Archiwum miesięcy: Lipiec 2011

Dlaczego kawalerowie się nie żenią?

6 lipca 2011

Dlaczego kawalerowie nie żenią się?

Taką ankietę ogłosiło jedno z pism sztokholmskich. Odpowiedzi nie są, ma się rozumieć, pochlebne dla kobiet: trzeba się przecież czemś usprawiedliwić. Jeden dowodzi, że się nie ożenił, bo „kobiety cały czas trawią na pisaniu listów i na rozmowach przez telefon”. Inny tłómaczy swe kawalerstwo tem, że „kobiety zanadto lubią się stroić”. Taka zwrotka powtarza się najczęściej. „Kobiety dzisiejsze są zbyt wymagające” – mówi wielu. Jeden tak pisze: „Gdyby można się ożenić bez paradnego wesela, to byłbym się może zdecydował – ale rozpoczynać nowe życie w tłumie ciekawych, rozbawionych gości, wśród toalet, gwaru, nie – tego nie chciałem”. Innemu znowu „nie chciało się urządzać mieszkania”. Przeciwko tym wszystkim zarzutom oburza się jedna z czytelniczek owego pisma. „Ileż to kobiet żyje tylko dla dobra męża i dzieci – przypomina – a gdyby ci panowie zechcieli przejrzeć rachunki domowe mnóstwa małżeństw, toby się przekonali, że najwięcej pieniędzy wychodzi na przyjemności, wygody i żołądek mężów. A ileż to kobiet, przez miłość dla tych mężów, obywa się bez służby, spełniając najgrubsze roboty!” Jak zwykle w zatargach, i jedna i druga strona ma słuszność – po części.

„Goniec Polski” z 3 kwietnia 1907

Kobieta w Chinach

6 lipca 2011


Kobieta w Chinach.

Osłabienie i wyczerpanie organizmu społecznego w Chinach wynikło w znacznej mierze ze stanowiska, jakie w niebieskiem państwie zajmuje kobieta. Los chinki od urodzenia aż do śmierci jest bardzo ciężkim. Gdy się rodzinie chińskiej urodzi syn, witany jest bardzo radośnie. Schodzą się ze wszystkich stron krewni i przyjaciele z cennemi i symbolicznemi podarkami.

Zupełnie inaczej witają córkę, zwłaszcza taką, która nie ma jeszcze braci. W rodzinie panuje nastrój pogrzebowy, krewni i przyjaciele przychodzą z wyrazami współczucia. Zdawało by się, że dziewczyny mają tylko wartość przez to, że mogą dać życie synom, których modlitwy i ofiary zapewniają szczęście ojca na tamtym świecie.

Dzieciobójstwo, stanowiące w Chinach zwyczaj uświęcony przez opinię publiczną i w niektórych prowincyach zabierające po 30% noworodków, stosowane bywa przeważnie do dziewczyn.

W Foo-Chow matki opowiadają z zupełnym spokojem, że zabiły po cztery lub pięć dziewczynek przez uduszenie lub utopienie. Niemal wszędzie w cesarstwie chińskiem widoczną jest przewaga liczbowa mężczyzn. Śmierć natychmiastowa lepszą jest jednak dla niewiniątek, niż śmierć powolna, niż męczarnia w chińskich domach podrzutków.  Czytaj dalej…

Panika w Brodach 1877

5 lipca 2011

Brody 17 września.

Od kilku dni obiegały po mieście naszem zwłaszcza między ludnością żydowską niepokojące wieści, że chłopi okoliczni podobno przez ajentów rosyjskich poduszczeni, mają w dzień sądny wyrżnąć żydów i Lachów. Strach paniczny opanował żydów. Wszędzie po ulicy słychać było rozmowy o przyszłej rzezi, w co nawet ludzie poważni zupełnie uwierzyli. Pogłoski te znachodziły niby potwierdzenie w ustach niektórych chłopów, którzy tu i ówdzie mieli się w ten sposób odgrażać. Uwięziono nawet kilku chłopów i urządzono śledztwo; ośmiu chłopów czeka dotąd jeszcze wyroku; jak się jednak dowiedziałem od osób kompetentnych, obawa cała była bezpodstawną. Między ludem naszym oddawna jest rozpowszechnionem wyobrażenie, że djabeł w dzień sądny żydów żywcem porywa. Po pijanemu niejeden chłop w ten sposób sprawiał ulgę uciśnionemu sercu swemu i przypominał w kłótni, o którą między chłopem a żydem nie trudno, że taki koniec czeka krzywdzącego go żyda. Pomawiano ruskich księży o inicjatywę w tej brudnej sprawie – naturalnie bez cienia podobieństwa do prawdy. Fantazya roztaczała przed okiem przestraszonych najkrwawsze obrazy; X. S. z S. miał odbierać od chłopów przysięgę, że się niewzdrygną przed mordem i pożogą – miało to odkryć śledztwo; nawet we Lwowie wierzono, że X. S. kazano uwięzić; osoby najpoważniejsze ręczyły, że widziały jak X. S. prowadzono do wiezienia. Pokazało się, że cała ta wieść powstała w ten niewinny sposób, że widziano X. S. idącego ulicą (wracał od swej córki) a za nim o kilka kroków idącego tą samą ulicą żandarma. Mimo to strach żydów był wielki. Do jednego z naszych księży przychodziło kilku żydów, prosząc i zaklinając, by im prawdę powiedział, czy ich mają na dzień sądny wyrżnąć. Wczoraj wieczorem miasto było jak wymarłe. Żydzi wrócili wcześniej, niż zwykle z bóżnic – i pozamykali się w domach. Na ich usilne prośby, nakazano skonsygnować wojsko w koszarach. Kompania obrony krajowej, miejska policya i straż finansowa strzegła do białego dnia wszystkich dróg i ścieżek do miasta wiodących przed wrzekomą inwazyą; nawet przed domem konsula rosyjskiego stała straż przez noc całą; naturalnie, że i znaku nie było, by kto myślał o napadzie lub rzezi. Dzisiaj żydzi już swobodniej oddychają, chociaż trwoga nie ustąpiła zupełnie.

Żydzi tutejsi sympatyzują jak wszędzie z Turkami. Na pierwszą wieść o zwycięstwie Osmana baszy pod Plewną, panowała radość nie do opisania; w oknach dwóch sklepów wystawiono improwizowanych Turków, a jednemu żydowi sympatyzującemu z Rosyą, wyprawiono kocią muzykę. Mówią mi, że ów niefortunny zwolennik Rosyi nawet na ulicy pokazać się nie może, by nie był przez gawiedź żydowską insultowanym.

Wskutek wojny Rosyi ucierpiały Brody niezmiernie, handel cały z Rosyą prawie ustał; ubóstwo i nędza wielka między żydami.

„Czas” z 20 września 1877

Pop – hajdamaka

5 lipca 2011

Hajdamaka nr. II.

Od 3 lat wnoszą parafianie z Kołokolina (p. Rohatyn) skargi na swego proboszcza, ks. Petryckiego, brata redaktora Hajdamaków. Twierdzą oni, że paroch dopuszcza się zdzierstw gorzej od żyda, prześladuje parafian, odmawia spowiedzi i ślubów, od roku nie odprawia należycie nabożeństw, prowadzi procesy i bójki z parafianami i wogóle nie postępuje jak ksiądz, lecz jak najcięższy wróg włościan. Wnoszone skargi nie pomagały; władze nie odpowiadały na nie. Ks. Petrycki rozzuchwalił się i doszło do tego, że parafianie postanowili przejść na prawosławie.

Ruskij Selanyn donosi, że kilku rozważniejszych włościan wstrzymało mieszkańców Kołokolina od przejścia na prawosławie, a 27. zm. udała się deputacya 6 włościan, pod przewodem Wasyla Kałyny do ks. metropolity, by prosić o stanowczą odpowiedź na swe skargi. Oświadczyli oni, że jeżeli konsystorz nie załatwi sprawiedliwie ich sprawy, parafianie przejdą na prawosławie. Ze łzami w oczach prosili ks. metropolitę, aby zabrał „toho łupija” z Kołokolina. Metropolita, ks. Szeptycki zapytał członków deputacyi:

- Czy złożycie przysięgę na to, że wszystko, co mówicie, jest prawdą?

- Złożymo! – odpowiedzieli włościanie.

I tak się też stało; wśród uroczystej ciszy odbyło się zaprzysiężenie. Spodziewać się należy, że teraz skarga parafian będzie uwzględniona.

„I ten Petrycki – pisze Rus. Sel. - ten paroch w Kołokolinie jest uważanym za pierwszego patryotę ukraińskiego; on jest organizatorem partyi ukrainofilskiej, jego wysławiają ukr. gazety za jego „narodolubstwo” – a on „prostyj dureń, łupij i demoralizator”, jaki pan, taki kram; jaka partya, tacy też organizatorzy. I taki człowiek „haukaje wsiudy” na Polaków, że oni krzywdzą włościan, a sam jest dla nich najzaciętszym wrogiem. Gdzież Hajdamaky, gdzież Swoboda, dlaczego nie upomną się o krzywcie włościan?

W sprawie prowadzenia się ks. Petryckiego ma być wniesiona w parlamencie interpelacya. Czy posłowie ukraińscy zechcą się ująć za pokrzywdzonymi włościanami? Wątpimy, gdyż paroch Petrycki jest jednym z filarów partyi, a brat parocha jest członkiem klubu ukraińskiego.

Hajdamaka numer II. godny braciszek hajdamaki nr. I. długo budował Ukrainę w powiecie rohatyńskim, uosabiając w sobie wszystkie cnoty Gonty i Żelaźniaka.

Doprawdy, że cierpliwy i poczciwy nasz lud wiejski, skoro nie zrobił dotąd we właściwy i należyty sposób porządku z tym „ł u p i j e m”.

„Goniec Polski” z 11 grudnia 1907

Nieudała ucieczka jeńca angielskiego

5 lipca 2011

Nieudała ucieczka jeńca angielskiego.

Dzien. Berl. donosi: Przed izbą karną III. sądu ziemiańskiego stawała tłumaczka angielska Tuhrmannowa, oskarżona o rozmyślne udzielenie jeńcowi pomocy przy ucieczce. Mimo że była mężatką zakochała się w jeńcu Angliku, z którym się jako tłumaczka obozowa w Doeberitz spotykała. Postanowiono uciec do Ameryki i tam się pobrać! W tym celu dała T. jakiemuś ajentowi 2 tys. mk., za które miał zakochaną parę przemycić w Hamburgu na okręt płynący do Ameryki. Gdy przybyli do portu ajenta nie znaleźli – uciekł z pieniędzmi nie spełniwszy zobowiązania. Naturalnie ucieczka się nie udała a w sprawę wmieszały się władze.

Izba karna skazała T. na rok więzienia, jaka kara spotkała jeńca, o tem nie donoszą.

„Gazeta Lwowska” z 27 lipca 1918

Gorszące sceny po egzekucji, rok 1911

5 lipca 2011

Wykonanie wyroku śmierci.

Wczoraj powieszono w Szegedynie mordercę Stefana Szalmę.

Po wykonaniu wyroku przyszło do ogromnie hałaśliwych wybryków. Przy egzekucyi było obecnych 200 oficerów, wielu dziennikarzy i mnóstwo publiczności obojej płci.

Kiedy egzekucyę wykonano i zwłoki złożono na ziemi, obecni poczęli napierać na kata, aby dał im kawałek sznura z wisielca. Kat uczynił zadość i w ten sposób zarobił kilkadziesiąt koron. Ale natłok robił się coraz większy tak, że wreszcie przewodniczący sadu kazał tłumy siłą usunąć z dziedzińca. Hałasy i awantury trwały jeszcze przed budynkiem sadowym.

Na ulicy znajdowało się wiele eleganckich pań, które również domagały się od kata po kawałku sznura, ale kat już cały sznur przedtem wysprzedał.

„Gazeta Lwowska” z 13 sierpnia 1911

Wystawa zabawek

5 lipca 2011

Wystawa zabawek.

„Muzeum Narodopisne” w Pradze czeskiej zamierza urządzić w miesiącu grudniu 1911 r. i w styczniu 1912 r. wystawę zabawek wszystkich słowiańskich narodów. Odniosło się ono do Muzeum etnograficznego w Krakowie z prośbą o urządzenie na tej wystawie polskiego działu zabawek. Przedmiotami wystawy będą: 1. zabawki ludowe (sporządzane z drzewa, z gliny, z papieru i t. p. i używane przez dzieci w różnych okolicach kraju); 2. zabawki wyrabiane przez lud, jako drobny przemysł domowy; 3. zabawki artystyczne, o ile opierają się na motywach ludowych lub wogóle polskich. Ażeby skompletować zbiór polskich zabawek i wziąć udział w wystawie praskiej, uprasza Muzeum etnograficzne wszystkich zajmujących się tym ciekawym i bogatym działem etnograficznym i przemysłowym o nadsyłanie do Muzeum etnograficznego w Krakowie (ul. Studencka l. 9) zabawek używanych lub wyrabianych w danej okolicy lub miejscowości. Przedmioty wystawowe muszą być nadesłane do Krakowa najpóźniej do dnia 31 października b. r.

Wszystkie pisma polskie uprasza się o powtórzenie tej odezwy.

„Gazeta Lwowska” z 15 października 1911

Rzeszowscy chuligani z 1918 r.

5 lipca 2011

Straszną plagą są niedorostki, którzy pędzą żywot przed dworcami, wyczekując na sposobność odniesienia pakunku. Są to szumowiny, wyrzucone na bruk, ostatniego gatunku. Na Podzamczu naliczyliśmy wczoraj 38 takich chłopców w wieku 12-16 lat, którzy uprzyjemniają sobie czas na przyjście pociągu nazwiskami z najordynarniejszej gwary tak, że nawet jakieś uczciwe słowo z ust ich nie wychodzi. Że to kandydaci na złodziei i innych lokatorów kryminału, nie trudno odgadnąć; już dziś niejeden z nich musi być obeznany z życiem, bo cynizm i wyrafinowanie przebija się u niego przez niemytą twarz jak u recydywisty, który nie nie mą do stracenia. Na dworcu głównym ta falanga jest jeszcze liczniejsza i jeszcze bardziej wyuzdana, a potęguje jej istnienie jakaś bierność władz bezpieczeństwa, która nie umie poskromić wyuzdania tych niedorostków, patrzy przez palce na ich często nieprzyzwoite zachowanie się i na bezczelność, z jaką żądają wysokich kwot za drobne przysługi. Poskromić tych kandydatów na włamywaczy trzeba koniecznie, jeśli bezkarność nie ma wychować ich na domorosłą plagę mieszkańców.

„Głos Rzeszowski” z 18 sierpnia 1918


Wielką plagą są niedorostki, które pędzą żywot przed dworcami wyczekując na sposobność odniesienia pakunku. Na dworcu jest kilkudziesięciu takich chłopaków, którzy jeśli ktoś nimi nie zaopiekuje się, łatwo stać się mogą kandydatami na lokatorów kryminału. Zachowanie się ich jest często bardzo nieprzyzwoite, pełne cynizmu, a za drobne przysługi żądają bezczelnie wysokich kwot, Niektórzy z nich są już rafinowanymi kieszonkowcami okradającymi podróżnych w zręczny sposób. Wobec braku fijakrów i drożyzny tychże, pewna liczba jest ich potrzebna, dla bezpieczeństwa publicznego, jednak należałoby ich zorganizować i jak posługaczy kolejowych opatrzyć numerami.

„Głos Rzeszowski” z 15 września 1918

Kanarki gadające

5 lipca 2011

Kanarki gadające.

Ornitolog, dr. Karol Russ, opowiada w poświęconym przedmiotowi temu artykule, o łatwości, z jaką niektóre kanarki powtarzają dźwięki ludzkiej mowy. W roku 1883 widział on u żony radcy tajnego Gräber w Berlinie, kanarka, który naśladował natychmiast wszystko, co posłyszał, z wielka dokładnością. Ptaszek nie odznaczał się żadną cechą zewnętrzną od innych tego gatunku. W r. 1885, będąc sędzią na międzynarodowej wystawie ptaków w Kopenhadze, tenże uczony słyszał kanarka gadającego. W roku następnym podziwiał taki sam okaz w Waake, pod Getyngą, u żandarma w Gronau i w Görtz u niejakiego Schüllera. Kanarki takie niechętnie produkują się wobec osób obcych, mowa ich jest przeciągła, podobna do śpiewu i naturalnie repertuar słów bardzo szczupły, jak u gadających papug.

„Gazeta Lwowska” z 8 czerwca 1892

Balony nad Rzeszowem

5 lipca 2011

Balon nad Rzeszowem.

We czwartek dnia 20. b. m o godz. 7.10, spostrzegli mieszkańcy naszego grodu wysoko szybujący balon, zdążający od zachodu południowego w stronę ku Łańcutowi. Wspaniale było można przez kilka minut obserwować niewiadomego pochodzenia balon przy jasnym księżycu otoczonym chmurami barankowemi. Tłumy spacerujących na ulicy 3-go Maja – gromadami wpatrywały się w to niezwykłe zjawisko i na ten temat snuło małą i wielką politykę brukową. Jedni widzieli światełko, inni chorągiew, a kilku dalekowidzów nawet kilka osób, biorących rzekomo udział w powietrznej wiosennej wycieczce. Młodzież złota wyjechała czemprędzej przez Nowe miasto ku nowemu cmentarzowi, twierdząc, że zapewne balon tam spadł – lecz o rezultacie tego poszukiwania nic nam nie doniesiono. Złośliwy pan twierdził, że to wycieczka balonowa rzeszowskich polityków, szukających kandydatów do przyszłej Rady m.[iasta]

„Głos Rzeszowski” z 23 marca 1913


Czyj balon, austryacki, czy rosyjski ?

W nocy z dnia 10 na 11 bm., od godziny 12 do 2 nad ranem obserwowaliśmy między gwiazdami, w stronie południowej w znacznej wysokości, dużą gwiazdę, która zmieniała pozycye, raz się zniżając, to znowu podnosząc,

Gdy ta gwiazda zbliżyła się ku Rzeszowa, zauważyliśmy, że to wojskowy balon sterowy. Tajemniczy ów balon zatrzymawszy się, jak przypuszczajmy nad Drabinianką – zaczął ukośnemi snopami światła oświetlać po kilkakroć „Stajnie”, następnie cofnąwszy się trochę wstecz tj. ku południowi – oświetlał również po kilkakroć gmach sądu, poczem powtórnie się zbliżył i po raz drugi oświetlał Stajnie i sąd, i to przez dłuższą chwilę, poczem wzniósłszy się, z wielką szybkością odleciał w prostym kierunku ku granicy węgierskiej, wskutek czego światło w oddaleniu znikło nam z przed ócz.

Po przeszło półdziennem wyczekiwaniu, przez szkła dojrzeliśmy wracający balon z tą samą szybkością, z południa w kierunku zachodnio północnym który zatrzymał się – o ile mogliśmy w nocy osądzić, nad Budkami cały oświetlony, i stamtąd począł oświetlać po kilkakroć koszary obrony krajowej i ułańskie przez przeszło kwandrans, poczem odrazu w całym balonie zostało światło zgaszone – i mimo wyczekiwania do godziny 3 nad ranem i rozglądania się przez szkła po firmamencie, nie dostrzegliśmy, w którą stronę balon udleciał. Ciekawi jesteśmy, czy sfery wojskowe wiedzą coś o tem ?

„Głos Rzeszowski” z 13 lipca 1913

Pomysłowe praczki

5 lipca 2011

Pomysłowe praczki.

Onegdaj zwiedzała komisya sanitarna z ramienia magistratu jedną z największych lwowskich pralni. Rewizya była bardzo szczegółowa i doprowadziła do bardzo ciekawego odkrycia. Oto spostrzegła komisya w wychodkach leżące na podłodze całe stosy bielizny, na której ślady nie pozostawiały wątpliwości co do celu, w jakiej jej tam używano. Oto cały personal pralni używa oddanej do prania bielizny zamiast „papier hygienique”, a następnie dopiero pierze się ją wraz z reszty bielizny. Jak się okazało z przeglądu składu, znalezionego w wychodkach, personal pralni jest bardzo wybredny i wybiera tylko najbardziej czyste i delikatne „kawałki”, więc batystowe koszule, batystowe chusteczki do nosa, ręczniki i t. p. Z pewnością pięknym paniom, gdy ucierają swój rzymski, grecki, lub też rozkosznie zadarty nosek batystową chusteczką, świeżo z pralni parowej przysłaną, nie przyjdzie na myśl do jakiego celu chusteczka ta niedawno była użyta.

„Goniec Polski” z 11 sierpnia 1907

Potęga ciemnoty

5 lipca 2011

Potęga ciemnoty.

We wsi Kamionka w gubernii Lubelskiej powstała w zeszłym tygodniu kłótnia pomiędzy dwoma chrześcijanami, skutkiem której jeden z nich udał się do policyi ze skargą na drugiego, że przed rokiem odkopał grób na cmentarzu żydowskim, gdzie uciął głowę trupa, którą przechowuje u siebie na strychu. Uczynić to miał dla przesądu, że głowa taka przyczynia się do skutecznego rozmnażania się owiec, których hoduje znaczną ilość. Policya dokonała rewizyi i znalazła rzeczywiście głowę trupa. Przechowujący ją został uwięziony.

„Goniec Polski” z 25 sierpnia 1907

Samoloty-widma nad Skandynawią

5 lipca 2011

Samoloty-widma nad Skandynawją.

Sztokholm, 9 VII. (PAT) Szwedzka Ag. Telegr. donosi:

Ogłoszono raport szefa sztabu generalnego o dochodzeniu w sprawie tak zwanych samolotów-widm, które wywołały wielkie podniecenie umysłów w całej Skandynawji w zimie 1933/45. Sztab generalny zgromadził 96 raportów władz szwedzkich, 134 norweskich i 157 finlandzkich. Z tych raportów uznano 46 za całkowicie wiarogodne. – Na zasadzie tych raportów, szwedzki sztab generalny stwierdza, że w zimie 1933/34 roku przelatywały nad północną Skandynawią samoloty o nieznanej przynależności państwowej. Loty odbywały się na dużej wysokości ponad okręgami słabo zaludnionemi. Pewne fakty wskazują, że samoloty te conajmniej przez jakiś czas miały jako bazę okręty, stacjonowane na wybrzeżu Norwegji.

„Gazeta Lwowska” z 10 lipca 1935

Jubiler na kawał wzięty

5 lipca 2011

Na kawał wzięty.

Jeden z wielkich jubilerów na rue de la Paix w Paryżu padł w tych dniach ofiarą niezwykłego postępu. Do sklepu jego weszło dwu jegomościów, na pierwszy rzut oka: pan i jego sługa. Pan, mający rękę obandażowaną i na temblaku, poprosił jubilera o pokazanie naszyjnika perłowego. Jubiler uczynił szybko zadość życzeniu wytwornego gościa. Jeden z naszyjników, pokazanych przez usłużnego kupca, przypadł nareszcie do gustu klijentowi. Niepokoi go tylko cena.

- Tak znacznej kwoty – wzdycha – nie przeznaczyłem na ten cel, jest ona zdumiewająco wysoka.

Targ w targ, godzą się wreszcie na 6000 franków. Gdy nadchodzi chwila wypłaty, przyznaje się jegomoć, że nieposiada przy sobie pieniędzy prosi jednak jubilera, aby w jego imieniu nakreślił parę słów do żony jego, gdyż z powodu chorej ręki sam pisać nie może. Służący, który mu towarzyszy, pobiegnie z listem do żony i przyniesie pieniądze a on tym czasem zaczeka w sklepie.

Usłużny jubiler chętnie pisze, jegomość, dyktuje:

„Kochana żonusiu! Proszę, wręcz służącemu 6000 franków, które mi są natychmiastowo potrzebne. Chodzi o miłą niespodziankę. Jacques”.

Jubiler zauważa, że kupujący, dziwnym zbiegiem okoliczności, nosi to samo imię. które zdobi również jubilera. Z uprzejmującym uśmiechem przyjmuje jegomość to twierdzenie do wiadomości. Służący oddalił się; po chwili wraca z sześciu tysiącfrankowemi banknotami. Jegomość płaci, naszyjnik przechodzi na jego własność… Po zamknięciu sklepu udaje się jubiler w dobrym humorze do domu. Rozpromieniona uśmiechem wita go u drzwi „kochana żonusia” i domaga się, aby pokazał jej niespodziankę, którą zapowiedział listownie.

- Co za niespodziankę? – pyta zdziwiony małżonek.

- Wszak sam pisałeś dzisiaj rano, aby ci przesłać 6000 franków, gdyż przygotowujesz dla mnie niespodziankę!

Jubiler mdleje. Gdy wrócił do przytomności, pędzi do policyi, policja szuka, nie znajduje i wszystko powraca do dawnego ładu i składu.

„Głos Rzeszowski” z 11 listopada 1913

Telefony we Lwowie rok 1900

5 lipca 2011

Dyrekcya poczt i telegrafów ogłasza:

Ilość abonentów sieci telefonicznej we Lwowie już liczy 700. W obec tej wysokiej cyfry, jakoteż okoliczności, że cyfra ta z dniem każdym wzrasta skutkiem ciągłego przybywania nowych abonentów, widzi się Dyrekcya poczt i telegrafów spowodowana w interesie szybkiej obsługi w centralnem biurze telefonicznem, a tem samem w interesie samych abonentów wymagać, aby stosownie do przepisu, żądając połączenia, wymieniali nie nazwisko abonenta, z którym chcą się rozmówić, lecz numer jego telefonu, – w którym to celu każdy z abonentów otrzymuje corocznie bezpłatnie jeden egzemplarz spisu abonentów wszystkich sieci telefonicznych w Galicyi. Ponieważ jednak zarządzenie to, które zresztą wszędzie jest ściśle przestrzegane, nie da się w obec zakorzenionego zwyczaju wymieniania nazwiska abonentów odrazu przeprowadzić, przeto uwiadamia się niniejszem już teraz wszystkich uczestników sieci telefonicznej we Lwowie, że od dnia l stycznia 1901 żaden z abonentów nie otrzyma żądanego połączenia, jeżeli nie wymieni numeru telefonu abonenta, z którym chce się rozmówić.

Leży tedy w interesie samych abonentów, aby do tego czasu przyzwyczaili się do tego sposobu telefonowania.

„Gazeta Lwowska” z 10 listopada 1900

« Poprzednia stronaNastępna strona »