Archiwum miesięcy: Czerwiec 2010

Męczące sny

24 czerwca 2010

Męczące sny.

Jeden z dziennikarzy zapytał sławnego dziś w Nowym Jorku d-ra Freude, dyrektora sanatoryum, gdzie leczą bezsenność i „męczące sny”, skąd takie sny powstają i jak bywają leczone w jego zakładzie. Dr. Freude odpowiedział: Sny takie, podług mego zdania, są wyrazem strachu i niepokoju duszy, tajemnych pragnień, a wreszcie gorączkowego życia. Człowiek, który dużo myśli o swojej śmierci, choćby go ta myśl absorbowała silnie za dnia, przecie śnić o tem nie będzie. Gdyby atoli myśl taką lub inną z kategoryi przykrych i bolesnych myśli, usiłował odegnać, powróci właśnie w sennem marzeniu jako okrutna wizya, przyobleczona w akcyę dramatyczną. Strach i przerażenie, czy też niepokój, powinny być duchowo „przetrawione”, w przeciwnym razie wyładować się muszą w dręczących snach. Oto przykład: Ktoś widzi w rowie przy gościńcu potwornie okaleczałego trupa. Odwraca ze wstrętem głowę i usiłuje nie myśleć o tem, ale to wrażenie, którego „nie przetrawił”, niepokoi umysł. W mózgu wrażenie odbiło się i musi tam być obrobione. Wraca więc jako senne widziadło i często w tak dramatycznej akcji, że przeżywać każe śpiącemu najstraszniejsze męki. Meczące sny leczone są w tem sanatoryum częścią przez sugestyę i hartowanie woli, a gdy pacyent w pierwszym czasie sam opanować się jeszcze nie może, asystenci zakładu siadają u nóg pacjenta na łóżku, gdy ten śpi, i w chwili, gdy widzą, że pacyent porusza się niespokojnie, wtedy łagodnymi ruchami rąk wzdłuż twarzy uspokajają chorego. Mówi się też doń cichutko, jakoby się dziecku nuciło kołysankę. Często w sąsiednim pokoju każą grać na skrzypcach pianissimo. Muzyka działa kojąco na takich pacyentów.

„Głos Rzeszowski” z 3 września 1916

Ofiara lichwy

24 czerwca 2010

Ofiara lichwy.

W Szczercu zdarzył się temi dniami wypadek, który zainteresować powinien władze szkolne, a nawet prokuratoryę państwa. Stanisław Budziński, nauczyciel szkoły ludowej w Czerkasach, w powiecie lwowskim, pobierający miesięcznie 20 złr., z której musi żonę i troje dzieci utrzymać, popadł z powodu słabości swej rodziny w ręce niejakiej Chany Müller, handlarki wiktuałów. Wyłudziła ona mianowicie w zamian za dostarczoną żywność od Budzińskiego arkusz pensyjny w zastaw i co pierwszego pobierała za niego pensyę, dając mu z takowej, co łaska jej raczyła. Budziński, zrozpaczony, w ostatecznej nędzy nie widział innego punktu wyjścia dla siebie, jak zjawić się dnia l czerwca b. r. w urzędzie podatkowym i przy wypłacie pensyi wyrwać Müllerowej z rąk swój arkusz, z oświadczeniem, że dalej wyzyskiwać się nie da, gdyż dziesięć razy już zapłacił to, co jej był winien. Jak pantera rzuciła się Müllerowa na niego, chwyciła obiema rękami za piersi, domagając się zwrotu arkusza. Budziński chciał udać się do urzędu gminnego, lecz Müllerowa w pogoń za nim się puściła i tuż przed samym urzędem gminnym na jej krzyk zbiegło się wielu żydów, porwali Budzińskiego, obalili go na ziemię i póty bili, dopóki mu arkusza nie wydarli. Na ratunek nikt się nie zjawił. Müllerowa jest dalej w posiadania arkusza płatniczego i dalej ma pobierać pensyę. Fakt ten nie należy wcale do rzadkości, albowiem w każdem mieście znajduje się podobny lichwiarz nauczycielski, który stosami przechowuje u siebie arkusze płatnicze, zostające u niego w zastawie za udzielone nauczycielom pożyczki i zaliczki, które biedny nauczyciel jest zmuszony zaciągać w nagłych wypadkach, a dostawszy się raz w ręce takiego lichwiarza, nie rychło z jego szpon wyrwać się może.

„Czas” z 29 czerwca 1892

Okradzenie pociągu

24 czerwca 2010

Okradzenie pociągu.

Z Warszawy donoszą:

Bardzo śmiałą kradzież popełniono wczoraj w nocy na kolei nadwiślańskiej w pociągu idącym z Warszawy do Kowla. Kradzież spostrzeżono dopiero po przybyciu pociągu do Celestynowa. W jednym z wagonów skonstatowano wybitą ścianę, przez którą złodziej wyrzucił na plant cztery paki różnych towarów. Widocznie rabuś czuł się zupełnie bezpiecznym, gdyż gospodarował bez obawy. Otwierał paki jednę po drugiej i wybrał towar cenniejszy, a mianowicie: 1 skrzynię czapek barankowych, pakę z jedwabiem i dwie paki z towarem wełnianym. Złodziej, jak wskazują pewne ślady, „załadowany” został do wagonu jako towar w koszu, gdyż w wagonie tym znaleziono kosz próżny z wyrzniętem od wnętrza wiekiem. Ustawieni na linii wspólnicy zabrali zaraz wyrzucone paki, pogoń bowiem, wysłana z Celestynowa i Otwocka, towaru nie znalazła, a tylko ślady rabusiów wskazują, iż złodziej wyskoczył o dwie wiorsty od Celestynowa. W celu wykrycia śmiałych złodziei rozwinięto energiczne śledztwo.

„Czas” z 26 listopada 1898

Narzędzie do robienia dołeczków

24 czerwca 2010

Narzędzie do robienia dołeczków.

Jeden z dzienników paryskich donosi, iż wynaleziono instrument do robienia pięknych dołeczków na policzkach kobiet, które nie mają tej naturalnej ozdoby. Jest to istne narzędzie tortury: maska szczelnie zamykana z dwoma tępemi żelazami; maskę tę wkłada się na noc, a żelaza, cisnąc, żłobią dołeczki. Czy też znajdą się amatorki?

„Czas” z 23 czerwca 1898

Szkoła przyczyną krótkowidztwa

24 czerwca 2010

Szkoła przyczyną krótkowidztwa.

Prof. Schnabel z Wiednia miał niedawno wykład o krótkowidztwie, nabytem w szkole, i zaznaczył, że rozwija się ono szczególnie w gimnazyach. Przecętnie na pięciu uczniów, którzy wstępują do szkoły ze zdrowym wzrokiem, przynajmniej jeden opuszcza ją krótkowidzącym. Uczniowie ulegają zepsuciu normalnego wzroku od jedenastego do piętnastego roku życia, a z przejściem do wyższych klas krótkowidztwo u każdego ucznia się wzmaga i pochłania coraz więcej ofiar.

„Dziennik Poznański” z 23 czerwca 1896

Przyślij pan swój adres…

24 czerwca 2010

„Przyślij pan swój adres…”

W londyńskim hotelu „Royal” zamieszkał niedawno elegancki cudzoziemiec. W kilka dni po jego przybyciu pojawił się w angielskich dziennikach następujący anons: „Przyślij pan dokładnie swój adres wraz z dwiema markami po pensie (90 hal.) na ręce Augusta Brown Esq., hotel „Royal” w Londynie. Za to otrzymasz Pan sowite wynagrodzenie”. Ponieważ nie brak nigdy ludzi, którzy za zaspokojenie swojej ciekawości gotowi są zapłacić kilka centów, przeto w najbliższych dniach spadł formalny deszcz listów do Augusta Brown ż dwiema markami po pensie i dokładnym adresem posyłających. Jakżeż wielkie było zdziwienie tych ostatnich, kiedy w kilka dni potem otrzymali w kopercie prócz swoich wysłanych marek jeszcze dwie inne również po pensie. Interes był nie zły. Wkrótce hotel „Royal” zaroił się od tłumu ciekawych, którzy przychodzili po bliższe informacye co do osoby niezwykłego cudzoziemca. Ponieważ ten płacił czynsz punktualnie, a przytem nie skąpił napiwków, przeto informacye te wypadły dlań wcale dobrze; przyjęło się powszechnie mniemanie, że ma się tu do czynienia z jakimś amerykańskim milionerem oryginałem. — W kilka dni potem zjawił się znowu w dziennikach anons tej samej treści tylko z tą różnicą, że August Brown żądał teraz przysyłki marek listowych wartości sześciu pensów. Wysyłający zrobili znowu dobry interes, gdyż August Brown przysłał każdemu z nich markę za jednego szylinga. Do tego pojawiło się jeszcze kilka notatek dziennikarskich o bogatym oryginale, który w osobliwy sposób chce puszczać pieniądze. To też kiedy August Brown w trzecim anonsie zażądał dwóch szylingów i sześciu pensów (K 2,50.), musiał urząd pocztowy, w którego okręgu leży hotel „Royal”, powiększyć swój personal o dwóch urzędników, aby módz podołać ogromnej masie przesyłek, adresowanych do Augusta Brown’a. Ale teraz nastąpiło to, co nastąpić musiało. Łatwowierni nie otrzymali już żadnej odpowiedzi, a kiedy zgłosili się do hotelu „Royal”, dowiedzieli się, że August Brown, Esq., pozostawiwszy próżne kuferki, zniknął bez śladu.

„Głos Rzeszowski” z 2 sierpnia 1908

Nowe mundury

24 czerwca 2010

Już od dni kilku paradują na wiedeńskiej Ringstrasse nowo ubrani oficerowie. Szare czapki, szare płaszcze, szare uniformy, na podstawie nowego rozporządzenia Ministerstwa wojny. Nowy uniform w polu zapewne będzie bardzo praktyczny, lecz w mieście podczas pokoju będą pp. oficerowie wyglądali jak piekarze wojskowi. Mundur przestanie oddziaływać zabójczo na płeć piękną, lecz tylko mundur piechurów. Kawalerya po dawnemu będzie przypominała motylów różnobarwnych.

„Głos Rzeszowski” z 1 listopada 1908

Przeciw łobuzom

24 czerwca 2010

Przeciw łobuzom.

Dzienniki lwowskie umieszczają następujący odezwę:

„Od kilka lat Lwów jest świadkiem bardzo gorszących i zasmucających objawów. Młode panienki zakładów naukowych bywają najbezczelniej napastowane przez całe zgraje młokosów lub rozbestwionych paniczów. Książka szkolna, która w ręku dziewczęcia winna być tarczą ochronną dla każdego uczciwego i sumiennego człowieka, dla tej zgangrenowanej przedwcześnie młodzieży staje się tylko podniecającym środkiem. Na jak szeroką zaś skalę odbywają się te napaści, dość zatrzymać się chwilkę w okolicy któregoniebądż zakładu żeńskiego, w czasie zbierania się lub rozchodzenia uczenie ze szkoły. Wszystkie drogi i zaułki sąsiednich ulic i placów literalnie są obsadzone, a panienki, które dla uniknięcia napaści schodzą na środek ulicy, ścigane są drwinkami lub przezwiskami. I wszystko to dzieje się w biały dzień, wobec tysiąca spokojnie przechodzących ojców rodzin i władz bezpieczeństwa. Zaiste, ojciec lub brat na widok napastowanej własnej córki lub siostry zawrzałby z oburzenia i nie obliczał się może ze środkami obrony. Bezkarność wszakże napaści ośmiela napastników. Co dziś cudze, jutro moje spotka dziecko. Komukolwiek więc dobro i honor własnych dzieci leży na sercu, obojętnym tu być nie może. Napastnicy, widząc, że wszyscy zacni i uczciwi ludzie stoją solidarnie w obronie swych dzieci, zaprzestaną swego nikczemnego rzemiosła. W moralnych i ucywilizowanych społeczeństwach każdy staje w obronie zwierzęcia, nad którem ciemnota znęcać się pozwala. A my mamyż być ślepi na moralne deptanie własnych sióstr i córek przez ludzi, pozbawionych czci i wiary? Czytaj dalej…

Prześladowanie kotów 1888

24 czerwca 2010

W Budapeszcie wypowiedziano w ostatnich czasach wojnę kotom, stały się ono bowiem strasznemi przez to, iż kilka z nich uległo wściekliźnie. Władza zarządziła formalne wytępienie rodu kociego i dzień w dzień od rana do wieczora przeciąga ulicami miasta oprawca, który przeszukuje we wszystkich domach piwnice, strychy a nawet mieszkania lokatorów, w celu wyłapania wszystkich kotów. Oczywista, że musi on staczać przy tem ciężką walkę, szczególnie z lokatorami płci niewieściej.

Wściekłe koty, które budapeszteńskiej publiczności takiego napędziły strachu, grasują także w okolicy i na prowincyi. Jeden z dzienników peszteńskich donosi: Małą córeczkę p. Kubinyiego, właściciela dóbr w Gömöre, Margitę, ukąsił przed miesiącem kot wściekły. Kubinyi przywiózł kota do Pesztu, do profesora uniwersytetu Högyesa który skonstatował u kota chorobę wścieklizny. Ciężko strapieni rodzice posłali córeczkę w towarzystwie jednego z lekarzy do Pasteura w Paryżu. Znakomity uczony przyjął dziewczynkę do kuracyi i udało mu się po trzech tygodniach oddalić wszelkie niebezpieczeństwo. Przy tej sposobności mówił Pasteur z peszteńskim lekarzem o innych wypadkach, jakie się w stolicy Węgier zdarzyły i zdziwił się ogromnie, gdy mu powiedziano, jak wielka liczba kotów znajduje się w Peszcie. Zdaniem francuskiego uczonego kot jest najzupełniej niepotrzebnem zwierzęciem domowem, gdyż dzisiaj myszy i szczury tępić można sztucznie o wiele skuteczniej i pewniej, aniżeli spuszczając się w tej mierze na koty. Wreszcie oświadczył Pasteur, że stolica Węgier postąpiła bardzo rozumnie, wypowiadając kotom wojnę.

Cóżby na to powiedział Psammenit i jego współcześni, którzy taką cześć oddawali kotom, że się nawet dla miłości kotów wojskom Kambyzesa pobić dozwolili?

„Łowiec” z 1 sierpnia 1888

Rady praktyczne dla nauczycieli początkujących

24 czerwca 2010

Rady praktyczne dla nauczycieli początkujących
podał
Jan Nep. Wasung, kierownik szkoły w Błażowy.

(Fragmenty).

III. Z kim i w jaki sposób najlepiej nawiązać stosunki towarzyskie, i jak je utrzymywać?

W dekrecie na posadę znajduje kandydat wzmiankę, że ma się przedstawić przewodniczącemu Rady szkolnej miejscowej i nadzorcy miejscowemu (*). Interesowany nie może się od tego obowiązku uchylić, owszem powinien to uczynić bezzwłocznie; ma jednak we własnym interesie starać się, aby u obu tych ludzi zostawił po sobie jak najlepsze wrażenie.

„Jak cię widzą, tak cię piszą”. Odnosi się to nietylko do powierzchowności, lecz i do tego, jak się przybyły prezentuje w mowie, w ruchach itp.

Wynika z tego, że pierwszej tej wizyty nie trzeba robić, aby się tylko zbyć, owszem należy się do niej dobrze przygotować, jakoteż przez czas jej trwania mieć się na baczności, aby nas źle nie widziano.

Przewodniczącym Rady szkolnej miejscowej i nadzorcą bywa zwykle ktoś z inteligencyi, np. ksiądz, obywatel, jego zastępca, czasem lekarz, pocztmistrz lub ktoś tym podobny, nierzadko też włościanin czyli chłop, jak zwykle mówimy.

Ktokolwiek nim jest, zawsze na to zasługuje, aby nowy nauczyciel, idąc do niego, ubrał się w co ma najlepszego, a przynajmniej czysto, iżby widać było, że dba o każdą część swojej odzieży. Młody człowiek lekceważący to prawo, daje o sobie nader złe świadectwo.

Niemniej ważną jest rzeczą: co i jak mówić?   Czytaj dalej…

Samopomoc u zwierząt

24 czerwca 2010

Samopomoc u zwierząt.

System samopomocy napotyka się bardzo często u zwierząt; tak naprzykład zwierzęta cierpiące na febrę, ograniczają z pełnym rozmysłem swą dyetę, wyszukują sobie ciemne i wilgotne miejsca, piją wodę i kąpią się w niej często.

Gdy pies traci apetyt, zjada jako środek leczniczy pewien gatunek trawy. Trawa ta działa jak doskonały środek przeczyszczający. Chore krowy, woły, kozy itd. wyszukują sobie specyalnie leczniczych ziół. Zwierzęta, cierpiące na reumatyzm, przebywają możliwie jak najwięcej na świecie. Zwierzęta, ulegające febrze z powodu ran, kąpią się ustawicznie w zimnej wodzie. Jeżeli zwierzę złamało sobie nogę, tak, że już wszelka pomoc jest niemożliwą, amputuje ją sobie same przy pomocy zębów. Ponadto trafiają się u zwierząt bardzo często wypadki samopomocy, więcej jeszcze skomplikowane, aniżeli wspomniane wyżej. Znanym jest dobrze wypadek, w którym małpa, mając ranę na przedramieniu, przykładała na nią pewien gatunek zioła i bandażowała ją następnie trawą. Jednej mrówce obcięto przypadkiem macadło; w tej chwili pospieszyły inne mrówki i opatrzyły ranną, zlewając ranę śliną, obficie wydzielaną. Obserwowano również psa, którego w nogę ugryzł w lesie wąż; pies wylizał sobie ranę bezzwłocznie, następnie zaś pobiegł do znajdującego się w pobliżu wodospadu i tam przez dłuższy czas trzymał ranną nogę pod płynącą wodą. W kilka dni był już zupełnie zdrów. Inny znów pies, skaleczywszy się w oko, przez kilka dni ściśle zachowywał dyetę i bezwzględny spokój. Okazało się to skutecznem, gdyż w niespełna tydzień był zdrów zupełnie. Bardziej wreszcie znamiennym był wypadek obserwowany u jednego konia; zwierzę to, mając złamaną nogę, przez dłuższy czas tarło nią o żłób, dokąd kości nie wróciły na swoje miejsce, następnie zaś przez dłuższy czas zachowywało ścisłą dyetę. W niespełna cztery tygodnie koń był zdrów zupełnie, a na nodze zaledwie dojrzeć można było ślady złamania.

„Głos Rzeszowski” z 24 czerwca 1917

Walka z kotem

24 czerwca 2010

Chlebowice-Świderskie w Grudniu r. z,

W pierwszych dniach Grudnia wyszedłem ze strzelbą do lasu. W braku wyżła i ogara zwykłem brać kundysa, który nieźle tropił zająca, pies to duży, silny i nadzwyczaj odważny. Wiedząc z doświadczenia, że zając w tej porze roku przesiaduje w okrajkach lasu, podłożyłem psom w tej podszytej kniei. Pies buszował, ja czekam, wtem słyszę w pobliskiej gąszczy jęk jakiś chrypliwy, i wnet żałosne skowytanie kundysa. Byłem pewny, że rozprawia się z borsukiem, żerującym zapewne w ciepłej jeszcze nocy, i zaszytym w gąszczy leśnej. Dobiegam co tchu i dziwną widzę hecę. Kłąb jakiś żywy tarza się po ziemi, kundel mój czarny i zwierzę jakieś, zmięszani z sobą tak szybko koziołkują, że zwierzęcia żadną miarą rozpoznać nie mogę. Strzelić niepodobna – pies skowyczy wniebogłosy, a zwierz uczepiwszy się pazurami i zębami psa, żre go i parska – był to kot. Zrazu miałem go za żbika. Nie mogąc strzelić, chwytam go nierozważnie za ogon, oddzieram od psa i z całej siły rzucam na zmarzłą ziemię. Nie bardzo mu tem dokuczyłem, zrywa się i rzuca ku mnie tak wściekle i szybko, iż nie miałem czasu odwieść kurków u dubeltówki, więc widząc grożące mi niebezpieczeństwo umykam do gęstych, cierniowych krzaków. Kot pędzi za mną, wypaliłem przytknąwszy lufki do samego kota, a znając siłę żywotną jego, umykam dalej. Pies uciekł, zdala przypatrywałem się śmiertelnej walce kota, jęczał i tarzał się po ziemi, pazurami darł ziemię, wreszcie po półgodzinnem może miotaniu się wyzionął ducha. Ostrożnie przystępuję do niego. i poruszam kolbą. Przezorność moja była usprawiedliwioną, odżyło kocisko i chwyciło kolbę głęboko w nią zatapiając pazury. Długo waliłem w niego dębową gałęzią, zanim żyć przestał istotnie, a stało się to, gdy zagasły jak pochodnie jego oczy. Był to kot domowy, bury, z białą płatą na grzbiecie, z obciętym w połowie ogonem. Obcinają chłopi zwykle kocurom ogony mniemając, iż w końcu jego mieści się jad. Kocur ów długi był na półtora łokcia, łeb miał ogromny, uszy niewielkie. miejscami poszarpane. Zbliżywszy się do miejsca , w którem go kondys znalazł, spostrzegłem ogromnego zająca nieżywego, ale nie bardzo jeszcze uszkodzonego, bo kot nie rozpoczął był go zwlekać. Zapewniali mnie leśni, iż niemało on pożarł kuropatw, zajęcy, a niezawodnie i młodych sarn, bo widywali go w lesie przez lat trzy o każdej porze. Snać oddał się wyłącznie zawodowi rozbójniczemu, bo i w zimie buszował w polu i w lesie, i nie trzymał się obyczaju swych współbraci, którzy po pierwszej śniegowej przyprószce powracają do ludzkiej zagrody. Kotki zwykle nie trudnią, się kłusownictwem, chyba gdy nie mają czem wyżywić kociąt. Radzę jednak wybijać włóczące się po polach i lasach koty bez uwzględnienia płci. Kundel nader niefortunnie wyszedł z tej walki, stracił jedno oko, uszy miał poszarpane, a głowa cała pogryziona i podrapana spuchła i na zawsze nosiła szerokie blizny.

B.

„Łowiec” z 1 stycznia 1882

Rzeszowskie fiakry

24 czerwca 2010

Nasze fiakry.

Jedną z najbardziej dających się odczuwać plag, które mimo ustawicznych protestów muszą mieszkańcy Rzeszowa znosić, są bezsprzecznie fiakry. Kpią sobie oni z wszelkich przepisów starostwa i policyi, która widocznie zanadto pobłażliwie zapatruje się na wybryki cechu dorożkarskiego, kiedy ten drwi sobie całkiem otwarcie w oczy pasażerów z taksy, grzecznością t. d.

Po innych miastach dawnoby załatwiono się z podobnymi osobnikami w sposób, przepisany ustawą: tam najmniejsze przekroczenie taksy bywa surowo karane; u nas zaś przeciwnie traktuje się widać dorożkarzy jako ludzi zupełnie innych, niż powinno się. Nieraz można oglądać takiego woźnicę, siedzącego na koźle w stanie zupełnie nietrzeźwym; nic więc dziwnego, że wypadki przejeżdżania przechodni są dość częste. Niedawno najechał taki pan na ulicy Sandomierskiej jakąś dziewczynę i do tego stopnia ją porozbijał, że omdlałą z bólu i upływu krwi musiano zaopatrzyć doraźnie w sklepie p. Schaitera.

Najbardziej rozkoszni są dorożkarze przedsiębiorcy Verständiga, górujący ponad,wszystkimi wprost bezczelnym wyzyskiem. I tak onegdaj Nr. 1. zażądał za 25 min. jazdy (w tem 1-2 min. postoju) w porze dziennej 2 kor., choć mu się wedle taksy należało 90 hal. Na zagrożenie, że dotyczący pasażer uda się na policyę, wyraził się ten młokos, że się policyi nie boi. Apelujemy więc do odpowiednich organów, żeby ukarano choć dla przykładu powyżej wymienionego dorożkarza, oraz by zarządzono środki, zapobiegające podobnym niesłychanym stosunkom. Nie dość już tego, że fiakry rzeszowskie pod względem wyglądu zewnętrznego i wygody mogą chyba z dorożkarzami ostatniej dziury prowincyonalnej iść w zawody, – to jeszcze narażają publiczność na strzelanie głupstw, wyzwisk, oraz na zdzieranie jej przy pierwszej lepszej sposobności.   Czytaj dalej…

Kula w mózgu

24 czerwca 2010

Czy można żyć 38 dni z kulą w mózgu? Tak jednak było w Ayange, i opisuje ten wypadek następnie dziennik Le Voeu national, wychodzący w Metz:

D. 20 listopada 17letni chłopiec Jan Piotr Evener podbiegł niejakiemu Durenne pod rękę, kiedy tenże strzelał do celu. Strzał padł, lecz nikt nie wiedział, gdzie kula utkwiła. Spostrzeżono tylko na czole Evenera ponad prawem okiem małą plamę zakrwawioną, z której jedna kropla krwi się wysączyła i mniemano, że Durenne zmierzając się, uderzył strzelbą Evenera w czoło. Wypadek ten nie miał w pierwszej chwili żadnych następstw. Evener posługiwał dalej przy strzelaniu do celu, i dopiero później czuł się nieco słabym, lecz nie w takim stopniu, aby musiano szukać lekarza. Dopiero w parę tygodni po tym wypadku ojciec Evenera dostrzegł, że syn jego ma gorączkę i zawezwał lekarza. Chory zaczął majaczyć, a potem wpadał często w szał, okazywał znaki obłąkania, wśród którego wydawał krzyki podobne do ryku i ciągle trząsł głową i kołysał ją. D. 27 grudnia umarł. Burmistrz miejscowy, któremu cała choroba Evenera zdawała się być niepojętą, zawiadomił prokuratora i doniósł mu o dziwnych symptomatach choroby. Tegoż dnia zrobiono oględziny ciała i przystąpiono do otwarcia głowy. Znaleziono kulę w głowie, która przeszyła czoło, cały mózg i uwięzła w nim, a do koła niej utworzyło się owrzodzenie.

„Czas” z 16 stycznia 1867

Wypadki kradzieży w szkole

24 czerwca 2010

Wypadki kradzieży w szkole.
Napisał Jan Nep. Wasung.

Wypadki kradzieży trafiają się w szkole czasem między uczniami, szczególniej początkowymi. Dzieci, zaczynające chodzić do szkoły, nie mają jeszcze dokładnego pojęcia o cudzej własności, a częstokroć źle chowane w domu, przynoszą już stamtąd skłonności do tego występku. Odpowiednie postępowanie pedagogiczne nauczyciela pod względem rozsądzania podobnych spraw, wyszukania sprawcy i wpływania na jego poprawę – jest bardzo wielkiej wagi. Dlatego zamierzyłem skreślić kilka uwag, mogących służyć za wskazówkę w tej mierze.

Zdarza się czasem, że temu lub owemu uczniowi zginie w szkole rysik, pióro, rączka, kałamarz; w rzadszych wypadkach książka, tabliczka i t. p.

Najczęściej dziecko spostrzegłszy stratę, skarży się przed nauczycielem, często z płaczem, że mu to lub owo zginęło i powiada, że mu ktoś wziął. Podobne zażalenia należy przyjmować z największą oględnością, przyczem trzeba pamiętać, że się ma do czynienia z dziećmi. Trzeba więc baczyć na to, że dziecko mogło rzecz, którą mniema być skradzioną, gdzie schować, położyć lub zarzucić, o czem jako dziecko zapomniało, w żalu zaś za nią i w obawie straty tej rzeczy, radeby złożyć winę na kogoś, dlatego też uskarża się, że mu zagubiony przedmiot ktoś wziął.

Nauczyciel łatwo osadzi, czy wypadek zaszły należy do tego rodzaju, bo podobnie czynią zwykle dzieci żywszego temperamentu, czyli jak mówimy, więcej „roztrzepane”. W takim razie najlepiej uczyni, jeżeli okaże swoje zdziwienie nad skargą, a przyjmując ją z niedowierzaniem, oświadczy, że nie przypuszcza, aby w szkole, gdzie, jak sądzi, ma same dobre dzieci, mógł się znaleść taki niedobry uczeń, któryby się poważył drugiemu coś brać i sobie przywłaszczać. Po wyrażeniu tego przekonania każe nauczyciel zaginionej rzeczy szukać tak właścicielowi, jako jego sąsiadom, w nadziei, że jako zarzucona tylko może się znajdzie.   Czytaj dalej…

« Poprzednia stronaNastępna strona »