Archiwum miesięcy: Maj 2011

Krowa ze sztuczną nogą

12 maja 2011

Krowa ze sztuczną nogą.

Dziennik Farnies Newspaper opowiada, że pewien gospodarz, którego krowa skutkiem spadnięcia ze skały złamała nogę, przywołał do niej chirurga i po amputacyi tej nogi zastąpił ją drewnianą, poczem krowa wyzdrowiała i doskonale biega przy pomocy tej sztucznej nogi. Kto nie uwierzy, nie będzie za to pociągany do odpowiedzialności.

„Gazeta Lwowska” z 8 kwietnia 1875

Lwowska statystyka kryminalna

12 maja 2011

Lwowska statystyka kryminalna.

Wymowną charakterystyką lwowskich stosunków, głównie względem bezpieczeństwa publicznego, są niżej podane cyfry, wyjęte ze statystyki opracowanej przez szefa biura bezpieczeństwa, radcę. Kreinera. W roku ubiegłym aresztowano wogóle 10.794 osób. Pierwsze miejsce zajmują w tej pokaźnej cyfrze złodzieje, aresztowano bowiem za kradzież 1491 indywiduów, za opilstwo aresztowano 1347 osób (w porównaniu z r. 1905 więcej o 247), za burdy i bitki 856, włóczęgostwo 606, żebraninę 195, za ciężkie uszkodzenie ciała 114, za oszustwo 111, niebezpieczne groźby z wymuszeniem 66, sprzeniewierzenie 58, złośliwe uszkodzenie cudzej własności 52, za gwałt publiczny 36, rabunek 27, przekroczenie ustawy koalicyjnej 13 osób. Wreszcie za brak przytułku aż 1021 osób

Mniejsze cyfry przypadają: na zgwałcenie 8, morderstwo usiłowane lub dokonane 6, nierząd przeciw naturze 5, dezercyę 5, obrazę majestatu 4, zaburzenie religii 4, podpalenie 3, zabójstwo 2, zhańbienie 2, dzieciobójstwo 1 itd. Wyszupasowano ze Lwowa 1174 osób.

Samobójstw było w 1906 roku 30 śmiertelnych, 17 usiłowanych, wypadków przejechania przez nieostrożnych woźniców 149, za dręczenie zwierząt ukarano grzywnami 108 osób.

Złodzieje skradli w przeciągu tego roku gotówką 32.601 koron, oczywiście prócz rozmaitych rzeczy, mniej lub więcej wartościowych, jak garderoba, srebro, biżuterye itp. Zgubili ludzie w tym czasie gotówką 18.420 koron.

„Goniec Polski” z 1 lutego 1907

Po zamachu na cesarza Wilhelma

12 maja 2011

Borowiaka z Chorzewa pod Lwówkiem aresztowano za to, że się wyraził, iż cesarza tak, czy tak zabiją, bo źle rządzi. Tak donoszą do „Pos. Ztg.” Borowiak był porządnie ubrany, ma lat 41, siedzi w Międzyrzeczu.

W Poznaniu aresztowano jakąś niemoralną kobietę za obrazę cesarza podczas ewangielickiego nabożeństwa na placu Wilhelmowskim.

W Grodzisku skazano piwowarczyka za to, że się cieszył z pierwszego zamachu na cesarza, na 6 miesięcy więzienia. W Pile aresztowano za to samo koszykarza rodem z Bydgoszczy. Koszykarz ma należeć do socyalistów.

„Orędownik” z 6 czerwca 1878


Jednego z tutejszych stróży nocnych skazała policya na 3 dni więzienia za niestósowne uwagi, jakie czynił nad nabożeństwem urządzonem na Wilhelmowskim placu po zamachu Nobilinga. Skazany jednak nie chcąc ani trzech dni odsiedzieć apelował do sędziego policyjnego, a ten go skazał na 6 tygodni więzienia. Biedak tak na tej apelacyi wyszedł, jak nasz sławny jakiś spekulant, Zabłocki na mydle.

Władza policyjna w Bydgoszczy odebrała rozporządzenie, iż nie wolno sprzedawać fotografii morderców Hoedla i Nobilinga, ani też śpiewać piosnek dotyczących zamachu na cesarza.

„Orędownik” z 23 lipca 1878

Pojedynek męża z niewiastą

12 maja 2011

Pojedynek męża z niewiastą.

Panna Emilia Zyberkówna posiada nietylko piękne historyczne nazwisko, ale i niezgorszą rękę, której tężyznę uczuł wczoraj p. Szczepan Zawada za to, iż ośmielił się twierdzić, że panna Emilia ma gębę od ucha do ucha. Obrażona dziewica porwała najpierw za garnek blaszany, napełniony jarzącymi się węglami, i rzuciła go na łeb obrazicielowi, a gdy ten pocisk chybił, wyruszyła do boju z pogrzebaczem i nim tak pana Szczepana podziubała, że ten wygląda jak gdyby brodzką ospę przechodził.

„Goniec Polski” z 11 sierpnia 1907

Porwana przez cyganów

12 maja 2011

Porwana przez cyganów.

Dzienniki warszawskie donoszą: W dniu 21 lipca z przybyłej do wsi Młodozowy pod Radomskiem bandy cyganów zbiegła dziewczynka 7 lub 8-letnia, mówiąca dobrze po polsku. Opowiada, że cyganie ukradli ją ze wsi Góry w okolicach Krakowa (Górka Kościelnicka?), że imię jej Mańka, ojca Jan, matki Teofila, brata Władysław, siostry Kasia. Dziewczyna znajduje się dotychczas pod opieką naczelnika straży ziemskiej w Noworadomsku.

„Gazeta Lwowska” z 13 sierpnia 1897

Wałęsające się matołki

12 maja 2011

Wałęsające się matołki.

Po Krakowskiem i tej części Żółkiewskiego, gdzie rozsiedli się kupcy, wałęsają się ustawicznie matołki, na pół nadzy, z głupkowatym wiecznie uśmiechem na ustach. Towarzyszą im zawsze tłumy gapiów i dzieci, szydząc z nich niemiłosiernie, i cały ruch wówczas wstrzymuje się, przechodnie i furmani muszą dopiero torować sobie drogę wśród tego tłumu. Tyle jest nędzy we Lwowie, że doprawdy nie trzeba jej aż pokazywać – i wyśmiewać. Istnieją przecież odpowiednie zakłady dla idyotów. W październiku ubiegłego roku założono prywatny przytułek dla matołków w Medyce, by uwolnić społeczeństwo od podobnego ciężaru. Kanał albo magistrat powinien umieścić tych matołków w jakimś zakładzie, a nie dozwolić, by bezdomni wałęsali się po ulicach ku uciesze rozbawionych gapiów. Wstyd doprawdy, że w stołecznem mieście zwaryowani nędzarze błąkają się po ulicach, zdani na łaskę Opatrzności i motłochu.

„Goniec Polski” z 24 marca 1907

Samodzielność psa

12 maja 2011

Samodzielność psa.

W Paryżu, przed kilkunastu dniami, dokonał włoczęgowskiego, lecz od wielu lat z dziwną regularnością prowadzonego żywota pies, będący szczególnym okazem psiej samodzielności. Cały Paryż znał go: był on duży, biały, z czarnymi pręgami nad oczyma. Od pręgów tych zwano go Tape-a-l’oeil. Skąd się wziął na bruku paryzkim, ani on sam, ani nikt nie umiał powiedzieć; przysięgają się tylko niektórzy, że już za cesarstwa go widywali, co znaczy, iż byłby to pies ogromnie stary.

W Paryżu psa błąkającego się samopas każdy przywłaszczyć sobie może, a „przekonanego” o włóczęgowstwo stróże porządku zabijają bez miłosierdzia. Tape-a-l’oeil nie dał się przecież ani przywłaszczyć, ani zabić, a władza, stwierdziwszy jego tożsamość, przekonawszy się, że to jest istotnie Tape-a-l’oeil, uczyniła dlań wyjątek i tolerowała jego przechadzki i wycieczki, ile że zawsze był stateczny i jak pamięcią sięgnąć, Tape-a-l’oeil trzymał się zawsze przykładnie, awantur nie robił i jak najmniej z innymi kundlami się zadawał.

Tape-a-l’oeil doszedł do przekonania, że najlepiej pana nie mieć; żadnego też nie uznawał. Rano, przed śniadaniem, nieodmiennie odbywał promenadę hygieniczną na Polach elizejskich dobiegając nieraz do lasku Bulońskiego – miał tam widać jakieś wspomnienia. Punktualnie o 12ej już był u Duvala, pod kościołem św. Magdaleny. Tu jadł co raczył, był bowiem wybredny. Stąd do „Café Anglais” nie tak już daleko, więc też około drugiej tam wachlował dokoła stolików, z których sypały się dlań okruchy pasztetów. Potom dopiero udawał się do „Café de la Paix” albo do „Américain”, zależnie od tego, gdzie znalazł więcej znajomych. Tu raczono go cukrem moczonym w kawie lub koniaku, co rozumie się, w dobry humor pieska wprawiało. Wieczorem ta sama historya; obiad w jednej z pierwszych restauracyj i cukier z kawą lub koniakiem. Pewien Anglik pragnął, jak mówią, nauczyć psa cygara palić, do tego jednak nie dał się Tape-a-l’oeil nakłonić.

Miał cztery domostwa, w których sypiał: hotel Terminus, du Louvre, Grand Hotel i Orient. Wszędzie miał kąt i w kącie siennik. Jeżeli się zabałamucił gdzie, a zdarzało się to czasami po nadmiernej libacyi cukru… z koniakiem, łapą drapał i szczekał przed bramą. Portyer zawsze mu otworzył, tak był powszechnie tolerowany i lubiany.

„Łowiec” z 1 maja 1891

Tortury w usługach policyi

12 maja 2011

Tortury w usługach policyi.

Wczorajsze pisma popołudniowe przynoszą wiadomości o torturach aresztantów, jakich widownią była od dłuższego czasu ekspozytura policyjna na Grodeckiem. Oto kierownik tej ekspozytury, ajent policyi Baziuk, znęcał się w nieludzki sposób nad aresztowanymi pod zarzutem kradzieży, chcąc wydobyć przyznanie się do winy. Aresztantów trzymał po kilka godzin na ekspozyturze w pozie klęczącej, skutych tak, że łańcuszki wpijały się im w ręce, bił żelazną sztabą w okolicę nosa, bił laską, pięściami w piersi tak, że aresztanci padali na ziemię, a nawet wieszał na haku na łańcuszkach, którymi mieli skute ręce. – Torturowanych w ten sposób było mnóstwo aresztantów, przeważnie młodzi chłopcy, zdarzało się zupełnie niewinni.

Wątpić nie należy, że dotyczące władze przeprowadzą ścisłe dochodzenia – i w ewentualnym wypadku, winnego ajenta pociągną do surowej odpowiedzialności. Tego rodzaju znęcanie się nad ludźmi jest hańbą niesłychaną, i dziwić się tylko wypada, że inni ajenci policyjni, którzy chyba wiedzieli o szelmostwie Baziuka, niepoczynili odpowiednich przeciw temu kroków.

„Goniec Polski” z 6 grudnia 1907    Czytaj dalej…

Wybryki popów

12 maja 2011

Borbifaktor w ruskiej sutannie.

W trybunale kasacyjnym odezwało się wczoraj echo głośnego w swoim czasie kazania ks. Bobikiewicza we wsi Sadzawce. Sprawa ta miała następujący przebieg:

W pierwszych dniach stycznia b. r. podczas świąt Bożego Narodzenia gr.-kat. obrządku odbywała się w cerkwi we wsi Sadzawce ceremonia namaszczania olejem św., za co wedle starego zwyczaju, mieli parafianie płacić księdzu 2 hal. od każdej namaszczonej osoby. Ponieważ do ceremonii tej zgłosiło się bardzo mało pobożnych, proboszcz Sadzawki i radca konsystorza ks. Izydor Bobikiewicz był bardzo niezadowolony, a kiedy dowiedział się równocześnie, że parafianie jego sprowadzili sobie na święta 500 litrów wódki, dał na kazaniu wyraz swojemu oburzeniu, nazywając wszystkich swoich parafian bandą pijaków, złodziejami, świniami i t. d., wyrażając przytem pobożne życzenie, aby ich wszystkich „szlag trafił”, albo, by ich wzięli dyabli. Następnie w ciągu mszy św. rzucił ks. Bobikiewicz ze złości – krzyżem o ziemię.     Czytaj dalej…

Kot dobrodziej

12 maja 2011

Kot dobrodziej.

Na placu Akademickim widywałem często siedzącego na ławeczce pod drzewem olbrzymiego robotnika, zdaje się drwala, bo piłę i siekierę zawsze miał przy sobie. Opasany był zawsze niebieskim fartuchem z napierśnikiem, za którym siedział czarny, trochę wypełzły kot. Drwal obchodził się z nim z macierzyńską troskliwością, głaskał go i ustawicznie z nim rozmawiał. Był to zupełnie niezwykły dla mnie widok: ten olbrzym o zgrubiałych rękach i surowych rysach twarzy – i ten mały kot, łaszący mu się za fartuchem.

Wczoraj zobaczyłem go znowu. Krajał sobie słoninę na chleb, ale każdym kawałkiem słoniny pół na pół dzielił się ze swoim czarnym przyjacielem.

- Co pan zawsze tak z tym kotem ? – pytam go przysiadając się do niego.

Spojrzał na mnie nieufnie i krajał dalej chleb.

- Ładny kot – mówię dalej, aby jakoś rozmowę podtrzymać. Ta pochwała rozbroiła drwala.

Wyciągnął do połowy kota z za pazuchy i rzekł:

- To nic, że ładny, ale jaka mądra bestya! Gdyby nie on, miałbym dziś marne życie, proszę pana.

- O! a to w jaki sposób?

- W taki sposób, że mi się przed rokiem zachciało żeniaczki, i to z sąsiadką, która sprzedaje w dnie targowe doniczkowe kwiaty na rynku. Już wyszły zapowiedzi, już był termin ślubny, aż tu Wojtuś moje babsko zadrasnął w gębę, ale tak fest, że jej nos rozdarł i z kwaterkę krwi upuścił. Ano ogarnęła ją złość i chwyciła toporek, że zabije kota. A ja jej stawił opór. Tak ona do mnie, to zarżnij ty go! Mówię jej na to: Zerżnąć go mogę, ale zarżnąć nie! Ona ale nastaje, aby kota uśmiercić, zrobiła się kłótnia, potem bitka, ona chciała kota bez łeb toporkiem a tymczasem przecięła mi mięso pod pachą, a ja też długo niemyślący buch ją w brodę, że trzy zęby zaraz wypluła, dwa później jej wylazły a parę zębów to jej w gębie tak chodzi jak na zawiasach.

Ano zrobiła się z tego duża wojna między nami. Do żeniaczki już nieprzyszło i ja się wyprowadził z kamienicy, i rad jestem bardzo, żem sobie niewziął baby, co to za drapnięcie zaraz by toporkiem uśmiercić chciała. Bo ja nie byłbym od tego, aby żonie tędy i owędy lania nie sprawić, a potem takie ścierwo może mnie w śpiku bez łeb żelazem buchnąć i zdrowia albo życia zbawić. No czy nie? Więc ja teraz tego kota tak lubuję, jak. własne dziecko, i staranie o nim mam, i wiktuję go, że i siebie lepiej niemogę.

Wysłuchawszy wątka tej wielkiej przyjaźni drwala z kotem, pożegnałem obu i poszedłem swoją drogą.

„Goniec Polski” z 19 września 1907

Ruski kawał wyborczy

12 maja 2011

Ruski kawał wyborczy.

W pewnym okręgu kandydował przeciw p. Romańczukowi niejaki Grzegorz Trylowski, radykał ruski, a brat czy kuzyn tego Trylowskiego, który jest wybrany posłem. Otóż jeden ze zwolenników tego p. Grzegorza Trylowskiego przybył do pewnej wsi ruskiej, ażeby za nim agitować. Poszedł do karczmy, zebrał chłopów i spytał ich, za kim oni są?

- A za p. Romańczukiem – odpowiedzieli.

- A dlaczegoż za nim?

- Bo on będzie przewódcą klubu ruskiego, a ponieważ klub ten będzie liczył teraz z pewnością ze trzydziestu posłów, przeto rząd będzie się z nim liczył i żeby mieć jego poparcie, zrobi zaraz p. Romańczuka swoim ministrem.

- Skądże wy to wiecie?

- Mówili nam to akademicy, którzy tu przyjeżdżali. Powiedzieli nam i to także, że jak już raz będziemy mieli naszego ruskiego ministra, to wszystko nam będzie robił.

- Bardzo dobrze. A wy bogaci?

- Nie, gmina nasza bardzo uboga.

- To źle, bo uważacie, z ministrami to tak: Dostają oni pensyi 24.000 guldenów, połowę tej kwoty daje im cesarz, a drugą połowę te gminy, z których ten minister jest wybrany posłem. Jeżeli więc będziecie głosowali na Romańczuka, to będziecie mu musieli płacić rocznie 12.000 guldenów.

Chłopi tak się przerazili tej perspektywy, że wszystkie głosy w tej wsi padły na Trylowskiego.

„Goniec Polski” z 4 sierpnia 1907

Uciekła żona

12 maja 2011

Mychajło Pryćkow z Borek Janowskich ogłasza za naszem pośrednictwem:

Uciekła mi tamtego tygodnia żona, blondynka, pyskata, z wybitym u dołu zębem i mówiąca ciągle: a bodaj cię! Opuściła mnie, wdowca z dziećmi i z niezaopatrzoną krową, i poszła w świat albo do Lwowa, gdzie ma trzy kumy i jednego umizgacza. Jest to kobieta niczego, poci się mocno i chrapie na lewym boku, gdy wątrobę dusi. Zgubić się nie zgubiła, bo drogę zna, tylko sama poszła, jakom ją wiadrem sprał, że zamiast soli nasypała sody do ziemniaków, a najmłodszego Jędrka przetrąciła w brzuchu i sklęła cielną krowę, od czego może być urok na jej potomstwo, a i grzech także jest. Ktoby co o niej wiedział, niech ją namówi do powrotu, bo sam się w chałupie nie ogarnę, a Hanka bucy za nią jak komin, gdy w niego wiater dmucha. Gdyby niechciała wrócić, to niech odda pieścionek Baścyny i niech powi, gdzie klucz od strychu, bo Antek po siano dachem włazi i poszycie rwie. Lat ma 29, i nosi, gdy poszła, czerwoną spódnicę. Panu Bogu i dobrym ludziom ją polecam, coby jej nieukrzywdzili. A trzeba o niej dać wiadomość do mnie, to wózkiem przyjadę, ino orczyk stelmach zrobi, bo w piecu nim grzebała i zetliła go na węgiel, co sobie jeszcze zostawuję, choć prać ją zato niebęde.

„Goniec Polski” z 15 września 1907

Drapacz chmur w Warszawie

12 maja 2011

Drapacz chmur na placu Napoleona w Warszawie.
Szesnasto-piętrowy gmach, trzeci co do wysokości w Europie.

Wpływ Ameryki na powojenną Europę dał się odczuć w wielu dziedzinach, stosunkowo zaś najpóźniej w budownictwie. Tak charakterystyczna dla większych miast Stanów Zjednoczonych konstrukcja, jak drapacz chmur, tylko powoli mogła sobie torować drogę w Europie z powodu braku odpowiednich warunków, powodujących tak olbrzymi rozwój tej gałęzi budownictwa za oceanem. Konserwatyzm, niezawsze uzasadniona troska o zewnętrzny wygląd miast, wkońcu obawa o nierentowność zbyt wysokich budynków wstrzymywały architektów i inżynierów europejskich od budowania drapaczy chmur.

Stosunki te jednak powoli ulegają zmianie. Coraz większa koncentracja życia w ośrodkach przemysłowych i handlowych, przy braku miejsca i wysokich cenach parcel, zmusza nas do stosowania metod amerykańskich, których logiczną konsekwencją jest właśnie budowa gmachów wysokich. Jak najlepiej wyzyskać każdy nieledwie cal kwadratowy powierzchni cennej parceli, jak najbardziej zwiększyć tę powierzchnię, by przynosiła odpowiednie zyski – oto względy, które dominują w obecnej technice budowlanej.

Budowa tak wysokich gmachów wymaga zupełnie odmiennych metod i nieco odmiennych materjałów od stosowanych w zwyczajnem budownictwie. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że zwykły dom mieszkalny, choćby o 4-ch lub 5-ciu piętrach, buduje się w ten sposób, że muruje się ściany, które mają za zadanie dźwigać stropy i inne ciężary, oraz ochraniać nas przed wpływami atmosferycznemi. – Po wyprowadzeniu ścian kryje się budynek dachem i dom w stanie surowym jest gotowy.   Czytaj dalej…

Japońskie anonsy

12 maja 2011

Japońskie anonsy.

Nic bardziej zabawnego i oryginalnego jak reklama u Japończyków.

Oto kilka przykładów anonsów japońskich, wyjętych z dziennika wychodzącego w Tokio:

- Nasze towary są dostarczane z szybkością kuli armatniej.

- Nasz znakomity papier jest tak silny i twardy jak skóra słonia.

- Nasze pakiety są zawijane z delikatną starannością, którą ma oblubieniec dla swej młodej i zachwycającej małżonki.

- Nasz ocet jest kwaśniejszy niż żółć najgorszej teściowy.

- Druki nasze są czyściejsze niż kryształ skalny, teksty, które wybieramy są tak miłe i zachwycające jak śpiew dwudziestoletniej dziewczyny.

- Wejdźcie do naszego sklepu a będziecie przyjęci z uprzejmością, którą ma ojciec starający się wydać za mąż jedną ze swoich nieposażnych córek.

To się nazywa przemawiać grzecznie do publiczności!

„Goniec Polski” z 7 grudnia 1907

« Poprzednia strona