Wpisy otagowane jako polowania

Sprawa z wilkiem

6 września 2010

Sprawa z wilkiem.

Od naocznego świadka otrzymaliśmy opisanie zdarzenia prawdziwego, które podajemy niżej.

Dnia 24. stycznia r. b. oddalił się we wsi Osobnicy powiatu Jasielskiego, pies pewnego gospodarza o kilkadziesiąt kroków od domu i został napadnięty przez wilka. Zaczęła się gonitwa. Na nieszczęście wilka znalazła sią po drodze pomiędzy płotami studnia, którą pies znał dobrze. Uciekając w tym kierunku przeskoczył pies zręcznie studnię i pomknął dalej, podczas kiedy wilk nieznający miejscowości i zaślepiony pogonią wpadł w sam środek tejże. Znalazłszy się w tem niedogodnom położeniu zaczął wyć. tak przeraźliwie, że się pobudzili najbliżsi mieszkańcy. Zebrawszy się w gromadę i uzbroiwszy się w cepy, dodali sobie gospodarze nawzajem otuchy a idąc za głosem dotarli aż do studni. Oczywista nastąpiły, jak to u ludu w takich razach bywa, odgrażania się i obiecywanie zemsty za porwanego już poprzednio psa. Noc jednakże była bardzo ciemna i trudno było zabrać się do wilka. Cóż począć? Dobra rada zawsze się znajdzie, więc znalazła się i tutaj. Jeden z gospodarzy uczynił wniosek, ażeby studnię przykryć i udać się do karczmy, gdzie wygodnie poczekać można do rana. Wniosek tak praktyczny został jednogłośnie przyjęty i zacna gromadka potoczyła się do Hajzyka (karczmarza), gdzie oczywista pito na skórę wilczą do samego rana.

Skoro rozedniało, wzięto powrozy i wydobyto wilka, który był ciężki bardzo i nie dawał znaków życia. Studnia nie była wprawdzie głęboka, ale mimo to musiał się wody opić, a mróz ubezwładnił go do reszty. Mniemano, że się już udusił tembardziej, że go powrozem do góry windowano. Leży tedy wilk martwy koło studni, a przy nim stoi gromadka ludzi, między nimi arendarz, który teraz bardzo śmiały i drwi z wilka, a gospodarzy pyta, co ze skórą będą robili. – Damy ją wyprawić – powiada jeden, jest nas tu jedynastu, to będziemy z niego mieli 22 rękawic w sam raz. – Wy głupiaki – mówi Hajzyk – wy dacie ją pani hr. D., a ona wam da za to pastwisko, to będzie z pół wsi na nią chodzić. – Nie, to inaczej nie będzie, tylko na rękawice – odzywa się inny wieśniak – bo przypatrzcie się, jaki on piękny ma ogon, to będzie na okładziny do rękawic. I biorąc wilka za ogon, zachwyca się jego pięknością. Wtem nadbiega chłopak jednego z właścicieli przyszłych rękawic i woła: – Tatuniu dajcie ta powróz, bo Kasper jedzie do lasu po drzewo. – Tatuś zdejmuje powróz ze szyi wilka a kum jeszcze ogonem nacieszyć się nie może i pieści się z nim, a chwali, co to za piękne będą okładziny. Wilk tymczasem leży i słucha. Gazda zdjąwszy powróz ze szyi wilka, powiada: – Ja ci mego psa nie zapomnę i chociaż po śmierci, to cię jeszcze poczęstować muszę. – Rzekł i ściągnął grubym powrozem wilka po grzbiecie. Tu już nieboszczykowi cierpliwości zabrakło. Zerwał się przeto na równe nogi a amatorowi ogona bryzgnął w twarz tak, że go w sąsiednim rowie myć musieli, a nieoglądając się nawet, by zobaczyć wrażenie, jakie czyn jego sprawił, dał drapaka i zniknął z oczu rękawiczników.

„Łowiec” z 1 maja 1887

Wilk wściekły w mieście

24 czerwca 2010

Wilk wściekły w mieście.

Dnia 18. kwietnia wieczorem wydarzył się w Sadogórze, tuż pod Czerniowcami, wypadek, który wygląda prawdziwie na bajkę i kto wie, czyli nie wyda się ludziom zamieszkałym w zachodnich krajach Europy poprostu – kaczką dziennikarską! Niestety, jest on równie okropny, jak prawdziwy!

Po godzinie ósmej wieczorem, w czasie ulewnego deszczu, pojawił się w wymienionem mieście wściekły wilk. Miasto Sadogóra, siedziba cudownego rabina, tworzy z gminami Żuczką i Rohozną jedną całość. Wilk, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wyszedł z nadgranicznych lasów gr.-or. funduszu religijnego, zanim zjawił się w Sadogórze, przebiegł naprzód sioła Mahałę i Gogolinę i tam, jak stwierdzono, pokaleczył kilka psów i świń, a podobno także bydło rogate.

W Sadogórze rzucił się naprzód na chłopa, który pracował obok stogu siana i ukąsił go w twarz, poczem z niesłychaną szybkością popędził dalej. Wpadł do koszar dragonów aż przed kuchnię i tu skaleczył dragona Padurę. Żołnierz, opadnięty znienacka, nie mógł sobie zdać sprawy z togo, co zaszło, i zanim oprzytomniał, zwierza już nie było. Tak biegł dalej i w krótkim przeciągu czasu przebiegł Rohoznę, Żuczkę i całe miasteczko Sadogórę, wszędzie kalecząc przechodniów. Jednym z pierwszych pokąsanych był chałupnik Oleksa Zwaricz. Sądził on, że to pies pewnego oficera dragonów, pobiegł więc zaraz do właściciela rzekomego psa, aby się użalić. Tam jednak przekonał się, iż pies jest w domu i wcale nie wybiegał. Wtedy Zwaricz – zawsze jeszcze przekonany, iż napastnikiem był jakiś pies – uzbroił się w widły od nawozu i czatował przed chałupą. Wilk tymczasem przebiegłszy wszystkie prawie ulice, zawrócił znowu i nadbiegł na Zwaricza. Odważny wieśniak rzucił się nań i widłami przydusił go do ziemi a tymczasem już zbiegli się ludzie i kijami dobili wściekłą bestyę.  Czytaj dalej…

Łowienie kun przez chłopów

24 czerwca 2010

Żużel 10. Grudnia 1885.

Łowienie kun przez chłopów.

Kuna jest zwierzęciem drapieżnem i robi często znaczne szkody gospodyniom w drobiu. Daje przyjemne, ładno i drogie futro – tumaki krajowe. Z ogonów żydzi robią czapki świąteczne. Te dwie okoliczności, szkody wyrządzane i drogie futro, są przyczyną, że chłopi łapią ją z namiętnością dla zysku. U nas są dwa rodzaje kun: lasowa, żółto-bronzowa i domowa fioletowo-bronzowa z czerwonym ogonem, czarniawą głową i łapkami, a zupełnie białem podgardlem. Pierwsza żyje w większych lasach, druga trzyma się na wsi. W nocy prowadzi swe rozbójnicze rzemiosło, W dzień przesiaduje w budynkach gospodarskich, najczęściej w szopach i stodołach pełnych zboża. Przez uleżenie się zboża powstaje pod płatwą próżne miejsce, rodzaj tunelu, którym, gdy kuna dojdzie do jakiego słupa w środku zboża stojącego, spuszcza się koło niego w dół. Tu robi sobie legowisko, w którem dzień przesypia. Gdy obok nieostrożna mysz się pojawi, sprawia miłe przebudzenie – podkurek dla zaspanej kuny.

W wyżej wymienionej wsi, w której mieszkam, są dwaj gospodarze Toporowski i Wolski, których całozimowem zajęciem jest łowienie kun. Do pomocy mają dwa psy. Jeden ciężki biały kundys Biłyk; drugi mieszaniec z legawcem, czarny Kruczek. Nietylko w swojej wsi, lecz w całej okolicy na milę i więcej w promieniu są oni znani. Gdy padnie ponowa, zaraz z brzaskiem dnia obchodzą wieś dokoła, szukając tropu kuny. Znalezionej już nie opuszczą, a jeśli nie ma, to idą po innych wsiach szukając, czy zdradziecki śnieg nie wyda im tajemnicy. Skoro się ukażą ci myśliwi w której z okolicznych wsi, zaraz nadobne gosposie zapraszają i traktują najlepszymi przysmakami obrońców kur i gęsi przed ich srogim nieprzyjacielem – kuną. Nic tym gościom nie odmówią, nie zapominając i o pieskach.   Czytaj dalej…

Walka z kotem

24 czerwca 2010

Chlebowice-Świderskie w Grudniu r. z,

W pierwszych dniach Grudnia wyszedłem ze strzelbą do lasu. W braku wyżła i ogara zwykłem brać kundysa, który nieźle tropił zająca, pies to duży, silny i nadzwyczaj odważny. Wiedząc z doświadczenia, że zając w tej porze roku przesiaduje w okrajkach lasu, podłożyłem psom w tej podszytej kniei. Pies buszował, ja czekam, wtem słyszę w pobliskiej gąszczy jęk jakiś chrypliwy, i wnet żałosne skowytanie kundysa. Byłem pewny, że rozprawia się z borsukiem, żerującym zapewne w ciepłej jeszcze nocy, i zaszytym w gąszczy leśnej. Dobiegam co tchu i dziwną widzę hecę. Kłąb jakiś żywy tarza się po ziemi, kundel mój czarny i zwierzę jakieś, zmięszani z sobą tak szybko koziołkują, że zwierzęcia żadną miarą rozpoznać nie mogę. Strzelić niepodobna – pies skowyczy wniebogłosy, a zwierz uczepiwszy się pazurami i zębami psa, żre go i parska – był to kot. Zrazu miałem go za żbika. Nie mogąc strzelić, chwytam go nierozważnie za ogon, oddzieram od psa i z całej siły rzucam na zmarzłą ziemię. Nie bardzo mu tem dokuczyłem, zrywa się i rzuca ku mnie tak wściekle i szybko, iż nie miałem czasu odwieść kurków u dubeltówki, więc widząc grożące mi niebezpieczeństwo umykam do gęstych, cierniowych krzaków. Kot pędzi za mną, wypaliłem przytknąwszy lufki do samego kota, a znając siłę żywotną jego, umykam dalej. Pies uciekł, zdala przypatrywałem się śmiertelnej walce kota, jęczał i tarzał się po ziemi, pazurami darł ziemię, wreszcie po półgodzinnem może miotaniu się wyzionął ducha. Ostrożnie przystępuję do niego. i poruszam kolbą. Przezorność moja była usprawiedliwioną, odżyło kocisko i chwyciło kolbę głęboko w nią zatapiając pazury. Długo waliłem w niego dębową gałęzią, zanim żyć przestał istotnie, a stało się to, gdy zagasły jak pochodnie jego oczy. Był to kot domowy, bury, z białą płatą na grzbiecie, z obciętym w połowie ogonem. Obcinają chłopi zwykle kocurom ogony mniemając, iż w końcu jego mieści się jad. Kocur ów długi był na półtora łokcia, łeb miał ogromny, uszy niewielkie. miejscami poszarpane. Zbliżywszy się do miejsca , w którem go kondys znalazł, spostrzegłem ogromnego zająca nieżywego, ale nie bardzo jeszcze uszkodzonego, bo kot nie rozpoczął był go zwlekać. Zapewniali mnie leśni, iż niemało on pożarł kuropatw, zajęcy, a niezawodnie i młodych sarn, bo widywali go w lesie przez lat trzy o każdej porze. Snać oddał się wyłącznie zawodowi rozbójniczemu, bo i w zimie buszował w polu i w lesie, i nie trzymał się obyczaju swych współbraci, którzy po pierwszej śniegowej przyprószce powracają do ludzkiej zagrody. Kotki zwykle nie trudnią, się kłusownictwem, chyba gdy nie mają czem wyżywić kociąt. Radzę jednak wybijać włóczące się po polach i lasach koty bez uwzględnienia płci. Kundel nader niefortunnie wyszedł z tej walki, stracił jedno oko, uszy miał poszarpane, a głowa cała pogryziona i podrapana spuchła i na zawsze nosiła szerokie blizny.

B.

„Łowiec” z 1 stycznia 1882

Lis wegeterianin

12 sierpnia 2009

Z Mozajki lisiej

Lis wegeterjanin


W październiku roku zeszłego znajomy mój p. K. wyjechał faetonem wraz z żoną, wczesnego słonecznego popołudnia w pole, celem obejrzenia orki. Gdy przejeżdżał drogą polną, obok świeżo wschodzącej na buraczysku pszenicy, zwrócił mu uwagę woźnica na lisa, który na tymże łanie o kilkaset kroków od drogi, coś białego zajadał.

Ponieważ p. K. broni ze sobą nie miał, pojechał spiesznie do pługów, których dozorca miał przy sobie strzelbę pośledniego gatunku, celem płoszenia i tępienia gawronów niszczących zasiewy pszeniczne. Wziąwszy tę dubeltówkę, polecił woźnicy ostrożnie lisa okrążać i podjeżdżać. Ten rzeczywiście tak sprytnie manewrował, że zbliżył się, nie płosząc lisa – na jakich 60-70 kroków.

Po strzale wywrócił się mykita martwy, trzymając ów biały przedmiot w pysku. Tym przedmiotem, był duży burak cukrowy, niezebrany z pola.

Widocznie lis ten był namiętnym amatorem słodyczy, skoro w biały dzień, w czasie ruchu w polu i mając w dostatecznej ilości innego żeru – z taka zapamiętałością konsumował buraka i to go ostatecznie zgubiło.

„Łowiec” 1 maja 1929

Nowy przyrząd do strzelania w ciemności

10 sierpnia 2009

Z dziedziny wynalazków.

Wiadomo jak trudnem jest skuteczne strzelanie w nocy – a często bardzo zwierz upragniony unika starannie światła dziennego i tylko nocną porą jak cień, przesuwa się ledwie dostrzegalny dla oka oczekującego nań na zasiadce myśliwego. Zasiadka ma u nas mało zwolenników, lecz w tropikach jest to czasem jedyny sposób dojścia do strzału do grubych, tamtejszych drapieżników a i u nas trafia się czasem sposobność strzału wśród nocy do dzików, które za dnia gdzieś w cudzych rewirach o kilkanaście kilometrów może mają swoje barłogi i poza nocną porą bywają dla nas niedostępne. Lecz jakżeż trudno wśród mroków strzelić z pewną precyzyą.

Ażeby temu zaradzić, używano różnego rodzaju lamp i reflektorów, bądź umieszczanych na lufie broni lub też działających osobno a mających na celu oświetlenie przedmiotu do którego strzelać wypadło. Do tak oświetlonego przedmiotu, o ile dał się oświetlić, trzeba było dopiero pospiesznie mierzyć a strzał był w każdym razie zawisłym od zręczności strzelca i znacznie zawsze problematyczniej-szym jak przy dziennem oświetleniu, pominąwszy już inne różne, ciemne strony połączone z dźwiganiem i przewożeniem dużych skomplikowanych aparatów.

Przed kilku jednak dniami wpadł mi w rękę projekt broni, za pomocą której może każdy bez celowania wśród najciemniejszej nocy umieścić kulę w żądanym punkcie. Kapitan artyleryi w Przemyślu pan Daninger jest wynalazcą tego przyrządu, który zastosowany do broni kulowej pozwala nam posługiwać się nią wśród nocy z najlepszem powodzeniem.

Pomysł pana Daningera polega na następujących szczegółach. Do lufy broni kulowej przytwierdzony rodzaj lunety. W lunecie tej nie ma szkła ocznego a zamiast niego dwa metalowe, polerowane wewnątrz jako reflektor. Przed tem dnem w kierunku ku objektywowi jest umieszczona malutka lampka elektryczna a przed nią krzyż tak, jak w zwykłej lunecie sztućcowej. Przed krzyżem zamknięta jest luneta dalszemi soczewkami i objektywem. Lampka za pomocą splecionego drutu połączona jest z suchą bateryjką elektryczną, którą można wygodnie umieścić w kieszeni.

Jeżeli teraz wśród nocy rozświetlimy za pociśnięciem guzika lampkę w lunecie, to rzuci nam cień krzyża na przedmiot znajdujący się w osi lunety, oświetlając go równocześnie. Luneta jest w ten sposób dostosowana do broni, że przy strzale kula pada tam, gdzie padł cień punktu przecięcia krzyża.   Czytaj dalej…

Wilk z Gévaudan

10 sierpnia 2009

Wilk z Gévaudan.

Jeżeli do którego zwierzęcia można zastosować przydomek zaczarowany, to do owego słynnego wilka z Gévaudan, który się stał legendowym i był przez długi czas postrachem rozrzuconych w szerokim promieniu francuskich wiosek i miasteczek.

Dziś wydaje nam się to bajecznem, aby jedno zwierzę mogło teroryzować pewną okolicę i aby sobie z niem nie umiano dać rady. Ale w 1764 r., kiedy grasował wilk w Gévaudan, nie znano jeszcze telegrafów, ani broni szybko strzelającej. To też fakt jakiejkolwiek sensacyjnej doniosłości, który się gdzieś wśród głuszy wiejskiej przytrafił, rozbrzmiewał echem najfantastyczniejszych opowieści, przeistaczanych przy każdem wieczornem ognisku chaty lub przy stole przydrożnej karczmy.

W ten tylko sposób można sobie wytłómaczyć bajeczny rozgłos, do jakiego doszła „bestya” z Gévaudan, (1) która nabrała, tak w relacyach poczciwych wieśniaków jak i gminnych urzędników, kształty apokaliptyczne.

I w ten to sposób wytwarza się ogólne poczucie strachu przed czemś tajemniczem i okropnem, wyradzające się tak łatwo wśród zapadłych, głuchych wsi.   Czytaj dalej…

Jak polują koronowani

10 sierpnia 2009

Jak polują koronowani.

Zabawny epizod zdarzył się około r. 1850 u W. Księcia Heskiego, w Ingenheim. Bawił tam jako gość car Aleksander II. i brał udział w wybieraniu lisów z jam.

Gdy z jednej już sześć lisów wykopano, car bardzo uradowany rzekł do gospodarza: „No, dosyć już tego, siódmego nie będzie – i tak sześć z jednej jamy wybrać, to piękny rezultat”. Na to jeden z pobereżników, nisko się kłaniając, zawołał ku ogólnemu zdumieniu i wielkiej konsternacyi gospodarza: „Najjaśniejszy panie! Proszę poczekać, będzie jeszcze jeden tutaj, gdyż dziś rano 7 lisów do tej jamy wpuściliśmy, a nory były tak strzeżone, że uciec żaden nie mógł”.

„Łowiec” z 1 września 1904

Polowanie na małpę pod Królewcem

28 lipca 2009

Królewiec. Polowanie na małpy jest w naszym kraju rzadkim wypadkiem. Coś podobnego zaszło podczas Zielonych-świątek w poblizkim lesie Louisenwald, gdzie dość wielki pawian suwa z drzewa na drzewo, dopuszczając się różnych wybryków. Na przechodniów rzuca gałęziami, przytem niszczy gniazda ptasie. Nie można było małpy schwytać, ani zabić wystrzałem. Pawian zapewne uciekł z niedalekiego parku, gdzie się chowają różne dzikie zwierzęta.

„Dziennik Kujawski” z 20 maja 1894

Tygrys pod Berezyną

28 lipca 2009

Tygrys pod Berezyną.

Z Bobrujska piszą do „Słowa” dnia 5 września: Temu trzy miesiące zbiegł tygrys z menażeryi w Mińsku i pomimo poszukiwań nigdzie na razie go nie spostrzeżono, aż nareszcie w zakątku między Berezyną a Dnieprem zaczął srogo gospodarzyć. Z początku chłopi opowiadali, że jakiś nieznany zwierz, kształtu kota w pręgi, wąsaty, okrąża stada i na ludzi napada nawet w biały dzień tak, iż dotąd w tym zakątku poszarpał i pożarł dziesięciu ludzi. Nie chciano wierzyć, żeby to był inny zwierz, jak wilk, który mięsa ludzkiego skosztował i upodobał je sobie. Urzędnicy z Parycz zrobili obławę: zebrano około 200 ludzi; rzeczywiście tygrys się pokazał. Wszyscy stchórzyli, jeden tylko urzędnik strzelił, chybił, a tygrys przeskoczył przez jednego chłopa z kijem stojącego, obalił go i w zarośla uciekł. Władze zamierzają wysłać do Bobrujska wojsko na tego drapieżnika.

„Dziennik Kujawski” z 18 września 1895

Nowy sposób tępienia drapieżników

26 lipca 2009

Nowy sposób tępienia drapieżników.

Pewien przemysłowy fabrykant broni w Niemczech, wynalazł samopał do tępienia szkodliwych dla zwierzyny ptaków. Słup jest zaopatrzony w lufkę automatycznie nabijaną, mogąca dać sto strzałów po jednorazowem nabiciu; u szczytu znajduje się sprężyna, którą ptak siadając na słup musi przycisnąć swym ciężarem, co powoduje wystrzał, a kulka flobertowa trafia go z pod spodu, powodując śmierć natychmiastową. Maszynerya bardzo prosta jest tak urządzona, że można jej działanie zastosować do ciężaru ptaka, a więc np. tak urządzić, by ptaki lżejsze od wron usiadłszy na słupie, nie powodowały wystrzału. Samopał taki, nie mówiąc już o praktyczności w użyciu, ma tę zaletę, że zabija zwierzę natychmiastowo, oszczędzając mu długich i strasznych męczarni, jakich doznają zwierzęta schwytane w żelaza. Cały przyrząd jest bardzo tani, kosztuje bowiem 15 marek.

„Łowiec” z 16 stycznia 1908

Także kłusownik

26 lipca 2009

Także kłusownik.

W Wrocławiu zdarzył się następujący wypadek: 3. października ub. r. odbywał ćwiczenia oddział rezerwistów grenadjerów na polu, daleko za miastem.

Jeden z żołnierzy, setne chłopisko, wywalił się nagle z szeregu na ziemię, spostrzegłszy ku swemu zdziwieniu, że przyczyną jego upadku, był zając, który mu podbił nogi, przyczem sam się poturbował, żołnierz bowiem przygniótł go sobą.

Wojak rozwścieczony do całkiem „szewskiej” pasji z powodu, że taki marny „wróg zewnętrzny” ośmieszył go w oczach całego „glidu”, porwał kopyrę i gwałtownem „rechts schaut!” wykonanem na jego karku, żywota go pozbawił, poczem z piekłem w sercu, a goryczą w duszy zrównał się z szeregiem.

Na tem nie skończył się jednakże pech nieboraka. Pan „Zugsführer” zameldował go do „raportu” i grenadjer dostał trzy dni aresztu za wyłamanie się z szeregu… Wreszcie – gdy wyszedł z wojska, – zaskarżono go o kłusownictwo! Sąd uwzględnił „okoliczności łagodzące” i skazał go znowu na trzy dni aresztu, z zamianą na grzywnę w wysokości 9 marek…

Możnaby się zachwycać wzorowem funkcjonowaniem prawa w Niemczech – gdyby to wszystko nie było tak drobnostkowo-śmieszne!

„Łowiec” z 1 listopada 1910

Celny strzał

29 sierpnia 2008

Celnym strzałem poszczycić się może pewien oficer z Weimaru. Strzelił do zająca i chybił. Coś podobnego zdarza się często, oficer jednakże, chybiwszy zająca, ugodził wystrzałem orzącego chłopa, pług i dwa woły. Ów celny strzał kosztować będzie oficera najmniej kilka set marek.

„Dziennik Kujawski” 15 listopada 1893

« Poprzednia strona