się świeżo uzbierane odpadki owoców. Ostatnią część dorzuca się na piecu i po upływie 6 – 8 tygodni otrzymuje się wyborny i zdrowy ocet.

„Pogoń” z 17 lutego 1884 



Ocet różany.

Na świeże liście róż oczyszczonych jak najtroskliwiej, nalewa się dobrego octu w upodobanej ilości, co pozostawiwszy przez kilka dni, przefiltruje do czystych butelek i przechowa w chłodnem miejscu. Tak samo można brać i inne kwiaty pachnące i tym sposobem nadać octowi zapach aromatyczny.

„Gwiazda. Czasopismo dla płci niewieściej” z 1 czerwca 1870



Jak zrobić ocet w dwóch godzinach.

Utłucz ćwikłę to jest burak, wrzuć w wino, a za dwie godziny dobry ocet mieć będziesz.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 11 października 1870

Przechowywanie mięsa

10 sierpnia 2009

Jak mięso w lecie przechować.

Mięsa świeżego, aby muchy w lecie nie zepsuły, trzeba cebulę świeżą na misce położyć a tak muchy od téj woni opodal ustępować będą musiały.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 8 listopada 1870


Sposób, żeby mięso było w lecie świeże.

Odebrawszy mięso od rzeźnika, pokraje się go na tyle kawałków, na ile razy ma wystarczyć. Kawałki te potem się umieści do garnka, który nie tak szeroki jak wysoki ma być, potem nalewa się go mlekiem na dwa cale ponad mięso. Gdy mięsa potrzeba, wyjmuje się kawałek i wypłucze się go w świeżej wodzie. Przez ten tak prosty sposób nietylko zachowuje się mięso w świeżości podczas najgorętszego lata przez ośm i więcéj dni, ale jeszcze mu nadaje wyborny smak.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 31 lipca 1868

Mleko i ser

10 sierpnia 2009

Środek przeciwko zwarzeniu się i skwaśnieniu mleka.

W południowej Rosyi, gdzie latem temperatura średnia dochodzi do 36 stopni R., wieśniacy zapobiegają zwarzeniu się i skwaśnieniu mleka przez dodanie do niego kilku kropel soku wyciśniętego z chrzanu.

„Światło” 1888



Sposób odjęcia sérowi goryczy.

Do mleka, z którego nazajutrz ma się sér robić, dosypać należy cokolwiek soli. Sól takowa sypie się na dno naczynia, w którém się mleko ma warzyć, przez co nietylko warzenie się mleka przyspiesza, ale téż, szczególniéj w lecie skwaśnieniu lub zepsuciu mleka zapobiega.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 9 czerwca 1870

Łatwy sposób solenia masła

10 sierpnia 2009

Łatwy sposób solenia masła.

Bierze się dwie części soli kuchennéj, jednę część cukru i jednę część saletry; proszkuje i miesza się to wszystko dobrze i do każdego funta masła dodaje się po dwa łuty téj mieszaniny, i po dokładném wymięszaniu z masłem, takowe ściśle układa się w naczyniu i pozostawia w pokoju przez 3-4 tygodni, poczém już staje się dobrém do użycia. Zapewniają, że masło urządzone w ten sposób, po upływie nawet trzech lat jest tak dobrem, jak w pierwszych dniach po jego osoleniu.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 1 maja 1868

Sposób kiszenia ogórków

10 sierpnia 2009

Sposób kiszenia ogórków.

Zebrawszy ogórki, trzeba je czysto opłukać, wybrać z wody do innego naczynia i póki mokre osolić drobną solą i wymięszać. Tym sposobem wszystkie się osolą, innym zaś sposobem od spodu są słone a od wierzchu nie, gdyż sól do spodu opada. Za 6 godzin zmiękną po takiém soleniu, o czém się przez ściśnienie palcami można przekonać i układają się w baryłkę (faskę.) Woda, niż się na ogórki wleje téż musi być solona, ale nie nazbyt, aby ogórek solą nie przebrać, boby od niéj gniły. Końców ogórek obrzynać nie należy a i na to trzeba uważać, aby nie były obtłuczone, boby zawcześnie zagniły. Dla przyjemnego smaku dodaje się kopru, bobkowego liścia lub kminku, liście zaś wiśniowe i winne jedynie dla obkładania baryłki służyć mogą. Tak zachowane ogórki mogą być przechowywane od roku do roku.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 28 sierpnia 1868

Oszczędnie z chlebem i z ziemniakami

28 lipca 2009

Oszczędnie z chlebem i z ziemniakami.

Otrzymujemy odezwę, aby jak najbardziej oszczędzano chleba, inaczej mogłoby go zabraknąć z powodu wojny. Zwłaszcza nie należy z chlebem obchodzić się rozrzutnie, nie marnować go niepotrzebnie. Trzeba krajać tylko tyle skibek, ile się zje. Tak zwany chleb „wojenny”, oznaczany literą „K”, zaleca się do jedzenia.

Również oszczędnie należy się obchodzić z ziemniakami. Dla oszczędności lepiej nie strugać ich przed gotowaniem, lecz gotować je w łupinach. Odpadków od ziemniaków, mięsa, warzywa nie trzeba wyrzucać w śmieci, lecz dawać je gospodarzom wiejskim, którzy mogą je zużyć dla inwentarza.

„Dziennik Poznański” z 10 grudnia 1914

Zapasy żywności na wypadek wojny

26 lipca 2009

Jaki ma być zapas żywności na wypadek wojny

Biuro polskiego komitetu żywnościowego podaje do wiadomości ogółu następujący orientacyjny minimalny skład zestawu artykułów żywnościowych dla rodziny pięcioosobowe] na okres dwutygodniowy, jaki posiadać należy na wypadek wojny:
mąka 50 kg; groch, fasola 5 kg; kasze 10 kg; ziemniaki 50 kg; kapusta kiszona 10 kg; cukier 5 kg; marmolada 1 kg; słonina 2 kg; olej 1 kg; ser chudy, suchy 2 kg; boczek lub żeberka wędzone 1 kg; kawa zbożowa 0,5 kg; pomidory w butelkach 1 kg; jarzyny świeże 10 kg; sól 1 kg. Do tego dochodzi mleko skondensowane w ilości około 5 puszek á 400 gramów wrazie gdyby miało ono – co nie jest konieczne – wchodzić w skład zapasu żywnościowego.

Zestaw ten przedstawia równowartość pieniężną około 50 zł oraz około 3.600 kalorii na osobę dziennie.

Odchylenia w powyższym składzie dwutygodniowego zapasu są możliwe i to zarówno ilościowe jak i jakościowe w zależności od zamożności rodziny, przyzwyczajeń żywieniowych i t. p. Powyższy zestaw zawiera artykuły, których posiadanie w wymienionej ilości zapewni całkowicie rodzinie 5-cio osobowej o dochodzie w wysokości 200 zl. wyżywienie w okresie około dwóch tygodni.

„Dziennik Ostrowski” z 20 lipca 1939



W każdym domu muszą być zapasy żywności na dwa tygodnie

Żyjemy w okresie ciągłych zmian sytuacji politycznych. Państwa „osi” starają się przez różnego rodzaju „wolty” załamać nasz spokój i przygotowanie do ewentualnych zmagań wojennych.

Polska kocha swą wolność, o którą walczył szereg pokoleń i w tej chwili w duszy każdego Polaka utrwaliło się silne postanowienie wolności tej bronić. Ewentualne przyszłe zmaganie – to wojna totalna, w której brać może udział całe społeczeństwo. Nie wystarczy jednak tylko sam zapał. Każdy z nas winien w miarę swych możliwości pomnażać potencjał obronności Państwa. Ważnym momentem naszej gotowości i przygotowania to sprawa aprowizacyjna. Nie sposób cały trud w tej kwestii złożyć na barki czynników miarodajnych, które w pewnym okresie ewentualnych działań zająć się muszą przede wszystkim zaopatrzeniem w żywność wojska.

Starajmy się o to, by w każdym naszym domu znalazł się zapas żywności na 2 tygodnie.

Niżej podajemy za Biurem Komitetu Żywnościowego spis artykułów, które mają być objęte zapasami:

mąka 30 kg., groch, fasola 5 kg., kasze 10 kg., ziemniaki 30 kg., kapusta kiszona 10 kg., cukier 3 kg., marmolada 1 kg., słonina 2 kg., olej 1 kg., ser chudy, suchy 2 kg., boczek lub żeberka wędz. 1 kg., kawa zbożowa 0,5 kg., pomidory w but. 1 kg., jarzyny świeże 10 kg., sól 1 kg.

„Dziennik Ostrowski” z 26 sierpnia 1939

Jak jadano w Warszawie w 1917 roku

22 września 2008

Jak się dziś je?
Konieczne uproszczenia. Menu restauracyjne i jego perturbacye. Kuchnie dla inteligencyi.

Czy są jeszcze ludzie, którzy żyją, aby jeść? Zapewnie. Ale ich liczba zredukowana została do małej garści bogaczy. A nawet niektórzy z nich przejadają swoją fortunę i jutro, pojutrze znajdą się na tym samym padole, na którym masy stale „nie dojadają”. Warszawska kuchnia, niedawno słynna, bardzo się uprościła. Słynne flaki naprzykład stały się prawdziwemi – flakami. Straciły swoją zawiesistość i soczystość. Wywiad pierwszy lepszy z restauratorem powie nam genezę tych strat! brak łoju unicestwił pulpety, brak mąki przeszkadza „zaprawie”, brak pieprzu pozbawia flaki podniecającej apetyt korzenności. Restaurator jest wytłomaczony, a nawet usprawiedliwiony. Byłby nawet „białym jak śnieg”, gdyby w swoim menu pisał: „Flaki wojenne”. Powiedziałem to jednemu z nich. Odrzekł: „Po co ten przymiotnik specyalnie przy flakach. Przecież całe menu jest wojenne”.

O ile chodzi nie o lud roboczy miejski, ale o nasze sfery zamożniejsze, to niejeden hygienista powie wam, że „dziś jest lepiej”. W istocie, grzeszyliśmy grzechami głównemi: łakomstwa, obżarstwa i pijaństwa. Za wiele się jadło, za dobrze, za tłusto, za korzennie… Nasza kuchnia była zbyt skomplikowana i zbyt obfita aby mogła być zdrową. To ją stawiało daleko po za kuchnią francuską, która górowała nad nią lekkością i strawnością. Ale cóż, nasze hodowle stały ciągle na poziomie niskim, nasze artykuły pierwsze były złego gatunku, dostawaliśmy mięso ze starych zwierząt i jarzyny ze zdziczałych nasion. Kucharka musiała to wszystko korygować nadmiarem masła, śmietany i przyprawy. Resztę robił polski żołądek byle tylko. Dziś śmietana kosztuje dziesięć złotych, masło dwadzieścia, a o mięso ze zwierząt zwykle zbyt młodych trzeba się starać w jatce, niby o piękną pannę. Zaprasza mnie czasem przyjaciel na obiad. Dawniej stawiał dwa gatunki wódeczności i z pięć talerzyków przekąsek, zupę śmietanową, rybę, albo jakieś pierożki czy kołduny, pięknego ptaka domowego albo dzikiego i desery, oblane to piwem i winem, a pokropione na końcu kawą i likierem. I nie była to wcale uczta. Tej niedzieli dał mi barszczyk, co prawda, z pasztecikami, i pieczeń cielęcą, co prawda, z „kartoflanem piurem”, uświęcone wszystko kieliszkiem „petit bourgogne”. I wiosna zrobiła mi się dubeltowa.

Jadam obecnie „na świecie”. To znaczy – co tydzień w innej jakiejś restauracyi, ciągle w poszukiwaniu „możliwej”. W najlepszych, które przystrajają się tytułami kuchni „zdrowia”, albo „hygienicznej”, dostaje się za 2 marki 16 fen. (kurs urzędowy rubla) talerz barszczu bez kartofli, kawałek cielęciny z dwiema jarzynami i parę plasterków jabłka gotowanego w sacharynie. Wszystko to byłoby jeszcze zacne, gdyby we wspaniałomyślniejszych podawane porcyach. Aby zadowolić średni apetyt, potrzeba trzech podobnych obiadów.

Prawdziwy warszawiak, skazany na restauracyjne życie, o ile jest w minimalnym stopniu „spryciarzem”, jada zawsze „w nowootworzonych zakładach”. Wie on, że na początku jest bardzo dobrze i póki jest dobrze, pozostaje wiernym; gdy go zdradzą i on zdradza. Przez dwa tygodnie chodziłem do Alhambry, bo tam dawano za pół rubla osiemnaście znakomitych pierogów; pewnego dnia podano mi dziewięć pierogów na talerzu i policzono mi za to rubla. Wiedziałem, iż tak będzie lada dzień. Na szczęście otwarto właśnie nowy bar na Niecałej.

Jeść pierogi w restauracyi! Tak dawniej unikało się tu wszelkiej siekaniny, jako podejrzanej; posądzono ją, iż pochodzi z niedojedzonych przez gości resztek. Dziś niema niedojadających gości. Talerze wracają do kuchni gruntownie omiecione.

Restauracyi jest mało i źle prosperują; gdy restaurator usiłuje dogodzić gościom, bankrutuje; w przeciwnym razie, goście go opuszczają i znowu banrutuje. Natomiast prosperują „tanie kuchnie dla inteligencyi”, utrzymywane przez miasto. Jest ich kilka i wielce są dobroczynne. Magistrat do nich nie dokłada. Opłacają się same, korzystając jedynie z cen, po jakich dostaje towar sekcya żywnościowa. Za pół marki można mieć tam zawsze talerz bigosu, a często kawałek kiszki (krew z kaszą); szklanka osłodzonej kawy kosztuje 25 fen., kawałek chleba posmarowany powidłami albo twarogiem od 35 do 65 fen., stosownie do tego, czy chleb jest kartkowy czy luźny i czy biały czy razowy. Jest jeszcze barszcz, herbata i mleko. Za markę ma się obiad, np.” barszcz, bigos, herbata i chleb, albo chleb, kiszka i kawa. I chleb nie suchy. Bardzo dobrze to pomyślane, zgrabnie zorganizowane, oddaje usługi – i nie jest filantropią. Taka kuchnia znajduje się obok Filharmonii.

W mieszkaniu państwa Grossmanów na Mazowieckiej ulicy, oddanem dla karmienia głodnej inteligencyi jest kuchnia o menu codzień odświeżanem. I ona podlega perturbacyom, ponieważ opiekunki jej się zmieniają, a nie wszystkie jednakowo sprawę dobrą do serca biorą. Zawsze jednak za markę można mieć zupę i dwie obfite jarzyny, czasem okraszone kawałkiem mięsa. Chleb tylko za kartką i tylko jeden kawałek. Wiele osób przynosi chleb do tych restauracyi inteligenckich ze sobą, w kieszeni, w papierku. Rozmowy się tu toczą głównie, bodaj wyłącznie o jedzeniu. Konstatują one nieraz, do jakiego stopnia „nie opłaci się dziś gotować w domu”, nawet wtedy, gdy ma się gaz pod ręką. I konkludują zwykle, że dla głodnej inteligencyi podobne kuchnie magistrackie są jeszcze najlepszem rozwiązaniem kwestyi żołądka.

„Kuryer Polski”.

„Dziennik Poznański” 12 czerwca 1917

Jedzenie wron

29 sierpnia 2008

inserat:

Młode wrony
kupuję codziennie każdą ilość ze wszystkich stacyi.
Kosze do wysyłki dostarczam.
Płacę 60 fen. za sztukę.
Hermann Matthes
Król. dostawca nadworny
Poznań
Nr. telefonu 3424

„Dziennik Poznański” 20 maja 1917


E. hr. B. zauważa w sprawie projektowanego masowego odstrzału wron dla celów spożywczych, że zjadł około 50 wron, bądź w formie zup, ragout lub jako pieczyste i uznaje je za całkiem smaczne. Zdaniem jego, – a trudno mu odmówić słuszności – projekt ma jedną wadę: w zimie bardzo łatwo ubijać wrony, są jednak tak chude, że nie przedstawiają żadnej wartości, w lecie zaś są wprawdzie tłuste, ale możnaby raczej „zdechnąć z głodu”, zanimby się udało upolować dostateczną do jego zaspokojenia liczbę wron…

„Łowiec” czerwiec 1917

Wrony pieczone lub gotowane

29 sierpnia 2008

Wrony pieczone lub gotowane.

Z powodu braku mięsa pojawiają się najróżniejsze pomysły. I tak naprzykład orzekli znawcy, że wrony, zwłaszcza młode, są dla ludzi odpowiedniem pożywieniem. Twierdzą oni, że należy zerwać z przesądem, jakoby wron jeść nie można. W niektórych miastach zajmują się już sprzedażą tych ptaków. Ukazały się także w Poznaniu. W składzie delikatesów przy placu Wilhelmowskim można je nabywać po 75 fen. Wronę piecze się lub gotuje. Znawcy twierdzą, że gotowane są smaczniejsze.

Z miarodawczej strony donoszą: Minister rolnictwa wydał rozporządzenie, dotyczące strzelania wron, których mięso służyć ma ludności jako pożywienie. Obecne położenie rynku mięsnego zmusza do zwrócenia uwagi na mało używane zazwyczaj środki spożywcze, do których należą też bardzo smaczne młode wrony. Na ogół są wrony pożyteczne, lecz w okolicach, gdzie ukazują się bardzo licznie, niemało też wyrządzają szkód. Według prawa o ochronie ptaków z roku 1908 wolno chwytać ptaki należące do rodziny kruków i wron. W tym roku jednakże zaleca się wrony zużyć na pożywienie dla ludności. Właściciele parków, lasów i t. d., w których znajdują się wronie kolonie, mają albo na własny rachunek postarać się o przetrzebienie wron, albo zezwolić innym osobom strzelać do nich na swoim terenie. Tam, gdzie brak strzelców, można też młode wrony spędzać z gniazd. Landraci i zarządy policyjne w miastach mają handlarzom dziczyzną wskazać na możliwość zakupywania wron i publikować w gazetach oferty kupna.

Z różnych stron zalecano też zużyć na pożywienie kosy. Projekt ten jednakże minister rolnictwa odrzucił, gdyż korzyść, jaką osiągniętoby z mięsa kosów, ani w części nie dorównywałaby korzyści, jaką ma z ptaków tych rolnictwo.

„Dziennik Poznański” 18 maja 1916

« Poprzednia strona