Wpisy otagowane jako 1910

Rzeszowskie dziady

14 listopada 2009

DZIADY.

Na początek zwracamy dzisiaj uwagę Rady miejskiej na jedną z najprzykrzejszych i najważniejszych spraw naszego miasta, to jest na żebraninę żebraków i sposób żebrania.

Nie potrzeba chyba o tem mówić, że w krajach jako tako cywilizowanych żebraków po prostu niema. Już w sąsiednich krajach niemieckich żebractwo jest surowo zakazane, a żebrakami opiekuje się gmina. Tylko u nas w Galicyi, w tym Bärenlandzie(*), kwitnie żebranina na ogromna skalę, a Rzeszów pod tym względem zajmuje z pewnością jedno z pierwszych miejsc.

Jużcić wiem o tem, że takiej rzeczy odrazu za jednym zamachem załatwić nie. można, bo trudno jakimś zakazem skazać ewentualnie tych biedaków na śmierć głodową, ale z drugiej strony jesteśmy zdania, że żebractwo możnaby już teraz łatwo ograniczyć, że możnaby usunąć te okropne kaleki z ulic, które tak strasznie denerwująco działają na przechodniów, że możnaby usunąć te korowody wynędzniałych żebraków, przeciągających co piątek ulicami miasta, kłócących się między sobą i wyzywających się najordynarniejszymi wyrazami.

A więc: Powinna się utworzyć w Radzie miejskiej specyalna komisya, któraby zebrała: wszelkie dane statystyczne i obmyśliła sposób usunięcia tej prawdziwej plagi społeczeństwa, uwalniając przez to publiczność od ustawicznego nagabywania ze strony żebraków – w domu, – na ulicy, przy kościele, na wycieczce, w ogrodzie, nawet w lesie. Nim zaś komisya obmyśli sposób zupełnego wyrugowania żebraniny, można na razie usunąć ową armię piątkową w sposób następujący: Niech jeden z radnych – lub lepiej kupiec – a może to zrobić całkiem prywatnie – spisze te firmy, które dają owej armii stały podatek co sobotę i niech poszle co sobotę jednego, aby ów podatek dla wszystkich zebrał. Piszący to rozmawiał już o tem z kilkoma kupcami i wszyscy bardzo chętnie a nawet z wdzięcznością na taki sposób spłacania owej daniny się godzą.

A więc do dzieła, bo zasługa będzie ogromna.

„Głos Rzeszowski” z 1 maja 1910

(*) Bärenland – niem. „kraina niedźwiedzi”

Skandaliczne stosunki na dworcu kolejowym

14 listopada 2009

Skandaliczne stosunki na dworcu kolejowym.

Przed dwoma miesiącami oddano nam do dyspozycyi odnowiony i odświeżony dworzec kolejowy. Na chwilę tę czekaliśmy z niecierpliwością, ufni w nadzieję, że wraz ze spróchniałymi i zapleśniałymi ubikacyami, zmienią się też i przestarzałe praktyki oraz zwyczaje. Że jednak tak się nie stało, świadczą najlepiej fakty, które już dawno powinny zniknąć z widowni rejonu kolejowego; mimo ustawicznych protestów ze strony publiczności zarząd nic sobie z tego nie robi i pomija je lekceważąco milczeniem.

Kto bowiem był świadkiem nagonek, jakie od czasu do czasu urządzają portyerzy na publiczność, domagając się w sposób brutalny wprost gwałtowny kart peronowych, temu musiało się choć przez chwilę zdawać, że nie jest w Europie, lecz co najmniej w Azyi. Szarpanie, potrącanie, wleczenie do urzędnika ruchu, rubaszne epitety – oto sposób, w jaki traktuje się u nas ludzi, znoszących cierpliwie te szykany. A najciekawsze, że od osoby, nieposiadającej biletu wstępu na dworzec, ściąga się grzywnę w kwocie l korony – najciekawsze i najbanalniejsze zarazem, gdyż można domagać się złożenia grzywny, jak to głosi regulamin, ale nie wśród podobnych stosunków,

Gdzieindziej istnieją europejskie urządzenia, które dają każdemu możność kupienia podobnej karty, bez wszelkich trudności, bez tłoczenia się, popychań. Gdzieindziej są otwarte dwie lub trzy kasy, prócz tego zaś specyalnie dla kart peronowych, sprawują funkcyę kas automaty. Tam też ma racyę bytu podobny przepis regulaminu, kiedy zarząd postarał się o wszystko, by publiczności udogodnić i ułatwić zaopatrzenie się w bilet wstępu. Ale u nas kto chce go posiąść, musi przejść wprzód przez całe piekiełko. Dlatego też. nie trzeba się dziwić publiczności, która woli raczej „przeszwarcować się” na peron, aniżeli cisnąć i tłoczyć się do kasy.

Automatu też niema (jest wprawdzie jeden, ale z …. czekoladkami, bo podobno zarząd bardzo lubi!) o co chyba już dawno było można się postarać.

Apelujemy więc do świetnego zarządu, by w pierwszej linii pouczył służbę o sposobie obchodzenia się z ludźmi, a potem by zechciał użyć swej powagi w dyrekcyi, w celu zaopatrzenia rzeszowski dworzec w automat.

„Głos Rzeszowski” z 27 lutego 1910

Nowy przyrząd do strzelania w ciemności

10 sierpnia 2009

Z dziedziny wynalazków.

Wiadomo jak trudnem jest skuteczne strzelanie w nocy – a często bardzo zwierz upragniony unika starannie światła dziennego i tylko nocną porą jak cień, przesuwa się ledwie dostrzegalny dla oka oczekującego nań na zasiadce myśliwego. Zasiadka ma u nas mało zwolenników, lecz w tropikach jest to czasem jedyny sposób dojścia do strzału do grubych, tamtejszych drapieżników a i u nas trafia się czasem sposobność strzału wśród nocy do dzików, które za dnia gdzieś w cudzych rewirach o kilkanaście kilometrów może mają swoje barłogi i poza nocną porą bywają dla nas niedostępne. Lecz jakżeż trudno wśród mroków strzelić z pewną precyzyą.

Ażeby temu zaradzić, używano różnego rodzaju lamp i reflektorów, bądź umieszczanych na lufie broni lub też działających osobno a mających na celu oświetlenie przedmiotu do którego strzelać wypadło. Do tak oświetlonego przedmiotu, o ile dał się oświetlić, trzeba było dopiero pospiesznie mierzyć a strzał był w każdym razie zawisłym od zręczności strzelca i znacznie zawsze problematyczniej-szym jak przy dziennem oświetleniu, pominąwszy już inne różne, ciemne strony połączone z dźwiganiem i przewożeniem dużych skomplikowanych aparatów.

Przed kilku jednak dniami wpadł mi w rękę projekt broni, za pomocą której może każdy bez celowania wśród najciemniejszej nocy umieścić kulę w żądanym punkcie. Kapitan artyleryi w Przemyślu pan Daninger jest wynalazcą tego przyrządu, który zastosowany do broni kulowej pozwala nam posługiwać się nią wśród nocy z najlepszem powodzeniem.

Pomysł pana Daningera polega na następujących szczegółach. Do lufy broni kulowej przytwierdzony rodzaj lunety. W lunecie tej nie ma szkła ocznego a zamiast niego dwa metalowe, polerowane wewnątrz jako reflektor. Przed tem dnem w kierunku ku objektywowi jest umieszczona malutka lampka elektryczna a przed nią krzyż tak, jak w zwykłej lunecie sztućcowej. Przed krzyżem zamknięta jest luneta dalszemi soczewkami i objektywem. Lampka za pomocą splecionego drutu połączona jest z suchą bateryjką elektryczną, którą można wygodnie umieścić w kieszeni.

Jeżeli teraz wśród nocy rozświetlimy za pociśnięciem guzika lampkę w lunecie, to rzuci nam cień krzyża na przedmiot znajdujący się w osi lunety, oświetlając go równocześnie. Luneta jest w ten sposób dostosowana do broni, że przy strzale kula pada tam, gdzie padł cień punktu przecięcia krzyża.   Czytaj dalej…

Także kłusownik

26 lipca 2009

Także kłusownik.

W Wrocławiu zdarzył się następujący wypadek: 3. października ub. r. odbywał ćwiczenia oddział rezerwistów grenadjerów na polu, daleko za miastem.

Jeden z żołnierzy, setne chłopisko, wywalił się nagle z szeregu na ziemię, spostrzegłszy ku swemu zdziwieniu, że przyczyną jego upadku, był zając, który mu podbił nogi, przyczem sam się poturbował, żołnierz bowiem przygniótł go sobą.

Wojak rozwścieczony do całkiem „szewskiej” pasji z powodu, że taki marny „wróg zewnętrzny” ośmieszył go w oczach całego „glidu”, porwał kopyrę i gwałtownem „rechts schaut!” wykonanem na jego karku, żywota go pozbawił, poczem z piekłem w sercu, a goryczą w duszy zrównał się z szeregiem.

Na tem nie skończył się jednakże pech nieboraka. Pan „Zugsführer” zameldował go do „raportu” i grenadjer dostał trzy dni aresztu za wyłamanie się z szeregu… Wreszcie – gdy wyszedł z wojska, – zaskarżono go o kłusownictwo! Sąd uwzględnił „okoliczności łagodzące” i skazał go znowu na trzy dni aresztu, z zamianą na grzywnę w wysokości 9 marek…

Możnaby się zachwycać wzorowem funkcjonowaniem prawa w Niemczech – gdyby to wszystko nie było tak drobnostkowo-śmieszne!

„Łowiec” z 1 listopada 1910

Reklama Ludwika Halskiego 1910

10 lipca 2009

(inserat)
Co dostanie u LUDWIKA HALSKIEGO
przy ul. Akademickiej 6. we Lwowie.

Figle juksy, krotochwile,
Czem się każdy bawi mile,
Lalki, maski i pajace,
Co w mosiężne biją tace,
Trąbki, bębny i piszczałki,
Wanny, beczki i antałki,
Psy, niedźwiedzie, myszy, koty
Nie okryte żadną wadą.
Piszczą skaczą, chodzą, jadą,
Różne wyrabiają psoty!
Albo wojska konne, piesze
Przedstawiają wszystkie rzesze!
Bąki, dzwonki i liczydła
Toaletki, wonne mydła,
Kosmetyki i perfumy,
Pasty, kremy, gąbki z gumy,
Portmonetki i portfele,
W które zbierzesz monet wiele
Papierośnic liczne masy,
Z gumy lalki i obcasy.
Kominiarzy, kałamarze
Pojedynczo albo w parze!
Luksusowe sztukaterye,
Nawet całą menażeryę!
I latarnie są magiczne,
Lub albumy bardzo śliczne;
Strachy, szachy i warcaby,
Są teściowe są i baby,
Są lunety, harmoniki,
Szable, strzelby, nawet piki
Są huśtawki, stoły, ławki,
l dla każdej płci zabawki,
Co nie złamie się, nie pognie!
Są też różne sztuczne ognie:
Złote deszcze, wulkan hardy,
Żabki, węże i petardy!
Lichtarzyki, pajacyki
l co pieje ki-ke-ri-ki!
Kapelusze, hełmy, czaka
Dla chłopczyka dla wojaka!
Nie brak czarodziejskich fantów
Dla magików, dyletantów
I nie zliczę tu wszystkiego
Co nabędziesz u Halskiego.

Figle, juksy, zabawki, perfumy, mydła
sprzedaje najtaniej:
Ludwik Halski, Lwów, Akademicka l. 6

J. R. Spigel: „Skorowidz Adresowy król. stoł. miasta Lwowa. Rocznik II. Rok 1910″.

« Poprzednia strona