Wpisy otagowane jako 1902

Reklama po amerykańsku

23 września 2011

Po amerykańsku.

Nowojorskie gazety podają następującą historyę zaciętej konkurencji dwóch właścicieli magazynów ubiorów dla dzieci. Jeden z nich pewnego pięknego poranku ogłosił, że sprzedaje 1000 sztuk ciepłych paltocików dziecinnych po 25 ct. sztuka. Druga firma natychmiast wywiesiła ogłoszenie, że rozda tysiąc chłopcom po 25 cent., aby mogli skorzystać z grzeczności jej konkurenta, Obie firmy dotrzymały słowa, a rezultat jest taki, że po New-Yorku biega dziś tysiąc dzieci w ciepłych paltotach po 25 centów, które w rzeczywistości warte są 20 razy więcej. Zdaje się jednak, że pierwsza z tych firm, sprzedając zbyt tanio paltociki, więcej na tej operacyi straciła, aniżeli druga wydając gotówkę na ich zakupienie.

„Światło”nr 6 (czerwiec) 1888


Reklama amerykańska.

Pewien sklep w Chicago wynalazł znakomitą metodę zapewnienia zbytu swym towarom, zabawkom dziecinnym. Przed domem urządzono miniaturowy park i salę zabaw dla dzieci, które czekają na rodziców, robiących w pobliskich sklepach zakupna. Że zaś potem dzieci nie chcą bez płaczu odejść od wspaniałych zabawek, nie pozostaje zatem matkom nic innego jak kupić tę lub ową zabawkę.

„Czas” z 19 sierpnia 1902

Cyrk Henry’ego w Rzeszowie 1902

23 września 2011

Menażerya wcale okazała przybyła do Rzeszowa i rozbiła namiot przy ulicy Zielonej. Według zapowiedzi afiszowej posiada kilka bardzo pięknych okazów lwów, słonia tresowanego, tygrysów, a nadto kilkadziesiąt różnych innych okazów. Zwracamy uwagę Czytelników na umieszczony w dzisiejszym numerze anons.

Cyrk Henry’ego tegoczesny największy cyrk ruchomy w Austro-Węgrzech, składający się z 120 ludzi i 80 koni, posiada własną orkiestrę, balet, 25 młodych dam, olbrzyma słonia, przybywa ze swoim amerykańskim namiotem cyrkowym, posiadającym własne oświetlenie elektryczne, oddzielnym pociągiem złożonym z 54 osi z Tarnowa do Rzeszowa we czwartek 27 b. m. o godzinie 9 rano. W tym samym dniu o godz. 8 wieczorem odbędzie się pierwsze przedstawienie. Cyrk posiada bardzo ładny wybór rasowych koni, artystów pierwszorzędnych i nie jest czczą reklamą, jaką zrobił w swoim czasie cyrk Barnuma i Bailego.  Czytaj dalej…

Nowy środek przeciw kurzowi ulicznemu

23 września 2011

Nowy środek przeciw kurzowi ulicznemu.

Nieznośny i przykry kurz na ulicach i drogach nabrał w oświetleniu hygieny nowego jeszcze znaczenia, odkąd odkryto, że jest on, niestety, urodzajnem podłożem dla zarazków chorobotwórczych, które wraz z nim unosi i rozwiewa lada podmuch wiatru na wszystkie strony, wciskając je przechodniom do oczu, uszu, do dróg oddechowych i płuc, jakoteż wpędzając je przez otwarte okna i drzwi do mieszkań ludzkich. Wzmagający się i tak już z rokiem każdym ruch kołowy na ulicach zasilił się w ostatnich czasach nowym sportem, samochodów. Bardzo szybki ich pęd wzbija i podnosi tak wielkie tumany kurzu, że dostaje się go do naszych płuc więcej niemal, niż powietrza. Polewanie czy skrapianie ulic wodą przeważnie już nie wystarcza w miastach; oczywiście wielkie koszty nie pozwalają zastosować tego na drogach i gościńcach.

Zajmującą przeto będzie wiadomość o nowym środku, stosowanym od lat trzech w Kalifornii. Dwa razy do roku polewa się tam ulice naftą gotowaną w surowym stanie. Za pomocą swej lepkości wiąże ona kurz uliczny, a przez swą zawartość asfaltu tworzy na ulicy rodzaj skorupy, chroniąc powierzchnię przed szybkiem zniszczeniem. Utworzona tłusta powierzchnia nie przepuszcza wody deszczowej, która spływa po niej w ten sposób, iż nawet błoto, ni muł nie mogą się utworzyć. Woń nafty ulatnia się szybko; w kilku godzinach wysycha powierzchnia ulicy tak, że nie plami ubrań. Nowy ten środek przyjęli tak przechodnie, jak woźnice, kolarze i samochodowcy jako prawdziwe błogosławieństwo.

Znakomicie ułatwia tę sprawę w Kalifornii i w Texas nizka cena nafty, wynosząca zaledwie 10 franków za beczkę. To też dla niektórych miast, jak Sacramento lub San-Francisco wypadł ten nowy sposób 50 prc. taniej, niż dawne polewanie ulic wodą kilka razy na dzień. Oczywiście w Europie wypadłoby to, stosownie do większej ceny nafty. Jednakże jak ekonomiści londyńscy obliczają, przy sprowadzaniu na te cele surowicy w olbrzymich ilościach z Ameryki spadłaby jej cena w Europie do połowy dzisiejszej.

Zachodzi jednak pytanie, czy nafty nie możnaby u nas zastąpić smołą? Naprowadzają na tę myśl spostrzeżenia, że smoła, rozlana w większych płatach na gościńcu, utrzymuje się długi czas bez zmiany, mimo ruchu pojazdów. Na tej podstawie przedsięwzięto dalsze doświadczenia w Monte-Carlo; wyniki ich przeszły wszelkie oczekiwania. Pewna część dobrze oczyszczonego gościńca powleczono tam za pomocą przyrządów szczotkowych cienką warstwa wrzącej smoły. Zwarła się ona z powierzchnia doskonale tak, że po dwu dniach skrzepnęła jako twarda skorupa, po której chodzi się jakby po asfalcie, a od kilku miesięcy jeżdżą po niej nawet ciężkie ładowne wozy, nie sprawiając żadnego jej uszkodzenia. Nie ślizgają się na niej ani konie, ani bicykle, ani samochody, gdyż powierzchnie, świeżo powleczona smoła, posypuje się cienka warstwa piasku. Smoła drążąc na kilka milimetrów w głąb powierzchni, czyni ją nieprzepuszczalną, tak, że deszcz spływa po niej bez śladu, a ulica wolna jest od błota i kurzu. Ciemno-szary jej wygląd jest nawet przyjemny dla oka, nieprzyjemna zaś woń znika zupełnie po pierwszych 2 – 3 dniach. Kilometr takiej drogi 5—6 metrów szerokiej wypadł wraz z materyałem i robocizną na 300 franków blizko.

Doświadczenia podobne podejmowały już dawniej fabryki gazowe na własnych przestrzeniach, a w ostatnim czasie dokonać je miał inż. Rimini w Rawennie na większej przestrzeni z bardzo dobrym skutkiem. Takaż próbę wykonano właśnie w ostatnich dniach w Lucernie, gdzie na przestrzeni 100 metrów przyrządzono nowym sposobem tylko jedną cześć drogi, pozostawiając drugą dla przejazdu. Za kilka tygodni, gdy wypróbowaną już będzie odporność gościńca na ruch kołowy, zestawione będą ścisłe cyfry kosztów.

Równocześnie odbywają się już podobne próby we Francyi, koło Saint-Germain, na gościńcu Quarante-Sous, na przestrzeni 750 metrów pod państwową kontrolą urzędu dróg i mostów, gdzie otrzymano również zadowalające wyniki po dwurazowej aplikacyi smoły z przerwą jednego miesiąca. Koszt tego procederu obliczono tam na 500 fr. za kilometr drogi, szerokiej na 7 metrów (200 fr. beczka smoły, 100 fr. robocizna).

Nowy ten sposób może oddać równie doniosłe usługi dla gospodarki drogowej, jak i dla zdrowia ludzkiego, rozwiązując jedno z ważniejszych zagadnień hygieny.

„Gazeta Lwowska” z 10 sierpnia 1902

Automatyczna fotografia złodziei

14 listopada 2009

Automatyczna fotografia złodziei.

Złodziejom utrudniają ich ryzykowne rzemiosło coraz bardziej. Oto, skoro tylko taki gość wejdzie do izby, może on być fotografowany z dwu, lub trzech stron równocześnie. Nie potrzeba więc teraz – jak stary żart opiewa – by na miejscu czynu zostawiał złodziej dla policyi swoją kartę wizytową z dokładnym adresem, nie potrzeba już tego, gdyż zostawia on już odrazu – fotografię swoją.

Znakomity angielski amator fotograf ptaków i zwierząt mr. C. Kearton, wynalazkiem tym ściągnął na swoją głowę przekleństwa „długopalcych” całego świata. Sprawozdawca jednego z pism londyńskich, odwiedził niedawno fotografa w jego domu w Surrey. Przeprowadził on tam próbę wynalazku, która miała następujący przebieg.

Dziennikarz udający złodzieja, zaopatrzony w t. z. ślepą latarkę, otworzył w nocy okno i latarką w głąb pokoju rzucił snop światła. Tuż pod oknem znajdowało się skórą obite krzesło. Ponieważ dotychczas nasz „złodziej na próbę”, nic podejrzanego nie zauważył, przeto śmiało przełożył nogę przez okno. Tu jednak był już koniec próby, zaledwie bowiem dziennikarz dotknął nogą stojącego pod oknem krzesła, rozległ się lekki trzask w izbie a równocześnie błysnął niezmiernie silny płomień. W tej chwili zapanowała w pokoju znowu ciemność i cisza. Przez kilka minut nie widział „złodziej na próbę” nic prócz ciemności, a nawet wtenczas kiedy mr. Kearton zaświecił gaz, nie mógł on odkryć w izbie miejsca ni przedmiotu, który wydał z siebie owo oślepiające światło.

Kiedy tak złodziej istotnie wpadł w łapkę i został odfotografowany, opowiedział mu fotograf szczegóły swojego wynalazku.

Obok okna znajdowały się dwie metalowe płyty, tak urządzone, że za najlżejszem choćby poruszeniem stojącego pod oknem krzesła, stykały się ze sobą i łączyły bateryę elektryczną. Nad bateryą znajduje się elektryczna rolka, wyładowująca z siebie iskrę półcalowej wielkości. Obok znajduje się aparat, napełniony magnezjowym proszkiem. Proszek ten zapala iskra tak, że na chwilkę tworzy się niezmiernie silne światło. Na stole naprzeciw okna stała kamera robiąca automatyczne zdjęcie, przedstawiające włażącego przez okno dziennikarza z przodu. Inna kamera, umieszczona w ogrodzie, zdjęła sylwetkę jego, odbijącą się na tle jasno oświetlonego okna.

Wynalazca aparatu nie jest urzędnikiem policyjnym, ale w pierwszej linji przyjacielem przyrody. Obmyślił on ten aparat w celu czynienia zdjęć fotograficznych z dzikich zwierząt nocnych, dowiedzieli się jednak wnet o wynalazku jego ludzie „praktyczni” i do… złodziejów go zastosowali.

„Głos Rzeszowski” z 13 kwietnia 1902

Automaty z wodą w wagonach

14 listopada 2009

Automaty z wodą w wagonach.

Od kilku dni funkcyonuje w jednym z wagonów III. kl. w pociągu lokalnym Rzeszów-Lwów automat z wodą do picia. Za wrzuceniem 2 hal. dostarcza on 1/5 litra czystej, zimnej wody do picia. Podróżny, który nie ma szklanki, otrzymać może za wrzuceniem 1 hal. papierowy kubek na wodę. Automat ten wynalazł O. Parnes, a wprowadzenie jego byłoby bardzo pożądane w interesie podróżujących trzecią klasą, którzy zwłaszcza w porze letniej nie znajdują kropli wody do ugaszenia pragnienia. Wprawdzie na niektórych stacyach podają wodę, lecz wodę tę donoszą systematycznie, a w porze nocnej brak jej zupełnie. Automat więc z wodą, szczególnie dla chorych i dla dzieci, stanowić może prawdziwe dobrodziejstwo.

„Głos Rzeszowski” z 24 sierpnia 1902

Telefon i złodzieje

12 sierpnia 2009

Telefon i złodzieje.

Zaledwie rozpoczął funkcyonować telefon Warszawa – Łódź, gdy już nastąpiła kilkunastogodzinna przerwa. Stało się to w ubiegłą niedzielę, około godziny 6 wieczorem. Dopiero nazajutrz po usilnych poszukiwaniach przekonano się, że przerwę spowodowali… złodzieje. Pod Włochami skradli oni drut wagi około pięciu pudów i z łupem uciekli, dotąd niewyśledzeni.

„Kurjer Poznański” z 6 lutego 1902

O armii angielskiej

12 sierpnia 2009

O armii angielskiej.

Prasa australska niepochlebne świadectwo moralności wydaje ochotnikom australskim armii angielskiej przy sposobności odejścia nowych zaciągów ochotniczych z Australii do Afryki południowej. Według zdania tej prasy, przeważna część ochotników składa się z ludzi najgorszej w świecie konduity, nierzadko nawet złoczyńców.

„Sydney Bulletin” twierdzi, że jeżeli australski ochotnik przed wyjściem nie był jeszcze zupełnym hultajem, to napewno takim z Afryki powróci. Są to ludzie tego rodzaju, z którymi lepiej się na jakiemś oddalonem miejscu nie spotykać o zmroku.

Taka opinia o demoralizacyi w szeregach angielskich nie jest zresztą zgoła żadną nowością. Spotykamy się już z nią w raporcie za 1900 rok generalnego inspektora więzień wojskowych, nadporucznika Garsia.

Wedle tego raportu w 1900 r. odbywało karę więzienia 7 357 żołnierzy, podczas gdy w 1899 r. karano więzieniem około 4 583 ludzi.

Ponieważ nie starczało miejsca w więzieniach wojskowych, musiano przeto przeznaczyć na areszt znaczną liczbę cel w koszarach, a także cywilne więzienia były przepełnione. Okazała się wreszcie potrzeba budowy nowych więzień z 1 593 celami.

Za stale powtarzające się złe prowadzenie w 1900 roku usunięto z armii 1 901 ludzi, podczas gdy w 1899 roku wydalono za przewinienia 1 956 żołnierzy. Ta zmniejszona liczba nie przemawia za poprawą stosunków, jeżeli się zważy, że regularna armia stoi na polu walki, a wówczas wydalenie następuje tylko w nadzwyczajnych wypadkach.

Aby ten stan rzeczy zmienić, radzi porucznik Garsia nie przyjmować do służby wojskowej nałogowych złodziei i przestępców.

Trudno zrozumieć, że w ogóle takie żywioły w armii są tolerowane.

„Kurjer Poznański” 6 lutego 1902

Automat ratunkowy

11 sierpnia 2009

Automat ratunkowy.

W Wiedniu odbyła się próba z wynalezionym automatycznym aparatem ratunkowym przeciw utonięciu. Aparat ów składa się z worka nieprzemakalnego i połączonej z nim puszki blaszanej, wielkości papierośnicy, ważącej 150 gramów. Mężczyzna owinął się workiem, puszkę przymocował do głowy, skoczył do wody, z której, po chwilowem zanurzeniu, wypłynął na powierzchnię i utrzymał się na niej, nie czyniąc żadnych ruchów. Aparat ów działa w następujący sposób: gdy człowiek, zaopatrzony weń, wpadnie do wody, wówczas woda natychmiast napływa do puszki i wytwarza gaz, pokrewny z acetylenem, który wydyma worek i utrzymuje człowieka na powierzchni.

„Dziennik Poznański” z 7 lutego 1902

Dziesięcioletni uciekinierzy

11 sierpnia 2009

Czterej dziesięcioletni bohaterowie: Kazimierz Jarosławski ze Lwowa, Kazimierz Ceramowicz, syn leśniczego z Rzyczek koło Rawy ruskiéj, Wiktor Longin, syn sekretarza starostwa z Kamionki strumiłowéj i Rothkehl, syn zarządcy dóbr Wiszenki, wszyscy czteréj uczniowie I klasy szkoły realnéj we Lwowie, i wszyscy mieszkający na jednéj stancyi, otrzymawszy z końcem półrocza „dwójkę”, postanowili solidarnie emigrować z kraju i piechotą via Janów udać się do Tryestu, – aby tam wstąpić „do marynarki”. Malcy ci wykonali też istotnie pierwszą część swojego „zielonego pomysłu”, bo oto w czwartek rano opuścili Lwów, a w piątek wieczorem widziano ich w okolicy Wiszenki, obozujących w lesie, w którego gąszczach znikli na odgłos kroków ludzkich. Urządzono na nich obławę – ale bez skutku. Niepodobna było wytropić uciekinierów. Ponieważ dziś mija piąty dzień, jak słuch o nich zaginął, stroskani rodzice zwracają się do wszystkich, którzyby natknęli się na ślad zbiegłych dzieci, z prośbą, aby je przytrzymali.

„Dziennik Poznański” z 7 lutego 1902

Komedia z omyłek

11 sierpnia 2009

Komedya z omyłek.

Pewien nowojorczyk cierpiący na obłęd, okazał pewnego dnia skłonność wyskoczenia przez okno podczas śniadania. Rodzina na czas jeszcze zatrzymała go za poły i prosiła go, aby pozostał przy stole i zagrał w pinochte, ulubioną jego grę w karty. Zgodził się na to, ale w porze obiadowej powtórzyła się ta sama historya i znowu zagrano w pinochte. Rodzina podzieliła się na partye i grano tak do rana, ale teraz jednozgodnie wszyscy oświadczyli, że mają już dosyć tego chorego. Chory począł znowu patrzeć znacząco na okno. Zawołano tedy lekarza i Frank, najstarszy syn, wyszedł za chwilę z listem do domu obłąkanych po wóz dla zabrania starego do domu waryatów. Kiedy tam przybył młodzieniec, kazano mu czekać, poczem za chwilę lekarz zakładowy zbadał mu język i puls i oddał w ręce dwóch sążnistych drabów-dozorców. Frank sadził, że idą po wóz, ale dozorcy wepchnęli go do celi, a następnie pod tusz gorący, pomimo protestów z jego strony, że nie jest waryatem. Energiczne protesty miały ten skutek, że wlano we Franka parę kieliszków whisky, aby go uśpić. Tymczasem w domu starego grano dalej w pinochte, a kiedy wysłany syn długo nie wracał, posłano drugiego. I tego spotkał taki sam los, jak pierwszego, ale na szczęście nadszedł stary lekarz i sprawa omyłki się wyjaśniła. W godzinę później wóz zakładowy przywiózł nareszcie prawdziwego waryata na właściwe miejsce.

„Dziennik Poznański” z 2 lutego 1902

Zmyślność pudlów

26 lipca 2009

Zmyślność pudlów.

Jeden z myśliwych, opowiadając o zmyślności pudlów, rysuje sylwetkę dwóch psów, które były w jego posiadaniu; jeden sprytniejszy i żywszy, wabił się Hektor, drugi, tępy, gnuśny i apatyczny, – choć był rodzonym bratem pierwszego, – Boston. Inteligentniejszy z nich, Hektor, pasyami lubił przechadzki, osobliwie ze służącą, posyłaną często do miasta. Każde jéj poruszenie rozumiał doskonale i wiedział, co które znaczy. Gdy wybierała się za sprawunkami, okazywał nadmierne ożywienie i niecierpliwość, zwłaszcza, jeżeli to wybieranie zanadto się przeciągało. Zważywszy, że zwykle zabiera z sobą koszyk, gdy pewnego razu nie mógł się doczekać ukończenia jéj toalety wychodnéj, złapał koszyk, i aportując go ku drzwiom, naglił do pośpiechu. Służącéj podobał się ten jego postępek, który niechcący nauczył go aportować; że zaś był duży i silny, doszło do tego, iż niezbyt wyładowany prowiantem kosz przynosił za nią z miasta. Późniéj nauczył się zanosić pieniądz do przekupki, składać go na straganie i brać w zamian bochenek chleba. Chleb ten stanowił śniadanie dla obu psów. Hektor był większy, otrzymywał część większą, Boston mniejszą. Bochenek rozkrajany na dwie nierówne części, kładziono na podłodze, i Hektor nigdy się nie pomylił w wybraniu dla siebie pokaźniejszéj porcyi. Boston zaś wtedy dopiero zabierał swoją, gdy Hektor się ze swoją połową oddalił; ten ostatni nadto potrzebował obrusa i dotąd nie rozpoczął uczty, nosząc chleb w pysku, dopóki na podłodze nie rozesłano mu choć arkusza bibuły.

„Kurjer Poznański” z 2 lutego 1902

« Poprzednia strona