Wpisy otagowane jako przestępstwa

Wykopany szkielet

13 stycznia 2014

Wolsztyn. Na posiadłości właściciela p. Ankiewicza w Obrze przy zakładaniu fundamentów, wykopano kościotrup ludzki. Przed trzydziestu laty zaginął bez wieści robotnik Kilczyński. Sprawę badania oddano prokuratorowi. Chodzą pogłoski, że to szkielet Kilczyńskiego. Przedsięwzięte śledztwo prokuratora pewnie sprawę tę wyjaśni.

„Wielkopolanin” z 26 maja 1900

 


Obra, dnia 29 maja.

Do korespondencyi z Wolsztyna zamieszczonej nr. 119 „Wielkopolanina”, podług której na posiadłości p. Ankiewicza w Obrze przy zakładania fundamentów znaleziono kościotrupa, w którem miano poznać zaginionego przed 30 laty robotnika Kilczyńskiego, przesyłam powyższe sprostowanie i proszę uprzejmie o zamieszczenie tegoż.

Kiełczyński, a nie Kilczyński, był tu młynarzem i wyszedł przed 37 laty za robotą w obce strony, gdzie bez śladu zaginął i mimo wszelkich poszukiwań nie został odnaleziony. Po 15 latach, gdy wszelkie poszukiwania daremnemi się okazały, żona jego wyszła powtórnie zamąż, za mnie niżej podpisanego. Po wykopaniu mniemanego szkieletu ludzkiego, który z kilku spróchniałych kości i już rozpadłej czaszki ludzkiej się składał i obok którego także końskie szczątki się znajdowały, puszczono pogłoskę, iż to szkielet Kiełczyńskiego, pierwszego męża mej żony. Jest to lekkomyślnie rzucona i żadnej podstawy nie mająca potwarz. Stwierdzono bowiem przez lekarzy i sądownie, że kości już kilkadziesiąt a może i więcej lat leżały w ziemi, i kto wie, czy nie z czasów wojen napoleońskich poległego żołnierza w tem miejscu pochowano. Mówią nawet, że i szubienica kiedyś stać tu miała. Kłamstwo wprawdzie się wykazało, lecz dobre imię mej żony, a tem samem i moje własne zostało nadszarpane i ucierpiało przez niegodziwość złych ludzi. Wielce zmartwiony, proszę przeto uprzejmie, aby Szanowna Redakcya zechciała wyżej wspomniane doniesienie w stosowny sposób w najbliższym numerze „Wielkopolanina” sprostować.

Z głębokim uszanowaniem uniżony
Wincenty Nowacki.

„Wielkopolanin” z 2 czerwca 1900

Okradzenie policji

13 stycznia 2014

Nie do uwierzenia, a jednak prawdziwe. W Czerniowcach w nocy z czwartku na piątek okradziono lokal policji! Złodzieje dobrali się do biurka komisarza policyjnego i zabrali 80 zł. gotówką. Policjanta widocznie nie było na straży, i niech Bogu dziękuje: ocalał…

„Gazeta Narodowa” z 4 listopada 1884

Gwałt w kinie

13 stycznia 2014

Kino miejscem zbrodni gwałtu.

Lwów, 7 października.

(k) Przy ulicy Legionów, tuż w pobliżu teatru miejskiego, istnieje kino „Bellevue”, bardzo podejrzanej marki. Nie celuje ono w doborze programów i w wyświetlaniu pouczających filmów, głośne zato jest z tego, że mieści się w hotelu, a na przedstawieniach gromadzą się tam jedynie szumowiny miasta naszego. Dziwić się należy, że policya kino to dalej toleruje i tak w sali wcale nieodpowiedniej pod względem bezpieczeństwa.


Przyszła do kina
onegdaj przed wieczorem także ośmnastoletnia dziewczyna, Sabina S. Gdy nastąpił koniec programu, wyszła z sali przejść się na korytarz. Ciekawość puszczania filmów na ekran zawiodła ją aż do budki operatora, w której prócz dwóch operatorów kinowych było jeszcze czterech młodych mężczyzn.


Pod groźbą nożem.
Operator z swoimi towarzyszami młodą Sabinę zwabił do wnętrza budki pod pretekstem pokazania jej aparatu. Gdy tylko weszła, jeden z mężczyzn zamknął drzwi, potem wszyscy sześciu na zwabionej Sabinie po kolei dopuścili się ohydnej zbrodni gwałtu. Początkowo ofiara rozbestwionych mężczyzn broniła się, jednak pod groźbą nożem, że w razie krzyku ją zamordują, popadła w omdlenie, co napastnicy wykorzystali do swego zbrodniczego czynu.


Aresztowanie zbrodniarzy.
Sabina S. po wypadku tym zachorowała i pozostaje w leczeniu szpitalnem. Policya zaś zdołała odszukać zbrodniarzy i wszystkich sześciu aresztowała, którzy odpowiadać będą przed sądem.

Wypadek ten jest wprost zastraszającym objawem zdemoralizowania wojennego, zwłaszcza, że miał miejsce w czasie przedstawienia w kinie „Bellevue”, położonem w samem centrum miasta. Wogóle policya powinna kina większą troską otaczać. W szczególności naprzykład kino „Lux” w Pasażu Mikolascha, które jest zakałą środmieścia, a w którem codziennie gromadzą się sami złodzieje kieszonkowi i nożowcy. Przecież w czasie przedstawień tamtędy nikt porządny przejść nie może, jeśli nie chce narazić się na okradzenie przez gości „Luxu” lub jeśli nie chce usłyszeć ostatnich ordynarnych wyzwisk. Zło to z samego centrum miasta usunąć się da tylko przez zamknięcie tego kina, które jest jedynie rozsadnikiem zbrodni i „akademią” dla kandydatów do kryminału.

„Gazeta Poranna” z 8 października 1919

Karygodne wybryki w Złoczowie

12 października 2013

Karygodne wybryki młodzieży gimnazjalnej w Złoczowie.
(Telegram własny „Il. Kuryera Codziennego”)

Lwów, 20 lutego (C).

W związku z wynikiem klasyfikacji w gimnazjum w ZŁoczowie dopuścili się uczniowie gimnazjum szeregu karygodnych wybryków.

Oprócz wybicia szyb w gimnazjum, w mieszkaniu jednego z profesorów, znieważono czynnie nauczycielkę. Policja prowadzi dochodzenia celem ujęcia sprawców.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 22 lutego 1929

Widmina

12 października 2013

Przy końcu zeszłego miesiąca ujęta została pod sąd karny Krystyna Kłocznik zagrodnica z Małego Zelechowa w obw. Złoczowskim, posądzona o spalenie pięcioletniej córki swojej z rozmysłu i nienawiści do dziecka. Dziecię było słabowite, zaniedbane, i z głodu karmiło się surowem zbożem i surowemi kartoflami, co gmin nazywa „Widminą” i uważa za opętanie od złego ducha. Ze śledztwa okazało się, że dziecię wytrącone do sieni, wlazło w piec i zasnęło. Matka nazajutrz nie patrząc czy żyje czy umarło, rozłożyła na niem ogień, dziecię głosu nie wydało, powzięła zatem myśl spalić je ze szczętem, i kilka dni powtarzała aż ciało zupełnie spopielało. Wtedy piec zamurowała i już więcej od grudnia w nim nie paliła.

„Gazeta Lwowska” z 27 marca 1855

Ruszczenie nazwisk

29 września 2013

NIESAMOWITY „REKORD”.
Zruszczył ponad półtora tysiąca polskich nazwisk?

(H. S.). Przed sądem okręgowym w Samborze na sesji wyjazdowej w Drohobyczu, pod przew. s. o. Chrząszczewskiego rozpoczął się proces przeciwko proboszczowi parafji grec.-kat. w Bolechowcach ks. Iwanowi Szewczykowi.

Oskarżono go o to, że w Bolechowcach w latach 1936-1938 jako urzędnik stanu cywilnego, w związku ze swem urzędowaniem w księgach urodzin, ślubów i zgonów w celu użycia ich za autentyczne do nazwisk wymienionych w akcie oskarżenia dopisywał końcówkę „j” zmieniając w ten sposób polskie brzmienie na nazwiska ruskie.

W ten sposób zmienił w księdze małżeństw tom IV Bolechowce 22 nazwisk, w księdze urodzeń tom V, Bolechowce 2 nazwiska, tom VI – 165 nazwisk, tom VII – 58 nazwisk, w księdze zmarłych Bolechowce 82 nazwiska, w księdze urodzeń tom IV Raniowice 485 nazwisk, tom V – 52 nazwiska w księdze małżeństw tom II – Raniowice 26 nazwisk.

Poza tem ks. Szewczyk oskarżony jest o bezprawną zmianę wielu nazwisk przez przerobienie poszczególnych liter np. „i” na „y” itp..

Rozprawa została odroczona. Oskarża prokurator Lekwarski.

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 21 stycznia 1939

Karciarze przed wiekami

29 września 2013

Dla lubowników kart.

Warto przypomnieć, jak się zapatrywano na grę hazardową – w dawnej Polsce i jakie nakładano kary na zbyt namiętnych graczy. Wyszła właśnie z druku ciekawa broszura dr. Klemensa Bąkowskiego pt. „Sądownictwo karne w Krakowie w wieku XIV.”

Otóż czytamy tam:

Osobna ustawa z roku 1342, zatwierdzona przez Kazimierza Wielkiego, stanowiła: „Ktokolwiekby grał drożej nad jednego fertona, czyby to byli obywatele, czy kupcy, kostkami czyli kulkami, zapłaci jedną grzywnę miastu na poprawę.” Widocznie jednak kara ta była za mało odstraszającą, bo w spisach proskrybowanych spotykamy kary znacznie surowsze.

Naprzykład:

„Junge ślubował publicznie pod karą swego gardła nie grać w kostki w okręgu jednej mili dokoła miasta, ani z nikim grającym się nie wdawać” roku 1380.

„Mikołaj, sługa Lidmeta kotlarza, schwytany z powodu gier częstych, które z innymi niecnymi graczami prowadził w mieście i za miastem, a potem na prośby dobrych ludzi był puszczony pod warunkiem, że podniósłszy palec, czystą przysięgą przed radą, pod karą swego gardła odprzysiągł się kostek i innych wszelkich gier sam i przez kogo swem imieniem, tak, że gdyby go na tem przydybano, ma stracić głowę” 1383.

„Piotr Gleywicz, Mikołaj Knap odrzekli się gry pod karą obicia rózgami.”

„Gazeta Narodowa” z 1 lutego 1902

Małoletni zbrodniarze 1839

31 sierpnia 2013

(Nadesłane.)

We wsi Weczułkach, należącéj do państwa Monastérzysk, cyrkułu stanisławowskiego, zdarzył się dnia 4. czerwca r.[oku] b.[ieżącego] osobliwszy przypadek. Mały chłopiec, niespelna siedm lat mający, syn tamecznego gospodarza, wraz z drugim chłopcem sześć lat mającym i dziewczyną trzy lata mającą, dziećmi drugiego gospodarza, mając od swych rodziców zlecenie, aby pilnowali i piastowali sąsiedniego gospodarza córkę trzy lata mającą, która będąc słabowitą zawsze płakała, i uprzykrzoną była, namówiwszy się z sobą, wzięli z domu rydel i zaprowadziwszy to dziecko pod las, o dwie stai od ich domu odległy, wykopali tamże dół na pół łokcia głęboki, i dziecko to w tymże rowie żywe ziemią przysypali. Rodzice dziécięcia tego, którzy pod ten czas w polu robili, i dopiéro w godzinę po tym przypadku do domu przyszli, nie zastawszy córki, zaczęli się wypytywać tych dzieci, z któremi ich córka zabawiać się zwykła. Żadne nie chciało się do wykonanéj zbrodni przyznać, aż dopiéro dziewczyna podarunkiem ujęta, stroskanym rodzicom to smutne zdarzenie odkryła – że Pałachnę, Maxym z Ilkiem, pod lasem w ziemię zakopali, „bo była pohana.” Z niespokojnością największą udali się na miejsce przeznaczone strwożeni rodzice, a zastawszy tam mogiłę świéżo usypaną, zaczęli rozkopywać i wydobyli swoje dziécię, – już nieżywe. Przyprowadzeni przed sędziego dominikalnego ci małoletni zbrodniarze, dla przekonania się o spełnionym czynie i wieku tychże dzieci, Ilko wyznał, iż był spółwinowajcą Maxyma, a poznając, że źle zrobił, zaczął płakać, i żałował swojego czynu; Maxym zaś był nieustraszonego charakteru, obojętnie rzecz opowiadał, składając winę na Ilka, młodszego chłopca; a gdy tenże w oczy go przekonywał, ze spólnie jamę wykopali, wypiérał się i zadawał kłamstwo swemu spółwinowajcy.

S. Saj.

„Gazeta Lwowska” z 29 czerwca 1839

253 lecie „wojny” dwóch rodzin

4 sierpnia 2013

253 lecie „wojny” dwóch rodzin osiadłych w Powsinie pod Warszawą.

Nasz warszawski korespondent (Pm) donosi:

We wsi Powsin pod Warszawą trwa od kilku wieków „wojna” między dwoma rodami: Królaków i Porębskich.

Wojna ta trwa od 253 lat, to jest od czasów króla Jana III, który w Powsinie zamieszkałym wówczas przez ród Porębsklch osiedlił niewolników tureckich, nazwanych Królakaml.

Przez cały ten długi okres między potomkami Porębskich trwa „wojna z Królakami”, których Porębscy nazywają „tureckiemi przybłędami”. Dość często do szpitali warszawskich sprowadza się z Powsina… rannych raz Królaków, to znów Porębskich.

W ub. niedzielę podczas takiej walki został ciężko poturbowany Stanisław Królak, którego pobił Franciszek Porebski. Królaka w stanie nie bardzo groźnym przewieziono do Instytutu chirurgji urazowej.


„Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 8 grudnia 1936

Cygańska Kassandra

17 lipca 2013

Cygańska Kassandra.

Po przedmieściach lwowskich włóczy się od dni kilku jakaś stara cyganka, zapewne należąca do liczniejszej bandy, która koczuje gdzieś blizko Lwowa. Cyganka ta zwidza chaty przedmiejskie i mimo wzbraniania się ich mieszkańców, wróży im przyszłość. Groźna a odrażająca zarazem postać starej cyganki, jej wróżby, pełne najdziwaczniejszych banialuków, gróźb i przestróg – tak wielki wywierają wpływ na zabobonne umysły niektórych przedmieszczan, że owładnięci grozą, przed niepożądanym gościem nie śmieją w dziwnie zabobonnem przerażeniu stanąć w obronie swej własności, którą wśród wróżb przywłaszcza sobie cyganka, zmiatając śmiało wobec mieszkańców bieliznę, suknie i t. d. do ogromnego kosza. Ofiarą takiej śmiesznej zabobonności padają osobliwie rodziny krupiarskie. Przebiegła cyganka korzysta wybornie z tego i wybrawszy się z próżnym koszem na proroczą wróżkę, wraca z pełnym do bandy. Z niektórych domów wypchnięto wprawdzie oszustkę; dziwimy się wszakże, że nie znalazł się dotąd nikt, coby pomógł tej makbetowskiej megerze do samotnych dumań nad przyszłością pod kluczem.

„Gazeta Narodowa” z 30 października 1864

Kanał źródłem majątku

17 lipca 2013

Kanał źródłem majątku.

Do wiadomości komisarjatu policyjnego w Meidling doszło, że były czyściciel kloak Józef Strohmayer, 38 letni mężczyzna, żonaty i ojciec kilkorga dzieci, jakkolwiek zawodu swego nie wykonywa, doskonale i dostatnio żyje. Dochodzenia wykazały, że Strohmayer nie zarzucił swego zawodu, ale wykonywa go pod ziemią. Od lat wielu wychodził z domu o 6-tej rano z próżnymi workami na plecach, spuszczał się do kanału w dzielnicy Sechshaus i stamtąd dzień cały wędrował pod Wiedniem, szukając rozmaitych do kanału wpadłych przedmiotów. Nad wieczorem wyłaził z kanału w tem samem miejscu, w którem się spuścił, gdzie oczekiwała go żona z wózkiem ręcznym, na który kładziono wory z rozmaitymi odpadkami. Tego mu nikt nie bronił; ale obok odpadków, świadomie rzucanych w kanał, Strohmayer znachodził i rzeczy wartościowe, przypadkiem tam wpadłe, a te w ciągu roku stanowiły prawie majątek i te powinien był znalazca zgłaszać na policji. Ponieważ tego nie czynił, aresztowano go onegdaj w chwili, gdy z kanału wyłaził. Bezpośrednio po tem rewizja w domu Strohmayera zarządzona, wydala niespodziany rezultat. Znaleziono tam trzydzieści złotych pierścieni z drogiemi kamieniami, trzy pary kolczyków brylantowych, zegarek srebrny z łańcuszkiem, zegarki złote, łyżeczki srebrne do kawy, dalej więcej niż 4000 koron w złocie i srebrze, już w woreczkach złożone, tudzież 2400 koron w banknotach.

„Dziennik Polski” z 26 lutego 1902

Walka kobiet

17 lipca 2013

Walka kobiet.

Stójkowy z ulicy Batorego sprowadził wczoraj około 9 godziny wieczorem do biura inspekcyjnego panią A. S. prywatną nauczycielkę pod l. 23 przy ulicy Skarbkowskiej zamieszkałą, jej siostrę pannę S. K. uczennicę i panią, E. L. kupcowę przy ulicy Batorego za bójki i wzajemne drapanie się po twarzy na ulicy. Sprowadzona R. L. zeznała, że p. A. S. podejrzywając ją o to, że się kocha w jej mężu i wyłudza od niego pieniądze, wpadła do jej sklepu w towarzystwie swej siostry S. K., znieważyła ją czynnie, przyczem obie szarpiąc się z nią, porozrzucały jej towary na ziemię i podeptały, wyrządzając jej szkodę na 50 zł. Pani A. S. zaś tłómaczyła się, że weszła w towarzystwie siostry do sklepu E. L. w celu zrobienia jej przedstawienia, aby jej męża nie uwodziła, a E. L. rzuciła się na nie, podrapała je po twarzy i podarła na nich suknie wartości 20 zł., w skutek czego walka ta przeniosła się ze sklepu na ulicę, gdzie je stójkowy rozbroił. Ponieważ nie zachodziła potrzeba wzywania pogotowia stacyi ratunkowej, polecono walecznym niewiastom, które odniosły podrapania od paznokci na twarzy poddać się oględzinom lekarza sądowego i uwolniono zapaśnice, gdy już ze zapału wojennego ochłonęły, a sprawę oddano sądowi karnemu.

„Gazeta Lwowska” z 7 maja 1898

Zabobon

6 listopada 2012

Zabobon.

Z Łodzi donoszą: 

W miasteczku w Bełchatowie d. 11 b. m. pod parkanem cmentarza żydowskiego znaleziono głowę zmarłej córki dozorcy cmentarza. Jak wykazało śledztwo, profanacyi dopuściło się czterech młodych ludzi, którzy wykopali z grobu ciało zmarłej w celu oberznięcia ucha, posiadanie którego miało jakoby własność obdarzania pięknym głosem tego, który ucho to przechowuje. Jednego ze złoczyńców ujęto i osadzono w więzieniu.

„Gazeta Lwowska” z 16 stycznia 1908

Polskie zbroje w amerykańskim muzeum

5 lipca 2012

Renesansowe zbroje polskie z Nieświeża ozdobą amerykańskiego muzeum

Jeszcze przed kilku laty, zbrojownia zamku Radziwiłłów w Nieświeżu reprezentowała się znakomicie, gdyż miała wśród swych zbiorów – kilka wczesnorenesansowych kompletów ludzkich i 2 komplety końskie.

Komplety owe – jak pisze „Goniec Warszawski” – wśród dziwnych okoliczności wywędrowały z Polski i dzisiaj stanowi chlubę i ozdobę – Metropolitan Museum w Nowym Jorku.

Mianowicie w Warszawie bawił kustosz nowojorskiego muzeum p. Grancsaing. Za pośrednictwem jednego ze znanych na gruncie warszawskim spekulantów i handlarzy z działu antykwaryjnego otrzymał on zaproszenie do Nieświeża. Jako gość śp. księcia Albrechta Radziwiła – Grancsaing okazał żywe zainteresowanie dla świetnej zbrojowni nieświeskoej i wyraził gotowość zajęcia się uporządkowaniem i konserwacją militariów radziwiłłowskich. Tytułem honorarium za swą pracę zażądał ośmiu kompletów zbroi dla muzeum nowojorskiego.

Ks. Albrecht Radziwiłł zgodził się ofiarować pięć kompletów. Grancsaing przyjął ten warunek i przystąpił do pracy. Kupił więc beczkę nafty dla przeprowadzenia koniecznej kąpieli zbroi, umożliwiającej następnie należyte oczyszczenie żelaza.

Wysiłek amerykańskiego kustosza ograniczył się do dość powierzchownego uporządkowania zbrojowni i oczyszczenia jej eksponatów, głównie zaś zakrzątał się on około przygotowania dla siebie ofiarowanych mu kompletów i wybrał pięć wczesnorenesansowych, z tych dwa końskie.

Owe komplety końskie były to nie tylko jedyne komplety, jakimi dysponowała zbrojownią nieświeska, ale zarazem jedyne jakie zachowały się w zbiorach polskich.

O ile wyłudzenie cennych zbroi przez Amerykanina było sprawą czysto prywatno-prawną, to jednak rzecz komplikuje się w punkcie – jak mianowicie p. Grancsaing zdołał, wbrew ustawie, zabytkowe zbroje wywieźć zagranicę. Amerykanin otrzymał bowiem legalne pozwolenie na wywóz historycznych pamiątek wbrew przepisom o ich ochronie.

Rzeczą władz naszych zwłaszcza wojskowych które sprawa ogołocenia zbrojowni nieświeskiej z pewnością zainteresuje, – jest zbadać kto ów fatalny dokument wystawił i jak umotywowal pozwolenie na wywiezienie z Polski jedynych okazów kompletów wczesnorenesansowych zbroi

„Dziennik Ostrowski” z 15 czerwca 1938

Żartowniś 1879

5 lipca 2012

Mistyfikacja, której ofiarą padli niedawno dwaj mieszczanie lwowscy, zagrożeni śmiercią itd., jest niczem w porównania z procesem, jaki się toczy obecnie przed sądem wojennym marynarki angielskiej w Devenport. Porucznik okrętowy Coyte, mając szyfrę telegramów rządowych, zabawiał się dłuższy czas wysyłaniem rozkazów do rozmaitych stacyj morskich, ażeby chwytano urojonych korsarzy fenijskich, transporty torpedów itp. na Oceanie Atlantyckim. Admirałowie i dowódcy statków dali się wziąć na lep temu figlarzowi, i cała eskadra przez dłuższy czas uganiała po morzu bez najmniejszej przyczyny, ale z niemałym kosztem dla skarbu, póki telegrafista w Kingstown na wyspie Jamajce nie odkrył fałszerstwa. Żarcik ten drogo kosztować będzie swego sprawcę, bo „sąd wojenny nie żartuje”.

„Dziennik Polski” z 6 maja 1879

« Poprzednia stronaNastępna strona »