Wpisy otagowane jako braki

Wojenna kaszanka

11 sierpnia 2009

Kiszki „wojenne”.

Na posiedzeniu rady miejskiej w Gdańsku przedstawił nadburmistrz kiszkę „wojenną”, jaką magistrat każe obecnie wyrabiać. Kiszka ta składa się w głównej części z krwi, dodatków tłuszczu i z dodatków mniej wartościowych części mięsa. Zamiast skóry posiada powłokę pergaminową. Funt „kiszki wojennej” kosztuje tylko 40 fenygów. Nadburmistrz zaznaczył, że w wielkiej ilości kiszki tej wyrabiać nie można; ma ona najpierw być wystawioną na sprzedaż w halach miejskich.

„Dziennik Poznański” z 16 maja 1916

Zakaz dawania cukru

11 sierpnia 2009

Zakaz dawania cukru.

Magistrat w Frankfurcie n. Menem zakazał dawania cukru do kawy we wszystkich kawiarniach, oberżach, pensyonatach, kantynach i tym podobnych przedsiębiorstwach. W miejsce cukru dawać można inne artykuły słodkie n. p. sacharynę. Za przekroczenie zakazu tego przewidzianą jest grzywna do 1500 marek lub więzienie do pół roku.

„Dziennik Poznański” z 14 czerwca 1916

Drzewo i żołędzie jako pokarmy dla ludzi

28 lipca 2009

Drzewo pokarmem dla ludzi.

Pisma niemieckie rozpisują się o nowym wynalazku. Czytamy tam: Każdy botanik wie o tem, że drzewo zawiera także składniki pokarmowe. Temi składnikami są: mączka, cukier, oleje. Składniki te można zużytkować na pokarm dla ludzi. Chodzi tu przedewszystkiem o drzewa takie, jak brzozy, lipy, jesiony, wiązy, topole. Składniki pokarmowe z drzew najlepiej dobywać można zimą i w jesieni. Lipa i brzoza zawierają przedewszystkiem tłuszcze; natomiast dęby, buki, jesiony itd. zaliczają się do drzew mieszczących w sobie mączką. Tak więc drzewa liściaste posiadają cenne zasoby żywnościowe. Zasoby te dobywać z drzew nie jest rzeczą trudną. Przez mielenie można sporządzić „mąkę drzewną”, która ludziom i zwierzętom służyć może jako pokarm. Uczeni niemieccy twierdzą, że ludzki żołądek mąkę drzewną łatwo trawi.

„Dziennik Poznański” z 8 kwietnia 1916


Obłożenie aresztem żołędzi i kasztanów nastąpiło na mocy rozporządzenia rady związkowej, celem zużycia ich w rolnictwie. Kasztanów nie należy zrywać przed 1 października; za zupełnie dojrzałe płacić będzie po 4,50 mk. za cetnar firma G. Frühling w Poznaniu.

„Dziennik Poznański” z 20 września 1916


Żołądź jako środek spożywczy.

Agitacya rozwinięta w Niemczech południowych za zużytkowaniem żołędzi w gospodarstwie domowem doprowadziła podobno do wynalezienia sposobu, za pomocą którego można je pozbawić niemiłego smaku, poczem są przydatne na pokarm dla ludzi, zwłaszcza, że posiadają prawie te same składniki pożywne, co rośliny strączkowe, a smakiem przypominają kasztany jadalne. Przepis jest następujący: świeżo zebrane lub przechowywane żołędzie moczy się w wodzie celem odłączenia pustych lub zepsutych, pływających na powierzchni. Zdrowe moczy się 12 godzin w wodzie słonej, następnie gotuje półtorej godziny, obiera zaraz z łupinek, płucze i kraje na 4 do 5 plasterków. Tak przygotowane żołędzie służą do przyrządzania kawy, zupy, kotletów, ciast, itp.

„Dziennik Poznański” z 29 sierpnia 1917

Oszczędnie z chlebem i z ziemniakami

28 lipca 2009

Oszczędnie z chlebem i z ziemniakami.

Otrzymujemy odezwę, aby jak najbardziej oszczędzano chleba, inaczej mogłoby go zabraknąć z powodu wojny. Zwłaszcza nie należy z chlebem obchodzić się rozrzutnie, nie marnować go niepotrzebnie. Trzeba krajać tylko tyle skibek, ile się zje. Tak zwany chleb „wojenny”, oznaczany literą „K”, zaleca się do jedzenia.

Również oszczędnie należy się obchodzić z ziemniakami. Dla oszczędności lepiej nie strugać ich przed gotowaniem, lecz gotować je w łupinach. Odpadków od ziemniaków, mięsa, warzywa nie trzeba wyrzucać w śmieci, lecz dawać je gospodarzom wiejskim, którzy mogą je zużyć dla inwentarza.

„Dziennik Poznański” z 10 grudnia 1914

Brak monet niklowych

25 lipca 2009

Brak monety zdawkowej, zwłaszcza 10- i 5-ciofenygówek daje się coraz więcej odczuć wszędzie, a więc w handlach, bankach, na kolejach, tramwajach itd. Z powodu tego braku zachodzą bezustannie zajścia niemiłe. Znaczki pocztowe, któremi chciano sobie pomódz, okazały się niepraktycznemi, gdyż szybko niszczeją, mianowicie gdy znajdują się w rękach osób ciężko pracujących. Zdarza się bardzo często, że nie posiadający drobnej monety muszą wychodzić z tramwajów, jeśli urzędnicy lub urzędniczki nie mają jej również. Dużo osób odchodzi na dworcu bez biletów i zniewolone są co najmniej podróż odroczyć. Postanowiono kres położyć tym nieprzyjemnym stosunkom. Magistrat poznański wniósł u Banku Rzeszy o pozwolenie na bony miejskie, które mają zastąpić brak monety niklowej i miedzianej, utrudniający w wysokim stopniu handel i przemysł. Dyrekcya zaś kolejki elektrycznej postanowiła zaprowadzić bilety, które będzie można zakupywać od razu w większej ilości.

„Dziennik Poznański” z 31 października 1916


Automaty ze znaczkami pocztowemi.

Administracya pocztowa zwraca uwagę, aby do automatów ze znaczkami nie wrzucano dziesięciofenygówek żelaznych, ponieważ tylko przy wrzuceniu monet niklowych istnieje pewność otrzymania znaczków.

„Dziennik Poznański” z 8 sierpnia 1916

Chodzenie boso

25 lipca 2009

Chodzenie boso.
Szkolna komisya miejska w Monachium nakazała kierownikom szkół ludowych zwracanie młodzieży szkolnej uwagi na to, ażeby podczas dni gorących chodziła boso, zarówno ze względów hygienicznych jak i ze względów oszczędzania zapasów skór.

„Dziennik Poznański” z 7 czerwca 1916


Bez pończoch.

Pruski minister, oświaty, zarządził, że dzieciom wolno chodzić do szkoły boso, co więcej, że chodzenie boso jest pożądane.

Frankfurter Zeitung umieściła z tego powodu w feljetonie mały traktat o licznych zaletach chodzenia boso, o czem zresztą pisał i mówił dużo ks. Kneip. Wydając owo zarządzenie, pruski minister miał na celu wyłącznie oszczędzenie obuwia, pończoch i skarpetek. Inne cele w obecnych czasach wojennych zeszły na plan najodleglejszy.

W Wiedniu już wiele pań z powodu wygórowanych cen, do jakich doszły pończochy, chodzi tylko w sandałach, ale bez pończoch. Odzywają się głosy, wzywające bogaty świat kobiecy, ażeby dał dobry przykład i jął się sandałów bez pończoch, ale czy skutek był pożądany, nie wiadomo. Ludzie zamożni opuścili wielkie miasta, a miejsca kąpielowe jako takie właściwie nie istnieją.

„Gazeta Lwowska” z 27 lipca 1917


Chodzenie boso.

„Kuryer Warszawski” donosi:

Otrzymaliśmy odezwę następującą: Niżej podpisani, idąc za przykładem Würzburga, Wiednia i kilku polskich miast prowincyonalnych, jakoteż za głosem opinii publicznej, której wyraz dały liczne artykuły w prasie warszawskiej, mając na względzie niebywałą drożyznę obuwia oraz wyrobów wełnianych i bawełnianych i łączący się z tą drożyzną faktyczny brak wyrobów pończoszniczych na rynku, zagrażający katastrofą w porze zimowej, uważają, iż w tych warunkach dalsze odziewanie nóg, jako nie wywołane ani chęcią chronienia ich przed wpływami ujemnemi atmosfery, ani względami obyczajowemi, byłoby marnotrawstwem, zarówno społecznem, jak prywatnem.

Wzywają wobec tego ogół koleżanek i kolegów, aby, gdziekolwiek się znajdują, począwszy od dnia 25 lipca br., chodzili przez lato boso lub w sandałach (w trepach). (Koleżanki – również w pantofelkach na bosych nogach). Pierwsze spotkanie bez pończoch i skarpetek, podczas dyżuru środowego w siedzibie „Bratniej pomocy” dnia 25-go lipca 1917 r.”.

Następuje kilkadziesiąt podpisów.

Jak widzimy, idea chodzenia boso zatacza coraz szersze kręgi. Propaganda w tym kierunku znajduje coraz więcej chętnych wykonawców. Przykład młodzieży akademickiej będzie niewątpliwie wzorem bardzo zachęcającym.

Agitacya chodzenia boso stopniowo wytwarza „bosą modę”, o co głównie chodziło inicyatorom.

„Głos Rzeszowski” z 29 lipca 1917

Myszy i chomiki

25 lipca 2009

Myszy i chomiki.

Nie tylko z powiatu opolskiego, ale i z innych powiatów Górnego Śląska, jak strzeleckiego, prudnickiego, raciborskiego itd. donoszą nam o niebywałem rozmnożeniu się myszy polnych i chomików (mus cricetus, mysz wielka ziemna z torebkami z policzkach, po niemiecku Hamster). Gryzonie te stanowią w tym roku istną plagę rolników. Z Raciborskiego donoszą nam, że w Rogowie 11-letni syn tamtejszego sołtysa zabił w krótkim czasie na polach swego ojca 1025 myszy i 24 chomiki. W dobrach księcia Lichnowskiego wyznacza się osobno dziewczyny do zabijania myszy. Otrzymują one oprócz płacy dziennej nagrody za pewne ilości zabitych myszy i chomików.

Co do chomików, to nadmienić należy, że żywią się one wprawdzie także owadami, ślimakami i robakami, ale główne ich pożywienie stanowi ziarno, przez co wyrządzają w zbożach znaczne szkody, tem bardziej, że robią sobie w norach wielkie zapasy na zimę, którą przesypiają, budząc się w dnie pogodne i posilając się ziarnem. Najkorzystniej niszczyć chomiki, wykopując je w czasie snu zimowego z ich wspólnej komory, przyczem całe kilogramy najlepszego ziarna w ich podziemnych schowaniach można znaleźć i im zabrać.

„Dziennik Poznański” z 25 września 1917

Prywatne „pieniądze”

25 lipca 2009

PRYWATNE „PIENIĄDZE”.

Brak monety zdawkowej zmusił wiele instytucyi w Królestwie do wydania własnej. Co wolno instytucyom, wolno i prywatnym – więc już tu i ówdzie pojawia się pieniądz prywatny. W Sosnowcu np. puścił w obieg takie kwity p. Ciechanowski, właściciel znanej cukierni. Obecnie pojawiła się nowa serya, nosząca z jednej strony napis: „Cukiernia warszawska”, Sosnowiec, wł. Ciechanowski, 1917 rok, Nr 0047, kwit na kop. 5. Służy jako dowód niewydanej reszty i realizowanym być może w każdym czasie tylko w cukierni warszawskiej. (Podpis Ciechanowski). Z odwrotnej strony znajduje się napis: „Cukiernia warszawska w Sosnowcu”, trzy razy cyfra 5 i… portret właściciela cukierni co daje złośliwym powód do najrozmaitszych dowcipów.

„Dziennik Kijowski” z 27 kwietnia (10 maja) 1917

Ziemniaki jako środek do czyszczenia

25 lipca 2009

Ziemniaki jako środek do czyszczenia.

Dzisiaj, kiedy mydło stało się skutkiem swej ceny nieledwie przedmiotem zbytku, nie od rzeczy będzie przypomnieć, że doskonale można je zastąpić ziemniakami w najrozmaitszej formie. I tak oskrobiny ziemniaka, pokrajane w drobne kawałki i zmieszane z niezbyt wielką ilością wody, bardzo dobrze nadają się do mycia szklanek, karafek, słojów i t. p., niszcząc bez śladu nawet zastarzałe plamy na szkle. Utarty surowy ziemniak, przedtem tylko dobrze obmyty, jest doskonałym środkiem do czyszczenia kolorowych materyi wełnianych i tapet, które po dwukrotnem umyciu spłukać jeszcze tylko słabym rozczynem octu. Ziemniaków można także używać w zastępstwie zwykłego mydła do prania bielizny. W tym celu gotuje się ziemniaki, tak jednakże tylko, aby były jeszcze nieco twarde i nie rozsypywały się w ręce, gdy się niemi naciera brudną bieliznę, zupełnie tak samo jak mydłem. Ziemniaki czyszczą bieliznę lepiej aniżeli mydło. Podobnie można ziemniakami prać kolorowe chusty, kamizelki i t. d., ponieważ nie tracą one skutkiem tego ani na kolorze ani na swej wartości.

„Dziennik Poznański” z 12 stycznia 1916

Syrop ze szczurami

10 lipca 2009

(Kronika sądowa.)
Syrop ze szczurami.

Jak daleko sięga niesumienność fabrykantów żywności, wskazuje proces, który się rozstrzygnął przed izbą karną w Berlinie. W pewnej cukierni doniesiono zarządzającemu Kunzowi, że do beczki syropu używanego do wyrobu ciastek wpadły 3 szczury i znalazły słodką śmierć. Nie wzruszyło to bynajmniej K., a uważając, że nie wiedzący o zdarzeniu amatorowie placków i tak je zjedzą, kazał nadal czerpać z beczki. Doniesiono o tem policyi, a sąd skazał go początkowo tylko na 50 marek więzienia; później zamienił tę karę na tydzień więzienia.

„Dziennik Poznański” 5 kwietnia 1917

Opał i światło

10 lipca 2009

Opał i światło.

Przejściowy niedostatek węgla, nie dająca się na razie odwrócić konsekwencya wojny, zmusza nas do oszczędności światła i opału. Musimy się ograniczyć do rzeczy w tym zakresie koniecznych. Na to wszyscy się zgadzamy.

Ale co jest tu koniecznem?

Tu nawet pomiędzy uczonymi drogi zaczynają się rozchodzić. Frankfurcki profesor Bethe wziął tę sprawę świeżo pod rozbiór. I streszczamy tu jego uwagi i wywody.

Człowiek, jak i inne zwierzęta ciepłokrwiste, posiada własną swoją temperaturę, stałą w granicach bardzo wyraźnie wskazanych i bardzo mało normalnie się wahających; ta temperatura wynosi od 36 1/2 do 37 stopni Celsjusza. W pewnych chorobach tylko opada ona, naprzykład w cholerze, w innych podnosi się, co stanowi zjawisko gorączkowania. A więc w lecie, i w zimie, pod równikiem i przy biegunie, Murzyn i Eskimos, ma temperaturę prawie ściśle jednakową. Jest to skutkiem procesów fizycznych i chemicznych, odbywających się bez przerwy w organizmie, których całość stanowi prawdziwy, jednakże nie zlokalizowany aparat ogrzewający. Ten aparat nie przestaje nigdy działać, nawet w najgorętsze dni lipcowe. Nie może człowiek przestać palić w swoim piecu wewnętrznym i siedzieć przy otwartych oknach. Stąd wytwarza się w nim ciepła więcej, aniżeli mu potrzeba do utrzymania jego masy na 37 stopniach. – Wtedy poci się on, a woda wypocona, parując na skórze, pochłania ów nadmiar opału.

Gorzej bywa w zimie. Wtedy zimne powietrze może zabrać człowiekowi ciepło jego własne, potrzebne mu do owych 37 stopni i naruszyć jego równowagę opałową. Skutkiem pierwszym tego jest dreszcz i szczękanie zębami.  Czytaj dalej…

Nie karmić zwierząt!

22 września 2008

Przestroga dla właścicieli psów i kotów.

Sąd ziemiański w Lipsku zasądził pewną właścicielkę dóbr oraz jej służącą z pod Lipska za to, że dwom psom i siedmiu kotom dawały prawie przez cały rok codziennie chleba, co według rozporządzenia rady związkowej jest zakazane. Założoną przeciwko wyrokowi temu rewizyę sąd Rzeszy odrzucił jako nieuzasadnioną.

„Dziennik Poznański” 14 lutego 1917



Mleko dla kota.

Handlarka Teresa Koch w Akwizgranie prosiła kilkakrotnie rozwożącego mleko Henryka Kleina o mleko dla swych kotów. Klein oddał jej na ten cel kilka razy po pół litra mleka. Sąd ławniczy skazał za to Kleina na 25 marek. Właścicielka kotów skazaną została na 75 marek i zapłacenie kosztów procesu.

„Dziennik Poznański” 24 lutego 1917

Jak jadano w Warszawie w 1917 roku

22 września 2008

Jak się dziś je?
Konieczne uproszczenia. Menu restauracyjne i jego perturbacye. Kuchnie dla inteligencyi.

Czy są jeszcze ludzie, którzy żyją, aby jeść? Zapewnie. Ale ich liczba zredukowana została do małej garści bogaczy. A nawet niektórzy z nich przejadają swoją fortunę i jutro, pojutrze znajdą się na tym samym padole, na którym masy stale „nie dojadają”. Warszawska kuchnia, niedawno słynna, bardzo się uprościła. Słynne flaki naprzykład stały się prawdziwemi – flakami. Straciły swoją zawiesistość i soczystość. Wywiad pierwszy lepszy z restauratorem powie nam genezę tych strat! brak łoju unicestwił pulpety, brak mąki przeszkadza „zaprawie”, brak pieprzu pozbawia flaki podniecającej apetyt korzenności. Restaurator jest wytłomaczony, a nawet usprawiedliwiony. Byłby nawet „białym jak śnieg”, gdyby w swoim menu pisał: „Flaki wojenne”. Powiedziałem to jednemu z nich. Odrzekł: „Po co ten przymiotnik specyalnie przy flakach. Przecież całe menu jest wojenne”.

O ile chodzi nie o lud roboczy miejski, ale o nasze sfery zamożniejsze, to niejeden hygienista powie wam, że „dziś jest lepiej”. W istocie, grzeszyliśmy grzechami głównemi: łakomstwa, obżarstwa i pijaństwa. Za wiele się jadło, za dobrze, za tłusto, za korzennie… Nasza kuchnia była zbyt skomplikowana i zbyt obfita aby mogła być zdrową. To ją stawiało daleko po za kuchnią francuską, która górowała nad nią lekkością i strawnością. Ale cóż, nasze hodowle stały ciągle na poziomie niskim, nasze artykuły pierwsze były złego gatunku, dostawaliśmy mięso ze starych zwierząt i jarzyny ze zdziczałych nasion. Kucharka musiała to wszystko korygować nadmiarem masła, śmietany i przyprawy. Resztę robił polski żołądek byle tylko. Dziś śmietana kosztuje dziesięć złotych, masło dwadzieścia, a o mięso ze zwierząt zwykle zbyt młodych trzeba się starać w jatce, niby o piękną pannę. Zaprasza mnie czasem przyjaciel na obiad. Dawniej stawiał dwa gatunki wódeczności i z pięć talerzyków przekąsek, zupę śmietanową, rybę, albo jakieś pierożki czy kołduny, pięknego ptaka domowego albo dzikiego i desery, oblane to piwem i winem, a pokropione na końcu kawą i likierem. I nie była to wcale uczta. Tej niedzieli dał mi barszczyk, co prawda, z pasztecikami, i pieczeń cielęcą, co prawda, z „kartoflanem piurem”, uświęcone wszystko kieliszkiem „petit bourgogne”. I wiosna zrobiła mi się dubeltowa.

Jadam obecnie „na świecie”. To znaczy – co tydzień w innej jakiejś restauracyi, ciągle w poszukiwaniu „możliwej”. W najlepszych, które przystrajają się tytułami kuchni „zdrowia”, albo „hygienicznej”, dostaje się za 2 marki 16 fen. (kurs urzędowy rubla) talerz barszczu bez kartofli, kawałek cielęciny z dwiema jarzynami i parę plasterków jabłka gotowanego w sacharynie. Wszystko to byłoby jeszcze zacne, gdyby we wspaniałomyślniejszych podawane porcyach. Aby zadowolić średni apetyt, potrzeba trzech podobnych obiadów.

Prawdziwy warszawiak, skazany na restauracyjne życie, o ile jest w minimalnym stopniu „spryciarzem”, jada zawsze „w nowootworzonych zakładach”. Wie on, że na początku jest bardzo dobrze i póki jest dobrze, pozostaje wiernym; gdy go zdradzą i on zdradza. Przez dwa tygodnie chodziłem do Alhambry, bo tam dawano za pół rubla osiemnaście znakomitych pierogów; pewnego dnia podano mi dziewięć pierogów na talerzu i policzono mi za to rubla. Wiedziałem, iż tak będzie lada dzień. Na szczęście otwarto właśnie nowy bar na Niecałej.

Jeść pierogi w restauracyi! Tak dawniej unikało się tu wszelkiej siekaniny, jako podejrzanej; posądzono ją, iż pochodzi z niedojedzonych przez gości resztek. Dziś niema niedojadających gości. Talerze wracają do kuchni gruntownie omiecione.

Restauracyi jest mało i źle prosperują; gdy restaurator usiłuje dogodzić gościom, bankrutuje; w przeciwnym razie, goście go opuszczają i znowu banrutuje. Natomiast prosperują „tanie kuchnie dla inteligencyi”, utrzymywane przez miasto. Jest ich kilka i wielce są dobroczynne. Magistrat do nich nie dokłada. Opłacają się same, korzystając jedynie z cen, po jakich dostaje towar sekcya żywnościowa. Za pół marki można mieć tam zawsze talerz bigosu, a często kawałek kiszki (krew z kaszą); szklanka osłodzonej kawy kosztuje 25 fen., kawałek chleba posmarowany powidłami albo twarogiem od 35 do 65 fen., stosownie do tego, czy chleb jest kartkowy czy luźny i czy biały czy razowy. Jest jeszcze barszcz, herbata i mleko. Za markę ma się obiad, np.” barszcz, bigos, herbata i chleb, albo chleb, kiszka i kawa. I chleb nie suchy. Bardzo dobrze to pomyślane, zgrabnie zorganizowane, oddaje usługi – i nie jest filantropią. Taka kuchnia znajduje się obok Filharmonii.

W mieszkaniu państwa Grossmanów na Mazowieckiej ulicy, oddanem dla karmienia głodnej inteligencyi jest kuchnia o menu codzień odświeżanem. I ona podlega perturbacyom, ponieważ opiekunki jej się zmieniają, a nie wszystkie jednakowo sprawę dobrą do serca biorą. Zawsze jednak za markę można mieć zupę i dwie obfite jarzyny, czasem okraszone kawałkiem mięsa. Chleb tylko za kartką i tylko jeden kawałek. Wiele osób przynosi chleb do tych restauracyi inteligenckich ze sobą, w kieszeni, w papierku. Rozmowy się tu toczą głównie, bodaj wyłącznie o jedzeniu. Konstatują one nieraz, do jakiego stopnia „nie opłaci się dziś gotować w domu”, nawet wtedy, gdy ma się gaz pod ręką. I konkludują zwykle, że dla głodnej inteligencyi podobne kuchnie magistrackie są jeszcze najlepszem rozwiązaniem kwestyi żołądka.

„Kuryer Polski”.

„Dziennik Poznański” 12 czerwca 1917

Jedzenie wron

29 sierpnia 2008

inserat:

Młode wrony
kupuję codziennie każdą ilość ze wszystkich stacyi.
Kosze do wysyłki dostarczam.
Płacę 60 fen. za sztukę.
Hermann Matthes
Król. dostawca nadworny
Poznań
Nr. telefonu 3424

„Dziennik Poznański” 20 maja 1917


E. hr. B. zauważa w sprawie projektowanego masowego odstrzału wron dla celów spożywczych, że zjadł około 50 wron, bądź w formie zup, ragout lub jako pieczyste i uznaje je za całkiem smaczne. Zdaniem jego, – a trudno mu odmówić słuszności – projekt ma jedną wadę: w zimie bardzo łatwo ubijać wrony, są jednak tak chude, że nie przedstawiają żadnej wartości, w lecie zaś są wprawdzie tłuste, ale możnaby raczej „zdechnąć z głodu”, zanimby się udało upolować dostateczną do jego zaspokojenia liczbę wron…

„Łowiec” czerwiec 1917

Wrony pieczone lub gotowane

29 sierpnia 2008

Wrony pieczone lub gotowane.

Z powodu braku mięsa pojawiają się najróżniejsze pomysły. I tak naprzykład orzekli znawcy, że wrony, zwłaszcza młode, są dla ludzi odpowiedniem pożywieniem. Twierdzą oni, że należy zerwać z przesądem, jakoby wron jeść nie można. W niektórych miastach zajmują się już sprzedażą tych ptaków. Ukazały się także w Poznaniu. W składzie delikatesów przy placu Wilhelmowskim można je nabywać po 75 fen. Wronę piecze się lub gotuje. Znawcy twierdzą, że gotowane są smaczniejsze.

Z miarodawczej strony donoszą: Minister rolnictwa wydał rozporządzenie, dotyczące strzelania wron, których mięso służyć ma ludności jako pożywienie. Obecne położenie rynku mięsnego zmusza do zwrócenia uwagi na mało używane zazwyczaj środki spożywcze, do których należą też bardzo smaczne młode wrony. Na ogół są wrony pożyteczne, lecz w okolicach, gdzie ukazują się bardzo licznie, niemało też wyrządzają szkód. Według prawa o ochronie ptaków z roku 1908 wolno chwytać ptaki należące do rodziny kruków i wron. W tym roku jednakże zaleca się wrony zużyć na pożywienie dla ludności. Właściciele parków, lasów i t. d., w których znajdują się wronie kolonie, mają albo na własny rachunek postarać się o przetrzebienie wron, albo zezwolić innym osobom strzelać do nich na swoim terenie. Tam, gdzie brak strzelców, można też młode wrony spędzać z gniazd. Landraci i zarządy policyjne w miastach mają handlarzom dziczyzną wskazać na możliwość zakupywania wron i publikować w gazetach oferty kupna.

Z różnych stron zalecano też zużyć na pożywienie kosy. Projekt ten jednakże minister rolnictwa odrzucił, gdyż korzyść, jaką osiągniętoby z mięsa kosów, ani w części nie dorównywałaby korzyści, jaką ma z ptaków tych rolnictwo.

„Dziennik Poznański” 18 maja 1916

« Poprzednia stronaNastępna strona »