Archiwum miesięcy: Luty 2012

Statystyka samobójstw we Francji

9 lutego 2012

Statystyka samobójstw we Francji przedstawia następujące cyfry: 4,003 mężczyzn a 1003 kobiet; z tych rzuciło się 960 mężczyzn i 407 kobiet do wody, 1972 mężczyzn a 325 kobiet powiesiło się, 237 mężczyzn i 3 kobiety zastrzeliły się pistoletem, 251 mężczyzn i 2 kobiety karabinem, 192 mężczyzn a 113 kobiet udusiło się dymem węglowym, 176 mężczyzn i 33 kobiet zginęło przez cięcia ostremi narzędziami, 74 mężczyzn i 44 kobiet struło się, 99 mężczyzn i 55 kobiet rzuciło się z miejsc wysokich, 31 straciło życie na szynach, a l umarł śmiercią głodową. Z cyfr tych wynika, że istnieje zawsze u samobójców przeważny pociąg do wieszania się i że samobójczynie do broni palnej najmniej się udają. Najwięcej samobójców dostarcza najuboższa klasa ludzi.

(K. Krak.)

„Dziennik Polski” z 15 maja 1870

Strawność niektórych pokarmów

9 lutego 2012

Strawność niektórych pokarmów.

Czas, jakiego pokarm potrzebuje na strawienie w organizmie zdrowego człowieka, jest ważną wskazówką, jakich potraw mogą się nie obawiać, a jakich unikać powinne osoby cierpiące na żołądek. Dlatego podajemy tu czas trawienia niektórych używańszych u nas pokarmów, a ponieważ cyfry podawane pod tym względem w rozmaitych dziełach przedstawiają pewne różnice, dodajemy, że cyfry, które tu podajemy, czerpaliśmy z dzieła francuskiego uczonego dr. Beaumont.

Najkrótszym czasem potrzebnym na strawienie jakiegoś pokarmu jest godzina. W tym przeciągu czasu trawią się nóżki wieprzowe, flaki i ryż gotowany. Półtorej godziny potrzebują jaja bite na pjanę i jabłka z gatunków słodszych i nie twardych. W ciągu siedmiu kwadransów trawi się móżdżek i sago; w ciągu dwóch godzin: wątroba wołowa, kasza jęczmienna, jabłka z gatunków kwaskowatych; w ciągu półtrzeciej godziny: indyk, gęś, prosię, bób, pasternak, ziemniaki. O kwadrans więcej potrzebują kurczęta i wołowina gotowana, a całych trzech godzin wymaga wołowina pieczona i baranina gotowana. Trudniejszemi do strawienia są: baranina pieczona, marchew, bo potrzebują 3 godz. 15 min.; ostrygi, ser, jaja gotowane na twardo lub smażone, chleb pszenny, wymagające 3 g. 30 m., buraki 3 g. 45 m., a wreszcie kaczka i kapusta, dla których potrzeba 4 godz. i pieczeń wieprzowa, wymagająca 5 g. 15 m.

„Dziennik Polski” z 18 października 1873

Proces dzieciobójczyni 1874

9 lutego 2012

Z Izby sądowej.

Skład sądu podczas przedwczorajszej (27. b. m.) rozprawy, był następujący:

Prezesem trybunału: r. Ortyński, sędziami: pp. Nikisz i Schetzel, zastępcą dr. Poźniak; protokolistą auskultant Nowacki Michał.

Zastępcą prokuratorji dr. Leżański, obrońcą dr. Nurkowski Feliks; rzeczoznawcami medycznymi dr. Karcz i chir. Tangel.

Sędziowie przysięgli: pp. Goldberg Salomon, Szolc Michał, Reizes Nathan, Szubut Karol, Herman Ludwik, Langner Franciszek, Dembkowski Leon, Spuler Franciszek, Wisner Wojciech, Breier Jan, Szuman August i Horwart.

Publiczność silnie obsadziła miejsce dla niej wyznaczone. Szepty i ciche opowiadania krzyżują się w sali rozpraw; z gorączkową ciekawością obecni coraz częściej zwracają oczy ku drzwiom, któremi zwykle wprowadzają zbrodniarzy. Niecierpliwość się wzmaga. Nareszcie, gdy już panowie przysięgli zajęli ławę, na znak przewodniczącego woźny otwiera podwoje i cicho, z czołem pochylonem, wśród ogólnego milczenia wchodzi młoda kobieta.

Strój jej wieśniaczy; głowa związana białą chustką perkalową, a nad tą chustką jeszcze jedna chustka, duża, wełniana, w kraty różnobarwne tak okrywa jej lica, że rysów trudno jest dostrzedz. Gorący wstyd ciągle pochyla jej głowę; oczy łez pełne nie śmią spojrzeć na obecnych.   Czytaj dalej…

Rzeź Polaków w Ameryce 1897

9 lutego 2012

Rzeź Polaków w Ameryce.

O rzezi, którą zarządził szeryf Martin w pobliżu Harleton w stanie Pensylwania, której ofiara padli strejkujący górnicy Polacy i Słowacy, z Nowego Jorku nadchodzą, obecnie oburzające szczegóły; Dwudziestu jeden zabitych, 38 ciężko rannych, kilkudziesięciu lżej, – oto skutek haniebnego czynu szeryfa Martina, który kazał 102 ludziom bez powodu dać ognia do tłumu bezbronnych, uciekających robotmików. A ofiarami tej zbrodni są wyłącznie Polacy, Rusini i Słowacy, najwięcej zaś Palaków. Ohydna rzeź; – woła opinia w całych Stanach Zjednoczonych. It is a butchery - powiada najpoważniejsza gazeta amerykańska, nowojorski World. Reporterzy Worlda zaraz po otrzymaniu telegramu Hazleda, udali się na miejsce strasznego wypadku i sprawdzili, że 11 z zabitych górników odniosło rany z tyłu, a wiec w ucieczce. Szeryf Martin nie odniósł ani zadraśnięcia, ani też nikt z jego ludzi. Żaden ze strejkujących nie miał przy sobie broni. W obec tego World nazywa rzecz „morderstwem górników” i to morderstwem nie do wytłómaczenia,

Wykaz zamordowanych na miejscu przedstawia się, jak następuje: Andrzej Nieckowski, Jan Chobeński, Stefan Urich, Andrzej Jeschman, Jan Franko, Jan Ziarnowiak, Jak Zaszlak, Jan Szeko, Antoni Grefko, Jan Turnowicz, Andrzej Jurek, Andrzej Zimoński, Adam Zimoński, Jan Buski, Stanisław Zagórski, Sebastyan Brzostowski, Jan Futa, Wojciech Czata, Andrzej Kolik, Rafał Rakiewicz. Śmiertelne rany otrzymali: Klemens Płotek, Kasper Dulas, Jan Bańko, Andrzej Slabanic, Jakób Tomaszontas (Litwin). Ciężko ranni są Polacy i Rusini : Andrzej Hanusz, Jan Chryć, Andrzej Urban, Kazimierz Dulis (Litwin), Marcin Szafranek, Jan Kleszczak, Tomasz Borys, Jan Bąk, Antoni Mizata, Józef | Pawlaczek, Mateusz Czaja, K. Majewski, Klemens Piątek, Adolf Kincelewicz, Adam Łapiń-ski, Jan Kulik, Konstanty Monciński, Jan Darmeński, Józef Bobicki. Oburzenie, jakie wywołała ta sprawa, jest niesłychane. Szeryf został uwięziony, tak samo wielu ludzi z jego oddziału. Pomimo to opinia nie jest zaspokojona. Polacy w Nowym Jorku, Chicago i Milwaukee chcą  się upomnieć o swych braci – i zwołują zebrania dla zajęcia się ta sprawa.   Czytaj dalej…

Wpływ alkoholu na kury

9 lutego 2012

Wpływ alkoholu na kury.

Pewien francuski hodowca drobiu zapewnia w piśmie fachowem, że podając kurom wino, można nadzwyczajnie zwiększyć ich produktywność w dziedzinie niesienia jaj. Próby, poczynione w tym zakresie, wykazały, że kury, które oprócz zwykłego pożywienia dostawały 300 gramów wina dziennie, zniesły w przeciągu czterech miesięcy 148 jaj więcej, aniżeli ich towarzyszki, nie pojone winem. Ten sam dodatni wynik udało się osiągnąć także u kaczek.

„Gazeta Lwowska” z 27 lipca 1917

Wypróbowany środek przeciw zanieczyszczeniu

9 lutego 2012

Wypróbowany środek przeciw zanieczyszczeniu ulic, zaułków itp.

Obok niezliczonej ilości zwyczajów patrjarchalnych, które razem wziąwszy, robią z stolicy 5-miljon. kraju nieznośny partykularz, utrzymuje się dotąd we Lwowie brzydki zwyczaj zanieczyszczania ulic, zaułków, kątów itp. przez przechodniów. Dla zaradzenia złemu „wpadły” odnośne władze „na myśl”, że „nieczytelna” tabliczka umieszczona nad miejscem mającem szczególniejszy pociąg dla przechodniów… zapobiegnie zbytecznemu użyźnianiu bruku miejskiego. Poprzybijano tedy na kamienicach, parkanach, w ogóle na przedmiotach zbyt często atakowanych przez przechodniów, tabliczki np. z takiemi napisami z węgierska po niemiecku : „Von Amtswegen ist verbothen, diesen Ort zu verunreinigen” – albo z niemiecka po polsku: „Zakazuje się z urzędu pod karą to miejsce nie zanieczyszczać.” Skutki tych ex offo zakazów i czuć i oglądać można co dziesięć kroków na każdej niepierwszorzędnej ulicy m. Lwowa. Idzie wieśniak lub baba z targu i widzi na rogu kamienicy jakiś napis, którego oczywiście odczytać nie umie; domyśla się więc, że w okolicach tego napisu musi być… szynk, nie znalazłszy ani drzwi, ani okna, którędyby wejść można do poszukiwanego przybytku Bachusa, zaspokaja „przy okazji” swe pragnienia w odwrotnym kierunku. Idzie „sztucer” z szkiełkiem w oku; przybliża się do tabliczki, respective muru, i udaje, że mocno jest zajęty odczytaniem niewyraźnego napisu… „Uhu!” Desinfekcja!

Nie wspominamy tu już o Krakowskiem, Żółkiewskiem i Zarwanicy. Tam panuje zupełna swoboda, jeszcze większa jak na placu „Castrum.” Zaradzić temu mogłyby tylko t. z. pisoary. Cóż! kiedy pieniędzy nie mamy!

Pewien obywatel posiada realność przy jednej z uliczek ciasnych, ciemnych, niezbyt uczęszczanych. Ta realność ma tę dla przechodniów dogodność, że ściany jej tworzą trójkąt. Ów obywatel zastawił ten trójkąt deskami, nabił w nie „ćwieków”, opisał kredą o co mu chodzi, zastawił się oficjalną tabliczką: że „to miejsce” pod karą 5 guld. „jest nie do zanieczyszczenia…” wszystko na nic: Najwięcej konewek masy Süwerna musiano wylewać w to miejsce. Gdy nie skutkowały ani pisemne, ani ustne – z poza parkanu – suplikacje, ów obywatel obmyślił następujący plan strategiczny: Jednego nieletniego chłopca uzbroił w starą pukawkę nabitą ślepym nabojem a drugiemu dał do rąk pewne narządzie używane w pewnych nieprawidłowościach żołądka – nabite krwią bydlęcą. Tak uzbrojonych malców ustawił w szyku bojowym w niezbyt wielkiem oddaleniu od pola „operowanego” przez przechodniów. Nie upłynęło kilka minut, gdy na „polu operowanem” pojawił się nieprzyjaciel w osobie jakiegoś niezbyt eleganckiego obywatela wyznania mojżeszowego i w sposób niedwuznaczny dał do poznania, że zamyśla rozpocząć kroki nieprzyjacielskie. W tym stanowczym momencie rozległ się huk… (nb. z pukawki malca), popłynęła krew (rozumie się z narzędzia drugiego chłopca) po twarzy przestraszonego nieprzyjaciela i dał się słyszeć okrzyk boleści: „Ach waj! Ych bin tojdt!” W okamgnieniu zgromadziło się kilkuset Samarytanów, sprowadzono nosze, policję, komisję sądowo-lekarską itd. i zaniesiono skrwawionego do szpitalu. Tu z zachowaniem wszelkich ostrożności obmyto mu twarz krwią zbroczoną i rozpoczęły się naukowe poszukiwania za raną śmiertelną…

Od owego zdarzenia daleko mniej masy desinfekcyjnej wylewają na to miejsce, gdzie się odbyła ta krwawa kampanja.

„Dziennik Polski” z 5 sierpnia 1873

Z letnich wrażeń

9 lutego 2012

Z letnich wrażeń

K. A.

Ta nauka pływania to mi z początku kością w gardle stawała. Nikomu w życiu nie radziłabym uczyć się w ten sposób, lepiej już samemu mozolić się jak można, lepiej napić się sto razy wody niż takie przechodzić wrażenia.

Było nas uczących się przed południem – kobiet i dzieci (mężczyźni uczą się osobno) co najmniej dwadzieścia osób. Młody, opalony jak cygan „Schwimmeister” brał nas jedno po drugiem po poprzedniem opięciu skórzanym pasem na hak, przymocowany grubą liną do olbrzymiego drąga – i jak ryby puszczał na bystre fale. Dzieci piszcząc grzebały się jak małe żabki – z kobietami szło gorzej.

Co do mnie to pierwszy raz tak strasznie zbladłam, tak nieludzkim krzyknęłam głosem, że biedny człowiek, aż się sam przeląkł, i czemprędzej zawrócił ku schodkom. Tego okropnego uczucia jakiego wówczas doznałam, a które nie da się ująć w słowa, z pewnością nigdy nie zapomnę. „Schwimmeister” był spocony jakgdyby co najmniej złowił…. wieloryba.

Następny raz byłam już odważniejszą, a po sześciu lekcjach dostałam korkowy pas i zostałam puszczona sama,

Rzeczywiście niezmierna to przyjemność, zwłaszcza gdy się jest pewnym, że utonąć nie można. Co prawda zrobiwszy nieraz fałszywy ruch, traciłam równowagę i szłam głową pod wodę, lecz oprócz zmoczenia włosów, chwilowego szumu w uszach i słonego smaku w ustach, innych przykrości nie doznawałam.

Jedną z większych przyjemności kąpielowych, jest fotografowanie się w wodzie, Gdy tylko zjawił się fotograf i metalowym dźwiękiem dał znak gdzie należy się gromadzić, wszystko na gwałt rzucało się w tę stronę – przybierając najrozmaitsze pozy.

Nazajutrz rozchwytywano w mig kartki z odnośnemi grupami – częstokroć nie mogąc się poznać pod postacią tej lub owej karykatury.

Ale już największa uciecha była w czasie „scirocca”. Rzucano się z pewnego rodzaju ekstazą w rozigrane, na kilka metrów wysokie fale i wpadano w istotny szał. To też taki panował w ówczas hałas, że człowiek własnego nie słyszał głosu. Naprawdę cudowna to rzecz, taka burzliwa kąpiel.

Raz właśnie w czasie „scirocca”, dama jakaś z przypasaną do ramion poduszką, prawdopodobnie także korkową – leżąc na falach dawała się im swobodnie unosić. Wszyscy się śmiali, że pływa z łóżkiem, a ja jej zazdrościłam, i podziwiałam trochę ten spokój – i obojętność na wszystko, co się koło niej działo.

Innym razem, w czasie tak bardzo niespokojnego morza, że nikt w tym dniu nie ośmielił się kąpać, nasz nauczyciel z jakimś drugim, dawał formalne przedstawienie. Tłumy ludzi gromadziły się na wybrzeżu, by podziwiać tych dwóch nieustraszonych pływaków. Stojąc na wysokiej trambolinie odwrócony plecami, przewróciwszy w powietrzu koziołka, rzucał się jeden po drugim w morze, i przepadał w wodzie. Człowiekowi aż dech zapierało w piersi… Długa… długa chwila… a o kilka lub kilkanaście kroków dalej jeden po drugim ukazywał głowę na powierzchni i najspokojniej płynął znów ku trambolinie, by po kilkakroć to samo powtórzyć.

Różnorodnych więc emocyi mieliśmy poddostatkiem, trudno mi tu jednak wszystko opisywać – gdy i bez tego nadużywam może cierpliwości czytających.

„Głos Rzeszowski” z 9 stycznia 1910

Zawołanie telefoniczne

9 lutego 2012

Hop! hop! Hasło to, rozpoczynające u nas każdą rozmowę telefoniczną dwóch osób w dwóch różnych stacjach, połączonych z sobą za pośrednictwem biura centralnego, zostało wprowadzone na podstawie zwyczaju w Polsce i na Rusi nawoływania się osób, przedzielonych sobą odległością miejsca a usiłujących za pomocą tego „hop! hop!” poznać się po głosie i zbliżyć ku sobie. Za granicą takiem telefonicznem hasłem jest wykrzyknik „haloh!” Wspominamy o o tem; zdarzyć się bowiem może, że cudzoziemcy, przybywający do miasta naszego, a posługujący się telefonem czy to z hotelu, czy z innej jakiej stacji, będą prawdopodobnie używać tego franko-anglo-niemieckiego hasła.

„Dziennik Polski” z 19 września 1884

Kazanie z przeszkodami

9 lutego 2012

Kazanie z przeszkodami.

Kiedy w Lawrence, mieście w amerykańskim Stanie Kansas, niedawno temu ksiądz z ambony wiernych piorunującym głosem usiłował rozbudzić z letargu grzesznego, na cmentarzu pomiędzy dwoma kogutami zacięta wszczęła się walka. Wierni rzekomo aby zapobiedz zgorszeniu, jeden po drugim cichaczem wynieśli się z kościoła, ale nikt nie wracał i godny kaznodzieja został sam jeden. Zakończył więc kazanie wołając przez okno: „My wszyscy jesteśmy nędzni grzesznicy… któryż więc kogut wygrał?”

„Dziennik Polski” z 8 października 1871

Gorączka złota na Alasce

9 lutego 2012

Nowa Kalifornia.

W dziennikach znajdujemy ciągle nowe szczegóły o świeżo odkrytej „krainie złota” w Alasce. Całą, rzec można Amerykę ogarnęła „złota gorączka”. Jak niegdyś blisko przed 50 laty, na wiadomość o skarbach kalifornijskich poszły tłumy na daleki Zachód przez bezludne, dzikie stepy, tak i dziś nie odstraszają ich stokroć gorsze, śnieżne pustynie pasa podbiegunowego. Nowe Eldorado, znane pod nazwą „Złote Pola Klondike”, znajduje się na samej granicy Alaski i Kanady, wzdłuż sieci rzeczek i strumieni, zasilających rzekę Yukon. Nie ulega wątpliwości, że gdzieś w górach muszą się znajdować bogate żyły kwarcu złotodajnego, z których powstały obecnie odkryte pokłady napływowe, lecz dotąd jeszcze ich nie wyszukano. Żwir złotodajny ma tę zaletę, że do eksploatowania go nie jest konieczny wielki kapitał, – każdy, kto posiada rydel, oskard i sito do przemywania, może zostać samodzielnym przedsiębiorcą. Jadą też do Klondike aptekarze, subjekci, kobiety, wyrostki, cały tłum „delikatnych nóżek”, jak nazywają zawodowi górnicy tę klasę poszukiwaczy złota. Jadą bez zapasów, bez ciepłego ubrania, bez narzędzi, bez siły i hartu, potrzebnego do wytrwania w surowym klimacie, jadą po zawód, głód, zimno i chorobę. A wraz z nimi dąży po swoją cząstkę zdobyczy cały zastęp szulerów, awanturnic i złodziei. Stolica Klondyke: Dawson-City należy do kategoryi t. zw. szeroko otwartych miast, zwykłego typu obozowisk górniczych; gra w karty, pijatyka i pukanie z rewolwerów nigdy tam nie ustają. Jedyną władzą jest komitet, wybierany przez mieszkańców i on ustanawia prawa, regulujące podział ziemi złotodajnej, ustanawia kary na claim jumper’ów, t. j. specyalistów, odbierających przemocą i groźbami najlepsze działki prawym posiadaczom; pilnuje bezpieczeństwa publicznego, choć to ostatnie jest bardzo względne, i komitet nie troszczy się o drobnostki poniżej złodziejstwa i zabójstwa. Kary przezeń stosowane są bardzo proste: plagi i wygnanie z kraju lub śmierć. Rząd kanadyjski, na którego terytoryum znajduje się Dawson-City, stara się, o ile olbrzymia odległość na to pozwala, zaprowadzić jaki taki porządek, w czem korzystnie różni się od rządu Stanów Zjednoczonych, który w podobnych wypadkach pozwala swym obywatelom strzelać i wieszać ad libitumCzytaj dalej…

Pijak ma szczęście

9 lutego 2012

Pijak ma szczęście.

W Tarnopolskiem w Ładyczynie, przy końcu zeszłego miesiąca, zdarzył się następujący wypadek : Starszy już gospodarz Boniakowski, wracając późno z karczmy do domu z nieźle zaprószoną głową, wziął ogrodzenie dookoła studni za zwykły płot, przelazł więc przez nie i runął do studni, ośm metrów głębokiej. Wytrzeźwiawszy od zimnej kąpieli natychmiast, począł śpiewać pieśń nabożną i gramolić się w górę w sposób kominiarski. Kiedy był już blizko otworu, usłyszała śpiew sąsiadka i wyciągnęła go przy pomocy żerdzi.

„Goniec Polski” z 4 kwietnia 1907

« Poprzednia strona