Wpisy otagowane jako 1917

Niewypały

28 lipca 2009

Straszny wypadek.

W Markowie, pod Suwałkami, zaszedł straszny wypadek.

Oto dwie dziewczynki, piętnastoletnia Helena i siedmioletnia Marya Trybulesówny, pasąc bydło na ściernisku, znalazły jakąś puszkę, którą usiłowały otworzyć. Po chwili rozległ się straszny wybuch.

Gdy na odgłos detonacyi nadbiegł ojciec dziewcząt, znalazł je w okropnym stanie.

Helena T. była już martwa, siostra jej zdradzała słabe oznaki życia, gdyż uległa silnym obrażeniom głowy.

Jak się okazało, dziewczęta znalazły granat ręczny.

„Dziennik Poznański” z 1 września 1917

Bombardowanie powietrzne w Norwegii

28 lipca 2009

Bombardowanie powietrzne w Norwegii.

W pierwsze święto Bożego Narodzenia, jak się teraz dowiadujemy, bombardowanie powietrzne nawiedziło Norwegię. Lecz nie były to nieprzyjacielskie statki powietrzne – niebo same złamało neutralność, rzucając na kraj potężne kule ogniste. S. Enebo podał najpierwszą wiadomość w prasie o tem nadzwyczajnem zjawisku. Później z całego kraju nadesłano najrozmaitsze wiadomości, za pomocą których można donieść bliższe szczegóły o wypadku, o jakim dotychczas nie słyszano. Oczywiście spostrzeżenia udzielone w tym względzie różnią się nie mało od siebie w swoich objawach, poza tem niebo w czasie zjawiska pokryło się mniej lub więcej chmurami. Jest jednakże pewne, że w pierwsze święto Bożego Narodzenia między 5 a 7 popołudniu przeleciał przez kraj cały obłok kul ognistych. Rozszerzały tak silne światło, że ludzie, siedzący przy lampie w pokojach dokładnie widzieli nawet cienie kwiatów doniczkowych biegnących po pokładzie. Zjawisko wywarło na ludności wielkie wrażenie; wielu upatruje w niej zwiastuna zbliżającego się nieszczęścia, dzieci uderzyły w płacz, a dużo osób poczęło się modlić. Podług Enebos’a zdaje się, że jedna z kul nawet przy ostrożnem obliczeniu posiadała średnicy 150 metrów. Szybkość biegu kuli wynosiła około 30-40 kilometrów na sekundę.

Skoroby takie pociski z nieba spadły na ziemię nie obyłoby się nie wątpliwie bez niebezpieczeństwa. Szczęściem nasze powietrze tworzy elastyczny doskonały pancerz dookoła ziemi, pozwalający tylko wypadkowo takim zbiegom niebieskim spaść aż na ziemię i to jeszcze nie w stanie pierwotnym. Kule przez opór powietrzny rozpalają się do czerwoności, obłupywają się, wreszcie rozpływają się w parze; zdarza się jednak, że małe części spadają na ziemię. Z reguły przeciągają niby wielkie roje i taki rój przypadł na ziemię 25 grudnia r. 1916. W samej Norwegii zauważono przynajmniej cztery kule ogniste; lecz łatwo jest możliwe, że liczba ich była większa.

„Dziennik Poznański” z 20 lutego 1917

Norweski Matuzalem

28 lipca 2009

Norweski Matuzalem.

„Times’y” dowiadują się z Christianii, że w jednem z miast północnej Norwegii umarł w tych dniach najstarszy Norwegczyk, Abel Eliassen, w wieku 121 lat. Jako sternik okrętu rybackiego brał udział w wojnie angielsko-norweskiej z r. 1813. Do końca życia był namiętnym palaczem, co, zdaniem „Times’ów”, dowodzi, że nikotyna nie jest jednak trucizną tak zabójczą.

„Dziennik Poznański” z 7 sierpnia 1917

Agitacja do pogromów

25 lipca 2009

Z ROSYI.
Agitacya pogromowa.

W Tyraspolu, gub. chersońskiej wykryte zostały przygotowania pogromowe, z próbą inscenizowania mordu rytualnego. W akcyi tej brali udział stójkowy, członek zarządu miejskiego Kiryluk i były sprawnik Siergiejew, który przed dokonaniem u niego rewizyi oświadczył:

- Możecie mnie powiesić, jeżeli znajdziecie chociażby jeden nabój.

Znaleziono jednakże u niego w pakach z napisem „makarony” 12 tysięcy nabojów, 70 rewolwerów, 80 karabinów, 3 bomby i szable.

W spisku pogromowym brało udział trzech członków zarządu miejskiego, komisarz policyi i stójkowy.

„Dziennik Kijowski” z 6 (19) kwietnia 1917

Chodzenie boso

25 lipca 2009

Chodzenie boso.
Szkolna komisya miejska w Monachium nakazała kierownikom szkół ludowych zwracanie młodzieży szkolnej uwagi na to, ażeby podczas dni gorących chodziła boso, zarówno ze względów hygienicznych jak i ze względów oszczędzania zapasów skór.

„Dziennik Poznański” z 7 czerwca 1916


Bez pończoch.

Pruski minister, oświaty, zarządził, że dzieciom wolno chodzić do szkoły boso, co więcej, że chodzenie boso jest pożądane.

Frankfurter Zeitung umieściła z tego powodu w feljetonie mały traktat o licznych zaletach chodzenia boso, o czem zresztą pisał i mówił dużo ks. Kneip. Wydając owo zarządzenie, pruski minister miał na celu wyłącznie oszczędzenie obuwia, pończoch i skarpetek. Inne cele w obecnych czasach wojennych zeszły na plan najodleglejszy.

W Wiedniu już wiele pań z powodu wygórowanych cen, do jakich doszły pończochy, chodzi tylko w sandałach, ale bez pończoch. Odzywają się głosy, wzywające bogaty świat kobiecy, ażeby dał dobry przykład i jął się sandałów bez pończoch, ale czy skutek był pożądany, nie wiadomo. Ludzie zamożni opuścili wielkie miasta, a miejsca kąpielowe jako takie właściwie nie istnieją.

„Gazeta Lwowska” z 27 lipca 1917


Chodzenie boso.

„Kuryer Warszawski” donosi:

Otrzymaliśmy odezwę następującą: Niżej podpisani, idąc za przykładem Würzburga, Wiednia i kilku polskich miast prowincyonalnych, jakoteż za głosem opinii publicznej, której wyraz dały liczne artykuły w prasie warszawskiej, mając na względzie niebywałą drożyznę obuwia oraz wyrobów wełnianych i bawełnianych i łączący się z tą drożyzną faktyczny brak wyrobów pończoszniczych na rynku, zagrażający katastrofą w porze zimowej, uważają, iż w tych warunkach dalsze odziewanie nóg, jako nie wywołane ani chęcią chronienia ich przed wpływami ujemnemi atmosfery, ani względami obyczajowemi, byłoby marnotrawstwem, zarówno społecznem, jak prywatnem.

Wzywają wobec tego ogół koleżanek i kolegów, aby, gdziekolwiek się znajdują, począwszy od dnia 25 lipca br., chodzili przez lato boso lub w sandałach (w trepach). (Koleżanki – również w pantofelkach na bosych nogach). Pierwsze spotkanie bez pończoch i skarpetek, podczas dyżuru środowego w siedzibie „Bratniej pomocy” dnia 25-go lipca 1917 r.”.

Następuje kilkadziesiąt podpisów.

Jak widzimy, idea chodzenia boso zatacza coraz szersze kręgi. Propaganda w tym kierunku znajduje coraz więcej chętnych wykonawców. Przykład młodzieży akademickiej będzie niewątpliwie wzorem bardzo zachęcającym.

Agitacya chodzenia boso stopniowo wytwarza „bosą modę”, o co głównie chodziło inicyatorom.

„Głos Rzeszowski” z 29 lipca 1917

Mrówki jako środek przeciw wszom

25 lipca 2009

Mrówki jako środek przeciw wszom.

Jak donosi „Streffleurs Militärblatt”, najszybciej i najtaniej można oczyścić ze wszów mundur żołnierski i bieliznę przez położenie ich na mrowisko. Skutek jest zdumiewający. Skrzętne mrówki wytępią wszy wiele szybciej i doskonalej, niż to jest możliwem przez inne środki. Oczyszczoną z pasożytów bieliznę można wyprać zimną wodą i mydłem. Mimo to pozostaje w niej jeszcze dosyć ostrego kwasu mrówczanego, aby on na dłuższy czas zapobiegał zawszawieniu.

„Dziennik Poznański” z 3 czerwca 1917

Myszy i chomiki

25 lipca 2009

Myszy i chomiki.

Nie tylko z powiatu opolskiego, ale i z innych powiatów Górnego Śląska, jak strzeleckiego, prudnickiego, raciborskiego itd. donoszą nam o niebywałem rozmnożeniu się myszy polnych i chomików (mus cricetus, mysz wielka ziemna z torebkami z policzkach, po niemiecku Hamster). Gryzonie te stanowią w tym roku istną plagę rolników. Z Raciborskiego donoszą nam, że w Rogowie 11-letni syn tamtejszego sołtysa zabił w krótkim czasie na polach swego ojca 1025 myszy i 24 chomiki. W dobrach księcia Lichnowskiego wyznacza się osobno dziewczyny do zabijania myszy. Otrzymują one oprócz płacy dziennej nagrody za pewne ilości zabitych myszy i chomików.

Co do chomików, to nadmienić należy, że żywią się one wprawdzie także owadami, ślimakami i robakami, ale główne ich pożywienie stanowi ziarno, przez co wyrządzają w zbożach znaczne szkody, tem bardziej, że robią sobie w norach wielkie zapasy na zimę, którą przesypiają, budząc się w dnie pogodne i posilając się ziarnem. Najkorzystniej niszczyć chomiki, wykopując je w czasie snu zimowego z ich wspólnej komory, przyczem całe kilogramy najlepszego ziarna w ich podziemnych schowaniach można znaleźć i im zabrać.

„Dziennik Poznański” z 25 września 1917

Nie należy wysyłać na front listów z narzekaniami

25 lipca 2009

Nie należy wysyłać na front listów z narzekaniami.

W ciężkich czasach wojny wojny światowej każdy ma swoje troski. Jestto więc zrozumiałem, gdy kobieta, której troski się stale zwiększają w gospodarstwie domowem przy ogólnej drożyźnie, narzeka na to w liście do męża, znajdującego się na froncie. Jaki skutek ma taki list? Mąż, syn albo brat znajduje się w ważnym odcinku bojowym na pozycyi decydującej. Ma już dosyć utrapienia, gdy słyszy ogień huraganowy, widzi poległych towarzyszów broni. Otrzymuje oczekiwany z utęsknieniem list z domu. Spodziewa się dobrych wiadomości. Tymczasem co czyta? Same narzekania i obawy na przyszłość. List, który miał go rozweselić, jest nowem źródłem trosk. Osobliwie szkodzi taki list, gdy jego odbiorca, mając go przy sobie, dostanie się do niewoli, albo gdy taki list wysyła się do jeńca. Takie listy wyzyskiwają nieprzyjaciele przeciw Niemcom. Twierdzą, że Niemcy są bliskie wygłodzenia, i że tylko jeszcze chodzi o wytrwanie tak długo, aż zupełny brak żywności zmusi Niemcy do poddania się. Oczywiście, nadaje się to do zachęcenia nieprzyjaciół do dalszego wytrwania. Dlatego nie należy wysyłać do żołnierzy takich listów z narzekaniami, które są najczęściej nawet przesadzone, lecz trzeba mężnie znosić swoje utrapienia.

„Dziennik Poznański” z 7 sierpnia 1917

Plaga much

25 lipca 2009

Plaga much.

Najlepszy środek ochronny przeciw muchom polega na zapobieganiu wtargnięciu ich do pomieszczenia. Skuteczny środek na muchy byłby może formol, lecz ponieważ zawiera trujące cząstki, zastosować mogłyby go tylko osoby umiejące się z formolem obchodzić. Znane i używane dotychczas papiery kleiste na muchy znikają z handlu coraz bardziej z powodu braku potrzebnych materyałów. Najlepszym środkiem jest zamykanie wczesne okien po stronie słonecznej i otwieranie ich dopiero późnym wieczorem o godzinie 9. W lazaretach zrobiono to doświadczenie, które wydało jak najlepsze skutki. Zostawiając na noc okna otwarte i zamykając je rano o siódmej ustrzeże się najlepiej i najtańszym sposobem od jednej z najnieznośniejszych plag gorącego lata.

„Dziennik Poznański” z 24 czerwca 1917

Polegli podczas tej wojny

25 lipca 2009

Polegli podczas tej wojny.

Pod powyższym tytułem jedno z pism angielskich pisze co następuje:

Nie pozostaje dużo czasu dla umarłych…

Gdyby więcej było czasu, chowano by poległych staranniej, zważając na stopień i zasługi, a każda mogiła posiadałaby jaką oznakę, krzyż czy inny symbol, zupełnie jak w czasie pokojowym. Lecz zaledwie połowę umarłych podczas tej wojny pochowano w taki sposób. Druga połowa spoczywa w rozrzuconych mogiłach, na miejscach, gdzie padli, w „kraju niczyim”, na ziemi między liniami lub poza miejscem opatrunku. Na wszystkich pobojowiskach w tej wojnie wędrowiec napotyka na takie groby. Jest to najbardziej wzruszający obraz wojny. Można bez wzruszenia patrzeć na stosy trupów; lecz widok tych mogił porusza każdego do głębi.

Mogiły różnych narodów mają różne oznaki. Francuskie mogiły zdobią bez wyjątku krzyże z plecionego drutu, pomalowanego barwą purpurową lub szarą, zdobią je też kwiaty lub liście. Na mogiłach angielskich znajdują się białe drewniane krzyże z czarnemi napisami; na niemieckich czarne krzyże z białemi literami. Krzyż francuski jest ze wszystkich oznak najtrwalszy; znosi ostrzeliwania i zmiany powietrza lepiej niż jego towarzysze. Na pobojowiskach pod Verdunem krzyże z drutu stoją na miejscu, a ciała pomarłych siła pocisków wydobywa nieraz z grobu, rozrzucając na wszystkie strony. Na cmentarzu przy Verdunie znajduje się prawie tysiąc takich krzyży, po za cmentarzem miejscowym, przy którym na kolumnie położono następujący napis „C’est ainsi que Dieu a aimé le monde”.

Prócz wyglądu zewnętrznego mogiły odróżniają się jeszcze napisami, pozwalającemi rozeznać natychmiast naród, do którego należą. Napisy na grobach francuskich obwieszczają, iż poległy zmarł za Francyę, lub został zabity przez nieprzyjaciela, albo też padł na polu chwały, tak że każdy żołnierz posiada swój tytuł honorowy; nieraz zauważy się, że usiłowano nadać piękny wygląd grobowi.   Czytaj dalej…

Prywatne „pieniądze”

25 lipca 2009

PRYWATNE „PIENIĄDZE”.

Brak monety zdawkowej zmusił wiele instytucyi w Królestwie do wydania własnej. Co wolno instytucyom, wolno i prywatnym – więc już tu i ówdzie pojawia się pieniądz prywatny. W Sosnowcu np. puścił w obieg takie kwity p. Ciechanowski, właściciel znanej cukierni. Obecnie pojawiła się nowa serya, nosząca z jednej strony napis: „Cukiernia warszawska”, Sosnowiec, wł. Ciechanowski, 1917 rok, Nr 0047, kwit na kop. 5. Służy jako dowód niewydanej reszty i realizowanym być może w każdym czasie tylko w cukierni warszawskiej. (Podpis Ciechanowski). Z odwrotnej strony znajduje się napis: „Cukiernia warszawska w Sosnowcu”, trzy razy cyfra 5 i… portret właściciela cukierni co daje złośliwym powód do najrozmaitszych dowcipów.

„Dziennik Kijowski” z 27 kwietnia (10 maja) 1917

Szpiegowskie gołębie

25 lipca 2009

Gołębie pocztowe, służące szpiegom.

W ostatnim czasie znajdowano ponownie gołębie pocztowe w plecionym koszyku, które prawdopodobnie ze strony nieprzyjacielskiej spuszczano na dół z większych balonów za pomocą spuszczającego się parasola. Dla tego w interesie obrony kraju potrzeba koniecznie, aby takie gołębie wraz z parasolami i znalezionemi przy nich drukami oddawano jak najspieszniej najbliższej władzy wojskowej albo cywilnej. Za ich oddawanie płaci się nagrodę aż do 20 marek.

„Dziennik Poznański” z 13 listopada 1917

Butelki do mleka z papieru

10 lipca 2009

Butelki do mleka z papieru.

Osobliwego wynalazku dokonali amerykańscy technicy. Podług „Scientific American” nie sprzedaje się więcej mleka, a zwłaszcza mleka dla dzieci, w butelkach szklanych, które trudno domyć, ale we flaszkach z papieru, które niszczy się po jednorazowem użyciu, a z tą stroną dodatnią łączą się i inne. Wyrób butelek papierowych zawdzięcza swe powstanie komisarzowi zdrowia S. G. Bisconowi, zatrudnionemu w urzędzie zdrowia w Pensylwanii. Pewnego pięknego dnia zabronił on używania butelek szklanych. Wynalazcy wynaleźli niebawem doskonały środek zastępczy w postaci butelek papierowych, które za pomocą warstwy parafinu uczyniono nieprzemakalne; oprócz tego chronią one mleko od wpływu powietrza. Skonstruowano specyalną maszynę, wytwarzającą owe butelki z materyału papierowego (nie z papieru). Kosztuje ona 15,000 dolarów, dostarcza w godzinie 5000 butelek, a wymaga tylko trzech ludzi do obsługi.

Butelka z papieru powstaje w ten sposób z masy papierowej, iż najpierw się tworzy część cylindrowa, na tej formuje się dopiero dno i szyjka, a powleczenie warstwą parafiny następuje na samym końcu. Z jednej tony papierowej masy można wyrobić 60 000 flaszek; każda więc waży 16 gramów a odpowiednio do małej ilości zużytego materyału cena jej też jest bardzo niska. Maszyna wyrabia butelki zupełnie wykończone: w czasie formowania wytwarza się rodzaj wyciśniętego napisu, który podaje zawartość butelki oraz nazwę mleczarni. Ręce ludzkie nie dotykają butelki zgoła, maszyna pakuje je również w pudła, wolne od kurzu i działania powietrza. Cały proces wyrobu butelki ze surowej masy aż do zapakowania nie trwa dłużej niż 8 minut, jak zapewniają gazety amerykańskie.

„Dziennik Poznański” 24 sierpnia 1917

Syrop ze szczurami

10 lipca 2009

(Kronika sądowa.)
Syrop ze szczurami.

Jak daleko sięga niesumienność fabrykantów żywności, wskazuje proces, który się rozstrzygnął przed izbą karną w Berlinie. W pewnej cukierni doniesiono zarządzającemu Kunzowi, że do beczki syropu używanego do wyrobu ciastek wpadły 3 szczury i znalazły słodką śmierć. Nie wzruszyło to bynajmniej K., a uważając, że nie wiedzący o zdarzeniu amatorowie placków i tak je zjedzą, kazał nadal czerpać z beczki. Doniesiono o tem policyi, a sąd skazał go początkowo tylko na 50 marek więzienia; później zamienił tę karę na tydzień więzienia.

„Dziennik Poznański” 5 kwietnia 1917

Opał i światło

10 lipca 2009

Opał i światło.

Przejściowy niedostatek węgla, nie dająca się na razie odwrócić konsekwencya wojny, zmusza nas do oszczędności światła i opału. Musimy się ograniczyć do rzeczy w tym zakresie koniecznych. Na to wszyscy się zgadzamy.

Ale co jest tu koniecznem?

Tu nawet pomiędzy uczonymi drogi zaczynają się rozchodzić. Frankfurcki profesor Bethe wziął tę sprawę świeżo pod rozbiór. I streszczamy tu jego uwagi i wywody.

Człowiek, jak i inne zwierzęta ciepłokrwiste, posiada własną swoją temperaturę, stałą w granicach bardzo wyraźnie wskazanych i bardzo mało normalnie się wahających; ta temperatura wynosi od 36 1/2 do 37 stopni Celsjusza. W pewnych chorobach tylko opada ona, naprzykład w cholerze, w innych podnosi się, co stanowi zjawisko gorączkowania. A więc w lecie, i w zimie, pod równikiem i przy biegunie, Murzyn i Eskimos, ma temperaturę prawie ściśle jednakową. Jest to skutkiem procesów fizycznych i chemicznych, odbywających się bez przerwy w organizmie, których całość stanowi prawdziwy, jednakże nie zlokalizowany aparat ogrzewający. Ten aparat nie przestaje nigdy działać, nawet w najgorętsze dni lipcowe. Nie może człowiek przestać palić w swoim piecu wewnętrznym i siedzieć przy otwartych oknach. Stąd wytwarza się w nim ciepła więcej, aniżeli mu potrzeba do utrzymania jego masy na 37 stopniach. – Wtedy poci się on, a woda wypocona, parując na skórze, pochłania ów nadmiar opału.

Gorzej bywa w zimie. Wtedy zimne powietrze może zabrać człowiekowi ciepło jego własne, potrzebne mu do owych 37 stopni i naruszyć jego równowagę opałową. Skutkiem pierwszym tego jest dreszcz i szczękanie zębami.  Czytaj dalej…

« Poprzednia stronaNastępna strona »