Wpisy otagowane jako USA

Reklama w Ameryce 1907

9 lutego 2012

Reklama w Ameryce.

Statystyk H. Wisby oblicza koszta reklamy w Ameryce na 500 milionów dolarów rocznie, a zatem niemal tyle, ile wydają na armię w Europie: państwo niemieckie, Rosya, Francya, Austrya, Hiszpania. Według obliczenia Calkinsa i Holdena wzrosły wydatki na reklamę w roku 1905 na 600 do 1000 milionów dolarów. Rozwój reklamy wzmaga się z rozwojem handlu. – Przed wojną boerską uchodziła kwota 3000 dolarów, wydana przez firmę Fairbank i Ska za bajeczną. Dziś jest ona rzeczą powszednią. Ta sama firma wyznacza obecnie blizko 750.000 dolarów rocznie na ogłoszenia – i w dodatku nie jest pod tym względem wyjątkiem.

Fabryka mydła „Sapolio” ogłasza od 30-tu lat swoje wyroby; z początku wydawała na ten cel tylko 30.000 dolarów, dziś wyrzuca na reklamę dziennie 1000 dolarów. Wielkie nowojorskie domy handlowe poświęcają przeszło 4 miliony dolarów na same ogłoszenia w gazetach. W Chicago wysyłają kupcy i przemysłowcy przeważnie pocztą reklamy w formie cenników. Firma Sears Roebuk i Ska w Chicago rozrzuca po całym świecie katalogi, ważące 4 funty i obejmujące 1200 stronic w trzech szpaltach. Nakład tego katalogu wynosi bajeczną kwotę 640.000 dolarów.

Ladies Home Journal w Filadelfii, rozchodzący się w nakładzie miliona egzemplarzy, żąda za reklamowy artykuł po 6 dolarów od wiersza („agate line”). Każda stronica zawiera 4 szpalty takich wierszy, a że format odpowiada paryskiej Illustration, przeto jedna strona, sprzedana pod inseraty, przynosi 6000 dolarów; jeżeli zaś jakaś firma bierze całą stronę od razu, to cena wynosi każdorazowo 4000 dolarów za inserat.

Również tak drogim, jak Ladies Home Journal, jest mały miesięcznik Comfort, wydawany w Ameryce (Maine), i przeznaczony wyłącznie dla klasy robotniczej w zachodniej i południowej Ameryce. Ma on podobno nakładu 1,250.000 egzemplarzy – i z tego powodu każe sobie płacić po 5 dolarów „agate line”. Grudniowy numer Me Clure z roku 1904 zawierał 171 stron ogłoszeń, za które nakładcy zainkasowali 270.000 marek. Munsey Magazine ma przeciętnie za inseraty 300.000 marek miesięcznie dochodu. Obliczają, że dziesięć najwybitniejszych miesięczników zarabia przeciętnie miesięcznie 350.000 dolarów za ogłoszenia. Z tego na sam Ladies Home Journal przypada miesięcznie 540.000 marek.

Nie mniej od druku rozpowszechnioną jest reklama na ścianach i murach, pochłaniająca kolosalne kwoty. Zależy to od przestrzeni i miejsca. Odpowiednie płaszczyzny wydzierżawia się na podstawie tak zwanego „sheet” („sheet” wynosi 60×70 centymetrów). Fabryka „Force” płaci za 50.000 płaszczyzn na ścianie 25.000 dolarów miesięcznie. Najwyższą cenę za ten rodzaj reklamy płacono po 10 dolarów miesięcznie za stopę kwadratową.

Reklama jest potęgą, a wyzyskanie jej zręczne, stokrotnie się opłaca. – Wielkie firmy handlowe w Nowym Jorku, Chicago i Filadelfii płacą „fachowcowi”, który codziennie układa senzacyjne reklamy do 50.000 marek rocznie, a takie same prawie pensye pobierają ci, którzy umieją urządzać efektowne wystawy w oknach sklepowych.

Amerykańskie reklamy docierają do najdalszych zakątków świata, przysparzając nowe drogi zbytu rodzimemu handlowi.

„Goniec Polski” z 10 października 1907

Nowe zastosowanie kinematografu

9 lutego 2012

Nowe zastosowanie kinematografu.

Kinematograf, stanowiący niewątpliwie ważny i praktyczny wynalazek, stał się w rękach niewłaściwych środkiem wywoływania szkodliwych sensacyj i psucia ludności, osobliwie młodzieży do tego stopnia, że w ostatnich czasach tak władze, jak i społeczeństwo zniewolone były wystąpić przeciw temu. Można mieć uzasadnioną nadzieję, że tym usiłowaniom uda się zaprowadzić porządek i zwrócić kinematograf tam, gdzie jest jego właściwe zadanie, t. j. na pole szerzenia zdrowej oświaty.

W ostatnich czasach znalazł kinematograf zastosowanie w przemyśle maszynowym, a to w sposób następujący: Do ocenienia wartości maszyn nie wystarczają teraz rysunki, opisy, fotografie, a nawet i modele. Kupujący chce widzieć maszynę, którą chce nabyć, w czynności, ale to przedstawia trudności, bo maszyny nie małe nie dadzą się łatwo przenosić na żądane miejsce, z drugiej strony kupujący, mieszkający nieraz daleko, jak to bywa w Stanach Zjednoczonych, nie zawsze może przyjechać do obejrzenia pożądanej maszyny. W tych stosunkach wpadnięto w Ameryce na pomysł przedstawienia maszyny w czynności w zdjęciach kinematograficznych, by w ten sposób pokazać kupującemu ad oculos działanie maszyny, jak lepiej nie można. Myśl ta okazała się praktyczna i spodziewać się należy, że europejskie fabryki maszyn pójdą za dobrym przykładem, danym przez Amerykę.

„Gazeta Lwowska” z 21 lipca 1912

Rzeź Polaków w Ameryce 1897

9 lutego 2012

Rzeź Polaków w Ameryce.

O rzezi, którą zarządził szeryf Martin w pobliżu Harleton w stanie Pensylwania, której ofiara padli strejkujący górnicy Polacy i Słowacy, z Nowego Jorku nadchodzą, obecnie oburzające szczegóły; Dwudziestu jeden zabitych, 38 ciężko rannych, kilkudziesięciu lżej, – oto skutek haniebnego czynu szeryfa Martina, który kazał 102 ludziom bez powodu dać ognia do tłumu bezbronnych, uciekających robotmików. A ofiarami tej zbrodni są wyłącznie Polacy, Rusini i Słowacy, najwięcej zaś Palaków. Ohydna rzeź; – woła opinia w całych Stanach Zjednoczonych. It is a butchery - powiada najpoważniejsza gazeta amerykańska, nowojorski World. Reporterzy Worlda zaraz po otrzymaniu telegramu Hazleda, udali się na miejsce strasznego wypadku i sprawdzili, że 11 z zabitych górników odniosło rany z tyłu, a wiec w ucieczce. Szeryf Martin nie odniósł ani zadraśnięcia, ani też nikt z jego ludzi. Żaden ze strejkujących nie miał przy sobie broni. W obec tego World nazywa rzecz „morderstwem górników” i to morderstwem nie do wytłómaczenia,

Wykaz zamordowanych na miejscu przedstawia się, jak następuje: Andrzej Nieckowski, Jan Chobeński, Stefan Urich, Andrzej Jeschman, Jan Franko, Jan Ziarnowiak, Jak Zaszlak, Jan Szeko, Antoni Grefko, Jan Turnowicz, Andrzej Jurek, Andrzej Zimoński, Adam Zimoński, Jan Buski, Stanisław Zagórski, Sebastyan Brzostowski, Jan Futa, Wojciech Czata, Andrzej Kolik, Rafał Rakiewicz. Śmiertelne rany otrzymali: Klemens Płotek, Kasper Dulas, Jan Bańko, Andrzej Slabanic, Jakób Tomaszontas (Litwin). Ciężko ranni są Polacy i Rusini : Andrzej Hanusz, Jan Chryć, Andrzej Urban, Kazimierz Dulis (Litwin), Marcin Szafranek, Jan Kleszczak, Tomasz Borys, Jan Bąk, Antoni Mizata, Józef | Pawlaczek, Mateusz Czaja, K. Majewski, Klemens Piątek, Adolf Kincelewicz, Adam Łapiń-ski, Jan Kulik, Konstanty Monciński, Jan Darmeński, Józef Bobicki. Oburzenie, jakie wywołała ta sprawa, jest niesłychane. Szeryf został uwięziony, tak samo wielu ludzi z jego oddziału. Pomimo to opinia nie jest zaspokojona. Polacy w Nowym Jorku, Chicago i Milwaukee chcą  się upomnieć o swych braci – i zwołują zebrania dla zajęcia się ta sprawa.   Czytaj dalej…

Psychologia reklamy

18 listopada 2011

Psychologya reklamy.

W Baltimore odbył się kongres ajentów ogłoszeń. Kongres ten miał wszelkie pozory zjazdu „naukowego”. Roztrząsano na nim nietylko przyszłość prasy, opartej materyalnie na rozwoju inseratów, lecz i przyszłość przemysłu, którego największe napięcie jest uzależnione od odbytu, jako bezpośredniego skutku reklamy.

Aby tej najżywotniejszej sprawie nadać znaczenie właściwe i wzbudzić do uchwał zjazdu zaufanie mas najszerszych, duchowieństwo protestanckie udzieliło kongresowi gościny – w kościele.

O ostrołuki świątyni obijały się mowy hałaśliwych kapłanów rozgłosu.

- Czas nasz jest zaledwie małą stacyjką w uniwersalnej podróży ludzkości – jął głosić stylem duchownym jeden z żarliwszych działaczów reklamowych. – Dziś posługujemy się mizernemi wynalazkami geniuszu ludzkiego: elektrycznością i awiacyą. Jutrzejsze wynalazki urągać będą dzisiejszym i ani pojąć nie jesteśmy w możności, w jakiej postaci ukształtuje się słowo, które nieść będziemy od krańca do krańca ziemi. Wielkie nauki ewangieliczne doszły nas zapóźno, bo apostołowie nie mogli posługiwać się dzisiejszemi środkami rozgłosu. Ręczę, że gdyby święty…

Tu pobożni słuchacze przerwali ponoszonemu przez rwącą swadę mówcy dalszy ciąg „zuchwałości”. Ale ten nie dał za wygrana i powołując się na niedoścignione tajemnice ducha, który promienieje tęczowemi blaskami słońca bez względu na czas i na przestrzeń (czytaj: przedmiot objawienia), sięgnął po najwyższe porównania.

Zgiełk protestów i oklasków dodał „kongresowi” efektu. Nie można już przejść nad nim do porządku dziennego. Zaważył już stanowczo na dziejach reklamy i dziennika.

Reklama prawdziwa lub fałszywa – była powodem wygranych lub klęsk wojennych w większości bitew, które zna historya. Jeszcze na tysiąc lat przed wynalezieniem telegrafu zręczny wódz publicysta operował rozgłosem, jako środkiem, potężniejszym od sztuki wojennej.
Czytaj dalej…

Reklama po amerykańsku

23 września 2011

Po amerykańsku.

Nowojorskie gazety podają następującą historyę zaciętej konkurencji dwóch właścicieli magazynów ubiorów dla dzieci. Jeden z nich pewnego pięknego poranku ogłosił, że sprzedaje 1000 sztuk ciepłych paltocików dziecinnych po 25 ct. sztuka. Druga firma natychmiast wywiesiła ogłoszenie, że rozda tysiąc chłopcom po 25 cent., aby mogli skorzystać z grzeczności jej konkurenta, Obie firmy dotrzymały słowa, a rezultat jest taki, że po New-Yorku biega dziś tysiąc dzieci w ciepłych paltotach po 25 centów, które w rzeczywistości warte są 20 razy więcej. Zdaje się jednak, że pierwsza z tych firm, sprzedając zbyt tanio paltociki, więcej na tej operacyi straciła, aniżeli druga wydając gotówkę na ich zakupienie.

„Światło”nr 6 (czerwiec) 1888


Reklama amerykańska.

Pewien sklep w Chicago wynalazł znakomitą metodę zapewnienia zbytu swym towarom, zabawkom dziecinnym. Przed domem urządzono miniaturowy park i salę zabaw dla dzieci, które czekają na rodziców, robiących w pobliskich sklepach zakupna. Że zaś potem dzieci nie chcą bez płaczu odejść od wspaniałych zabawek, nie pozostaje zatem matkom nic innego jak kupić tę lub ową zabawkę.

„Czas” z 19 sierpnia 1902

Nowy środek przeciw kurzowi ulicznemu

23 września 2011

Nowy środek przeciw kurzowi ulicznemu.

Nieznośny i przykry kurz na ulicach i drogach nabrał w oświetleniu hygieny nowego jeszcze znaczenia, odkąd odkryto, że jest on, niestety, urodzajnem podłożem dla zarazków chorobotwórczych, które wraz z nim unosi i rozwiewa lada podmuch wiatru na wszystkie strony, wciskając je przechodniom do oczu, uszu, do dróg oddechowych i płuc, jakoteż wpędzając je przez otwarte okna i drzwi do mieszkań ludzkich. Wzmagający się i tak już z rokiem każdym ruch kołowy na ulicach zasilił się w ostatnich czasach nowym sportem, samochodów. Bardzo szybki ich pęd wzbija i podnosi tak wielkie tumany kurzu, że dostaje się go do naszych płuc więcej niemal, niż powietrza. Polewanie czy skrapianie ulic wodą przeważnie już nie wystarcza w miastach; oczywiście wielkie koszty nie pozwalają zastosować tego na drogach i gościńcach.

Zajmującą przeto będzie wiadomość o nowym środku, stosowanym od lat trzech w Kalifornii. Dwa razy do roku polewa się tam ulice naftą gotowaną w surowym stanie. Za pomocą swej lepkości wiąże ona kurz uliczny, a przez swą zawartość asfaltu tworzy na ulicy rodzaj skorupy, chroniąc powierzchnię przed szybkiem zniszczeniem. Utworzona tłusta powierzchnia nie przepuszcza wody deszczowej, która spływa po niej w ten sposób, iż nawet błoto, ni muł nie mogą się utworzyć. Woń nafty ulatnia się szybko; w kilku godzinach wysycha powierzchnia ulicy tak, że nie plami ubrań. Nowy ten środek przyjęli tak przechodnie, jak woźnice, kolarze i samochodowcy jako prawdziwe błogosławieństwo.

Znakomicie ułatwia tę sprawę w Kalifornii i w Texas nizka cena nafty, wynosząca zaledwie 10 franków za beczkę. To też dla niektórych miast, jak Sacramento lub San-Francisco wypadł ten nowy sposób 50 prc. taniej, niż dawne polewanie ulic wodą kilka razy na dzień. Oczywiście w Europie wypadłoby to, stosownie do większej ceny nafty. Jednakże jak ekonomiści londyńscy obliczają, przy sprowadzaniu na te cele surowicy w olbrzymich ilościach z Ameryki spadłaby jej cena w Europie do połowy dzisiejszej.

Zachodzi jednak pytanie, czy nafty nie możnaby u nas zastąpić smołą? Naprowadzają na tę myśl spostrzeżenia, że smoła, rozlana w większych płatach na gościńcu, utrzymuje się długi czas bez zmiany, mimo ruchu pojazdów. Na tej podstawie przedsięwzięto dalsze doświadczenia w Monte-Carlo; wyniki ich przeszły wszelkie oczekiwania. Pewna część dobrze oczyszczonego gościńca powleczono tam za pomocą przyrządów szczotkowych cienką warstwa wrzącej smoły. Zwarła się ona z powierzchnia doskonale tak, że po dwu dniach skrzepnęła jako twarda skorupa, po której chodzi się jakby po asfalcie, a od kilku miesięcy jeżdżą po niej nawet ciężkie ładowne wozy, nie sprawiając żadnego jej uszkodzenia. Nie ślizgają się na niej ani konie, ani bicykle, ani samochody, gdyż powierzchnie, świeżo powleczona smoła, posypuje się cienka warstwa piasku. Smoła drążąc na kilka milimetrów w głąb powierzchni, czyni ją nieprzepuszczalną, tak, że deszcz spływa po niej bez śladu, a ulica wolna jest od błota i kurzu. Ciemno-szary jej wygląd jest nawet przyjemny dla oka, nieprzyjemna zaś woń znika zupełnie po pierwszych 2 – 3 dniach. Kilometr takiej drogi 5—6 metrów szerokiej wypadł wraz z materyałem i robocizną na 300 franków blizko.

Doświadczenia podobne podejmowały już dawniej fabryki gazowe na własnych przestrzeniach, a w ostatnim czasie dokonać je miał inż. Rimini w Rawennie na większej przestrzeni z bardzo dobrym skutkiem. Takaż próbę wykonano właśnie w ostatnich dniach w Lucernie, gdzie na przestrzeni 100 metrów przyrządzono nowym sposobem tylko jedną cześć drogi, pozostawiając drugą dla przejazdu. Za kilka tygodni, gdy wypróbowaną już będzie odporność gościńca na ruch kołowy, zestawione będą ścisłe cyfry kosztów.

Równocześnie odbywają się już podobne próby we Francyi, koło Saint-Germain, na gościńcu Quarante-Sous, na przestrzeni 750 metrów pod państwową kontrolą urzędu dróg i mostów, gdzie otrzymano również zadowalające wyniki po dwurazowej aplikacyi smoły z przerwą jednego miesiąca. Koszt tego procederu obliczono tam na 500 fr. za kilometr drogi, szerokiej na 7 metrów (200 fr. beczka smoły, 100 fr. robocizna).

Nowy ten sposób może oddać równie doniosłe usługi dla gospodarki drogowej, jak i dla zdrowia ludzkiego, rozwiązując jedno z ważniejszych zagadnień hygieny.

„Gazeta Lwowska” z 10 sierpnia 1902

Luksus za 5 centów

23 września 2011

Luksus za 5 centów
Poznajemy sekrety tanich magazynów New-Yorku

Najmniejsza moneta obiegowa w Stanach Zjednoczonych – 1 cent nie posiada w praktyce znaczenia, jako środek płatniczy. Setna cześć dolara (tyle bowiem wynosi cent), równa się po przeliczeniu naszym pięciu groszom, ale gdy za pięć groszy można nabyć szereg przedmiotów, to za centa otrzymuje się najwyżej mikroskopijny kawałek czekolady w automacie dworcowym, bądź też pastylkę gumy do żucia.

Pewne, poważniejsze już możliwości, otwiera moneta pieciocentowa. Za „niklówkę” (tak brzmi jej popularna nazwa) możemy przejechać New Jork od końca do końca w kolejce podziemnej, wypić szklankę mleka lub doskonałej kawy „Express”, zjeść piękne jabłko kalifornijskie, a wreszcie oczyścić obuwie pastą „Shoe Shine”.

Dla przyjezdnych suma ta uprzystępnia jeszcze jedną, zupełnie specyficzną przyjemność, pozwala mianowicie pojechać windą na szczyt drapacza chmur.

W olbrzymich i słynnych z taniości magazynach Woolwortha można dostać poza tym za 5 centów ciekawe, ilustrowane magazyny i różne wyprzedażowe „okazje”, których cena koniunkturalna jest zazwyczaj wysoka, a wartość rzeczywista trudna do ustalenia.

Jeśli posiadanie 5 centów może dać właścicielowi dużo przyjemności, to 10-centówka jest poprostu czarodziejskim kluczem, którym można otworzyć mały skarbczyk. 10 centów – to tyle, co u nas 50 groszy, a nawet 53 grosze! Za takie pieniądze można i w Polsce nabyć to i owo. A w Nowym Jorku za 10 centów kupimy kanapki w ogromnym wyborze, parę dużych parówek, bocheneczek chleba, „szwedzkiego”, puszkę kompotu ananasowo – morelowego.

Za 15 centów – to już kompletne, dość sute śniadanie, za 30 centów dobry obiad w chińskich restauracjach!

Jeśli ceny amerykańskie nie przerażają nas w zestawieniu z europejskimi cenami artykułów spożywczych, czy drobiazgów przemysłowych – o tyle wydatki na kino czy inne rozrywki są za oceanem wyższe niż na starym kontynencie. Najtańsze miejsce na seans wieczorowy w gigantycznych kinach nowojorskich to wydatek conajmniej 1 dolara, na Broadway’u są jednak takie przytulne nie duże teatrzyki świetlne, w których 2 całe długie niezłe filmy zobaczyć można za 15 do 20 centów – ale po południu. – W teatrach popularnych, od których w Nowym Jorku tak rojno, kosztuje miejsce 25 centów. Nie drogo. Po angielsku można uczyć się bezpłatnie w szkołach publicznych (Public School) na specjalnych kursach wieczorowych dla cudzoziemców. ,

Triumf kalkulacji amerykańskiej widoczny jest dopiero przy artykułach droższych. Ceny przedmiotów dotychczas jeszcze uznanych w Europie za artykuły zbytku są rewelacyjnie niskie. Radioaparat nowiuteńki prosto z „igły” kosztuje 5 dolarów, samochodzik nowy drugiej klasy do nabycia już od 50 dol. Za to ładniejsze, choć skromne, dwupokojowe mieszkanko kosztuje przeciętnie 80 dolarów mies. (przeszło 420 zł.!). To minimum. Troszkę więcej komfortu kosztuje już o 20 dol. więcej. Malutki pokoik w starym domu bez windy i słońca nie do wynajęcia poniżej 25 dolarów. Kultura amerykańska mieszkaniowa – to cudownie złośliwa legenda, gdyż „przekrój” nowojorskiego mieszkania jest niesłychanie mizerny. Tylko rodziny bardzo zamożne mogą utrzymywać służbę domową.

„Czas” z 16 grudnia 1938

Bandy przemytnicze – plaga Ameryki

12 maja 2011

Bandy przemytnicze – plaga współczesnej Ameryki.

(Korespondencja własna „Gazety Lwowskiej”).


New York, w październiku 1930.

„Włosi mają swą Camorrę, Francuzi – apaszów, niech nam wolno będzie mieć swych przemytników” – usprawiedliwiają się władze amerykańskie, gdy im się wytyka rozrost świata szumowin podziemnych. Zamach na życie Jacka Diamonda przykuł znów uwagę całego świata do wzajemnych porachunków przemytników alkoholu.

Osławiony Jack Diamond nie jest właściwie Jackiem Diamondem. Prawdziwe jego nazwisko brzmi Moran Long; z pochodzenia jest on Irlandczykiem i swą narodową wytrwałość i flegmę przeciwstawia włoskiemu temperamentowi najpotężniejszego swego przeciwnika Al Capone. Niefortunna wyprawa przebiegłego Irlandczyka do Europy, gdy mu kilka krajów zachodnich odmówiło prawa pobytu, zupełnie nie miała na celu, – jak to Jack Diamond oświadczył dziennikarzom – „odpoczynku i rekonwalescencji”. Bynajmniej! Diamond był obarczony misją zorganizowania sieci „punktów przemytniczych” w Anglji, ‚Francji i Niemczech, któreby dostarczały do Stanów Zjednoczonych alkoholu i narkotyków.

Nawet na kieszeń Diamonda było to zbyt wielkie przedsięwzięcie. Zmobilizowano więc gotówkę we wszystkich spelunkach Nowego Jorku i Chicago. Obładowany dolarami, Jack Diamond wyruszył na „organizację interesu” do Europy, lecz przymusowy wyjazd do ojczyzny uniemożliwił mu zrealizowanie szeroko zakrojonych planów. Tymczasem „wspólnicy” zażądali zwrotu swych wkładów. Okazało się jednak, że Diamond użył je na inne cele (lub może przywłaszczył). Nie jest to kwestja kilkuset tysięcy, lecz conajmniej kilku miljonów dolarów. Najpoważniejszymi udziałowcami są dwie doskonale zorganizowane bandy przemytnicze, stale rywalizujące z Diamondem. Przekonawszy się, że Irlandczyk ich okpił, postanowili go zgładzić. Lecz zamach nie udał się, i Jack Diamond powraca już do zdrowia, dobrze strzeżony przez policję w zakładzie chirurgicznym.

Od czasu wprowadzenia prohibicji, walka z przemytniczemi bandami stanowi poważne zagadnienie bezpieczeństwa publicznego w Stanach Zjednoczonych. I nie dlatego, aby potajemna sprzedaż kilkuset tysięcy butelek whisky lub rumu miała ujemnie wpłynąć na społeczeństwo amerykańskie. Lecz przemyt alkoholu przynosi złoczyńcom ogromne dochody. Roczne zyski przemytników obliczane są przez władze bezpieczeństwa conajmniej na miljard dolarów. W specyficznie amerykańskich warunkach stwarza to zupełną niemal bezkarność band. Korzystając, dzięki znacznym środkom materjalnym, z wszelkich udogodnień techniki, (podobno przemytnicy posiadają nawet własne samoloty i łodzie podwodne), wpływając na opinję publiczną zapomocą sprzedajnej prasy, bandy przemytnicze umiały „pozyskać” sobie względy policji w wielu stanach (nie należy bowiem zapominać, że policja w Ameryce jest gminna i nie jest zcentralizowana), a nawet – jak niedawno się wykryło – korzystają z opieki wybitnych polityków, senatorów i członków Kongresu. Zwalczanie przemytnictwa jest w tych warunkach rzeczą zupełnie niemożliwą, i kto wie, czy nie przemytnicy (i ich dolary) zaważyli na szali, gdy nie dopuszczono „mokrych” demokratów do władzy. Wówczas bowiem pękłby cały „interes”.

Nie samo więc przemytnictwo alkoholu, ile wytworzona przez nie korupcja i bezkarność budzi zgrozę. Grasując bezkarnie po większych miastach Stanów Zjednoczonych, przemytnicy zagarniają pod swą władzę coraz to inne „sfery interesów”. Idąc po linji najmniejszego oporu, opanowali oni drobnych pośredników produktów spożywczych, zwłaszcza z pośród elementów imigracyjnych. Stały więc „podatek” opłacają przemytnikom nowojorskie i chicagowskie sklepy koszernego drobiu, mleczarnie i niemal wszystkie pralnie chińskie. Terroryzowani kupcy i właściciele pralń płacą i… milczą. Boją się donieść policji, gdyż naraża to na szwank ich życie, a i tak niewiele pomoże. Policja wie doskonale o tym stanie rzeczy, lecz… również milczy.

Do czego doszło rozpanoszenie się przemytników, dowodzi fakt, że w Stanach Zjednoczonych dokonano w ciągu ubiegłego roku 12 tysięcy zabójstw!

W większości wypadków sprawców nie ujęto, gdy zaś już wpadają w ręce sprawiedliwości, sądy przysięgłych (i znów mamy do czynienia z potęgą dolara) „dla braku dowodów” uniewinniają oskarżonych. Pewien wyższy funkcjonariusz policji amerykańskiej obliczył, że zaledwie 5% morderców zostaje skazanych na cięższe kary.

Bandy przemytnicze nie są zjawiskiem wyłącznie „alkoholowem”. Na sprzyjającym gruncie amerykańskim istniały one stale, w ostatnich tylko latach dzięki nowej „branży prohibicyjneji” działalność ich, no i zakres „interesów” przybrał nader wybujałe formy. Dyscyplina w bandach panuje wzorowa. Herszt jest panem życia i śmierci swych „poddanych” a wszelkie poważniejsze nieposłuszeństwo, nie mówiąc już o zdradzie (przyczem gorszym rodzajem zdrady jest wydanie tajemnic „fachowych” konkurującej bandzie, aniżeli doniesienie policji) – karane jest śmiercią.

Świat szumowin podziemnych panuje nadal bezkarnie w Stanach Zjednoczonych. Do wyplenienia bandytyzmu i przemytnictwa należałoby zmobilizować wszystkie siły Ameryki Północnej. Czy znajdzie się jednak taki wódz, któryby się podjął „wojny” z przemytnikami?

H.

„Gazeta Lwowska” z 30 października 1930

Ptaki w domu poprawy i więzieniach

6 września 2010

Ptaki w domu poprawy i więzieniach.

Zbrodniarzom więzienia państwowego w Michigan (w Stanach Zjednoczonych) wolno jest mieć ptaki. To też aż 600 tych śpiewaków jest w posiadaniu i pieczy zamkniętych tam więźniów. Wielu wytrawnych zbrodniarzy okazuje wielką czułość dla małych stworzeń, dzielących z nimi samotność więziennej celi. W znacznej części cel znajdują się także kanarki. Za dnia przy pogodzie klatki bywają wywieszane na zewnątrz, a wieczorem, gdy więźniowie wracają po pracy do cel, wstawiają je napowrót do cel więziennych. Pielęgnowanie takie ptaków ma wedle orzeczenia urzędników i dozorców bardzo błogo oddziaływać na więźniów. Inny jeszcze wzgląd spowodował administracyę do pozwolenia więźniom na utrzymywanie ptaków; oto troska o materyalną ich przyszłość. Jest im bowiem wolno ptaki hodować, a potem sprzedawać. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży ptaków są zwracane więźniom w chwili, gdy wychodzą na wolność.

„Czas” z 9 lipca 1896.

Pierwsze automaty

14 listopada 2009

Już znowu nowy automat, tj. przyrząd samodziałający. Ameryka, ten kraj wynalazków praktycznych i na tem polu znów wymyśliła coś nadzwyczajnego. W Brooklinie istnieją obecnie takie automaty, z których dostać można wszystkich przyborów, potrzebnych do korespondencyi, jak ołówki, papier listowy, koperty, znaczki i karty pocztowe. Ponieważ przed tym automatem znajduje się zaraz i biurko, więc łatwo w każdej chwili, nawet i w nocy, na ulicy można pisać. – Najnowszym w tym rodzaju wynalazkiem jest automat, za pomocą którego można się perfumować, tj. polać pachnidłem. Jest on tak urządzony, że po wrzuceniu do odnośnego otworu 10 fenygów i po poruszeniu pedała na dole się znajdującego, jakby przyjemny deszczyk pachnący zrasza stojącą przed automatem osobę.

„Światło” z 1 czerwca 1889


Berlin. Niejaki Sussmann z Berlina i Zahn ze Szpandawy wymyślili aparat do sprzedaży znaczków pocztowych. Automat ten ma być podobno praktyczny. Na podobieństwo automatu, z którego wychodzą bilety kolejowe, wrzuca się w nowo zbudowaną maszyną Sussmanna dziesięciofenygówkę, poczem wychodzi z niej pożądany znaczek listowy za 10 fenygów. – Jeżeli wynalazek ten wytrzyma próbę, to znajdzie niezawodnie praktyczne zastosowanie na pocztach i ulży w pracy urzędnikom, którzy obecnie wiele mają trudu przy sprzedaży znaczków listowych. Lecz niemniej pożądanym nabytkiem będzie on także i dla tych, którzy znaczki listowe kupują, gdyż uwolni ich od żmudnego wyczekiwania przy okienku pocztowem, aż urzędnik po znaczki sięgnie i je poda.

„Dziennik Kujawski” z 24 listopada 1895

Lincze w USA cz.2

14 listopada 2009

Z CAŁEGO ŚWIATA (fr.)

W tych dniach w Wilmingtonie, mieście oddalonem o 3 godziny jazdy koleją od Nowego Yorku, a o godzinę jazdy od Filadelfii, tłum złożony z 2,000 osób udał się do więzienia, mimo strzałów policyi broniącej mu wstępu, wywlókł z więzienia murzyna, który zabił i zakopał córkę pewnego pastora, i spalił go żywcem na zaimprowizowanym stosie. Męki nieszczęśliwego skazańca sprawiedliwości ludowej skróciła niecierpliwość niektórych; wykonawców wyroku, którzy do żywego jeszcze murzyna poczęli strzelać z karabinów.

Straszniejszego jeszcze bodaj lynchu dokonał motłoch w New Castle, w Stanie Wyoming, na niejakim Cliftonie, który w celach rabunku zamordował małżonków Church, zamieszkałych w odludnie położonym folwarku. Zawleczono go na most kolejowy, na 40 stóp wzniesiony ponad wodą, uwiązano go za szyję na powrozie przytwierdzonym do mostu, a długością niedosięganym powierzchni wody, poczem zepchnięto go z mostu. Siła rzutu była tak straszna, że kadłub oderwał się od głowy i każde z osobna spadło w rzekę.

Jednemu i drugiemu widowisku przypatrywała się może niejedna ze zwolenniczek nowej mody i – nie zemdlała… Zadaleko jej było do „Salonu mdlejących”…

„Głos Rzeszowski” z 12 lipca 1903

Ile kosztował Nowy Jork

14 listopada 2009

Niegdyś a teraz.

Półwysep, na którym stoi obecnie miasto Nowy Jork, w r. 1668 Indyanie sprzedali Europejczykom za 10 koszul, 30 par pończoch, 10 karabinów, 80 kul, 30 funtów prochu, 30 toporów, 30 kotłów i za jedną miedzianą brytwannę. Obie strony sądziły wówczas, że zrobiły bardzo dobry interes. Ileż koszul, pończoch, karabinów itd kupiłby obecnie za wartość Nowego Jorku?

„Światło” z 1 lutego 1889

Wścieklizna

11 sierpnia 2009

W Philadelfii w Ameryce ukąsił piesek pewną młodziuchną panienkę w palec. W trzy dni po ukąszeniu pokazały się symptomata wodowstrętu (wścieklizny.) Lekarze orzekli, że ratunku nie ma; w porozumieniu więc z rodzicami, krewnymi i przyjaciołmi postanowiono przez otrucie skrócić cierpienia nieszczęśliwéj – co też uskuteczniono.

„Zwiastun Górnoszlązki” z 20 stycznia 1870



Wypadek w szpitalu.

Z Pittsburga donoszą, że w napadzie wścieklizny zbiegł jeden z pacyentów tamtejszego szpitala i pokąsał 14 osób. Jedenaście z nich przewieziono natychmiast do szpitala, gdzie przejdą kuracyę Pasteura. Pomiędzy pokąsanymi znajduje się jeden superintendent i 4 lekarzy szpitalnych. Zbiegłego pacyenta zdołano ubezwładnić, poczem niedługo zmarł w szpitalu.

„Dziennik Poznański” z 6 stycznia 1916

 

Ameryka nie wprowadza telewizji

11 sierpnia 2009

Ameryka nie wprowadza telewizji bo przemysł się tą droga jeszcze nie reklamuje

Niedawno bawił w Europie dyrektor największego amerykańskiego towarzystwa radiowego, który m. in. udzielał swym kolegom ze starego kontynentu wyjaśnień na temat sprawy rozwoju telewizji w Stanach Zjednoczonych A. P. Telewizja bowiem w Ameryce nie rozwinęła się dotąd nawet w tym stopniu, jaki już obserwujemy w Europie. Jest to wynik zupełnie innego traktowania problemu radiofonii na drugiej półkuli.

Radiofonia amerykańska – to szereg prywatnych przedsiębiorstw zarobkowych, zasadniczo podobnych do firm handlowych lub przemysłowych. Towarzystwa radiowe żyją tam nie z abonamentu, wpłacanego przez milionowe rzesze słuchaczy, gdyż słuchanie radia w Ameryce jest bezpłatne, ale ze sprzedaży czasu poszczególnym firmom dla celów reklamowych. Takie audycje, zwane „commercial programes”, zajmują blisko jedną trzecią całego dziennego programu. Audycje bez reklamy zajmują resztę programu. Podobnie jest więc z telewizją, a że dotąd cyfra telewizyjnych słuchaczy jest znikoma, reklama się nie opłaca i trudno zainteresować firmy przemysłowe w tym kierunku. Stąd telewizja w U. S. A. znajduje się nadal w sferze projektów i prób.

Inaczej jest w Europie, gdzie rozwój telewizji odbywa się podobnie do początków radiofonii. Jak wiadomo, na starym kontynencie panuje już szereg stacji telewizyjnych. Przodują w tej dziedzinie Niemcy. Znajdują się tam, względnie są w budowie już 3 stacje telewizyjne. Również Anglia posiada normalnie funkcjonującą stację w Londynie i Francja w Paryżu.

W Polsce – jak dotąd – jesteśmy również w okresie doświadczalnym.

„Dziennik Ostrowski” z 19 października 1938

Maszyna do produkcji pończoch

11 sierpnia 2009

Maszyna do działania pończoch.

Z Ameryki przywieziono do nas maszynę, która codziennie 36 par pończoch działa. Za minutę zrobi 6 tysięcy pętlin czyli oczek, można nią przybrać lub ubrać oczek, gęściej lub rzadziéj nią robić; a cała maszyna jest tak subtelna, że ją można do każdego stołu przyszrubować. Tą samą maszyną można także wyrabiać spodnie, kamizelki, kołdry, trzewiki i ubiory dla dzieci. Co też jeszcze dowcip ludzki wymyśli?

„Zwiastun Górnoszlązki” z 21 sierpnia 1868

« Poprzednia stronaNastępna strona »